Sobota na HHK! Zapasy dziewcząt w czekoladzie! Koncertowanie na dachu galerii Harfa
Gdzie są moje pieniądze?
Budzę się rano. Idę do plecaczka – już nie pamiętam po co. K***a, gdzie jest mój portfel. Pobudka! Pobudka! Wszyscy wstawać! Gdzie jest mój portfel?! Opiła się i zgubiła… Ludzka rzecz. Szkoda tylko, że były tam całe 3000 koron, czyli ponad 500 zł. Ale dalej mam nadzieję, że uda się odnaleźć zgubę. Wsiadamy do auta i jedziemy do arealu. Wszystko tutaj jeszcze śpi. To nie Woodstock, gdzie jedzenie, alkohol i pamiątki możecie kupować dwadzieścia cztery godziny na dobę. Tutaj całe pole odsypia wraz z przybyłymi na festiwal. Nie kupicie sobie jedzenia, ani nawet ciepłej herbaty, więc pamiętajcie, żeby mieć zawsze pod ręką jakąś wodę i śniadanie, bo co najmniej do południa nic tutaj nie załatwicie. Ruszamy na VIP z nadzieją, że ktoś oddał portfel na bar. W końcu to VIP. To nie zwykły festiwalowicz, ale taki który na wstęp musiał się wykosztować. Bobby od razu mówi mi, że mam się pogodzić z myślą, że hajsy już mi przepadły. Ja się przed tym bronie. Ludzie to ludzie. Przecież nie cały świat to złodzieje. Może ktoś pomyśli, że skoro miałam tam tyle siana, to były całe moje pieniądze na festiwal. Może zostawią chociaż tysiąc – na bilet do domu. Chociaż głęboko w sercu wiedziałam, że nie ma co się oszukiwać. Byliśmy na barze. Chcieli oddawać. Zwrócili ochroniarzom. Popytać się mamy ludzi i w biurze rzeczy znalezionych.
Z jednej strony jest to bardzo ciekawa sprawa. Wyobraźmy sobie, że znajdujemy portfel. Otwieramy go i w środku jest kasa. Pewnie bierzemy, wszyscy równo. Darmowy hajsik, niech się cieszą, że dokumenty oddaliśmy. Ale czy nie czyni to z nas wszystkich pospolitych złodziei? Kurde, znalezienie piniądza na ziemi, no to znalezienie zguby i tu już nie dojdziesz do tego czyj to, bo przecież nie będziesz wołać na cały areal „KTO ZGUBIŁ DWIE STÓWY?”. Ale znajdujesz cały portfel, pełen kasy, dokumenty, karty, legitymacje, żetony na zwrot kelimka, kilka drobnych polskich pieniędzy i co robisz? Zabierasz wszystko co ma jakąś wartość. Czy nie jest to po prostu kradzież? Oczywiście, że jest. Pozdrawiam więc tego jebanego złodzieja bez serca – jakiejkolwiek był narodowości. Moja głupota, że nosiłam przy sobie tyle pieniędzy. Moja wina, że zgubiłam portfel na strefie, ale ty jesteś pierdolonym złodziejem. Mam nadzieję, że to czytasz…, ale w sumie to nie ma znaczenia, bo jesteś cholernym zje**m i pewnie nawet się tego nie wstydzisz.
Biuro rzeczy znalezionych otwierało się dopiero od godziny dwunastej. My mieliśmy w planie przyjechać rano na Kemp, żeby podziwiać jak Marie walczy w czekoladzie o bilety VIP na przyszłoroczny Hip Hop Kemp.
Śniadanko po taniości i ponowić poszukiwania
Ja umieram z głodu, a nie mam nawet cholernej karty kredytowej. Bobby zabiera mnie do TESCO i zaprasza na sałatkę cesar w barze sałatkowym oraz shake’a pocieszenia. Wszystko to pocieszyło mnie minimalnie. Wróciliśmy do hotelu organizować się z całą resztą, która wiedziała już, że straciłam swój skórzany bank. Ogarnęliśmy się – prysznice. Woda. Wdech, wydech i skoczyliśmy całą ekipą podziwiać Marie w boju.
Niczym biedne dziecko z Afryki.
