Warm Up na Hip Hop Kempie. Tego jeszcze niewidzieliscie. Wywiad z TEDE

Troszkę mnie tutaj nie było, ale sporo się działo!

Ostatnio widzę na znajomych blogach jakąś histerię – zupełnie tak jak to było w pierwszej edycji tego roku. Ludzie wstawiają pod dziesięć notek dziennie, co nie zmienia faktu, że każda jedna jest coraz krótsza. Nie wiem na czym polega ta technika. Ja póki co – pewnie już niedługo jestem na pierwszym miejscu i ostatnio zbyt często miałam kaca, żeby wziąć się do pisania. Poza tym próbowałam dokończyć praktykę. Póki co idzie mi pomału, bo po powrocie z Hip Hop Kempu mam do tłumaczenia trzy wywiady, przy których tłumaczyłam dla Austy’ego. Już niebawem prześlę wam linki do wywiadów, które udało się zrobić- TEDE, PALUCH, KALIBER 44. To wszystko przełożone na czeski pojawi się na stronie czeskiego Bbaraku(internetowego magazynu Hip Hopowego), a ja zamieszczę dla was skrócone polskie objaśnienia.

warm-up-hip-hop-kempie-tego-niewidzielis

Póki co ja jednak pracuję nad przepisaniem pozostałych 6 godzin z wywiadu, który został mi zlecony w ramach praktyki. Z każdym kolejnym nagraniem jest trudniej – są one mniej wyraźne, dłuższe i aż głowa boli. Nie da się nad tym siedzieć, ręce zaczynają mi latać i w ogóle cała zaczynam się trząść. Dziś muszę się już za to zabrać, bo przez cały Hip Hop Kemp nie udało mi się nic zrobić i od momentu, w którym posłałam drugą część minął już chyba ponad tydzień. No cóż, muszę przyznać, że bardzo dużo się działo przez ten czas – rzeczy dobrych i złych. Mi się osobiście źle śpi i jestem cały czas zmęczona, może dlatego, że nie wiem co mnie czeka każdego kolejnego dnia. Dobrze…, tyle wiem – dziś za kilka godzin wyprawimy się na koncert Die Antwoord, potem ruszamy już do Bratysławy na Uprising, potem może wraz  z chłopakami pojedziemy do Wrocławia, ale dalej już nie wiadomo. Męczy mnie fakt, że nie mam swojego domu, ani swoich rzeczy, gdzie zrobić prania (ostatnio udało się to u kumpla Bobby’ego xD). Męczy i przeraża brak stabilizacji. Ostatnio napisały dziewczyny, coś o umowie, o mieszkaniu, o podpisach, a mnie tam nawet w najbliższym czasie nie będzie. Czekam z niecierpliwością, aż będę mogła zamieszkać w tym swoim pokoju, wrócić do pracy i szkoły. Wakacje mimo wszystko są męczące.

warm-up-hip-hop-kempie-tego-niewidzielis

Ale oczywiście nie powiem, że życie mnie nie rozpieszcza. Bobby dba, żebym się nie nudziła. Chodzimy do parków, restauracji, jeździmy spotykać się ze znajomymi, a wieczory spędzamy na czytaniu i pisaniu. Nigdy w życiu bym nie powiedziała, że w wieku 22 lat ktoś będzie mi jeszcze czytał książkę na głos. Ciekawe doświadczenie. Ciężko się skupić, nawet gdy tekst jest ciekawy. Zdaje mi się, że w myślach czyta się o wiele szybciej. Zauważyliście to? Nie tracimy czasu na wyartykułowanie słów, często nasze oczy po prostu ślizgają się po literach, a mimo tego, treść jest dla nas idealnie zrozumiała, nie traci na wydźwięku. Skąd więc pomysł, żebyśmy w szkole czytali na głos? Może dlatego, że pewna grupa do końca szóstej klasy ledwo co czytała xD. Ale dla mnie czytanie na głos zawsze było stresujące. Głównie dlatego, że czytanie przez pół godziny i konieczność nadawania głosowi i zdaniom jakiejś takiej formy, żeby to brzmiało troszkę jak narracja zawsze mnie męczyło, nudziło. A po dłuższej chwili człowiek zaczynał się jąkać. A słuchanie jak ktoś czytał...? Jezus. Ktoś tam ledwo duka, poci się, jąka, przeinacza co drugie słowo – jakby ktoś ci wbijał igłę pod paznokieć. No i trwało to trzy razy dłużej niż czytanie w myślach, a po tych całych męczarniach czytający nie był w stanie streścić tego co przeczytał, ani odpowiedzieć na pytania. Horror z podstawówki.

