Kraków – poszukiwania muralu, którego wcale nie ma.
Street Art – Sztuka uliczna
Gdy słucham młodych ludzi, rozmawiających o sztuce, często słyszę, że kochają Street Art. To chyba za sprawą angielskiego artysty ulicznego Banksy’ego, Street Art rozpowszechnił się tak bardzo. Odnoszę wrażenie, że gdyby nie komentujące politykę kraju na wyspach, szablony pokrywające brytyjskie ulice, niewielu z nas skupiałoby tak uwagę na Street Arcie. Na dziełach, które pojawiają się coraz częściej na murach, chodnikach, domach, pociągach i innych powierzchniach, które da się pokryć sprejem, farbą, czy też naklejką. Nie ukrywam, sama mam takie małe marzenie o tym by pomalować ściany gdzieś w przestrzeni publicznej. Chciałabym to zrobić nie brzydkimi tagami, a czymś z wyrazem, bądź humorem. Kiedyś z moim byłym chłopakiem namalowaliśmy królika na murze w Łomży, ale był średnio udany, dlatego nie przetrwał. Zupełnie tak jak mój związek z tym człowiekiem. Malować może kiedyś będę, może moje Pneumokoki trafią na pałac kultury, jak to kiedyś zapowiadałam (nie w formie wandalskiego malunku, a jakiegoś neonu, lub czegoś mniej inwazyjnego). Póki co, zamiast tworzyć sztukę uliczną, chętnie ją obserwuję i śledzę. I o ile kocham się w malarstwie renesansowym na zabój, tak nie pogardzę też tym objawem sztuki współczesnej na ulicach miast. Pojechałam do Krakowa zobaczyć dwie te rzeczy na raz. Jak to? Otóż autoportret słynnego niemieckiego, renesansowego malarza i grafika Durera, o którym już kilkukrotnie pisałam na tym blogu, trafił na schody w Krakowie, tworząc mural, ozdobę miasta. Musiałam go więc zobaczyć. Pojechałam i zrobiłam dochodzenie, by znaleźć ten malunek.
Cel poszukiwań określony
O przełożonym na schody obrazie Durera, właściwie „Autoportrecie w futrze” usłyszałam gdzieś przypadkiem. Tak naprawdę to zobaczyłam jakiś post na facebookowym wall-u. Mignął mi mural na schodach, chciałam go zobaczyć w rzeczywistości i bardzo ucieszyłam się, gdy zobaczyłam podpis: Okolice Kładki Bernatka, Kraków. Wiedziałam tyle. Nie miałam pojęcia, kto był za to odpowiedzialny, kiedy powstał, nic. Po prostu chciałam to zobaczyć i tyle. Przy poprzedniej wizycie w Krakowie wyleciało mi to z głowy. Tym razem było inaczej. Zapamiętałam gdzie chcę iść i co chcę zobaczyć. I bardzo szkoda, że wcześniej o nim nie pamiętałam, ale dlaczego?… o tym za chwilę.
Kładka Ojca Bernatka – most przez, który nie można przejść obojętnie
Informacja o muralu, którą gdzieś, kiedyś widziałam mówiła o Kładce Bernatka. Od razu napisałam wiadomość do Kaśki, którą odwiedzałam w Krakowie, że musi mi znaleźć Kładkę Bernatka, czymkolwiek jest, gdziekolwiek jest. Bo chcę tam iść szukać muralu. Okazało się, że Kaśka doskonale wie, gdzie jest Kładka Bernatka, bo mieszka w okolicach, na Koronie. Ustaliłyśmy, że pierwszego dnia po moim przyjeździe pójdziemy szukać schodów, na których miał widnieć malunek. Kaśka powiedziała mi, że sama kładka jest warta uwagi, ciekawie ozdobiona rzeźbami i że sama chce tam iść. Więc po śniadaniu poszłyśmy spacerkiem w kierunku Wisły. Kładka ta wybudowana jest w miejscu dawnego Mostu Podgórskiego. Ojciec Bernatek, od którego wzięła swoje imię to zakonnik, który pomógł w wybudowaniu szpitala w Krakowie. Kładka służy ludziom pieszym i tym jeżdżącym rowerami. Podzielona jest na tak jakby dwa mosty, między którymi wisi ciekawa instalacja. Kładka wygląda jak łuk. Moim zdaniem, ani nie jest łada, ani nie jest brzydka. Zakochani nienormalni ludzie znowu znaleźli sobie w niej „most zakochanych” i zaśmiecają ją kłódkami miłości. Po co? I tak bez tego kładka waży około siedmiuset ton, po co dodatkowo ją obciążać? Ludzie nie myślą, gdy są zakochani. Ojciec Bernatek pewnie się cieszy, gdy z nieba patrzy na zakochanych. I tyle.
