Wyprawa ba Sniezke. No i komplikacje. Prago witaj

Opublikowane przez flag-xx Usuario Anónimo — 6 lat temu

Blog: W ciuciubabkę z czasem...
Oznaczenia: flag-cz Erasmusowy blog Praga, Praga, Czechy

Trasa na Śnieżkę

Może to było troszkę źle pomyślane. Może powinniśmy jechać sobie spokojnie za dnia, przyjechać odprężeni na nockę w hotelu i zacząć zwiedzać dnia następnego – zwłaszcza, że osoba, która była odpowiedzialna według mamy za organizację trasy zje**ła i stawaliśmy gdzieś w środku nocy, żebym pomogła im odnaleźć drogę na google maps. Ale mimo wszystko jedziemy. Młody śpi mi na ramieniu, pieseł rozwalony na bocznym siedzeniu, no a ja… ja przysypiam jak się da, żeby po chwili budziły mnie stwierdzenia mamy, że nie powinnam się tak wieszać na bracie, których żadnych skrupułów w tej kwestii nie ma, bo leży na mnie całą podróż xD.

wyprawa-ba-sniezke-no-komplikacje-prago-

Wreszcie robi się jasno, ale my i tak jesteśmy daleko od celu. GPS ponoć przekazuje nam głupoty, ale kierowca nie może się zdecydować, czy jechać zgodnie z nim, czy jednak nie. Więc wali jakieś głupstwa: „Ten GPS jest jakiś głupi”, żeby po chwili zignorować drogowskazy i tłumaczyć to tym, że „ale GPS pokazuje inaczej”. No, ale jest to dopiero poranek, jeszcze nie zrobiliśmy nic z urlopowej listy, więc idiotyzm pomijam milczeniem (chyba nawet mama bardziej się irytuje niż ja) i jedziemy dalej, żeby za niedługą chwilkę zatrzymać się w przydrożnym barze na śniadanko. Mama jak zawsze pokupowała jedzenia na wyrost i gdy już każdy zjadł swoje, niczym Święty Mikołaj rozdający prezenty, próbuje w nas wcisnąć po zapiekance J. Ciepła herbatka stawia nas trochę na nogi i wywołuje wesołość. Wsiadamy do auta, gotowi na przygodę.

wyprawa-ba-sniezke-no-komplikacje-prago-

wyprawa-ba-sniezke-no-komplikacje-prago-

wyprawa-ba-sniezke-no-komplikacje-prago-

No, ale przygoda musi poczekać, bo nieprzygotowanie trasy znowu daje się we znaki. Jeździmy, kręcimy się w kółko gdzieś pod górami, mama musi pytać o drogę. W końcu okazuje się, że żaden Karpacz w tej okolicy się nie znajduje i musimy jechać dalej, dalej, dalej. Po jakiejś kolejnej godzinie jesteśmy wreszcie w Karpaczu. Trochę nerwowi. Mieliśmy być o dziewiątej. Jesteśmy około 14-15, mała różnica, nie? Mama na początku się upierała, żebyśmy z młodym wjechali na górę wyciągiem, bo piękne widoki, itd. Koniec końców, poprzez niekończące się narzekanie pewnego osobnika, zdecydowaliśmy, że po prostu każdy się tym wyciągiem przejedzie tam i z powrotem, nie ma samą górę, a potem pójdziemy razem na górę, co było ostatecznie dobrym wyjściem. Ja szczerze mówiąc od początku chciałam iść, bo mam cholerny lęk wysokości i jak jechaliśmy nawet dla zabawy tamtym wyciągiem to modliłam się, żebym to przeżyła, a co dopiero jechać tym właściwym, który jedzie o wiele wyżej i na który nie składa nawet sofa, ale jedno małe krzesełko. Gdy jechałam na tym pierwszym, było całkiem przerażająco. To skrzypi, kołysze się i jest wysoko. No idealny obraz śmierci na wakacjach. Okazuje się też, że to dosyć żałosna taniocha dla turystów, bo zajeżdża tylko na górę pod początki szlaków, a dalej trzeba iść z buta, aż do właściwego wyciągu…, do którego jest dwugodzinna kolejka. Mi to zwisa i powiewa, bo i tak mam psiura, którego, mimo całego zaufania, którym darzę mamę, nie chce z nimi zostawiać. Nie chodzi nawet o to, że się boję…, chociaż tak – akurat bałam się o jego wejście na górę. Ale głównym „problemem” jest dla mnie to, jak bardzo przywiązał się do mamy. Cieszę się, bo wiem, że była dla niego dobra – tj. wręcz go rozpieszczała, ale Loki powoli przestawał mnie słuchać, wchodzenie z nim na Śnieżkę było utrapieniem.

Idziemy do kas. Tak, właśnie! Wyobrażacie to sobie? Żeby wejść na Polską górę – górę! Na wytwór przyrody – jak las albo morze – trzeba zapłacić za wstęp, bo trzeba przejść przez park krajobrazowy. Nie wspominając już o tym, że za wstęp do parku trzeba płacić… Może dla wielu to oczywiste i zrozumiałe, ale dla mnie nie i dla dużej części innych zwiedzających też nie. Przecież owe „parki” są i tak utrzymywane z publicznych, tj. „naszych” pieniędzy. Zresztą dla mamy to też było oczywiste i obie się śmiałyśmy z pewnej pierdoły, która stwierdziła, że wstęp na górę jest płatny. Widać dla dziwnych ludzi takie absurdalne rozwiązania są normalne. No cóż, na szczęście nie drogo, bo po trzy złote na uldze i sześć z normalny.

wyprawa-ba-sniezke-no-komplikacje-prago-

Po drodye zamki i zameczki. Te okolice obfituja w ciekawe miejsca. Przejezdzamy tez przez Bolkow- Castle Party moi drodzy. 