Wszyscy razem wybraliśmy się w stronę biura rzeczy znalezionych. Było już otwarte, ale para siedzących tam Czechów po przeglądnięciu swojego kartonika stwierdziła, że niestety nie otrzymali mojego portfela. No, ale najprawdopodobniej ktoś go jednak wziął, zgodnie z tym o czym poinformowali nas na strefie VIP. Wzięłam się. Popytałam w kilku miejscach. W końcu wróciliśmy do punktu wyjścia. Stanęliśmy niedaleko gastro przy hangarze, a ja poszłam się zapytać Pana ochroniarza, czy będzie w stanie mi pomóc. Miły Pan zrobił to, czego wcześniej nikt nie był w stanie zrobić, chociaż wszyscy mają krótkofalówki. Zapytał pozostałych pracowników, czy ktoś znalazł portfel z takimi dokumentami. Poprosił, żebym chwilę poczekała. W tym czasie pomalowałyśmy sobie paznokcie, kupiliśmy śniadanie – chyba pożyczyłam jakiś pieniążek od Bobby’ego. Siedzieliśmy i rzucaliśmy jakimiś dowcipami. Zajechał Pan na quadzie. Biegnę z miną pełną nadziei. Dostaję. Dziękuję. Tulę do siebie ten nieszczęsny kawałek materiału i metalu, i otwieram…
Oczekujemy na portfel. Fotka Lukasa.
Pusto. Dokumenty tylko poprzekładane i poukładane w nieładzie, bo pewnie ochroniarze szukali jakiegoś dokumentu z nazwiskiem. Nie ma czeskich pieniędzy, ani nawet polskich pieniędzy (stąd wnioskuję, że Polak niestety sprawił mi taką przykrość, bo na co Czechowi drobne polskie monety, których nawet specjalnie nie idzie wymienić w kantorze). Cham zabrał nawet żeton na kelimek. Rozumiecie, to? Żeton na kelimek. 50 koron. Serio? No nic. Posmutniałam jeszcze troszkę bardziej, ale co zrobić. Złodziej, jest złodziejem. Pieniędzy nie odda, więc ich nie odzyskam, więc chyba nie ma co płakać, trzeba się wziąć w garść. Jakim skurwysynem trzeba być, żeby kogoś okraść na festiwalu, ale niestety takie rzeczy dzieją się nagminnie. Ludzie bawiąc się, często pod wpływem zostawiają swoje rzeczy i czasami w ogóle ich nie dostają z powrotem. Niektórzy wyrzucają im te nieszczęsne, puste portfele na ziemię, czy do kosza. Ja na Woodstocku znalazłam kompletnie wyczyszczony portfel, porzucony na ziemi między śmieciami.
Apeluję więc: nie powtarzajcie moich błędów i tak samo na festiwalach, jak i wakacjach, czy w klubach nie bierzcie ze sobą wielkich pieniędzy (takich, których na pewno tego dnia nie wydacie). Jeżeli z jakichś powodów musicie mieć ze sobą dużo gotówki, najlepiej schowajcie jej część do portfela, a pozostałe pieniądze do jakiejś kieszonki w plecaku, albo do kieszeni w spodniach. Pamiętajcie, żeby zawsze mieć przy sobie te najdroższe rzeczy. Wiem, że to się tylko tak mówi, a potem sytuacja sprawia, że zachowujemy się jak ostatni idioci – jak ja na przykład. A do tych, którzy znajdują cudze zguby – fajnie, że według was fakt, że akurat usiądziecie na stoliku, przy którym ktoś zostawił portfel czy może znajdziecie taki na drodze, oznacza, że jesteście takimi bohaterami, że aż zasługujecie na wypłatę powyżej 500 zł, ale pomyślcie sobie, że to mogą być czyjeś jedyne pieniądze. Możecie zepsuć komuś wakacje. Zostawić tą osobę bez środków nawet na powrót do domu, bez pieniędzy na jedzenie i nocleg. Zastanówcie się, bo uwierzcie mi, że jak przyjdziecie z tym portfelem do owego człowieka i powiecie mu, że chcecie znaleźne to on wam da część tych pieniędzy, bo te rzeczy i hajsy są dla niego ważne. A poza tym serio, dlatego, że znaleźliście czyjąś przypadkowo straconą rzecz, rościcie sobie do niej prawo?
