Magia sesji...
EGZAMINY
Studencka brać
Wiecie co? Jest w tym jakiś urok. W tym jak tłoczymy się na korytarzach, przy stolikach, pod drzwiami szeptają nerwowo (nervozne) formułki, definicje. Za przywykłam na egzaminy nawet w Polsce przychodzić godzinkę czy dwie wcześniej. Może dlatego, że jak będę siedzieć w domu, to wymyśle dziesięć tysięcy rzeczy ważniejszych od nauki – sprzątanie, głaskanie psa, czesanie włosów, przygotowywanie kolacji o 11 xD. Sami dobrze wiecie, na czym polega nauka w domu… Wiele z moich znajomych spędza sesję w bibliotekach i czytelniach, i nie dziwię im się. Sama bym to robiła, gdyby nie fakt, że nie zamierzam zostawiać psiura w domu na cały dzień samego, serce uschło by mi i jemu także. Za to, gdy mam jakieś duże prace do napisania to nie ma, że boli – trzeba posiedzieć w bibliotece nad książkami i jest to dużo wygodniejsze, niż dźwiganie ich do domu.
Ale to spotykanie się przed drzwiami… Jeszcze przed ustnym egzaminem! Ktoś już w środku, osoba wychodzi, bombardowanie pytaniami o zadania, sposób egzaminowania, a nawet tak z pozoru błahą rzecz, jak nastrój egzaminującego. I jeszcze ten spływający po czole zimny pot, latające kolana, zaciskane mimowolnie pięści.
Ja cenię to właśnie dla tej burzy mózgu, która ma miejsce na chwilkę przed samym egzaminem. Każdy o coś pyta, złudnie przekonany o tym, że w tym morzu chaosu otrzyma odpowiedź, baaa – czasami otrzymuje! Ludzie szukają w zakamarkach pamięci nazw, zdań. Ja jestem wzrokowcem. Muszę mieć kartkę przed oczami, chociażby po to, żeby się skupić. Bez niej zaczynam miętosić różne rzeczy, wykręcać palce, wszystko mam na samym końcu języka, skąd to składnej wypowiedzi zadowalającej profesora niestety bardzo daleko…
Ale zawsze jest szansa, że nauczycie się czegoś, a to co weszło do głowy przed samymi drzwiami, będziecie powtarzać sobie aż do momentu, w którym otrzymacie kartkę, a wtedy wszystko już wam się pomiesza. Ale uwierzcie mi, krótka dyskusja, czy chociaż obecność innych uczących się osób wpływa pozytywnie na tzw. „zakuwanie”. Ja jestem zwolenniczką uczenia się w grupach – przez dyskusję, uzupełnianie się. Chociaż większość moich znajomych to rozprasza.
MÓJ KONIEC…
…tj. mój ostatni egzamin przebiegł bez tragiczniejszych epizodów. Nawet się specjalnie nie zdążyłam zdenerwować, może dlatego, że przed większość czasu skarżyłam się na facebooku siostrze, kumpeli i Marcelowi jakie to straszne życie jest, zamiast się uczyć, a całą jego resztę poświęciliśmy z Gabrielem na roztrząsanie różnic między wyrazami tekstowymi i gramatycznymi, i analizowanie zagmatwania męskiego umysłu.
Z zabawnych rzeczy: Pan profesor pobił nowy rekord w przychodzeniu na egzamin „troszeczkę później” – czyli pół godziny po wyznaczonej porze. Nikomu to jednak nie przeszkadza, cóż – przynajmniej nie nam, chociaż ja już posłałam smsa, w którym tłumaczyłam się z ewentualnego spóźnienia. To też nie miało nadejść – szybko uporałam się z tym co wiedziałam, a z tym czego nie wiem, no cóż… nic nie zrobię. Był to (tu nadchodzi moje nadchodzące upokorzenie) tej sam sprawdzian co na pierwszym terminie. Z radością mogę więc stwierdzić, że zrobiłam więcej, niż poprzednim razem… , czy to wystarczy? Cholera wie. Oby. Jakby co, mam jeszcze jedno podejście, ale nie wiem, czy się ono liczy, zważywszy na to, że więcej terminów nie przewidziano, a sesja dobiega końca. Póki co trwa co trzydziestominutowe odświeżanie ISu, z nadzieją, że pole na ocenę zaświeci się na zielono.