warm-up-hip-hop-kempie-tego-niewidzielis

Praga! Hadog – amerykańska knajpa snów. Rockowa Opera – to trzeba obczaić.

warm-up-hip-hop-kempie-tego-niewidzielis

warm-up-hip-hop-kempie-tego-niewidzielis

W międzyczasie obczajamy Hadoga (Sokolowska 379, Praha 8 Libeń). Nie jest to stricte centrum Pragi, ale w Czechach nawet maleńka restauracyjka prowadzona przez jedną rodzinę w wiosce przy głównej drodze może was zaskoczyć podejściem do klientów i jakością jedzenia. Czesi wszystko co robią, robią z sercem i Hadog jest tego przykładem. W planie mieliśmy indyjską restaurację, ale tam niestety było pełno (wcześniej mówiłam to o Brnie, teraz powiem to o Pradze – gdy gdzieś wychodzicie bliżej weekendu a tym bardziej w grupie, lepiej zrobić rezerwacje, ale to chyba działa wszędzie na świecie). Wyszliśmy na ulicę, a tam zobaczyliśmy coś amerykańskiego w czym musiały być burgery z soczystym mięskiem i kopą frytek. Pokonujemy przerażający most Libeński, który ma teraz ograniczenie prędkości oraz ciężaru i w dalszym ciągu przejeżdżają przez niego tramwaje. 30-40 letni pokomunistyczny most właściwie dla wielu prażaków nie przedstawia szczególnej wartości, bo w sumie ani nie wygląda jakby uatrakcyjniał Pragę, ani nie wiąże się z nim żadna wielka historia. Po prostu jest starszym mostem i się rozlatuje. Po prawej widok na pole golfowe (jasna cholera, kolejny sport dla prezesów – wiecie ile kosztuje wskoczenie na pole? Nie chcecie wiedzieć, raz sprawdzałam, bo chciałam wziąć kogoś na urodziny na golfa, ale na szczęście sobie nie zasłużył i mogłam kupić koszulkę xD Drogi golf…, drogi…) i Kaufland, po lewej… jakieś nowe mieszkanka i biurowce. Nic ciekawego.

warm-up-hip-hop-kempie-tego-niewidzielis

Ale Hadog to jest coś! Ja wcale nie byłam pewna, czy jestem głodna. Od kilku dni byłam strasznie zmęczona i niewiele rzeczy mi przechodziło przez gardło. Cały czas zresztą nie czuję się aż tak dobrze. Ostatnio mam ochotę tylko na sushi. Byliśmy na sushi przed wyjazdem, wczoraj, a ja jadłam je w Wietnamskim bistro jeszcze dzisiaj. Chyba się zakochałam w surowej rybie. Karta Hadoga jest pełna burgerów i jest tam też kilka hot dogów. Zamawiamy sobie takiego Hot Doga właśnie. Kosztuje 99 koron, czyli bardzo mało. Jest to długa bułka solidnie umazana sosem z długą, cudownie pachnącą parówką, wyłożona świeżutką sałatą i zdaje mi się, że były tam też kawałki ogóreczka i pomidorków. Ale najlepsze było oczywiście wykończenie. Kopa frytek w hot dogu, do tego kruszonka z dużych kawałków podsmażonego bekonu. Pychota! I to za takie niewielkie pieniądze. Wnętrze wygląda tak, że macie ten podłużny bar – tak jak w tych barach przy drogach szybkiego ruchu na amerykańskich filmach, a stoliki to podłużne, wygodne, skórzane sofy i podłużne stoły. Wszystko rodem z filmu ze Stanów.

