Czerwona twarz powraca!
Powrót do życia
Jednak się przeliczyłam. Powrót do realnego świata, treningów, zaliczeń, itd. był o wiele trudniejszy niż myślałam. We wtorek nie dotarłam do pracy i też niezbyt wiele zrobiłam. Dziś zaspaliśmy oboje, potem zapomniałam od Marcela rzeczy na trening i koniec końców nigdzie poza szkołą nie poszłam. Wydrukowałam sobie materiały do sesji, notatki na zajęcia i bardzo ciężko pracuję nad oddaniem swoich wszystkich prac do końca weekendu. Atmosfera grillowa, którą planujemy, sprzyja uczeniu się. Wyobrażam sobie zimne piwko, zapach grilla i smażenie się na kocyku w słońcu – po zmroku fire show – dla podgrzania nastrojów.
O ile to wszystko będzie wyglądać tak jak w Polsce, tj. no pewnie, myślę, że wszystkie grille świata są podobne, ale cholera wie. Różne są zwyczaje, a ja nauczyłam się już nic nie brać za pewnik, ale kiełbaska musi być – mieliśmy już grilla na ślubie, ale nie dałam rady zjeść na kolację nic poza przekąskami.
W końcu udało mi się dojechać na zajęcia, no i dobrze by było, żebym te ostatnie dwa tygodnie – czy raczej tydzień i dwa dni- chodziła do pracy i do szkoły, i treningi, bo szczerze mówiąc nie wiem jak długo trwa semestr w Decadance. 21 Marcel ma zjazd jednostki, w związku z czym mogę swobodnie sobie zaplanować weekend - zamierzam go strawić na ciężkich treningach, no i nauce jeżdżenia na rolkach. Wczoraj niemal się zabiłam i zdecydowanie nie zamierzam jeździć na nich po innych trasach niż wypróbowanych, co znaczy, że mogę w nich jeździć na treningi na Babaka i koło pracy Marcela po ścieżce, ale żadnych „z górki na pazurki”.
Zjazd życia – na szczęście nie śmierci
Gdy byłam mała jechałyśmy z mamą na składakach do babci. Rowery nigdy nie były dla mnie jakoś super ciężkie, ale nigdy też nie byłam miłośniczką niczego co miało kółka. Zawsze bałam się utraty kontroli, a ta następuje zawsze, gdy niekontrolowanie przyspieszasz. Że na drodze do babci wielka górka, a na składaku hamować można... no cóż, zatrzymując go. To jadę z tej górki. Do momentu, w którym sytuacja zaczęła mnie przerastać.Zamiast spokojnie zjechać i zatrzymać się na dole, zaczęłam się drzeć. Że górka była długa, musiałam robić coś jeszcze. Np. puścić kierownicę, wyrzucić obie ręce na boki, to samo zrobić z nogami i popłakać się. W taki sposób, cała czerwona od płaczu, z rozwianym włosem i kilkoma podrapaniami zapisałam się w pamięci naszej matki o naszych najlepszych wypadkach z dzieciństwa. Jako indianin czerwona twarz na rowerze, który przewraca się u podnóża górki. Mama lubiła opowiadać tą historię, przybierając moją pozycję i robiąc podobną, przerażoną minę.
Jazda na rolkach nie szła mi już od pierwszej próby, gdy prawie złamałam rękę schodząc z Lokim z górki, a potem musiałam wchodzić pod górkę na czworaka. Jednak na niełatwym przejeździe przez centrum Brna, które też obfituje w górki i pagórki, dziury w chodnikach, tory tramwajowe, ludzi, dzieci, staruszków, sklepy, słupy, itd. Przejechałam nie tylko z konecneho namesti na tererovą i z powrotem aż na Czeską – gdzie mało co nie straciłam zębów na torach, ale dojechałam w jednym kawałku. Byłam z siebie – po górkach i pagórkach (zjeździe w dół) tak dumna z siebie, że niemal się popłakałam, gdy okazało się, że Marcel się spóźni i nie zobaczy mojego tryumfalnego wjazdu.