PIWECZKO NA LUNCH
Wiecie to jest niesamowite. Ilekroć urywałam się wcześniej, bo teraz to już rzadkość, na lunch nierzadko widziałam jak ktoś funduje sobie piwko lub winko do obiadu, a potem wraca do biura. Niby nic, bo co taki kieliszek, czy kufelek może nam zrobić, poza poprawieniem humoru oczywiście? Ale czy kiedykolwiek widzieliście, żeby w uniwersyteckich czy firmowych stołówkach serwowano alkohol? Mi samej zdarzało się iść rozdawać ulotki po piwku, co oczywiście biorąc pod uwagę naszą mentalność świadczy o mnie okropnie, ale z drugiej strony wyobraźcie sobie, że pracujecie… w urzędzie, sklepie, na słuchawce i wkurzają was klienci, szefowie się drą i w ogóle najlepiej rzucić komuś plackiem z łeb i wyjść, wyj***** na to wszystko. A gdyby tak ktoś potem postawił przed nami kufel zimnego piwka, ze słuszną pianką i burgera…?
Nie, że emocje od razu opadają?
SMACZNA I NIEDROGA PAUZA
Już wiele razy wspominałam, jak przyjazne jest Brno pracującym. Specjalne ceny na zestawy obiadowe w godzinach od 11 do 14. Gdzie zjeść najtaniej i jak najlepiej? Polecam restaurację Stavba, przynajmniej ludziom z mojego wydziału. Znajduje się ona na Grohovej. Zwykle proponowane są trzy dania podawane przez cały tydzień o cenach nieco wyższych niż 100 koron i pięć dań poniżej stówki. To jednego z tych pięciu zawsze podawana jest zupa (polevka), tu już nie ma wyboru, ale zawsze jest świetna i w opór. Dania podawane są szybciutko, obsługa jest radosna. W godzinach obiadowych lokal nigdy nie jest pusty. Z lunchem można zamknąć się w 20 minutach, jeżeli ktoś się naprawdę spieszy. Restauracja ma też swoją stronę internetową, więc już dzień wcześniej można sprawdzić, co będzie w menu na dany tydzień.
Dodatkowo niemal w każdej knajpie, w której jecie nie ma problemu z zapakowaniem na wynos tego, czego już nie dacie rady zjeść. Można też od razu wziąć danie ze sobą i zjeść na przykład w biurowej stołówce.
Dzisiaj wybieramy się na pizzę. Normalnie bardzo szybką przekąskę można kupić „na kawałki” w licznych okienkach z pizzą znajdujących się w Brnie, UWAGA: świadkowie twierdzą, że takowe okienka można znaleźć też w Polsce, chociaż osobiście jeszcze nigdy nie widziałam. Jemy w Pizza Nostra na ulicy kounicovej. Wystrój nie zrobi na was wrażenia, chyba że jesteście fanami stołówkowego design’u. Po prawej stronie od lady prawie do sufitu sięgają poukładane jedne na drugim pudełka na pizzę.
Ale pizza!!! Pizza jest świetna. Nie dość, że wygląda i pachnie nieźle, to smakuje nieziemsko. No i jeżeli chcecie się najeść za małe pieniądze – polecam. Moja pizza była tak obficie obrzucona składnikami, że w końcu musiałam się nią podzielić. Nie dałam rady. Za to najedzona jestem jeszcze, a jedliśmy o 14:00. Lepiej przygotuję sobie mniejszą porcję krewetek na kolację. Jeżeli się tam wybieracie, pamiętajcie jednak, że w czasie sesji, w godzinach obiadowych może tam nie być miejsca.
PO RAZ DRUGI U DZIECIAKÓW
No więc śmigamy. Nie ma co czekać. Tym razem spokojnie docieramy na godzinę 19:00. O wiele wygodniej jeździ się 4 zamiast 3 (tramwaje). Przynajmniej nie trzeba chodzić godzinami po górach i lasach ścieżką Davida.
POZOSTAWIONA NA PASTWĘ LOSU
Zaczynam mieć wrażenie, że na to całe douczanie, jestem brana tylko i wyłącznie, żeby bawić młodsze dzieci. Renata, którą miałam uczyć, najwyraźniej nie może rozstać się w ze swoją przyjaciółką. Papużki nierozłączki. Nawet na lekcjach muszą być razem. David zgarnął nową dwójkę, która dołączyła do wesołych korepetycji, a mnie zostawiono z tymi małpkami – równie zwinnymi, co rozwrzeszczanymi.