Co do atrakcji, póki co nie było czasu, ale bardzo, bardzo polecam Rockową Operę. Ja nie byłam, ale widziałam ją na spacerze z Lokim, a Bobby opowiada, że kiedyś dawno, dawno temu w niej był i podobało mu się, że scena jest blisko – około 3 metrówod widowni, w związku z czym wszystko widzi się bardzo wyraźnie i jest się blisko aktorów.

warm-up-hip-hop-kempie-tego-niewidzielis


Chillout na zdrowie i dla smaku

Spotykamy się z Barą i Šarką w parku. Śmigamy po raz kolejny metrem. WAŻNA RZECZ! UWAGA! UWAGA! Gdy już wyjdziecie z tej dzikiej maszyny na peron na waszym przystanku, nie wolno wam wyrzucić biletu do kosza na peronie! Z tego co wytłumaczył mi Bobby, czasami na górze może stać kontroler, który będzie sprawdzał, czy przy wyjściu masz bilet dlatego, że w praskim metrze (a przynajmniej tam, gdzie my przechodziliśmy) nie ma standardowych bramek, które otwierają się, gdy włożysz bilet do kasownika. Jest zwykły kasownik jak w naszych polskich tramwajach i autobusach, a przejście jest otwarte. Nagradzają sobie tymi ziomkami oczekującymi was na górze. Na szczęście, gdy my wychodziliśmy nikt tam nie był.

Wyskakujemy, spotykamy się z dziewczynami przy całkiem sporym centrum handlowym. W tej Pradze wszędzie są jakieś centra handlowe i to nie jakieś maluszki jak Gdański Maddison, ale wszystkie rozmiarami przypominające Galerię Bałtycką. Najpierw idziemy sobie do zdrowej sokarni – znacie te takie wysepki na środku szerszych uliczek galerii handlowych, prawda? Dużo teraz specjalizuje się na te fit fast foody i tak dalej – sprzedają jakieś wege żarcie, koktajle, świeże soki, przekąski, warzywa na parze, itd. Zamawiamy sobie takie soki – rozpisane jest co jest w czym i ile kosztuje, są soki zarówno owocowe jak i mieszanie z warzywnymi. Standardowo za taki sok trzeba zapłacić od 10-15 zł, ale dziewczyny mają bardziej skomplikowane nawyki żywieniowe niż ja. Wszyscy na około są fit.

warm-up-hip-hop-kempie-tego-niewidzielis

warm-up-hip-hop-kempie-tego-niewidzielis

Ale soki są świetne. Kiedyś jeden z moich współlokatorów znalazł sokowirówkę przed jakimś domem na chodniku. Wziął ją do domu i potem przez całe lato codziennie obierali kilogramy marchewek, jabłek i pomarańczy na soki. Nie ma to jak świeży sok bez tych wszystkich „E”.

warm-up-hip-hop-kempie-tego-niewidzielis

warm-up-hip-hop-kempie-tego-niewidzielis

A to jest kawiarnia, w ktorej mozna placic tylko bit coinami xD

Potem podejmujemy najlepszą decyzję na świecie – sushi na kolację. Restauracja nazywa się bodajże Sushi Time i należy do sieci orientalnych restauracji. Znajdziecie tam zarówno wielki wybór pomysłowo stworzonego sushi (w tym gotowe zestawy, które można chwycić i pobiec z nimi dalej) oraz inne potrawy obiadowe i zupy. Wszystko jest, mimo wysokiej jakości, w całkiem normalnych cenach. Najtańszy zestaw można dostać już za troszeczkę ponad 60 koron. Restauracja ma swoje promocje. Zamawia się przy barze, a do stolika (czy to na wewnętrznym dziedzińcu, czy w środku) zestawy przyniesie wam kelnerka. Pamiętajcie tylko, że o ile opakowania do sushi są kartonowe o tyle miski, szklanki, itd. są prawdziwe, tj. wielokrotnego użytku. Porządek po obiedzie robi się zrzucając z tacy, jak w McDonaldzie papierki do kosza. Nie zapominajcie się xD. Bobby wyrzucił nie tylko miskę po zupie, ale też klucze od mieszkania i drobne monety, w związku z czym nurkowałam w koszu w resztkach wasabi i sosu sojowego. Przynajmniej nie pachnie tam aż tak źle, bo zapach sosu zabija wszystkie inne.

warm-up-hip-hop-kempie-tego-niewidzielis

warm-up-hip-hop-kempie-tego-niewidzielis


Wyruszamy – wycieczkę poprowadzi najlepszy kierowca świata. Prosto do psiego hotelu!

