Czerwona twarz powraca!

Opublikowane przez flag-xx Usuario Anónimo — 8 lat temu

Blog: W ciuciubabkę z czasem...
Oznaczenia: flag-cz Erasmusowy blog MU , MU , Czechy

Powrót do życia

Jednak się przeliczyłam. Powrót do realnego świata, treningów, zaliczeń, itd. był o wiele trudniejszy niż myślałam. We wtorek nie dotarłam do pracy i też niezbyt wiele zrobiłam. Dziś zaspaliśmy oboje, potem zapomniałam od Marcela rzeczy na trening i koniec końców nigdzie poza szkołą nie poszłam. Wydrukowałam sobie materiały do sesji, notatki na zajęcia i bardzo ciężko pracuję nad oddaniem swoich wszystkich prac do końca weekendu. Atmosfera grillowa, którą planujemy, sprzyja uczeniu się. Wyobrażam sobie zimne piwko, zapach grilla i smażenie się na kocyku w słońcu – po zmroku fire show – dla podgrzania nastrojów.

O ile to wszystko będzie wyglądać tak jak w Polsce, tj. no pewnie, myślę, że wszystkie grille świata są podobne, ale cholera wie. Różne są zwyczaje, a ja nauczyłam się już nic nie brać za pewnik, ale kiełbaska musi być – mieliśmy już grilla na ślubie, ale nie dałam rady zjeść na kolację nic poza przekąskami.

W końcu udało mi się dojechać na zajęcia, no i dobrze by było, żebym te ostatnie dwa tygodnie – czy raczej tydzień i dwa dni- chodziła do pracy i do szkoły, i treningi, bo szczerze mówiąc nie wiem jak długo trwa semestr w Decadance. 21 Marcel ma zjazd jednostki, w związku z czym mogę swobodnie sobie zaplanować weekend  - zamierzam go strawić na ciężkich treningach, no i nauce jeżdżenia na rolkach. Wczoraj niemal się zabiłam i zdecydowanie nie zamierzam jeździć na nich po innych trasach niż wypróbowanych, co znaczy, że mogę w nich jeździć na treningi na Babaka i koło pracy Marcela po ścieżce, ale żadnych „z górki na pazurki”.

Zjazd życia – na szczęście nie śmierci

Gdy byłam mała jechałyśmy z mamą na składakach do babci. Rowery nigdy nie były dla mnie jakoś super ciężkie, ale nigdy też nie byłam miłośniczką niczego co miało kółka. Zawsze bałam się utraty kontroli, a ta następuje zawsze, gdy niekontrolowanie przyspieszasz. Że na drodze do babci wielka górka, a na składaku hamować można... no cóż, zatrzymując go. To jadę z tej górki. Do momentu, w którym sytuacja zaczęła mnie przerastać.Zamiast spokojnie zjechać i zatrzymać się na dole, zaczęłam się drzeć. Że górka była długa, musiałam robić coś jeszcze. Np. puścić kierownicę, wyrzucić obie ręce na boki, to samo zrobić z nogami i popłakać się. W taki sposób, cała czerwona od płaczu, z rozwianym włosem i kilkoma podrapaniami zapisałam się w pamięci naszej matki o naszych najlepszych wypadkach z dzieciństwa. Jako indianin czerwona twarz na rowerze, który przewraca się u podnóża górki. Mama lubiła opowiadać tą historię, przybierając moją pozycję i robiąc podobną, przerażoną minę.

Jazda na rolkach nie szła mi już od pierwszej próby, gdy prawie złamałam rękę schodząc z Lokim z górki, a potem musiałam wchodzić pod górkę na czworaka. Jednak na niełatwym przejeździe przez centrum Brna, które też obfituje w górki i pagórki, dziury w chodnikach, tory tramwajowe, ludzi, dzieci, staruszków, sklepy, słupy, itd. Przejechałam nie tylko z konecneho namesti na tererovą i z powrotem aż na Czeską – gdzie mało co nie straciłam zębów na torach, ale dojechałam w jednym kawałku. Byłam z siebie – po górkach i pagórkach (zjeździe w dół) tak dumna z siebie, że niemal się popłakałam, gdy okazało się, że Marcel się spóźni i nie zobaczy mojego tryumfalnego wjazdu.

