Gdzie trzech się kłóci... tam reszta korzysta

Opublikowane przez flag-xx Usuario Anónimo — 5 lat temu

Blog: W ciuciubabkę z czasem...
Oznaczenia: flag-cz Erasmusowy blog MU , MU , Czechy

„Odprężająca przechadzka”

Gdy takie słonko za oknem, a już za jeden dzień egzamin nie można zrobić nic lepszego od wybrania się w trasę spacerową z psiurem. Trasa Koniklecova – Anthropos przez lasy. Oczami wyobraźni widziałam jak wdrapujemy się naszą wielką górę i pół godziny później, po przyjemnym spacerku schodzimy idealnie naprzeciwko dużego parku na Anthropos – oddalonego od centrum, ale na pewno znajdzie się tam jakaś mała kawiarenka!

Gdzie trzech się kłóci... tam reszta korzysta

Okazało się, że wszystko źle policzyłam. Przeszliśmy długą drogę po lesie w naszej okolicy, skręciliśmy przy ogródkach działkowych i wyszliśmy zaledwie trzy przystanki trolejbusowe dalej… No cóż, nie poddamy się tak łatwo, mimo że psiur wypił już niema całą wodę z mojego zapasu. Słonko praży niemiłosiernie. Przechodzimy na drugą stronę ulicy i wchodzimy w drugi las. Na samym początku idzie zauważyć, że ta część jest bardziej hardcorowa. Przemierzamy bardzo ciasne i strome ścieżki, pada na nas cień gęsto rosnących drzew – chociaż coś, no i mijamy ostrzeżenie o wzmożonym ruchu rowerowym w tej części. Ależ jasne! To tu zabijają się fani ekstremalnych zjazdów tacy jak Adaś. Rozglądam się naokoło, mając nadzieję, że nic w nas nie wjedzie, ale najwyraźniej jest za gorąco na takie harce.

Gdzie trzech się kłóci... tam reszta korzysta

Znajdujemy rzekę ku mojemu wielkiemu zdziwieniu. Pierwsze podejście dotknięcia wody nieudane, siedzimy na wielkim kamlocie o wysokości ponad metra. Nie zamierzam się podtopić i to jeszcze razem z psem, którego pewnie nie dałabym rady wyciągnąć. Ale już kilka metrów dalej da się przedrzeć przez krzaki i podejść do delikatnej plażyczki – no dobra, nie tak delikatnej jak na jeziorami, no i pół metra dalej jest tak głęboko, że pies prawie zawału dostaje, ale udaje mi się solidnie ochlapać go wodą dla ochłody i uzupełnić zapasy wody na dalszą drogę.

Gdzie trzech się kłóci... tam reszta korzysta

Gdzie trzech się kłóci... tam reszta korzysta

W końcu udaje się nam! Docieramy do parku. Miałam nadzieję znaleźć tu jakiś mały plac zabaw, może jakąś samotną rurkę podtrzymującą trzepak, żeby poćwiczyć – oh yeah street pole Dance xD. Ale byłam tak wykończona, że myślałam tylko o tym, żeby posadzić się w tej kawiarni, dać Lokiemu pić czystej wody i zamówić sobie drinka. Jakaś tabliczka doprowadziła nas do letniego ogródka, ale niestety tam tylko piwko, winko i suche przekąski z wózka xD. Stety/ niestety piwko na taką pogodę idealne, a jak wchodzi –miód, malina. Do tego chipsy – o smaku czosnkowym i odpalamy zdjęcia podręcznika. Czytamy. Telefon do siostry – w Polsce plażing rodzinnie, do babci, która jak zwykle słucha zamiast mówić, Nusia poświęciła całą swoją uwagę moim lamentom o światowej literaturze.

Gdzie trzech się kłóci... tam reszta korzysta

Dalsze sposoby na odprężenie

No, ogródki, słoneczko, piweczka – wszystko ładnie, ale ja mam jeszcze jeden pomysł na relaks. Ruszam do kina na X-menów, rano odrabiałam zaległości z Avengersów.  Psiur padł i nie zamierza wstawać, także muszę się mocno napocić – jakbym i tak już nie spływała potem. No i ruszamy. Trasa skrócona. Żadnych zbędnych górek i pagórków. Na chodnik i wzdłuż ulicy. W końcu zziajani docieramy pod naszą olbrzymią górę i padamy do łóżka.

Ja chyba już w ogóle nie myślę logicznie. Najpierw nie wzięłam fajek, bo i tak nie będę się kazić dymem na spacerze, no i co? Siedziałam przy dwóch piwkach bez fajeczki. Potem doszłam do wniosku, że czuję się nie za dobrze, więc nie będę jarać przed kinem. I co? Sączyłam Martini przeklinając własną głupotę. Potem doszła na przystanek, gdzie miałam ponad pół godziny czekania i złamałam się. Naprzód marsz – do ostatniego otwartego kiosku.

Gdzie trzech się kłóci... tam reszta korzysta

Gdzie trzech się kłóci... tam reszta korzysta

Film spoko. Kulawa polszczyzna aktorów nie jest aż tak straszna, chociaż wywołała lawinę śmiechu. Tak, Polski wywołał lawinę śmiechu i nie jestem do końca pewna, czy dlatego, że to był beznadziejny Polski, czy dlatego, że był to Polski, który zdaje się, że brzmi dla Czechów tak zabawnie, jak niektóre sformułowania czeskie dla Polaków. Martini podali bez lodu. Wszyscy mi mówią, że brzmię jakbym miała chrypkę. Może coś w tym jest.