warm-up-hip-hop-kempie-tego-niewidzielis

No tak, Lokiego znowu nie chcą mi wziąć do hotelu dla ludzi. Nie rozumiem tego. Naprawdę tego nie rozumiem. I w ogóle niewiele hoteli się na to zgadza. Tzn. wszystkie typu Novotel, Hilton, itd. za dopłatą nie robią problemów (a dopłata zwykle wynosi około 50 zł), ale tym w tym przypadku mnie niezbyt stać na wakacje w Hiltonie xD. Jak z mamą szukałyśmy hotelu to po prostu wpisałyśmy coś w stylu „wakacje z psem” i wyskoczyło nam mnóstwo hoteli, w których niestety wszystko było pozajmowane. Jeżeli chodzi o Czechy nie ma co wymyślać, gdy hotel jest już zarezerwowany – Bobby wspominał, że rezerwacja była robiona o wiele wcześniej. No i jeśli nie chcą psa to Loki musi skoczyć do hotelu dla psiurów. Raz już to robiliśmy i przeżyliśmy. W Hradcu nic nie jest wolne. Podobnie w Pradze po normalnej cenie nic nie możemy znaleźć. Wreszcie udaje nam się dorwać miejsce w bardzo specyficznym hotelu w Roudnicach – 10 km od Hradca.

Co mnie w nim zachwyca? Kobieta, która to prowadzi pilnuje psów we własnym domu. Dokładnie. Cały dzień biegają po ogrodzie, a potem idą  spać do domu wszyscy razem na sofach, w swoich kojcach, na ziemi, ale w cieplutkim domu, gdzie z całą pewnością nie są samotne. Druga rzecz, owa Pani codziennie wysyłała nam smsy na temat Lokiego. Czy bawi się z innymi psami, co robi. Ponoć bardzo zaprzyjaźnił się z jakąś suczką Husky. Aż żal mu kończyć taką imprezę. Za każdym razem, gdy widzę jak Loki wylatuje z podniesionym ogonem i postanowionymi radośnie uszami, jestem przekonana, ze chociaż wiele ludzi może powiedzieć, że zostawianie swojego psa komuś to zło, a mnie boli serce za każdym razem, gdy to robie, to jednak widzę, że nie dzieje mu się tam krzywda, wręcz przeciwnie – bawi się z innymi pieskami i ma się dobrze. Posłano nam także w sobotę zdjęcia i wtedy już stu procentowo się uspokoiłam.

My jedziemy i po raz drugi zachwyca mnie to, jakie małe są Czechy. Polska – jedziesz na festiwal, jedziesz przez cały kraj dwanaście lub więcej godzin. Czechy – jedziesz na festiwal, Hradec Kralove jest niecałe dwie godziny od Pragi, Praga około dwie godziny od Brna, a Brno już tylko dwie godziny od Bratysławy, która jakby nie patrzeć jest w innym kraju. Jeszcze dodam, że z Hradca do miejscowości położonych blisko Polski też jest chyba godzinka. Ja jechałam z Náchod (miejscowości z Polską sąsiadującej) do Pragi przez Hradec około 2,5 h przy czym w Hradcu byłam gdzieś tak po godzince, czy półtorej. Małe odległości – to jest cool!


Jesteśmy na miejscu. Mětskě lazně v Hradcu Kralove witają

Wyskakujemy z auta i tam już czeka na nas Austy. Bierzemy rzeczy i lecimy po klucze. Przy recepcji jak zwykle zamieszanie, bo póki co zamiast ośmiorga jest nas troje i mamy cztery pokoje, które okazują się być pokojami trzyosobowymi, co sprawia, że nie do końca wiemy co się dzieje. Ostatecznie informują nas, że płacimy za osobę, więc nie ważne ile łóżek jest w tym pokoju. Przy tym pokoje wielkie, da się zestawić łóżka, jest mała lodówka, która nie buczy jak potwór z bagien (jak ta w Bratysławie), szafki nocne, stół, duża szafa. Toaletę tym razem  mamy wspólną na pięterku, ale tam zbyt wiele osób poza nami nie było. Mamy też taras, gdzie radośnie popijamy piwko i chodzimy na fajeczkę.