Jesteśmy na miejscu, pora wybrać szlak

Wybieramy czarny szlak – ponoć najkrótszy, ale najcięższy. Niecałe 6 kilometrów. Oczywiście przy krótkości szlaku nie wzięłam pod uwagę, że trudny krótki szlak, może zająć o wiele więcej czasu niż łatwy, ale minimalnie dłuższy. No, ale nic. Trzeba się było uzbroić w cieplejsze ciuchy, bo już na dole robiło się szarawo i pojawiały się chmury, chociaż mniej więcej do połowy drogi towarzyszyło nam wyłaniające się raz po raz słoneczko.

wyprawa-ba-sniezke-no-komplikacje-prago-

wyprawa-ba-sniezke-no-komplikacje-prago-

Idziemy w miarę równo, ale powoli. A przynajmniej mama i Tristan, bo ja idę przed nimi i zatrzymuję się co kilka metrów, bo zaczynają się problemy z psiurem. Cały czas obraca głowę, żeby znaleźć mamę w zasięgu wzroku, a gdy jej nie widzi przez chwilkę, staje w miejscu i nie chce iść, albo bardzo ciężko się go przesuwa. Gdy mama ginęła nam potem na dłuższy czas, było lepiej, bo nie myślał o tym, ale gdy tylko się zatrzymywałam, żeby na nich poczekać i pojawiali się na horyzoncie, był gotów zawrócić i ściągnąć mnie na dół. Szliśmy początkowo mocno nachyloną, ale płaską i równą ścieżką. Po jej lewym boku szemrał malutki strumyczek, więc mogłam napoić Lokiego bez problemu, nie marnując zapasów wody pitnej, która UWAGA, UWAGA kosztowała u podnóża Śnieżki 9 zł. Mama kupiła niegazowaną wodę Żywiec za dziewięć złotych w minibarze przed wejściem na szlak. Turystyka, turystyką, ale… - piwo nad morzem i to już w takich dobrych lokalach kosztuje 8-15 zł, to ile tutaj w takim razie? No, ale pod górę bez wody, to jak bez ręki. Ja nie kupowałam i brałam od nich łyka, ale strumyki były na tyle często, że Loki mógł bez problemu pić z nich.

wyprawa-ba-sniezke-no-komplikacje-prago-

wyprawa-ba-sniezke-no-komplikacje-prago-

Potem pojawiają się wielkie kamloty, na których łatwo już się poślizgnąć, potknąć się o nie i w rezultacie połamać nogę albo stracić zęby. Już szczególnie jest o to łatwo w drodze powrotnej, bo jest naprawdę stromo, a ścieżka jest najeżona kamieniami (nie da się ich obejść żadną stroną). Na cały tłum jest tylko jeden idiota, który na dół biegnie jak poparzony, zgadniecie kto? Taak, kolega mamy. Ja tam bym się bała z nim zostawić dziecko. Świat niestety wbrew mojemu życzeniu dowodzi, że głupi ma szczęście i nie znalazłyśmy tego człowieka, poskręcanego, połamanego, bez zębów u podnóża Śnieżki, a wręcz przeciwnie – w jednym kawałku i w gotowości do Pie*****nia głupot.

wyprawa-ba-sniezke-no-komplikacje-prago-

wyprawa-ba-sniezke-no-komplikacje-prago-

wyprawa-ba-sniezke-no-komplikacje-prago-

wyprawa-ba-sniezke-no-komplikacje-prago-

Robimy sobie przerwę w Jarzemnóstwo kamieni, głazów, strumyk lecący z góry, no i przepaście. To muszę przyznać, widoki są nieziemskie. Gdy chodziłam z Marcelem po małych górach w Jeseniku, nie wychodziliśmy na szczyt, a cała droga do wodospadu jest szczelnie zalesiona. Jakieś ciekawsze widoki udało się złapać na wzgórzach w Jesenickich łaźniach. Tu w trakcie drogi wystarczy, że się obrócić w dowolnym momencie, żeby zobaczyć całe miasteczko u stóp góry. To nie koniec, bo gdy będziecie już na Śnieżce, zobaczycie tyle okolicznych miejscowości, że nie będziecie w stanie stwierdzić, skąd właściwie wychodziliście. Po wdrapaniu się pod górę za Jarem dróżka jest już przyjemniejsza. Dalej są kamienie, ale nie jest to aż takie strome podejście. Mijamy wyciąg, do którego już teraz, późnym popołudniem jest wielka kolejka. Co prawda, mniejsza niż ta na dole, bo wiadomo, ludzie podchodzą na górę w różnym tempie, ale jednak spora. Tristan już mruczy, że chce na barana, ale po dosadnym wytłumaczeniu mu, że nikt go nie będzie nosił, dzielnie zagryza zęby i wchodzi na sam szczyt o własnych siłach. Dzięki Bogu, bo na górę bym nie dała go wnieść. Ledwie co wniosłam siebie i psa xD. Mijamy schronisko z restauracją już tylko pół godziny od samego szczytu. Możemy go już wyraźnie widzieć, tak samo jak pozostałe szlaki. Mama wskoczyła na chwilę, żeby obczaić jak to w środku wygląda. Robimy ostatni dłuższy postój, żeby się napić. Oni wcinają wafelki. Łapię się za głowę, bo nie wzięłam dla Lokiego żadnego woreczka z karmą i cały czas zastanawiam się jak psiur się trzyma, bo nie widzę żadnych oznak tego, że jest wykończony. Zdaje się być w dobrej formie, no ale wiecie – psia mama się martwi.

