A więc jestem w Nowym Jorku
Jeden telefon
Koniec września. W Polsce nadal jest wyjątkowo ciepło, chociaż wieczorami temperatura znacznie spada. Dopiero co obroniłam pracę magisterską z historii sztuki. Ostatnie wolne chwilę spędzam na wsi: cisza, spokój, miękka trawa pod stopami i w zasięgu wzroku prawie nikogo.
Pzychodzi jednak dzień, kiedy trzeba spakować się na wyjazd do Nowego Jorku. Szykuje się wyprawa życia, o której jeszcze kilka miesięcy temu nie odważyłabym się nawet marzyć. Czasem jeden telefon potrafi zmienić wszystko. Kiedy otrzymałam propozycję przyjazdu do Nowego Jorku na kwerendę naukową nie zastanawiałam się długo. Biorę ze sobą tylko bagaż podręczny, choć spędzę w stolicy sztuki ponad dwa tygodnie. Nie muszę się jednak o nic martwić, wszystko zostanie zapewnione przez artystkę, z którą będę współpracować. Tylko trzy pierwsze dni będę zdana sama na siebie, ale kto by się nie cieszył z siedemdziesięciu dwóch godzin w Nowym Jorku, które można spędzić jak tylko się chce.
Wieżowce Dolnego Manhatanu widziane z Brooklyn Bridge, zdjęcie autorki
Pociąg, noc na lotnisku i czternaście godzin lotu
Wsiadam więc w pociąg do Warszawy. Noc na lotnisku trochę się dłuży. Ekscytacja miesza się ze zmęczeniem. W końcu pół godziny przed odlotem następuje boarding. Jeszcze tylko przesiadka w Kijowie i potem prosto do Stanów. Siadam w fotelu drugiego samolotu i wszystkie przygotowania, pakowania, aplikacje o wizę, wizyta w amerykańskiej ambasadzie, przelatują mi przez myśli, przybierając formę zamglonych i odległych wspomnień. Pilot wita pasażerów pokładu, stewardessy instruują co zrobić w razie awaryjnego lądowania na wodzie. Zapinam pasy. Po chwili samolot odrywa się od powierzchni lotniska. A więc lecę do Nowego Jorku, tak? Powtarzam sobie to w myślach wiele razy, nawet zapisuje na kartce w pamiętniku, ale nadal wydaje mi się to wyjątkowo nierealne. Lecę do Nowego Jorku, choć wcale w to nie wierzę.
Wysiadam na lotnisku J.F. Kennedy. Żegnam się z moimi towarzyszami z samolotu –Ukrainką, Gruzinem i Irańczykiem, którzy przeprowadzili się do Stanów wiele lat temu. Podczas dwunastogodzinnego lotu dobrze jest porozmawiać z osobami, które siedzą obok ciebie, niezależnie od tego, czy omawiacie swoje diety czy wyśmiewacie film, który widzieliście po razy trzeci. Przechodzę przez kontrolę, pokazuję paszport, wizę – wszystko się zgadza, wszystko jest ok. Jeszcze tylko odcisk palca i skan siatkówki. A więc tak, teraz już oficjalnie jestem w Nowym Jorku. Wszystkie napisy są po angielsku, dookoła słychać rozmowy we wszystkich możliwych językach, ale nadal trudno uwierzyć mi w to, co się dzieje. A więc jestem w Nowym Jorku, tak?
Chrysler Building odbity w szklanym wieżowcu,zdjęcie autorki
Metropolia
Wychodzę z lotniska, łapię pociąg prowadzący do Jamaica Station, a stamtąd metro, cały czas pod ziemią, aż do Pensylvania Station. Muszę wyjść z dworca, żeby przesiąść się na kolejną linię metra. Przekraczam próg i uderza mnie zgiełk wielomilionowego miasta. Ryk klaksonów zagłusza rozmowy, krzyki, śmiechy przechodniów, którzy dokądś biegną, za kimś gonią, uśmiechają się do kogoś. Jakże inaczej od tego, co zostawiłam za sobą. W korku stoi rząd żółtych taksówek. Słońce odbija się od ścian szkła pnących się do nieba drapaczy chmur. Metropolia. Stolica sztuki. A więc jestem w Nowym Jorku, tak?
Witryna sklepowa Gucci,zdjęcie autorki
Grand St.
Daję porwać się rzece przechodniów, by w końcu dotrzeć do metra. Łapię pociąg jadący do przystanku Grand Station. Mam przecież zaznaczone na mapie wydrukowanej z googli, że mój hotel mieści się przy Grand St. Docieram w końcu do słynnej stacji, ale nie wchodzę do środka, tylko wymykam się najbliższym wyjściem, bo nie marzę o niczym bardziej, jak o zrzuceniu bagażu i prysznicu. Okolica tego dworca jest zupełnie inna niż ta przy Pensylvania Station. Trudno mi zrównać mapę z realnymi ulicami. Idę więc w jednym kierunku próbując odnaleźć jakoś drogę do hotelu. Rozglądam się dookoła i widzę majestatyczny, górujący nad ulicami Chrysler Building. Tak, dokładnie ten sam, nad którym zachwycałam się przeglądając zdjęcia podczas nauki do egzaminu ze sztuki Nowego Jorku. Teraz już nie marzę o niczym innym jak o tym, żeby szybko znaleźć hotel i wrócić tu jak najszybciej się da!
Zagaduję więc elegancko ubraną kobietę, palącą papierosa przed wejściem do jednego z wieżowców i pokazuję jej na mapie mój punkt docelowy. Tłumaczę się niezdarnie, że nie wiem jak tam dotrzeć. Kobieta po chwili namysłu przybiera zmartwioną minę.
- To nie tutaj - wyjaśnia zatroskana.
- Nie tu, a więc gdzie? Grand Station, przecież to tu…- dzielę się moimi wątpliwościami.
- No tak, ale Grand St. oznacza Grand Street, a nie Grand Station.
Kobieta uprzejmie i cierpliwie wyjaśnia mi jak dotrzeć na stację, której rzeczywiście szukałam. Dziękuję jej i przepraszam za zamieszanie.
- Nie martw się, to zdarza się wszystkim. To betonowa dżungla. Tutaj wszystko zaskakuje i jest zupełnie inne niż się wydaje. Witaj w Nowym Jorku, złotko!
A więc tak, jestem w Nowym Jorku.
Korek uliczny w okolicy Empire State Building, zdjęcie autorki
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)