Po powrocie do Brna jak już wiecie zapomniałam wymienić pieniądze, no i nie było jak dojechać do miasta, w ogóle. Wymyśliłam sobie plan idealny – tj. pojadę sobie na rolkach, a co mi tam – będę tak na sportowo. Szło całkiem nieźle, aż do momentu wyjechania z osiedla. Ogólnie rzecz biorąc wiedziałam, że czeka mnie niesamowicie wielka góra, ale byłam przekonana, że sobie poradzę. No i tak…
Jadę, jadę, toczę się i toczę, i szybciej i szybciej – BUM na tyłek!!! Z czystego przerażenia, że jak będę jechać i jechać tak szybko, to w życiu się nie zatrzymam, a przecież tam są schody, jest ulica. Ogólnie rzecz biorąc przeraża mnie prędkość. Nie jest to problem, gdy wiesz, że masz pół kilometra prostej ścieżki po górce i zdążysz zwolnić, nie będzie pasów, ludzi i dzikich skrętów – możesz sobie pędzić. Z tym, że tu jest to wszystko i jeszcze więcej. Dodatkowo hamuję tą prawą nogą, hamuję, hamuję – wbijam ją w chodnik i nic.
Kilka razy jeszcze próbuję, jakiś Pan mnie podnosi, tłumaczy jak, ale na co to, skoro w praktyce w ogóle w nie działa, a ja z sekundy na sekundę nie stanę się mistrzem rolkarzy. W końcu udaje mi się zjechać z tej góry, przejechać przez przejście dla pieszych i wylądować po właściwej stronie.
Tu zaczyna się górka (dosłownie), bo to co zawsze zdawało mi się idealnie płaską ulicą (teraz już wiem, że w Brnie to niemożliwe) to po prostu mało stroma, ale baaardzo długa (bo aż od skrzyżowania przy Campus Square do zajezdni tramwajów na Pisarkach), powoli opadająca i niesamowicie napędzająca góra.
Próbując się zatrzymać na jednym słupku, owijam się wokół niego i padam pod nim – i pod nogami przerażonej Pani. Mój i tak zmaltretowany komputer po raz kolejny uderza o glebę. Znów jadę. Nie zdążę zahamować. Jadę za szybko! A jak się potknę?! Wybiję zęby! Wpadnę na ulicę?!
Zdecydowanie nie nadaję się do sportów ekstremalnych…
…a już w ogóle do takich, w których idzie o prędkość.
Zamiast pacnąć na tyłek – przy tej prędkości, gdybym wyszorowała tyłkiem po chodniku to miałabym po dresiku – wyciągnęłam ręce przed siebie, lekko ugięłam łokcie i z całej siły wbiłam się w słup. Nogi pojechały mi do przodu, wszystko innej zostało na słupie.
Pasek od torby pękł i śmignął mi nad głową, a ja padłam plackiem na ziemię.
Cudowne bycie odważnym i silnym kończy się w ten sposób, że jak niepyszna wsiadam z posiniaczonymi kolanami i podrapanymi rękoma (oraz odbitym tyłkiem) do autobusu, trzymając pod jedną pachą moje super rolki i porozdzieraną na kawałki torbę i modlę się, żeby nie było kontroli biletów.
Lody na szybkości
Misja ogólnie polegała na tym, żeby dać Paulinie stypendium. Spotykamy się więc na Svobodziaku i szybko pędzimy do bankomatu, żeby przejść do aktywności, odciąganej ostatnio w (NIE)nieskończoność. Wpadamy do kawiarni w pół drogi między swobodziakiem a dworcem głównym. Pinacolada! Myślę z radością i zostaję poinformowana, że Pinacolady mi nie zrobią, Paulina patrząc na zegarek ( za pół godziny pociąg do Pragi) pyta mnie z zniecierpliwieniem, czy nie chciałabym może Mohito. Po chwili zostajemy poinformowane, że właściwie za pięć minut zamykają.. (WTF? O 19:00?). Bierzemy sobie po gałce lodów (aż 30 koron za gałkę. Czy tylko mi się zdaje, że jak ostatnio byłam w GDA to gałka nie kosztowała więcej niż 2,5-3,5 zł? Tymczasem Paulina usiłuje mnie przekonać, że w Poznaniu 4 złote za gałkę to normalna cena, co więcej, że jest u nich więcej miłośników gałek niż świderków. Ja kocham świderki… Jak gałki, to musi być jakiś super sorbet.