wyprawa-ba-sniezke-no-komplikacje-prago-

wyprawa-ba-sniezke-no-komplikacje-prago-

wyprawa-ba-sniezke-no-komplikacje-prago-

wyprawa-ba-sniezke-no-komplikacje-prago-

wyprawa-ba-sniezke-no-komplikacje-prago-

Ostatni, zygzak do przejścia. Cholernie strome podejście ogrodzone łańcuchami. Można się ich potrzymać, tam gdzie ich nie ma opierałam się o głazy. Zaczynam czuć, że mam tyłek i że zaczął pracować. To nie jest lajtowe podejście. Co prawda nie jest to też jakiś dziki hardcore jak wspinaczka w filmach. Nie ma śniegu, nie ma tysiąca ludzi, da się ruszać, ale czuję, że się męczę – bolą mnie kolana, tyłek, plecy, ale idziemy. Po drodze jest krzyż, pamiątka czegoś tam (nie doczytałam). Przysiadłam z Lokim z boku i siedzieliśmy rozwaleni na kamlotach. Nie miałam siły podejść. W końcu wzięłam się do kupy i poszliśmy. Co raz spoglądałam w dół i machałam Tristanowi, który wraz z mamą był jeszcze o wiele niżej. Wiatr wieje jakby chciał nas zdmuchnąć na sam dół i nie pomaga ani bluza, ani kaptur zaciągnięty na oczy. Współczuje psiurowi, któremu wieje prosto w oczy. Ale swoją drogą dużo ludzi bierze zwierzaki na tą wycieczkę, co dodało mi odwagi. Spuścić go ze smyczy nie śmiałam, bo po pierwsze bałam się, że tak zmęczony psiur po prostu na kogoś skoczy ze znużenia, dwa, że poleci na złamanie karku do mamy, trzy, że wychyli się i stoczy mi się psiur z wielkiej góry. A potem ja będę musiała za nim skoczyć, bo przecież to mój Loki i skończę jako pokraka, która zabiła się, spadając ze Śnieżki.

Wyprawa ba Sniezke. No i komplikacje. Prago witaj

Wyprawa ba Sniezke. No i komplikacje. Prago witaj

Wyprawa ba Sniezke. No i komplikacje. Prago witaj

W końcu jesteśmy na samej górze. Tu nie ma niestety żadnej restauracji, kibel jest płatny (3 zł) i sprzedają słodycze – chociaż taki gofer i gorąca herbata na szczycie myślę, że byłaby odpowiednia. Mnóstwo Czechów i Polaków (wszak jesteśmy w tym momencie na naszej wspólnej granicy przez Śnieżkę), oni mają lepszą kolejkę – bo mają gondolę i mogłabym zjechać z Lokim. Śmiałam się, że mogłabym już jechać teraz (z perspektywy tych ostatnich dwóch dni, to mogłam xD). Czy człowiek czuję jakąś niewypowiedzianą satysfakcję, gdy już dotrze na górę o własnych siłach? Czy ja wiem? Weszłam na szczyt i zeszłam z niego o własnych siłach z Lokim, mamą i bratem. Podobnie jak większość tych, którzy się na nią wyprawiają, poczynając o małych szkrabów z rodzicami a kończąc na emerytach z biglami. Chyba nie czuję się jak jakiś super bohater xD. Na pewno, gdy stoisz na górze, myślisz sobie „Jestem!” i patrzysz na te wszystkie cudowne widoki. Jesteś po raz pierwszy tak blisko chmur. Jest w tym coś. Aczkolwiek na pewno nie czułam się niepokonana i wielka. Może za mały szczyt. Może teraz czas na te słowackie góry, o których marzył i opowiadał Marcel? Teraz już wiem, że Loki poradzi sobie z całodzienną podróżą i wiem, jakich rzeczy potrzebuję dla niego i dla siebie. Dla niego swoją drogą chciałabym zakupić derkę i zastanawiam się, czy jest coś co by odciążyło troszkę jego łapki, gdy musi zasuwać po  kamykach. Mała sesja zdjęciowa mamy i Tristka na szczycie i śmigamy na dół zjeść coś dobrego.