Nie dawajcie okazji złodziejom. Pilnujcie swoich rzeczy.
Oczekiwanie na zapasy w czekoladzie
Walki dziewcząt w czekoladzie zawiodły mnie – głównie ich organizatorzy. Była to rozrywka piętnastominutowa. Oczekiwanie kilkugodzinne. Zasady mało sprawiedliwe. A ludzie opowiadali, że w poprzednich latach wyszło to wszystko jakoś lepiej.
Tak wyglądał ten basenik. Poniżej fotki z walki w czekoladzie w większości autorstwa Lukasa. Link do źródła (bbarak) w poście.
Zaczynamy od tego, że Marie poszła się zarejestrować. Zapisy były o pierwszej, a walkę cały czas odkładano. W końcu otrzymaliśmy końcową informację o tym, że walka odbędzie się o trzeciej, że czasu było od cholery ruszyliśmy sobie na strefę VIP, gdzie był rozstawiony na podwyższeniu basen. Nie był wcale taki płytki, ani tak zasyfiony jak sobie wyobrażałam. Zastanawiałam się, czy ma jakąś podstawową funkcję filtrowania wody. Była zatrważająco zimna, zimna jak w krainie lodu. Mimo to, do niej wskoczyłam. Miło się schłodzić. Na brzegu basenu Niemcy, Czesi i Polacy, i wszyscy rzucają sobie frisbee. Jakiś młody, zachlany polaczek wkurwia opalające się Czeszki. Udaje mi się odzyskać frisbee, które wpadło prosto w nie, po czym jak debil sama wyrzucam nieszczęsną zabawkę za teren strefy i muszę za nim biegać. Jak przez cały festiwal świeciło, to na moment namaczania zaszło słońce i pojawiły się przerażające chmury. Te na szczęście ustąpiły miejsca słońcu i o chwilkę przed trzecią ruszyliśmy podziwiać Marie w boju.
Niestety w dalszym ciągu nie było tam żadnego basenu z czekoladą, ani nawet dziewczyn oczekujących w gotowości. Hmm. Rozłożyliśmy się na glebie na głównej uliczce i czekaliśmy sącząc piwko. Po jakimś czasie wyszedł z namiotu jakiś z pracowników Kempu i zaczął przez mikrofon zapraszać dziewczyny do zapisania się do zawodów. O cholerka – myślę sobie. To co, zapisała się tylko Marie, czy co? Po chwili mruczenia, że „ja nie”, dopisuję się do listy. Wszystko, żebyśmy już tylko zaczęli, bo chcę iść na obiad. Zaczęło się zbierać coraz więcej ludzi, a basenu jak nie było, tak nie było. Pojawili się za to dwaj prowadzący i zaczęli zabawiać tłum, wzywając jeszcze dziewczyny do zapisów i gromadząc gapiów dookoła. Czarnoskóry prowadzący sypał całkiem dobrymi dowcipami. Gdy zaczęli nalewać czekoladę, dużo osób przyszło z kubkami(xD) „Ostrożnie ludzie, nie potrzebujemy tutaj już żadnych innych czarnych ludzi”. Były naprawdę dobre. Niestety nie jestem teraz w stanie ich przytoczyć. Ja jak głupia piłam piwo i latałam do kibla, w tą i z powrotem, więc gdy po którejś z kolei wycieczek powróciłam, dziewczęta czekały już w rządku na rozpoczęcie zawodów. Okazało się, że walki odbywają się nie jak wcześniej jeden na jeden, ale stają na raz cztery dziewczyny i niech wytrwa nasilniejszy. Już na samym początku zauważyłam, że przypadkowe dziewczyny łączą się w pary, by wyeliminować przeciwniczki. Walka trwała dosłownie chwilkę, wzbudzając naprawdę silne emocje zarówno w walczących jak i obserwujących zmagania. Wszyscy naokoło byli już cali od czekolady. Została jedna laska – wiwaty. Ta Pani awansuje do finału. Wyczytują nas. Maleńka blondynka – jak się potem okazało, koleżanka Bobby’ego, którą spotkaliśmy kilka dni później na Die Antwoord, Marie, Ja i postawna czarnoskóra Polka. Jak zapewne wiecie, gdy już stajecie twarzą w twarz z przeznaczeniem, szukacie dla siebie podświadomie jak najsłabszego