Paulina kupuje bilet – przy czym zakręcona prosi o bilet do Brna i patrzy na nas kompletnie nierozumiejącym spojrzeniem, gdy próbujemy jej wyjaśnić, że jesteśmy w Brnie. W końcu siadamy i opowiadamy – a głównie to ja nadaję: o panieńskich, escape roomach i tak dalej (Tak Dianko, tak Kasiu, Tak Nusiu – mi jeszcze nie przeszło XD).
Jak zwykle podchodzą pojedynczo bezdomni próbując szczęścia, zaskakuje mnie jakaś dziewczyna, gdy podchodzi i widząc jak wymieniamy zmęczone spojrzenia, pyta czy rozumiemy po czesku, czy może wolimy, żeby mówiła po angielsku!!! To jest biznes!!! Z drugim językiem można by znaleźć pracę, co nie?
Semestr się kończy, nananana…
Każda okazja jest dobra do świętowania, czyż nie? Tylko dlaczego wolne – wyrąbane czy tam dziekańskie czy rektorskie ustalono w godziny poranne, a impreza, gry, zabawy i konkursy zaczęły się po godzinie 14:00, gdy musieliśmy wrócić na zajęcia. Na szczęście zarówno z literatury jak i z redakcnich prac zostaliśmy wypuszczeni wcześniej, więc zjadłam ciastko, pooglądałam kabaret i różne stoiska, na których były wystawione książki, nalepki, biżuteria, książki, ubrania i różne bibeloty – upatrzyłam sobie nawet obrazek malowany akwarelami, ale niestety nie był wyceniony, a potem już nie zdążyłam wrócić. Po raz pierwszy zaznałam radości pijąc piwko na wydziale, kupione na wydziale, w godzinach zajęć. Co więcej Marcel mówił, że na ekonomii w kantynie sprzedają piwo! I nic dziwnego, że ci Czesi są jakoś mniej zestresowani! Sama nie raz stwierdziłam, że gdybym mogła sobie walnąć piwko między rozmowami, nie darłabym się tak na klientów.
Obiadek
Knajpą słynącą z najlepszych burgerów w Brnie jest Burger Inn. Dziś wreszcie poszliśmy i mieliśmy szansę się dowiedzieć dlaczego. Kanapki są pozornie niewielkie, bo mają mały obwód – za to są cholernie wysokie. Na szczęście nawet takiej maleńkiej dziewczynce jak mi, udaje się go wpakować do ust. W wielu knajpach burger to dwa kawałki bułki, trochę sera, sos, colesław i czasami troszkę podsmażonej cebulki. Burgery w Burger Inn mają naprawdę bogate wnętrze – zaczynając od pomidorków, przez ogórki, cebulkę i papryczki, po wiele, wiele innych. Dodatkową zaletą są domowej roboty, z pokrojonych na miejscu ziemniaków, ciemno spieczone frytki – oj, takie ciemne frytki to ja lubię. Chwali im się także samodzielne przygotowywanie sosów – ketchupu i czosnkowego majonezu. To chyba pierwsza odsłona sosu czosnkowego, którą widzę w Brnie. U nas w domu, do majonezu zwykle dodaje się trochę śmietany – to dzięki temu sos czosnkowy jest bielutki i lżejszy niż majonez. Tutaj tego nie ma – jest majonez z pewnością ze zblendowanymi ząbkami czosnku i koperkiem – pychota! Ceny nie są przerażające. Do tego do popicia Dr Pepper no i dla mnie standardowo piwko.
Knajpa fantastycznie zrobiona i prowadzona przez nietuzinkowych młodych chłopaków. Jeden minus – jest mało miejsc, chociaż nie jest ciasno – przestrzeń mniej więcej taka jak w standardowym Fast foodzie, ale bardzo dobrze rozplanowana. Myślę, że w środku zmieściłoby się do piętnastu osób. Niestety nie ma toalety, ale jeżeli tylko wasze zabrudzone tłuszczem paluszki są problemem, to już go nie ma – na stolikach są przygotowane, zapakowane, mokre chusteczki do oczyszczenia się po posiłku.
Polecam.
Dodaję fotki z nowej wystawy fotografii i malarstwa z filozofickie fakulty :) Zawsze dają coś ciekawego
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)