Wyprawa ba Sniezke. No i komplikacje. Prago witaj

Wyprawa ba Sniezke. No i komplikacje. Prago witaj

Przerwa na obiadek w schronisku

Lecimy do schroniska. Mama dowodzi, że ludzie zmęczeni łatwiej się dogadują, bo pyta czeszki, czy można do środka z psami, ta tłumaczy, że właśnie jeszcze sama nie wie. Wszyscy się rozumieją, w końcu mama zmęczona wparowuję do restauracji niczym terminator, zdobywa informację, że możemy wejść z psem. Wszyscy, wszystko. Na przód. Zwierzęta w róg. My do ławy w róg. Pełne sale. Ale chałupka klimatyczna. Spory wybór całkiem taniego jedzenia. Zupy w granicach 10 złotych inne dania też nie super drogo. Wśród dostępnych dań znalazł się nawet smażony ser! J Ten niespodziewanie kosztował aż 24 złote, ale ja znam czeskie porcje. To by starczyło trzem osobą. Daje się dwa wielkie kawałki sera w panierce i kopę frytek – to danie dla prawdziwego mężczyzny. Ci nieprawdziwi siorbią pomidorówkę i zagryzają ją zapiekanką. Ja przekąsiłam całkiem dobry żurek, mięsko i chlebek dostały się biednemu Lokiemu. Swoją drogą na prośbę o pieczywo, to dostałam… tyle co wróbel nakichał – kawałek chleba przekrojony na pół xD. Na bogato. Mama odkrywa, że nocka w schronisku kosztuje zaledwie 35 złotych i łapie się za głowę, że o tym nie pomyślała (nic w tej cenie znaleźć nie mogła, bo wszystko w najbliższej okolicy było zajęte, o tym, że miała absolutną rację, dowiedziałam się sama, gdy potem musiałam znaleźć sobie nocleg w środku nocy). Przypominamy jej, że gdyby chciała tu nocować, musiałaby tachać tutaj wszystkie te rzeczy, które sobie spakowała (a znacie mamy – pół bagażnika na trzy dni) i dochodzi do wniosku, że w końcu lepiej zrobiła. Ja swoją drogą zaczynam rozmyślać, czy takie zwiedzanie nie byłoby dla mnie super rozwiązaniem do końca wakacji. Jeżeli wynajmujesz pokój czy mieszkanie za 1000 zł, to na dzień przypada ci mniej więcej właśnie 33 złote. Za tyle – czasami mniej – da się żyć w schroniskach. Przy niewiele większym nakładzie mogłabym z psiurem całkiem na serio pochodzić po górach – jakiekolwiek bym sobie wybrała.  Mogłabym się nad tym zastanowić. No, ale ciężej się troszkę chodzi z laptopem i pełną torbą ciuchów. Gdybym chociaż miała plecak turystyczny.

Wyprawa ba Sniezke. No i komplikacje. Prago witaj

Wyprawa ba Sniezke. No i komplikacje. Prago witaj

Zaskoczeniem w tym schronisku jest fakt, że mimo, że jesz, czy mieszkasz, za toaletę musisz zapłacić 2,5 zł. Noo…, już rozumiem czemu większość ludzi, nawet na wysokości tego schroniska szła w krzaki. Z oglądania świątyni Wang, którą chciała pokazać nam mama nic nie wyszło. Przede wszystkim, że tą kolację to my jedliśmy już o 18:00 czyli dosyć późno, a trzeba było jeszcze zejść. Jednak myślę także, że wszyscy byli tak zmęczeni, że po prostu by się im nie chciało. Zejście na dół nie jest już tak obciążające dla ciała, więc ja poczułam drugą energię. Nie znaczy to, że nic mnie nie bolało, ale gdybym jeszcze musiała, dałabym radę jeszcze iść. Także świątynia Wang w drodze do Gdańska.

Niebezpieczne poszukiwanie hotelu

Gdy dochodzimy do auta jest już szarawo, jedziemy jeszcze do biedronki po jakieś piwko i przekąskę (mama kupuje owoce). Ja lecę szybko wypłacić pieniądze, bo strasznie mi głupio, że nie miałam gotówki i mama musiała mi na wszystko pożyczać. Chciałam być przygotowana na kolejny dzień i oddać za obiad i piwko, a poza tym mieć jakieś grosze na wyjazd do Czech. Wzięłam jednak na spokojnie tylko stówkę, bo nie wiedziałam, że będę potrzebowała o wiele więcej.

Było już bardzo późno, a my wjeżdżaliśmy na wysokie wzniesienie, pełne bardzo ostrych zakrętów. Było ciemno, wszędzie były groźne przepaście, było niebezpiecznie, a kierowca uznał sobie, mimo upomnieć ze strony mamy, że będzie zapierdzielał jak dziki po lesie, którego nie zna. Na nic się zdały tłumaczenia, że nie zna tej okolicy, nigdy nie był w górach, nie wie jak tu wyglądają drogi, że nie jeździ się środkiem ulicy, ani tak szybko i nic do niego nie trafiało, nawet argument, że i tak jest środek nocy, wiezie dziecko i psa, i wolimy dojechać w jednym kawałku, niż w ogóle. Na już dosadne informowanie go, że jest debilem, odpowiadał głupim rechotem i niezrozumiałymi żartami. Gdybym się bardziej nie bała ciemności i nie miała 100 km do obiecanego hotelu wysiadłabym i szukała autobusu xD. Pewnie bym nie znalazła, ale siedziała m tym aucie z pazurami wbitymi w siedzenie, modląc się, żebyśmy to przeżyli.

Ale najgorszy popis debilizmu był dopiero przed nami. Wjechaliśmy do Czech. Mieliśmy przejechać odcinek przez Czechy, bo ponoć z Karpacza do Zieleńca nie da się przejechać w Polsce nie nadkładając sobie tym samym drogi. Nawet takie jeżdżenie po obcych wioseczkach przypomniały mi podróże do Jesenika i z powrotem, po ciemku, krętymi drogami, pośród wzgórz. Poczułam się, jakbym była w domu. Może dziesięć miesięcy już starczy, żeby się gdzieś zasiedzieć? Tutaj w Pradze zresztą też nie czuję się obco. Wszędzie w parkach ludzie tańczą i się śmieją, dookoła pachnie baka, pijąc piwko, idę główną ścieżką i mijam czterech policjantów w mundurach. Piję dalej i idę. Nikt się z niczym nie kitra i nikt nikogo nie zaczepia. Ludzie dalej tańczą. Praga to świetne miasto.