W hotelu jest spora, chociaż mało ekskluzywna restauracja według mnie. Dali nam tam ostatniego dnia bardzo tanie i dobre śniadanie. Trzy shake’i, jajecznicę, zupę i cztery rohliki za 130 koron. Super cena. Nie wiem jak z daniami obiadowymi, bo jedliśmy poza hotelem. Dobre było także to, że chłopcy tak wszystko zorganizowali, że piwka mogliśmy sobie zabierać na ten swój „prywatny” taras w górnej części hotelu.

warm-up-hip-hop-kempie-tego-niewidzielis

Największą zaletą „Łaźni” jest basen. Tak, gdy wszyscy umierali w łóżkach lub namiotach, lecząc kaca. My szliśmy na obiad, a potem przez godzinkę pomoczyć się społecznie w wodzie. Jest tu co robić. Po opuszczeniu szatni wychodzimy po schodach na górę na basen, mijając po drodze wspólną saunę. Chociaż już nie jestem pewna słowa sauna, gdyż chodziło bardziej o czeskie „para”. Nie rozumiem różnicy, natomiast Aksa przekonywał mnie, że „para” to tam gdzie jest tylko para, a „sauna” to tam, gdzie wszystko drewniane i polewasz kamyczki wodą. Ja sama spotkałam się w życiu tylko z podziałem na saunę suchą i parową, także nie jestem w ogóle w temacie. Zdawało mi się, że w tej, w której polewamy kamyczki, też jest para xD. Dla ułatwienia będę nazywać tą „pare” sauną, dobrze?

Także wychodzimy na górę i widzimy wielki basen, dwa jaccuzzi (jedno soft, drugie z silniejszymi bąbelkami),co ciekawe oba mają chłodną wodę. Gdy już się przyzwyczaisz do  tego szoku jest to nawet fun. Na jaccuzzi też Czesi nie mówią jaccuzzi. Używają słowa vyživka..., czy jakoś tak. Jak mówiłam o jaccuzzi, żaden z nich nie wiedział o co mi chodzi. Za to jest jeszcze ta standardowa o temperaturze 34 – 37 stopni. W tym się ponamaczać! Super sprawa. Ta wanna jest w oddzielnej Sali, ale i tak jest tam tak głośno, że ciężko się rozmawia. Dalej od tej wanny prowadzi długi korytarz, w którym znajdują się boksy. W tych znajdziecie łóżka do opalania, jest także możliwość opalania na stojąco, ale mnie to nie interesuje – lubię się smażyć na leżąco. Brakuje tam jakieś muzyczki dla relaksu. Minuta opalania na leżąco kosztuje 8 koron. Po opalaniu prysznic i hop do cieplutkiej wody.

No i fale – tego jeszcze nie widziałam w żadnym Aqua Parku. Może są w tym nowym w Redzie. Co jakiś czas rozlega się ostrzeżenie „Uwaga na fale” i wtedy wszyscy z radością biegną do największego basenu na tej sali xD. Wytwarzają się duże fale, które łatwo was porwą i zakryją wasze głowy. Tam gdzie jest płytko, po drugiej stronie basenu fale widowiskowo rozbijają się o jego brzeg, zaraz pod wodospadem spływającym z góry. Bicze wodne – obowiązkowo, o różnej sile. No i Tobogan. Zamknięta zjeżdżalnia o długości 80 metrów. Chłopcy oczywiście się wygłupiają, a ja z moją klaustrofobią…, cóż, gdy mnie zapytali, czy idziemy miałam niezbyt zdecydowaną minę xD.

Ale wkroczyliśmy na górę i czekamy na zielone światło. Ja oczywiście na końcu, bo wiem, że chłopcy mają czasami super pomysły i ktoś nie czekając na zmianę świateł, może mi wjechać bez pomyślunku w plecy. Ale jazda nie taka straszna. Tj. jedziesz na tyle szybko, że właściwie nie masz czasu pomyśleć „O Jezus, Maria, to się nie skończy. O boże zatrzymuję się!”. Po chwili lajtowego zjeżdżania słyszę za sobą „bum, bum, bum”. Kur** jadą za mną. Zginę, zgin…! A potem nagle zaczyna się dzikie lecenie w dół… dół… dół i zanim zdążycie się po nim pozbierać. Widzicie jakąś mgiełkę. Zamykacie oczy. Przelatujecie przez mgiełkę. Wodospadzik zimnej wody. Już się nie zatrzymacie…! I plum. Koniec xD Potem jeździłam z radością jeszcze kilka razy i tak straciłam obawę przed zamkniętymi zjeżdżalniami. A chłopcy końcowo odje***li manianę. Siedzę na dole i na nich czekam. A tu nagle wylatuje Bobby… Aksa… Wielka plątanina kończyn xD. Z radością taaaaaką na twarzy xD.