Mnie jednak nie interesuje zawieszenie kłódki na mostku, bo ani nie mam z kim jej zawiesić, ani nie lubię tandety. Mnie interesują ciekawe rzeźby zawieszone pomiędzy dwoma połączonymi mostami. Kraków dba o zagospodarowanie przestrzeni publicznej. Dba o rozpowszechnianie kultury wysokiej. Między mostami znajduje się wystawa rzeźby Jerzego Kędziora. Informuje nas o tym tabliczka na końcu mostu. Wystawa ta nosi nazwę: „Między wodą a niebem”. Co przedstawiają rzeźby? Jest to dziewięć figur, które znalazły się tam ósmego września tego roku. Figury przedstawiają akrobatów, którzy zawieszeni są na linach i prętach, z tylko jednym lub dwoma punktami podparcia. Gdy spojrzymy na rzeźby w wietrzny (choć może nie tylko w wietrzny) dzień zauważymy jak pięknie i delikatnie się poruszają. Sprawia to wrażenie, jakby przedstawieni akrobaci naprawdę w tym momencie wykonywali swoje akrobatyczne popisy. Autor Jerzy Kędziorachciałby by projekt jego rzeźb został umieszczony na całym świecie, te w Krakowie mają rozpocząć jego działania. Moim zdaniem słusznie do tego dąży. Podoba mi się jego praca i pomysł by umieścić je w takim, a nie innym miejscu. Akrobaci między wodą, a niebem balansują na krawędzi.
Mural nie mural
Trafiłam na ciekawą pod względem i architektonicznym i kulturalnym kładkę, ale szukałam muralu. Razem z Kaśką chodziłyśmy po moście i okolicach i przyglądałyśmy się wszystkim schodom. Porównywałyśmy je ze zdjęciem z internetu, które kiedyś znalazłam. Tak miał wyglądać mural (zdjęcie ściągięte jest ze strony):
Nie było nam trudno po zdjęciu zlokalizować właściwych schodów. Jakim zdziwieniem było dla nas to, że mural, który powstał w czerwcu tego roku, czyli niedawno, nie istnieje… Byłam odrobinę zawiedziona i nie dowierzałam, że już go nie ma. Okazało się, że mural wcale nie był zwykłym muralem, a zwykłą naklejką przymocowaną do powierzchni schodów. Technicznie rzecz biorąc, coś co znalazło się na murze, może być muralem, ale mi nazwa „mural” mówi raczej, że coś na tym murze zostało namalowane. Trochę zawód, ale nic dziwnego, że od czerwca naklejka z Durerem nie przetrwała do dziś. Nie wiem, kto był odpowiedzialny za jej przymocowanie, kto jest odpowiedzialny za jej zniknięcie. Zrobiłam wam zdjęcie schodów bez muralu. Mimo wszystko jestem z siebie dumna, że znalazłam miejsce, którego szukałam. W końcu to jakiś osiągnięty cel. Mogłam przecież w Krakowie tylko imprezować, a szukałam czegoś więcej – kultury.