No, ale wracając do rzeczy. Jesteśmy w Czechach i naczelny idiota pyta się mnie, czy musi się w Czechach zatrzymywać przed torami, bo przecież w Polsce nie trzeba, bo w Polsce nie jeżdżą żadne pociągi. WTF? Nie rozumiem, czy tak długo mnie nie było, że w Polsce się coś zmieniło? Jak podjeżdżacie do torów kierowcy moi drodzy, to nie musicie już zwolnić, chociaż dla własnego spokoju i popatrzeć w lewo i prawo? Bo ten człowiek, mimo że widział oślepiające światła sygnalizatorów, nie tylko się nie zatrzymał, ale na pełnej piź**e przejechał tory, jakby ich tam w ogóle nie było? Ja we wrzask, wszyscy we wrzask, a człowiek co? „Hehehe”… I jak ja mam przestać rzucać wulgaryzmami, gdy po ziemi chodzą tacy ludzie?

No i niedoczekanie – nocka w Kościele w Zieleńcu

No i wreszcie jesteśmy. W jednym kawałku. Dzięki – Jezus, Maryja, Józef. Żyjemy. Ja co prawda po tym całym dniu nie chcę już specjalnie na człowieka patrzeć, ale przestałam już rzucać ku***mi, ucieszona, że zaraz położymy się spać i już będzie dobrze, dam psu jeść, popiszę bloga, będziemy z młodym zajadać winogrona. Tak się rozpędzam, że wychodząc nie biorę telefonu i śmigam zaraz do pokoju. Jesteśmy w pokoju. Nasypuję psu jedzenia i już mówię młodemu, że ogarniamy się i chyc do łóżka, no i żeby się przebrał w piżamę, gdy widzę, że Tristan stoi na środku i się na mnie patrzy bez zrozumienia. Ja się rozglądam po pokoju. Wszędzie moje rzeczy. Cholera, matka nie dała dla niego ubrania. No to wylatuję za nią i wołam, a młodemu mówię, żeby nalał psu wodę, a ja zaraz mu skombinuję jego rzeczy, żeby dała mi ciuchy dla niego (ta już z daleka na mnie, że mam trzymać japę i coś bla bla bla), mi już się zrobiło niemiło, bo ja tu z sercem na rękach, pomóc a tu na mnie krzyczą jeszcze. To nic. Proszę o te klucze od auta, żeby wziąć telefon. Wyciągam rękę, a kierowca mija mnie bez słowa i do wyjścia bez słowa. No dobra, to pójdę, chociaż o chuj chodzi, chyba potrafię dojść do auta i z powrotem. Wracam do pokoju, a tam ktoś się o coś drze, o jakieś rozkazywanie, bania wielka o chuj chodzi? Zamykam drzwi, bo jeżeli mam się kłócić, to z jedną osobą i na spokojnie, a nie żeby mnie cały hotel słyszał. A tu ręka noga, i drzwi się odbijają od człowieka i uderzają we mnie. I sobie wchodzi. Tu był cały opis tego co mnie wkurzyło dosadnie. Na przykład naruszanie mojej prywatności i mieszanie się w nie swoje rozmowy, ale przemilczę to, bo to co w rodzinie, powinno zostać w rodzinie. Ostatecznie dopiero rozkręca się solidna awantura, bo gościu chyba nie do końca zrozumiał, że w pokoju, w którym mam spać, podczas mojej rozmowy z kimś innym nie jest mile widziany, a swoje pouczenia może sobie w dupę wsadzić, a mama dosyć nerwowo zareagowała na prośbę, aby zabrała tą osobę (we właściwy – negatywny, choć nie wulgarny sposób określoną). Ja byłam już bardzo zmęczona, znużona piwem i zdenerwowana poczynaniami debila, które w większej mierze przyczyniły się do tego konkretnego dobrania słownictwa, podczas tłumaczenia mu, że ma się zabrać sprzed moich oczu. Wzięłam psa. Torbę, która miałam pod ręką i plecak i opuściłam zgromadzenie. No i nasze wakacje się skończyły.