No i jest oczywiście wielki basen (bardzo, bardzo długi) podzielony na tory. Trzeba przejść przez taką magiczną bramkę używając swojego chipa i już po chwili jesteście tam. Woda zimna jak cholera, ale chłopaki pływali codziennie. Ja dwa dni z rzędu. Cztery długości i miałam wrażenie jakbym miała wypluć płuca. Faktem jest też to, że ja specjalnie pływać ani nie umiem, ani nie lubię. Matka kochana próbowała mnie całą ostatnią klasę liceum nauczyć, ale nie powiodło się. To tylko dowodzi, że jestem przypadkiem beznadziejnym. Nie potrafię wskoczyć do wody bez zatykania nosa, a i z zatyczkami mi wszystko wlatuje xD.

Poza tym są jeszcze dwa jaccuzzi na tej sali – osobna dla mężczyzn i kobiet, zimne prysznice. Jest tam tak mało ludzi, że na saunie sobie spokojnie mogłam leżeć i wpatrywać się w sufit, na którym są maleńkie lampki, które wyglądają jak różnokolorowe gwiazdy na niebie.

No i jest bar na tej pierwszej sali. Dostaniecie tam nie tylko przekąskę i soki, ale także alkohol. To nie jest codziennością na basenach z tego co wiem. Dodatkowo dostępne są przy samych szatniach masaże, ale jak znam życie są dodatkowo płatne. Z wszystkich saun, jaccuzzi i basenów możecie korzystać w cenie godzinki, solarium płatne ale grosze. Wstęp kosztował troszkę ponad sto koron z pewnością, nie powiem ile dokładnie, bo my mieliśmy trzydzieści procent zniżki, ze względu na to, że korzystaliśmy z hotelu. Dodatkowo taniej jest do godziny dwunastej, aczkolwiek tu różnica wychodzi około piętnastu koron z tego co mi się zdaje. Polecam. W sam raz na odpoczynek między koncertami.


Nareszcie Hip Hop Kemp – zapraszamy za kulisy.

Dojeżdżamy na „areal” – uwielbiam to słówko, chociaż wstawiona nie jestem w stanie go wyartykułować. Żadnych kolejek nie ma. Bierzemy swoje opaski dla reporterów xD, karteczkę do auta, która upoważnia nas do wjeżdżania na teren festiwalu (so cool). No i idziemy zwiedzać. Jest dziś cholernie zimno i wszyscy się trzęsiemy. Po chwili biegniemy do auta po bluzy, a mądra Laura co? Krótkie spodenki xD. Skończyło się na tym, że cały pierwszy wieczór biegałam owinięta w nowy, biały kocyk, który zakupiłam w komplecie z fioletowym dla Lokiego i teraz, gdy bijemy się w nocy o kołdrę, możemy jeszcze do pościeli dołączyć ten śliczny kocyk właśnie. W środę nie byliśmy tam specjalnie długo, dlatego, że praktycznie mało się dzieje. Sceny już stoją, ale jeszcze się na nich nie gra, jeżeli chodzi o stoiska z ciuchami, nie ma nic, dodatkowych atrakcji jeszcze też nie warto szukać podczas „warm up’u”. Za to tętni życiem główny pasaż, na którym znajdziecie dziesiątki budek z rozmaitym jedzeniem, w tym cudownym Langoszem, który tak uwielbiają Polacy przyjeżdżający na Kemp – na głównej stronie polskiego HHK na facebook’u, wśród głównych pytań było też to: czy na Kempie będą znowu langosze” XD.

Patrzymy gdzie mogę wejść. Mogę, gdy już przejdę przez cały tłum ludzi cieśniących się w hangarze, przejść przez bramki odgradzające „lud”, żartobliwie nazywany też „plebsem” (ale to tylko żarcik, najdelikatniejszy na świecie), obejść sobie scenę dookoła, stanąć sobie z bliska i patrzeć na scenę z boczku, stojąc kilka metrów od występującej na scenie gwiazdy, gdzie nikt mnie nie popycha i nie przyciska się do mnie w dość niekontrolowany sposób. W hangarze przy tej ilości ludzi jest to nieuniknione, a ciężko jest potańcować, gdy wszyscy na tobie siedzą. Z drugiej strony raz na jakiś czas zrobi się tam małe przejście, doleci odrobinka powietrza i człowiek ma szansę zatańcować. Generalnie jednak chodzi o to, że mogę zobaczyć wszystko co jest za sceną, łącznie z tyłkami artystów, jestem w tym miejscu, w którym schodzą i wchodzą na scenę.