Po powrocie do Brna jak już wiecie zapomniałam wymienić pieniądze, no i nie było jak dojechać do miasta, w ogóle. Wymyśliłam sobie plan idealny – tj. pojadę sobie na rolkach, a co mi tam – będę tak na sportowo. Szło całkiem nieźle, aż do momentu wyjechania z osiedla. Ogólnie rzecz biorąc wiedziałam, że czeka mnie niesamowicie wielka góra, ale byłam przekonana, że sobie poradzę. No i tak…

Jadę, jadę, toczę się i toczę, i szybciej i szybciej – BUM na tyłek!!! Z czystego przerażenia, że jak będę jechać i jechać tak szybko, to w życiu się nie zatrzymam, a przecież tam są  schody, jest ulica. Ogólnie rzecz biorąc przeraża mnie prędkość. Nie jest to problem, gdy wiesz, że masz pół kilometra prostej ścieżki po górce i zdążysz zwolnić, nie będzie pasów, ludzi i dzikich skrętów – możesz sobie pędzić. Z tym, że tu jest to wszystko i jeszcze więcej. Dodatkowo hamuję tą prawą nogą, hamuję, hamuję – wbijam ją w chodnik i nic.

Kilka razy jeszcze próbuję, jakiś Pan mnie podnosi, tłumaczy jak, ale na co to, skoro w praktyce w ogóle w nie działa, a ja z sekundy na sekundę nie stanę się mistrzem rolkarzy. W końcu udaje mi się zjechać z tej góry, przejechać przez przejście dla pieszych i wylądować po właściwej stronie.

Tu zaczyna się górka (dosłownie), bo to co zawsze zdawało mi się idealnie płaską ulicą (teraz już wiem, że w Brnie to niemożliwe) to po prostu mało stroma, ale baaardzo długa (bo aż od skrzyżowania przy Campus Square do zajezdni tramwajów na Pisarkach), powoli opadająca i niesamowicie napędzająca góra.

Próbując się zatrzymać na jednym słupku, owijam się wokół niego i padam pod nim – i pod nogami przerażonej Pani. Mój i tak zmaltretowany komputer po raz kolejny uderza o glebę. Znów jadę. Nie zdążę zahamować. Jadę za szybko! A jak się potknę?! Wybiję zęby! Wpadnę na ulicę?!

Zdecydowanie nie nadaję się do sportów ekstremalnych…

…a już w ogóle do takich, w których idzie o prędkość.

Zamiast pacnąć na tyłek – przy tej prędkości,  gdybym wyszorowała tyłkiem po chodniku to miałabym po dresiku – wyciągnęłam ręce przed siebie, lekko ugięłam łokcie i z całej siły wbiłam się w słup. Nogi pojechały mi do przodu, wszystko innej zostało na słupie.
Pasek od torby pękł i śmignął mi nad głową, a ja padłam plackiem na ziemię.

Cudowne bycie odważnym i silnym kończy się w ten sposób, że jak niepyszna wsiadam z posiniaczonymi kolanami i podrapanymi rękoma (oraz odbitym tyłkiem) do autobusu, trzymając pod jedną pachą moje super rolki i porozdzieraną na kawałki torbę i modlę się, żeby nie było kontroli biletów.

Lody na szybkości

Misja ogólnie polegała na tym, żeby dać Paulinie stypendium. Spotykamy się więc na Svobodziaku i szybko pędzimy do bankomatu, żeby przejść do aktywności, odciąganej ostatnio w (NIE)nieskończoność. Wpadamy do kawiarni w pół drogi między swobodziakiem a dworcem głównym. Pinacolada! Myślę z radością i zostaję poinformowana, że Pinacolady mi nie zrobią, Paulina patrząc na zegarek ( za pół godziny pociąg do Pragi) pyta mnie z zniecierpliwieniem, czy nie chciałabym może Mohito. Po chwili zostajemy poinformowane, że właściwie za pięć minut zamykają.. (WTF? O 19:00?). Bierzemy sobie po gałce lodów (aż 30 koron za gałkę. Czy tylko mi się zdaje, że jak ostatnio byłam w GDA to gałka nie kosztowała więcej niż 2,5-3,5 zł? Tymczasem Paulina usiłuje mnie przekonać, że w Poznaniu 4 złote za gałkę to normalna cena, co więcej, że jest u nich więcej miłośników gałek niż świderków. Ja kocham świderki… Jak gałki, to musi być jakiś super sorbet.

Paulina kupuje bilet – przy czym zakręcona prosi o bilet do Brna i patrzy na nas kompletnie nierozumiejącym spojrzeniem, gdy próbujemy jej wyjaśnić, że jesteśmy w Brnie.  W końcu siadamy i opowiadamy – a głównie to ja nadaję: o panieńskich, escape roomach i tak dalej (Tak Dianko, tak Kasiu, Tak Nusiu – mi jeszcze nie przeszło XD).