Laura i Psiur w wielkiej podróży – poszukiwanie drogi do Pragi

Zieleniec to taka bardzo mała wioska, która najprawdopodobniej ma tylko jedną wylaną asfaltem ulicę. Czyli coś tak jak Rywałd, tylko bardzo, bardzo daleko od jakiegokolwiek dużego miasta. Nie ukrywajmy, jest środek nocy, a na pewno około północy. Jedyne co może być otwarte to hotele, których jest tu z cztery. Idę do pierwszego na rogu. Wszystko zajęte. Odsyłają mnie do innych. Wpadam do innego, gdzie bar jest jeszcze otwarty. Stoją cztery osoby, jakaś Pani i jej mąż (właściciele lokalu) i dwie barmanki. Torba ciąży mi na ramieniu, nie wiem co mam robić, więc pytam bardzo trzęsącym się głosem o to, czy jest tu jeszcze o otwarte. Kiwają głowami. A ja zaczynam płakać (emocje opadły, gdy zrozumiałam za jakie głupoty zostałam zmieszana błotem i doprowadzona do tak gwałtownych reakcji). No to poprosiłam o kolejkę Jacka Danielsa i papierosy, bo co mam robić i gdzie iść? Chociaż wezmę głęboki oddech i usiądę. Pomogli mi z torbą, wskazali toaletę, żebym się wzięła w garść. Usiedliśmy w ogródku. Poprosiłam o coś dla Lokiego – dostała mu się cała kiełbaska i kawał pizzy. Mało psie jedzenie, ale co więcej mogłam dla niego zdobyć w środku nocy? Pogadaliśmy. Wypiliśmy jeszcze kolejkę ziołowej wódki na firmę J No i wytłumaczyli mi, że jestem na takim końcu świata, że po pierwsze wszystko jest porezerwowane, bo już ludzie się byli pytać, a żadnej taksówki tu nie znajdę, baaa- nawet stopa nie złapię, bo jadą tu z trzy auta na całą noc. No i w tym mieli rację. Siedziałam dłuższy czas przy ulicy. Jak makiem zasiał, pojechały może dwa. Nikt się nie zatrzymał. No bo kto by się zatrzymywał dla obcej dziewczyny z psem w środku nocy. Chciałam wrócić do hotelu po karmę dla psa, korzystałam z GPS’a, ale było ciemno, żadnych świateł i w miejscu, w którym stałam absolutnie tego hotelu nie było, były za to inne. Błąkałam się tak przez dłuższy czas, aż w końcu straciłam siły i zaczęłam iść w inną stronę, myśląc, że GPS pokazuje mi może jakiś stary lokal należący do tej firmy i może powinnam iść w zupełnie inną stronę. Dotarłam do plebani i pomyślałam, że co jak co, ale tutaj pewnie znalazłabym jakąś kimę – skoro zamierzam się unieść honorem to przecież muszę coś wymyśleć, bywałam w gorszych sytuacjach. Na plebani nic. Kościół! Kościól był otwarty, na początku weszłam do głównej części, ale tam cały czas coś chrobotało, jakieś kroki. Może to wytwór bardzo zmęczonego umysłu, ale bałam się, że to jacyś złodzieje. Na takim końcu świata to nigdy nic nie wiadomo. Więc schroniłam się z Lokim w tym takim przedsionku, przez który się wchodzi. Pociągnęliśmy sobie dywan za drzwi. Okryłam Lokiego kurtką i arafatką i wzięłam na kolana – biedaczek, musiał być wykończony i zmarznięty. Ja sama się trzęsłam jak cholera. W końcu około czwartej, gdy zaczęło się robić jasno znalazłam cholerny hotel – próbowałam się dobić do pokoju, żeby odzyskać karmę dla Lokiego, ale nic. Poszłam do części barowej i tam spaliśmy na sofie przez dwie godziny. Gdy Bobby, którego wezwałam w nocy na pomoc, zadzwonił byłam tak wykończona, że mimo, że wiedziałam kto dzwoni, zaczęłam do niego coś bełkotać po polsku, dopiero po chwili dotarło do mnie co robię i powiedziała, że oddzwonię rano.  Rano matka zeszła, jeszcze raz się posprzeczałyśmy, bo doszła do wniosku, że absolutnie nie należą mi się żadne przeprosiny (w naszej rodzinie unoszenie się honorem, nawet gdy się nie ma racji, jest rodzinne). Zirytowana zastaną postawą po tym wszystkim co przeszłam, powiedziałam młodemu kilka słów, których żałuję. I muszę go przeprosić. Głównie przez to nie mogę spać spokojnie. Zrobiłam Braciakowi przykrość, bo zostałam sprowokowana przez tego debila, który wszystkich zdenerwował. Muszę młodego przeprosić jak tylko go zobaczę, tego jednego jest mi strasznie wstyd, ale po całej nocce na zewnątrz z głodnym i zmarzniętym psem nie panowałam już na sobą.