Inną zaletą super żółtej opaski „Good review this year” jest miejsce do pracy. Zaraz za dużą sceną jest namiot dla dziennikarzy, na tym terenie jest też wifi (hasło obczaiłam dopiero pod sam koniec, podczas jednego z wywiadów). Dodatkowo jest tam toaleta z bieżącą wodą, no do której generalnie kolejki nie ma, bo są tam z reguły tylko pracujący. Jest tam też cudowna koleżanka Bobby’ego z radia Spin, która pomogła nam porwać naszą pierwszą gwiazdę, gdyż za magiczną bramkę na backstage’u niestety już wstępu nie mamy. Za to jest przygotowana cudowna budka, w której można we względnej ciszy te wywiady przeprowadzać, tak że gdy je teraz przepisuje, nie mam problemów ze zrozumieniem nagrania, które robiłam na swoim telefonie, podczas gdy kilkanaście metrów od nas równocześnie odbywały się pozostałe koncerty na dużej scenie.

warm-up-hip-hop-kempie-tego-niewidzielis

warm-up-hip-hop-kempie-tego-niewidzielis

warm-up-hip-hop-kempie-tego-niewidzielis

Co jeszcze dla nas? Na pewno nie stanie w kolejce przy głównym wejściu. No i specjalnie miejsce na polu namiotowym. O tym głównym znajomi się śmiali, że idziemy w stronę Polski xD. Ale szczerze mówiąc pomiędzy ludźmi na backstage’u dużo Polaków nie słyszałam. Byli dobrze słyszalni na VIP.

Na VIP kolejka do toalety już zdecydowanie dłuższa, ale za to dalej jest to względnie czysta toaleta z bieżącą wodą. Własny bar, podium, z którego można oglądać koncert z góry (specjalny widoczek), własny basen, miejsca do siedzenia, no i namiot grający after party, na którym kompletnie odleciałyśmy z Šarką, ale to jest historia na dalsze notki.


Festival Park Hradec Kralove – czego gdzie szukać?

Także co gdzie i jak? Jeżeli znajdziecie wielki napis HHK jesteście w domu, to wejście dla ludu – z zwykłymi opaskami. Po lewej macie pole namiotowe i wejście VIP. Przed napisem HHK znajdziecie kasy (na sto pro jest tam chociaż jedna polka xD, biuro rzeczy znalezionych (obsługiwane przez Czechów) i jakieś budy z żarciem. Po wejściu do arealu zaraz po prawej stronie powinniście zobaczyć pasaż z ciuchami i pamiątkami – oczywiście jeżeli przyjedziecie w czwartek. W środę nic tam jeszcze nie będzie.

Gdzieś w okolicach ciuchów znajdziecie breakdance stage. On tam jest i jest tam super. My rozwalamy się tam z naszą butelką Tullamore Dew i popijamy sobie drinki, podziwiając wymiatających tancerzy. Swój alkohol mogą wnosić tylko ziomki z niebieską opaską – w tym przypadku był to nasz Guru, który wiecznie musiał dźwigać mój magiczny plecaczek xD. Wejście dla żółtych i niebieskich opasek jest od strony akredytacji. Trzeba przejść pole i już jesteś na miejscu.

warm-up-hip-hop-kempie-tego-niewidzielis

warm-up-hip-hop-kempie-tego-niewidzielis

Jest kilka hangarów. Dla mnie najważniejszy był SUNPARK, gdzie potem wyciągałam zmęczonego życiem Bobby’ego na reagge xD. Jedzenie i alkohol są wszędzie. Ciężko na nie nie wpaść. Od pizzy w kawałkach, przez super burgery, langosze, frytki, polecam zupę w Poctivej Polivce (zarąbista pomidorowa), są też grille i kramy z typowym, tradycyjnym czeskim jedzeniem (uwaga. Cena zależy od wagi). Kupicie też piwko, Cuba Libre, wódki, itd. oczywiście w formie drinków na konkretnych barach, jest też cydr. Z rozrywek ogólnodostępnych jest przede wszystkim strefa Chilloutu, w której zagracie sobie w piłkarzyki, a także w pokera. Palić blanta i grać w pokera, to jest dopiero hard core’owe połączenie. Oprócz tego jest oczywiście beer pong – zostałam kompletnie rozjechana przez Bobby’ego, który był bardziej zrobiony niż ja. Słuchajcie, to jest ciężka gra. Ciężka gra. Mówię wam.