Kaśka oczywiście musiała zwrócić uwagę na ciekawostkę. Wiszące kajdanki w tak dziwnym miejscu. Proszę bardzo. Zrobiłam zdjęcie i daję wam zagadkę do rozwiązania. Co do cholery robią tam te kajdanki? My z Kaśką też nie wiemy i też się nad tym zastanawiamy. Wolimy jednak nie mówić na głos naszych skojarzeń.
Kraków jednak nie zawodzi
Jak się później okazało nie był to spacer na marne. O ile nie zobaczyłam tego czego chciałam, zobaczyłam zupełnie przypadkiem kilka innych ciekawych ulicznych malunków. Street Art w Krakowie ma się dobrze i wypadałoby kiedyś, przy okazji dłuższych odwiedzin tego miasta, zrobić wędrówkę szlakiem najlepszych ulicznych malunków. Zawiedziona brakiem Durera na schodach, ruszyłam razem z Kasią w stronę miasta. Póki smog przypomina mgłę (co widać najbardziej zimą właśnie) i świeci słońce, można po Krakowie biegać w poszukiwaniu wrażeń. Co prawda, o niebo wolę trójmiejskie, czyste powietrze z jodem, ale w ostateczności w Krakowie, mimo zanieczyszczonego powietrza, które pozostawia osad na elewacjach budynków, nadal jest tam ładnie i mi się podoba.
Miałyśmy iść na Wawel, postanowiłyśmy nie jechać tramwajem, a skorzystać z dobrej pogody i przejść się spacerem do zamku. Chciałyśmy też przy okazji poznać urokliwe, nieznane nam dotąd ulice. Wyłączyłyśmy więc mapę w telefonie i skręciłyśmy w pierwszą przypadkową drogę. Tak trafiłyśmy na ulicę Bożego Ciała.Pewnie dla lokalnych dokładnie znaną ulicę. Ja znalazłam się na niej pierwszy raz i od razy zauważyłam kilka szablonów odbitych na ścianie budynku, który na owej ulicy się znajduje.
Pierwszy z nich to nawiązujący do Gwiezdnych Wojen (proszę podnieść rękę, jeśli tak jak ja, nie oglądaliście żadnego filmu z serii) miś z podpisem "Fuck Wars". Na dole widnieje podpis artysty Prizmu. Przyznaję szczerze – nigdy nie słyszałam tej nazwy, tego pseudonimu. Na początku pomyślałam, że musi to być jakiś lokalny streetartowiec, bo kilka kroków dalej znalazłam kolejne prace z tym samym podpisem. O ile pierwsza praca nie przypadła mi do gustu (no w sumie podpis jest zabawny, ale cały kontekst do mnie nie trafia, może dlatego że nie oglądałam filmów i nie wiem czego praca dotyczy), tak dwie następne określiłabym jako świetne. Nawiązują do polityki. Sami zobaczcie:
Razem z moim ukochanym z Kalifornii chciałabym krzyczeć: „f*ck Donald Trump”, chociaż fanką Hilary również nie jestem. Nie mieszkam w Stanach Zjednoczonych (jeszcze - bo wiecie, Kalifornia i mój ukochany), dlatego średnio interesuje mnie wybór prezydenta USA – choć powinien, przecież to ma wpływ na politykę świata. Ja nie znam się na polityce w Polsce, tym bardziej na polityce świata. Umiem jednak od razu dostrzec, że wykonany szablonem plakat z Hilary i Trumpem dotyczy wyborów, czyli aktualnych wydarzeń. I wcale się nie mylę. Znalazłam ulicznego artystę Prizma na facebooku. Każdy kto tworzy jakiś rodzaj sztuki ma przecież swój fanpage. Przeżyłam zaskoczenie, Prizmu to wcale nie lokalny krakowski artysta, a grupa ludzi, których siedziba ma miejsce w Zagrzebiu w Chorowacji. Z opisu na ich stronie dowiedziałam się, że są zespołem projektantów, rytowników, pisarzy i filmowców. Gdyby nie spacer ulicami Krakowa pewnie nie dowiedziałabym się o ich istnieniu. A tak znalazłam ich prace by później znaleźć ich stronę i dowiedzieć się, że plakat z Donaldem Trumpem I Hilary Clinton jest częścią ulicznej serii o wdzięcznej nazwie „Fuck Wars”, tak jak w poprzedniej pracy nawiązującej do Gwiezdnych wojen, tak ta praca nosi ten tytuł. W tym kontekście tytuł jest moim zdaniem jednak mocniejszy.