Jak zwykle podchodzą pojedynczo bezdomni próbując szczęścia, zaskakuje mnie jakaś dziewczyna, gdy podchodzi i widząc jak wymieniamy zmęczone spojrzenia, pyta czy rozumiemy po czesku, czy może wolimy, żeby mówiła po angielsku!!! To jest biznes!!! Z drugim językiem można by znaleźć pracę, co nie?

Semestr się kończy, nananana…

Czerwona twarz powraca!

Czerwona twarz powraca!

Czerwona twarz powraca!

Każda okazja jest dobra do świętowania, czyż nie? Tylko dlaczego wolne – wyrąbane czy tam dziekańskie czy rektorskie  ustalono w godziny poranne, a impreza, gry, zabawy i konkursy zaczęły się po godzinie 14:00, gdy musieliśmy wrócić na zajęcia. Na szczęście zarówno z literatury jak i z redakcnich prac zostaliśmy wypuszczeni wcześniej, więc zjadłam ciastko, pooglądałam kabaret i różne stoiska, na których były wystawione książki, nalepki, biżuteria, książki, ubrania i różne bibeloty – upatrzyłam sobie nawet obrazek malowany akwarelami, ale niestety nie był wyceniony, a potem już nie zdążyłam wrócić. Po raz pierwszy zaznałam radości pijąc piwko na wydziale, kupione na wydziale, w godzinach zajęć. Co więcej Marcel mówił, że na ekonomii w kantynie sprzedają piwo! I nic dziwnego, że ci Czesi są jakoś mniej zestresowani! Sama nie raz stwierdziłam, że gdybym mogła sobie walnąć piwko między rozmowami, nie darłabym się tak na klientów.

Czerwona twarz powraca!

Czerwona twarz powraca!

Obiadek

Knajpą słynącą z najlepszych burgerów w Brnie jest Burger Inn. Dziś wreszcie poszliśmy i mieliśmy szansę się dowiedzieć dlaczego. Kanapki są pozornie niewielkie, bo mają mały obwód – za to są cholernie wysokie. Na szczęście nawet takiej maleńkiej dziewczynce jak mi, udaje się go wpakować do ust. W wielu knajpach burger to dwa kawałki bułki, trochę sera, sos, colesław i czasami troszkę podsmażonej cebulki. Burgery w Burger Inn mają naprawdę bogate wnętrze – zaczynając od pomidorków, przez ogórki, cebulkę i papryczki, po wiele, wiele innych. Dodatkową zaletą są domowej roboty, z pokrojonych na miejscu ziemniaków, ciemno spieczone frytki – oj, takie ciemne frytki to ja lubię. Chwali im się także samodzielne przygotowywanie sosów – ketchupu i czosnkowego majonezu. To chyba pierwsza odsłona sosu czosnkowego, którą widzę w Brnie. U nas w domu, do majonezu zwykle dodaje się  trochę śmietany – to dzięki temu sos czosnkowy jest bielutki i lżejszy niż majonez. Tutaj tego nie ma – jest majonez z pewnością ze zblendowanymi ząbkami czosnku i koperkiem – pychota! Ceny nie są przerażające. Do tego do popicia Dr Pepper no i dla mnie standardowo piwko.

Czerwona twarz powraca!

Czerwona twarz powraca!

Czerwona twarz powraca!

Czerwona twarz powraca!

Knajpa fantastycznie zrobiona i prowadzona przez nietuzinkowych młodych chłopaków. Jeden minus – jest mało miejsc, chociaż nie jest ciasno – przestrzeń mniej więcej taka jak w standardowym Fast foodzie, ale bardzo dobrze rozplanowana. Myślę, że w środku zmieściłoby się do piętnastu osób. Niestety nie ma toalety, ale jeżeli tylko wasze zabrudzone tłuszczem paluszki są problemem, to już go nie ma – na stolikach są przygotowane, zapakowane, mokre chusteczki do oczyszczenia się po posiłku.

Polecam. 

Dodaję fotki z nowej wystawy fotografii i malarstwa z filozofickie fakulty :) Zawsze dają coś ciekawego

Czerwona twarz powraca!

Czerwona twarz powraca!

Czerwona twarz powraca!

Czerwona twarz powraca!


Galeria zdjęć


Komentarze (0 komentarzy)


Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?

Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!

Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!