Wyprawa ba Sniezke. No i komplikacje. Prago witaj

Wyprawa ba Sniezke. No i komplikacje. Prago witaj

Zostało mi w głowie, że jest tu jakaś miejscowość turystyczna Dusznice Zdrój, czy coś takiego. Stanęłam więc na ulicy i łapię stopa. Okazało się, że tutaj niespecjalnie cokolwiek jeździ i nic dziwnego, gdyż po prostu ta miejscowość jest na odludziu. Za wielkim lasem. Autobusy tutaj raczej nie jeżdżą, a jak jeżdżą to co… co ja mówię… ten rozkład był mało czytelny, ale całkiem długo próbowałam się dostać do tych Duszników i przez cały ten czas nic nie przejechało, autko też jedno na pół godziny. Zapytałam jakiegoś pana jak dostać się do Czech, mówił, że powinnam jechać w inną stronę, do Kudowy Zdrój. Żałuję, że go nie posłuchałam, bo ostatecznie miał rację. Uparłam się jednak na Duszniki i podwiózł mnie na rozwidlenie w lesie, gdzie zaczęłam łapanie stopa, nakarmiłam psa i ruszyłam naprzód. Udało mi się przejść spory kawałek zważywszy na to, że miałam ciężkie torby, psa i kaca. Nie udało mi się już złapać żadnego auta. Szłam z nosem na kwintę mając nadzieję, że to cholerne miasto jest tu gdzieś niedaleko. Obok mnie przejechał taki… wiecie jakie są takie auta-lokomotywy w miastach turystycznych? Takie, które oferują zwiedzanie miasta za domówioną kwotę? Takie, którymi się jeździ po zoo? Takie coś z przyczepką przejechało koło mnie. Było pełne ludzi i zatrzymało się gdzieś, gdzie stałam z dobre dziesięć minut temu – no, jednak przemieszczam się coraz wolniej. Gdy już traciłam nadzieję, usłyszałam dosyć głośną pracę silnika z swoimi plecami. Patrzę, a tu zajeżdża to mega autko i pan pyta się mnie czy podwieźć. Pytam się, gdzie jedzie – głupie pytanie. Pan zabierze mnie do Duszników. Proszę o podwiezienie gdziekolwiek. Pan pokazuję mi koniec przyczepki, gdzie jest taki balkonik i ławka. Zajmuję tam miejsce, zamykam brameczkę i ruszamy. Całkiem szybko zasuwają te „kolejki”. Chociaż z drugiej strony patrzę prosto w twarze kolarzy, którzy jadą zaraz za nami. Chyba są jakieś zawody, bo pełno ich tu, a dalej mijamy karetkę, dalsze grupkę ludzi, wyglądających jakby się przygotowali do startu oraz jakichś ludzi w garniturach. Swoją drogą, wiecie, że dzień wcześniej w Dusznikach był konkurs Chopinowski?

Wyprawa ba Sniezke. No i komplikacje. Prago witaj

Wyprawa ba Sniezke. No i komplikacje. Prago witaj

Wyprawa ba Sniezke. No i komplikacje. Prago witaj

Wyprawa ba Sniezke. No i komplikacje. Prago witaj

Wyprawa ba Sniezke. No i komplikacje. Prago witaj

W Dusznikach inny, starszy pan pomaga mi dociągnąć torbę na przystanek autobusowy, a mili panowie taksówkarze informują mnie, że muszę jednak dojechać do Kudowy Zdrój i stamtąd mam już bezpośrednie autobusy do Czech. Dzięki Bogu, alleluja. Czekam na autobus z coraz bardziej zmęczonym Lokim. Wsiadamy do autobusu, bo czterdziestu minutach oczekiwania i jedziemy. Kudawa Zdrój jest pełna ludzi, ale szczerze mówiąc nie rozumiem co jest tam do zobaczenia. To wioseczka. Są jakieś parki. Na tej głównej drodze jakichś specjalnych zabytków nie zauważyłam. Szczerze mówiąc zawiodły mnie wioski w okolicy gór. Wiecie wyobrażałam sobie drewniane chaty, górali w ludowych strojach, restaurację z regionalnym jedzeniem, a wszystko jest takie… w sensie miasta wyglądają jak każde inne, poza tym, że… , chyba nawet bardziej niż nadmorskie miejscowości, są najeżone hotelami. Ale gdy wieczorem jechaliśmy z tego Karpacza nie było ludzi na ulicach, zwiedzania, pełnych barów. Kompletna cisza. Nieliczni ludzie wracali do pensjonatów. No nie wiem. Może w Zakopanym jest trochę bardziej wesoło. Co dziwne, nawet w tak spokojnych miastach są night kluby. Kto tam chodzi? Te babcie z tymi mężami?

Miły kierowca autobusu poinformował mnie, gdzie mam szukać swojego autobusu do Czech – jeździły co czterdzieści minut z stanowiska dwadzieścia metrów dalej. Poznałam tam jakąś Panią z synkiem, którzy też czekali. Niestety pierwszy, który miał odjeżdżać z dziesięć minut po moim przyjeździe nie zjawił się. Tzn. autobus stał, ale kierowcy ani widu ani słychu. Na szczęście kolejny przyjechał i załadowaliśmy się. Chwilę potem byłam już w Czechach.

W Nachodzie siedziałam dość długo na dworcu. Nie było tam ani toalety, ani żadnej kawiarni w zasięgu wzroku. Poza tym pani, którą zapytałam o to gdzie mogę iść napić się czegoś, powiedziała, że wszystko jest zamknięte. No tak, to nie jest duże miasto. Pomaga mi rozszyfrować rozkład jazdy, okazuje się, że autobus mam za jakieś półtorej godziny. Będzie jechać 2,5 godziny. Jezus. Już nie chce mi się ruszać. Rwą mnie ramiona od dźwigania rzeczy, zaczynam czuć zakwasy po wycieczce na Śnieżkę. Siedzę i czytam książkę od Bobby’ego. Na szczęście będzie na mnie czekać w Pradze.

Jadę przed Hradec Kralove – niedługo znów tam będziemy. Ładne miasto. Nie wiem jak wielkie. W sumie przydałoby się nieco o nim przeczytać, ale zrobię to już w drodze na festiwal. Za to widziałam tam przejazdem parki, wydział medyczny - wygląda całkiem nieźle. No, ale nic – boli mnie tyłek, ale wreszcie mogę iść coś zjeść i iść do kibla – tak, jesteśmy w Pradze.