Nie tylko praca z Trumpem umieszczona jest na budynku z numerem 18 na ulicy Bożego Ciała. Zaraz obok znajduje się szablon z ukochanym przez wszystkich Putinem i Angelą Merkel. Oba te szablony nawiązują do dzieła z 1930 roku autorstwa Granta Wooda o nazwie American Gothic. Nie znam się na polityce, ale znam się na sztuce i uważam, że artyści z Prizmu odpowiedzialni za plakaty o formacie 100 na 70 centymetrów, trafili w punkt. Jest to jakiś komentarz do tego co się teraz dzieje na świecie. Skąd nawiązanie do Wooda? Może dlatego że jest to obraz kultowy w Stanach Zjednoczonych i wielu artystów przedstawia znane osoby w konwencji tego obrazu. Lubię taki zabieg, łączenia starego z nowym (sama robię podobne rzeczy, o czym czytając mojego bloga sami się przekonacie).
Więcej, więcej sztuki ulicznej na Kazimierzu
Kazimierz w Krakowie to zdecydowanie ciekawe miejsce. Można tam wypić kawę, zjeść śniadanie, ale też właśnie obejrzeć więcej malarstwa ulicznego. Już w wakacje, gdy byłam w mieście razem ze znajomym, widziałam kilka fajnych prac, które mnie zainspirowały do działania. Teraz zwróciłam uwagę na prace Prizmu i kilka innych, które mieściły się zaledwie kilka kroków dalej. Kolejna praca ulicznego artysty to napis po polsku: Bądź szczęśliwy. Dąż do szczęścia. Stworzony przy użyciu fontu przypominającego literki z maszyny do pisania. Inspirujące. Idziesz do pracy, szkoły lub na śniadanie do knajpy, mijasz ten budynek i czytasz umieszczony na nim taki napis. Mnie by zmotywował. Jest wers z tekstu Dezyderaty, czyli poematu napisanego przez Maxa Ehrmanna. Tekst pochodzi z pierwszej połowy XX wieku. Tyle wiem na ten temat. Zabijcie mnie jednak, nie mam pojęcia, kto jest odpowiedzialny za to, że jego fragment znalazł się na ulicy Bożego Ciała w Krakowie na Kazimierzu. Może ktoś z was mi to uświadomi?
Kolejna inspirująca praca to ceramika z napisem: Oddanie się jest romantyczne. Lekko zniszczona, nieregularna. Spodobała mi się najbardziej z wszystkiego co zobaczyłam na tej ulicy. I oczywiście też nie odnalazłam autora/autorki tej pracy.
Za każdym razem, gdy będę wracać do Krakowa, będę spacerować Kazimierzem by sprawdzić, czy pojawiły się jakieś nowe prace ulicznych artystów. Ładnie tam, czuć artystyczną duszę miasta. Szkoda że we Wrocławiu nie znalazłam podobnego miejsca. Chociaż sam Wrocław też nie ma czego się wstydzić. Mamy tam prace M-City, czy Dróżdża, ale o tym po zanudzam was innym razem. Jedźcie do Krakowa przy najbliższej okazji i miejcie oczy szeroko otwarte. Rozglądajcie się wokół, a zobaczycie ciekawe rzeczy!
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)