MALI ZBEREŹNICY
Na początku jest super. Przynajmniej nie jest źle. Wcale. Jest ok. Dzieciaki siadają ze mną na sofie, przepytujemy, coś tam pamiętają. Migruję tak sobie po świetlicy, zadaje pytania, przepytuje ze słówek. Nic nie przygotowałam, bo myślałam, że wreszcie spotkam się z obiecaną mi uczennicą. Po chwili Nick zaczyna mi skakać po głowie, jego koleżanki zaczynają się nawalać poduszkami.
Potem zaczynają lecieć ku***, su**, itd. A jaką mieli uciechę, gdy zobaczyli, że ich rozumiem. Zaczęły się niewybredne pytania o seks, prośby o przełożenie wagin, i innych problematycznych części ciała do języka angielskiego, a także tłumaczenie niezbyt ciekawych kwestii. Tu już straciłam kompletnie kontrolę nad tymi potworami, musiałam ratować telefon, płaszcz, siebie i te dzieciaki, o które się potykałam.
Na chwilkę ich uwagę przyciągnął telefon, zdjęcia psa, mnie na rurze, ale gdy okazało się, że i tak nie ma gier, popuszczali chwilę muzykę i się znudzili.
I ta straszna pani opiekunka… Nigdy nie jestem pewna, czy krzyczy na mnie, czy na nich, że jestem za głośno. W każdym razie włażą mi na głowę. Gadać każdy może, ale do opanowania sytuacji będę musiała wydobyć najcięższe działa – dyscyplinę…, chociaż wcale jeszcze nie wiem w jakiej formie. W mojej podstawówce był to cios dziennikiem w łeb, ale nie jestem pewna, czy to poskutkuje.
W każdym razie, gdy dzieciak, lat 10, klepnął mnie w tyłek, to już był koniec.
METODY NAUCZANIA
Ch**, mam to gdzieś. Przygotuje testy, zadania. Kartki i do stołów. Bo jak ich nie posadzę, to nie będzie spokoju. Nic nie będzie. Jeden wielki chaos. Może bym wzięła tam psa i posłała ich na rundkę? Może jak się wybiegają, będą karni. Do nauki, książkowej, szkolnej, takiej normalnej i bezbolesnej.
A to zobaczyłam na przystanku, zaraz po wypaleniu szlugi pod tymże oknem:
„Nekuřte nam před oknem… i když je zavřene” -> nie palcie pod naszym oknem, nawet jeżeli jest zamknięte xD
JESTEM ROZRZUTNA CZY NIE?
Dochodzę do wniosku, że jednak nie. Dobra. Wyrzucałam hajsy w błoto w trakcie pierwszego semestru. Jeżdżenie taksówkami, restauracje, kawiarnie, herbaciarnie, sklepy (ciuchy, książki), smaczki dla psa. Wszystko. Ale są to chyba rzeczy, które jednak każdy robi. Każdy śmiga sobie na piwko, je w knajpach, kupi coś sobie, czy wróci autkiem z ostro zakrapianej imprezy. Teraz wcale tego nie robię i mam wrażenie, że równie dużo pieniędzy gdzieś mi umyka. Tak. Myślę, że wynika to z tego, że życie po prostu jest drogie.
Próbowałam też zliczyć ile kosztowałaby mnie siłownia, otwarte treningi, i grupowe treningi na rurze z trenerką. Gdybym chciała to wszystko wyszłoby to ponad 3000 koron na miesiąc, co daje nam pięćset polskich złotych. Dużo? Dużo. Nigdy bym nie powiedziała, że będę miesięcznie wydawała więcej na trenowanie, niż na jedzenie...
Dziś jednak sobie podjemy. Na kolację krewetki, chociaż jeszcze nie wymyśliłam jak. W każdym razie z zapiekanką ziemniaczaną. Mam czas do 9, żeby się ogarnąć, zrobić zakupy, ugotować wszystko, a przynajmniej po prostu przygotować składniki, których ugotowanie zajmie najwięcej czasu. Dam radę. Jak to mówi moja siostra :
RUSZAMY NA PAKUPKI!
...przynajmniej porządek już jest. Spędziłam godzinę na porządkowaniu pokoju.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)