przeciwnika. Wiadomo, że nie będę tłuc Marie, ciemna koleżanka jest dla mnie o niebo za duża i z pewnością za silna. Wymieniamy spojrzenie z koleżanką, która stoi najbliżej mnie. Spoglądamy jeszcze naprzeciwko na dziewczyny i gdy odliczanie dobiega końca, rzucamy się na siebie, by uniknąć starcia z najsilniejszą przeciwniczką. Zostawiając Marie na pastwę losu, ale walczyła ostro. Z mniejszą koleżanką skończyłam dosyć szybko, no bo była przecież leciutka. Wstałam, podałam jej rękę, żeby pomóc jej wstać i wyjść z basenu, ale w tym momencie zobaczyłam laski ślizgające się w moją stronę. Puściłam nieszczęsną – znowu plasnęła w czekoladę, a ja potykając się, ruszyłam pomóc Marie. W końcu trzeba zawiązać jakiś sojusz. Obie mocowałyśmy się z dziewczyną przez naprawdę dłuższą chwilę. Musiałam ocierać oczy, bo czekolada dostawała mi się pod szkła kontaktowe. Przeciwniczka była cholernie silna i bez większych problemów opierała się moim i Marie wysiłkom. W końcu wpadłam na pomysł, żebyśmy złapały ją za jedną nogę i ciągnęły z jednej strony. Wołam do sojuszniczki, a tak wsparta obiema rękami o boki dyszy, że nie ma już siły, na co sama przepycham się. Prawie zostaję utopiona w czekoladzie. Ostatecznie prowadzący przerywają nasze zmagania i troszkę bez sensu ogłaszają głosowanie. Wybierzcie sobie kto bardziej zasłużył na bycie w finale. Wygrała Polka. Mi zrobiło się troszkę smutno, bo jak się bić, to się bić. Poprzednim bojowniczkom pozwolono się prać, aż wygrają i uważam, że powinny być równe zasady wobec wszystkich dziewczyn. Ale co tam, na pociesznie, gdy wychodzimy przyjaciele poklepują nas po plecach „Nie przejmujcie się, wybrali ją, bo jest czarna xD” XD. Także jeżeli chodzi o segregację rasową - Nic takiego XD. Hip Hop Kemp jest w stu procentach poprawny politycznie xD. No, ale oczywiste było, że laska była od nas o niebo silniejsza – to też druga kwestia podziału dziewcząt według kolejności na liście, a nie wagi, czy rozmiaru, no ale tu gdzie jest zasada wszyscy na wszystkich, to nie ma co marzyć o podziale według wagi xD. Ostatecznie dziewczyna utrzymała się pod naporem dwóch świrniętych, małych lasek wrzeszczących coś tam do siebie po czesku xD. Na pewno sam nasz fakt sprzymierzenia się przeciwko niej dodał jej głosów widowni.
W dalszym ciągu jednak, gdy patrzyłam już na rozgrywki finałowe (na te nie zdążyłam się domyć, więc oglądałam potem filmik na stronie Hip Hop Kempu), gdzie wszystkie laski były dość wysokie i o wiele mocniej zbudowane niż ja, walka była bardzo wyrównana, a tam też decydowało głosowanie. Wygrała dzięki głosom właśnie tam ciemna polka. Gratuluję. Zapraszam do przeglądnięcia zdjęć Lukasa Hasali, które wyszły na stronie bbaraku J.
Powrót do Hradca
Po dokładnym prysznicu, łaźniach, gdzie pani sprzątaczka wyjaśniła mi i chłopakom, dlaczego sauny są osobne, a jeżeli nie są, to należy wchodzić do nich w strojach kąpielowych. Szło o pewnych „uchylaków” (cz.uchylak – pl. Zboczeniec), którzy robili dziwne rzeczy w tych saunach. Strach się bać. Strach się bać!
Skoczyliśmy na obiad. Za nakładany hermelin zapłaciłam 70 koron, a było w nim tylko kilka papryczek. Nie dano żadnej cebuli. Stanowczo nie polecam. O ile hermelin smakował jak hermelin, to niestety bez dodatków nie jest już tak dobry. Do tego ta cena! W Brnie czy Pradze w zwykłym barze zapłacisz za niego od 40 do 50 koron. To w końcu przekąska do piwka, a nie całe danie obiadowe.