Trzech się kłóci, reszta korzysta…

No i dotarłam na egzamin z literatury europejskiej. Jak zwykle trzy godziny wcześniej. I pocę się układając listę literatury, którą mieliśmy sobie wybrać na owy egzamin. Ja tutaj sieję panikę, że ktoś mnie z tej listy zapyta o to, co właśnie sobie przepisałam ze słownika światowej literatury, a dwie koleżanki w tej tragedii docierają na miejsce. Jedna ma listę może ośmiu książek z czego większość to publikacje angielskie i amerykańskie. Tylko, ja tu przygotowałam jedną książkę dla każdego europejskiego kraju? Dodatkowo druga koleżanka w ogóle nie zrobiła listy. To po co ja się tak gimnastykuję, w ogóle?

Przychodzą po kolei – nie wiedziałyśmy kogo się spodziewać, bo mogli przybyć przedstawiciele wszystkich tych literatur, które mieliśmy wykładane. Najpierw Pani od angielskiej literatury – uff, ta Pani była taka miła, na pewno nie skrzywdzi, potem Pan od francuskiej – Boże, to ten co pokazywał nam fotkę pisuaru? Wygląda groźnie… No i na koniec kochany, znany Pan profesor, który podpowiada nam, zasłaniając sobie usta ręką, żeby inni nie widzieli.

No i lecimy. Wchodzimy wszystkie trzy. Siadamy zbite w kupkę naprzeciwko szanownego jury – trzeba przyznać, że tyle inteligentnych ludzi odbiera moc egzaminowanym studentom.

No to literatura współczesna i postmodernistyczna w Anglii. Kto się czuje na siłach ten zaczyna. Nikt się nie czuje, wszyscy się patrzą na boki. Jąkam się. Przepraszam za czeski. Profesor mówi, że mogę po Polsku. „NIE!!! Ja wiem jak!!! To tylko stres” – szczękają mi zęby, latają mi ręce i gadam tak chaotycznie, że chyba nikt nic nie zrozumiał. „Orwell” wyduszam z siebie i zostaję uświadomiona, że zbyt współczesny to on nie był.”Nie???”. Ale co tam, naprzód. Laski miały więcej czasu, żeby pomyśleć. Wykrztusiły coś sensowniejszego, co spodobało się Pani profesor – bodajże powieść uniwersytecka? Jakieś takie hasło? Naprawdę nie mam pojęcia…

Francuska – dowolny nurt w francuskiej literaturze. Przypomina mi się z podręcznika, że typowym dla Francji był klasycyzm. To jedziemy. Tylko, że mało co mogłam do niego wymyśleć. Rzucałam hasła jak styl wzniosły do dramatu, styl niski do komedii, jedność czasu, miejsca, akcji i machałam rękami. Do tego dorzuciłam jeszcze Moliera i na tym się moja kreatywność skończyła. Cały semestr studiowania teatru, żeby pamięć odmówiła posłuszeństwa.

Ostatnie pytanie było bardziej wolnym przekrzykiwaniem się o tym co i jak z dekadencją w różnych krajach słowiańskich. Ja walnęłam, że w Polsce głównie poezja, co zresztą często się powtarza nawet w naszych podręcznikach, za co zostałam zarzucona nazwiskami. Przybyszewski! Miriam! Latały nad moją głową jak tasaki, ucinając moją pewność siebie. Nie wchodziłam w dyskusję. Nie będę, nie chcę. Mówienie jest straszne – taka porażka u człowieka, który właśnie zaliczył pozytywizm i młodą Polskę na A. Nie mówcie Pani Doktor. To stres. Zżarło mi nazwiska z głowy. Daty zresztą też.

Najzabawniejsze jest jednak to, że gdy my wymieniamy zrozpaczone spojrzenia, nasi wykładowcy dyskutują między sobą na temat naszych pytań, tego czy mamy rację, czy nie mamy. Zadają pytania sobie nawzajem i naprzeciwko nas tworzy się całkiem wesoła, literacka debata o rzeczach, o których nie mamy bladego pojęcia. Ostatecznie wszyscy dostają zaliczenie. Uciekamy. Udało się! Udało!

Byłam tak szczęśliwa, że poszłam sobie na „menniczko” na obiadek. Oczywiście jak zwykle, nie było już tych dań, które mogłyby mi smakować. Co więcej okazało się, że nie ma pięćdziesięciu procent dań z dzisiejszego menu. Zamawiam piwo i rzucam numerek nie patrząc, modląc się, aby to już było.

Wiecie co zamówiłam?

Wątróbkę z kaczki z ryżem (CZ.jatra). Byłam tam głodna, że nawet nie powąchałam, tylko od razu wpakowałam sobie kawałek mięsa do ust. Jezus, Maryja, Józef… Muszę tłumaczyć, że wątróbki nie znoszę? Zatyka mnie od samego zapachu. Od zawsze. Jak tata jadł, to mi się w głowie kręciło. I teraz mi się zakręciło. Szczęśliwa/ nieszczęśliwa wcięłam ryż z sosem, w którym w ogóle nie było czuć wątróbki i poprosiłam o zapakowanie mięsa na drogę. Loki się ucieszy.

A tymczasem pora wrócić do nauki – tym razem Morfologia.


Galeria zdjęć


Komentarze (0 komentarzy)


Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?

Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!

Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!