Nareszcie w domu

Dom – nie dom. W końcu to Praga, a nie Brno, ale i tak od dłuższego czasu wszystko co czeskie jest mi jakoś bliższe niż Polska – dosyć ograniczona. Wiecie, tam nerwowi ludzie, zakaz picia w miejscach publicznych, a tu blancik w zębach i piwko w parku. Najpierw podrzucamy psiura do domu. Niech zje, napije się i śpi biedak. I tak już mi się kładzie w różnych miejscach, gdy tylko na chwilkę się zatrzymuję. Ukochał sobie zielony dywanik w kawalerce Bobby’ego xD. Ja dostaję pysznego mlecznego shake’a i ruszamy coś zjeść. Przez całą drogę zamęczałam Bobby’ego, że chcę hamburgera. No i dostanę. Idziemy do knajpy Cross, ale zanim to opowiem, Bobby nalega, żebym opisała swoje akrobacje w McDonaldzie – także poszłam do toalety bez pieniędzy (tu wszędzie są płatne toalety!). Stoję z miską Lokiego w ręce (przyszłam po wodę), patrzę na lewo, patrzę na prawo… Chyc, pod bramką, na kolanach do łazienki xD. Może niezbyt eleganckie, no ale błagam – nie będziemy się kłócić o 10 koron, prawda?

Wyprawa ba Sniezke. No i komplikacje. Prago witaj

No nic. Idziemy do Cross’a. Jest to całkiem fajny bar w okolicy – wystrój obczajcie na fotkach. Dla mnie pełna profeska. Lokal świetny. Te wszystkie ozdoby tworzą na trzech piętrach ogródek. Tzn. jest duży ogródek na dole i dwa pięterka balkonów. Co mnie zachwyca to obsługa w Czechach. Nawet w restauracjach a la piwko, burger, macie super przyjazną obsługę, która lata na wszystkie strony i pyta czy wszystko w porządku. Muzyki w lokalu nie potrzeba, ponieważ na trawie zaraz obok restauracji znajduje się scena, na której grają różne grupy – codzienne granie organizowane właśnie przez Cross (muzykę grają różną – SKA, POP, itd.). Propozycje mają różne, ale nie jest to typowo burgerowy pub. Zdaje mi się, że sama kuchnia czerpie bardzo z kuchni orientalnej, aczkolwiek główne motywy są europejskie. Bardzo ciekawe połączenie widoczne właśnie w fast foodach – Bobby bardzo sobie chwalił tortillę z hummusem. Ja miałam ochotę na burgera, ale akurat nie mają żadnego wyboru. Są tam dwa chesseburgery – jeden Pomyślałam – to jest coś, jak znajdę coś takiego dla Dianki i Michała to się ucieszą. Ale burgerem nie byłam aż tak zadowolona. Był w nim jakiś taki kotlet… chyba z buraczków (dziwne i mało soczyste). Bardzo mało hummusu – tak nasmarowane po bułce, cienka warstwa, ogórek, pomidor. Ogólnie uważam, że był dosyć suchy. Ale to nic, może sobie wymyślę jakąś taką hummusową wersję burgera, który wyjdzie lepiej niż tamten?

Wyprawa ba Sniezke. No i komplikacje. Prago witaj

Wyprawa ba Sniezke. No i komplikacje. Prago witaj

Wyprawa ba Sniezke. No i komplikacje. Prago witaj

Wyprawa ba Sniezke. No i komplikacje. Prago witaj

Wyprawa ba Sniezke. No i komplikacje. Prago witaj

Skoczyliśmy jeszcze na spacer mimo mojego zmęczenia. Przecież nie spałam prawie całą noc – udało mi się odlecieć na chwilę w autobusie do Pragi. Tam wiedziałam, że nikt nas nie okradnie, a mam dość czasu, żeby odespać cały ten przerażający wieczór. Wpadliśmy pod muzeum Wodny Świat, żeby sprawdzić w jakich godzinach jest otwarty. Chcieliśmy wpaść dzisiaj, ale już to nie poszło, bo wstaliśmy bardzo późno. To znaczy ja – Bobby nawalał w klawiaturę od siódmej rano. Zawód: dziennikarz. To jest od cholery pracy dopiero. Ja leczyłam zakwasy.

Wyprawa ba Sniezke. No i komplikacje. Prago witaj

Wyprawa ba Sniezke. No i komplikacje. Prago witaj

W sumie dobrze, że poszliśmy się przejść. Przynajmniej troszkę mogłam rozruszać swoje zakwasy. Parki czeskie to też dosyć duży szok dla Polaka, który jest przyzwyczajony do tego, że za deptanie trawniku mandat, za palenie na placu zabaw mandat, za picie w parku mandat, itd. Ludzie siedzą tu wszędzie na trawnikach – robią sobie pikniki, piją piwko, psy latają dookoła po trawniku – często bez kagańców, wolno i spokojnie – bawią się. Jest jedno takie miejsce, gdzie ludzie tańczą – normalnie, jest DJka i ludzie nawalają na samym środku alejki w parku, siedzą na murach, zabytkach. Dosłownie kilkadziesiąt metrów od młodych gniewnych przy barze gra orkiestra dziecięca. No właśnie – bary w parku. I ludzie sobie piją przy pięknym widoczku, bo z tego parku można zobaczyć prawie całą Pragę - jest to oczywiscie ten park, w ktorym krecono scene ucieczki przed policjantami w filmie Gympl xD

Wyprawa ba Sniezke. No i komplikacje. Prago witaj

Wyprawa ba Sniezke. No i komplikacje. Prago witaj

Wyprawa ba Sniezke. No i komplikacje. Prago witaj

Wyprawa ba Sniezke. No i komplikacje. Prago witaj

 


Galeria zdjęć


Komentarze (0 komentarzy)


Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?

Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!

Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!