Pierwsze polskie zespoły w Sunparku

W SUNPARKU już pierwszego dnia zagrały pierwsze polskie zespoły. O czym musze napisać koniecznie to kapela MIKOŁAJ. Grupa całkiem spora, bo sporo chłopaków tam się pałętało. Lider z trąbką w ręce. Ciekawa, żywa muzyka. Grupa prezentuje styl bardziej alternatywny i mogłoby się zdawać, że specjalnie nie zachwyca on widowni – na pierwszy rzut oka. Ludzie nie rzucają się w kotle, nawet specjalnie się nie ruszają – tak samo jak główny wykonawca oparty ciężko o statyw od mikrofonu. Więcej energii szczerze mówiąc przejawiają jego towarzysze, więc słyszę wokoło kilka komentarzy odnośnie tego, że człowiek nie do końca ma kontakt z widownią. Jednak wbite w scenę skupione spojrzenia ludzi, którzy wypełniają cały hangar mówi zgoła co innego. Teksty są pomysłowe i wpadające w ucho, troszkę zbyt filozoficzne jak na mnie, ale jednocześnie świeże i aktualne. Do końca ich koncertu nikt nie tańczy, ale wszyscy uważnie wsłuchują się w każdy kawałek.

Polska muzyka znajduje sporą grupę odbiorców wśród Czechów, chociaż oddani polscy fani polskich kapel w dużej liczbie przyjeżdżają tu prosto za nimi. Nie jest to żart, że Polacy stanowią tu około 50 procent widowni. Mówi się o stosunku 8:6:2 – CZ : PL : NIEM. Mówi o tym TEDE w wywiadzie, który przeprowadzaliśmy z nim w czwartek zaraz po koncercie (ja w roli tłumacza, Austy zadawał pytania – padłam, gdy usłyszałam jak szeroką wiedzę mają Czesi o polskiej scenie. No dobrze, to ich praca, ale i tak byłam w szoku). Zwrócił uwagę przede wszystkim na to, że gdy jeszcze nie miał swojej płyty już grał tutaj w Czeskiej Republice. Już miał tutaj fanów. Porównuje również dosyć zabawny temat Polaka w Polsce i Polaka z granicą, z tym, że tym razem Polscy fani okazują się podoływać zadaniu. Według rapera Polacy w Hradcu wiedzą jak się zachować i godnie reprezentują swój kraj, a dlaczego jest do dla nich tak łatwe? Tego dowiecie się z wywiadu, który jest dostępny na stronie bbaraku na facebook’u. Tekst został przekładaliśmy z Polskiego na czeski, ponieważ magazyn jest wymierzony w czeskiego odbiorcę, natomiast myślę, że nikt nie będzie miał problemu z jego zrozumieniem. Poruszana jest także kwestia współpracy TEDE z polskimi i czeskimi raperami, a także dowiedzieliśmy się jak i dlaczego powstają mix tape’y J.

http://www.bbarak.cz/clanky/rozhovory/tede-prvni-koncert-v-cechach-zaridil-orion-album-jeste-nebylo-ale-vasi-lidi-nas-znali/

Do lektury zapraszam serdecznie. Z mojej strony to wszystko na temat początku Hip Hop Kempu. Już na dniach dostaniecie obfite reportaże z pierwszych dni festiwalu, a także wspomnę o wczorajszym koncercie Die Antwoord w Pradze, który mimo niezwykłej energii i świetnego przygotowania najwyraźniej nie zachwycił widowni.

Trzymajcie się i pamiętajcie, blogowy konkurs dalej trwa, a ja nie zamierzam zrezygnować z pierwszego miejsca, więc czytajcie, udostępniajcie – nie tylko, żeby mi pomóc, ale też żeby pokazywać rodakom gdzie mogą jechać i co mogą zobaczyć.


Galeria zdjęć


Komentarze (0 komentarzy)


Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?

Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!

Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!