Za to mają ładny ogródeczek w wewnętrznym dziedzińcu otoczonym solidnym murem z czerwonej cegły. Kurde felek. Chciałabym mieć taką kamieniczkę. Można by sobie zorganizować grilla. Malutkie party przy piwku. Czytać książkę. Pracować na świeżym powietrzu z dala od spojrzeń innych, pieseł latał by pod nogami. Ach, życie jak w Madrycie. A tak co? Pokój przechodni w mieszkanku na Żabim Kruku przy kościele. Ale co tam.
Erasmusowego życia ciąg dalszy!
Moja przygoda z Erasmusem się nie kończy! Ten temat pasuje do Erasmusowego bloga xD. Zostałam erasmusowym buddy – mentorem. Info zza kulisów. Jak nim zostać? Po dokończonym Erasmusie w wakacje dostałam maila z propozycją dołączenia do grona mentorów. Zakładam, że każdy kto w Erasmusie uczestniczy dostaje taką propozycję. Pomyślałam, że warto rozważyć taką możliwość. Znajomości w każdym zakątku świata się przydają. Potem, gdy chcesz po taniości gdzieś podróżować, miejscowi z łatwością pomogą wam znaleźć zakwaterowanie, zaplanować podróż, pokazać ciekawe miejsca. Poza tym nie wiadomo kto kim w przyszłości będzie, trochę wyrafinowanie, ale warto sobie szukać kreatywnych znajomych, czy przyjaciół. Należało wypełnić ankietę.
- Gdzie byłeś na Erasmusie?
- W jakim roku?
- Czy preferujesz jakąś konkretną narodowość?
- Jakie znasz języki?
- Chcesz dziewczynę czy chłopaka?
Ja zaznaczyłam, że wolałabym jakiegoś przedstawiciela czeskiej republiki obojętnie jakiej płci, dlatego że chciałabym dalej trenować język z native’em. I dzisiaj otrzymałam maila do swojej erasmuski. Napisałam do niej J. Oczekuję na odpowiedź. Mam swojego pokemona xD. Ktoś tak żartował o Erasmusach. Nie jestem pewna, czy nie był to jakiś z żartów rzucanych na spotkaniach organizacyjnych w roku, w którym to ja jechałam za granicę. W każdym razie jestem już członkiem Erasmusowych grup na UG w Gdańsku i grupy dla mentorów i czuję się, jakbym znowu była w całej tej machinie. Takie radosne podniecenie.
Ostatni wieczór na Kempie
Gdy tak szczęśliwie napiwkowana biegam i robię z równie wesołym Austym te wywiady nachodzi mnie taka myśl. Jak to w ogóle jest możliwe, że do pracy przychodzimy pijani? Zdarzało mi się to na ulotkach, w klubie, teraz tłumacząc na bieżąco przy wywiadach, pisząc, idąc na zajęcia czy egzaminy, gdy pracowałam w kuchni i na kelnerce. Tak, Polacy to chyba alkoholicy. Mówi się przecież, że to nasza choroba narodowa. Wiecie, że ja ciągle natrafiam na kompletnych abstynentów? Bobby nie pije prawie w ogóle. Naprawdę – widzicie mnie z piwkiem, a jego z lemoniadą. Wczoraj była akurat zamiana, bo ja od dwóch dni nie przyjmuję żarcia na dłuższy czas – paskudne choróbsko. Ale ja wam powiem, że bardzo lubię tą chorobę. To jak nimfomania – ostatecznie daje mnóstwo przyjemności.
Mało wyraźnie miotanie kolegą w celu powalenia Sarki.
Zrobiliśmy wywiad. Odnalazłam jakoś Bobby’ego. Bardzo pociesznego. Pierwszy raz widziałam go pijanego, ale zresztą on też do tej pory nie widział mnie aż tak zrobionej, jak dzień wcześniej, gdzie kompletnie nie miałam kontaktu z rzeczywistością. Zamówiliśmy sobie żarełko. Poszliśmy zagrać w beer ponga. Uwielbiam tą grę. Bobby rozwalił mnie bez trudności. Z piwka, które mu zostało, gdy mnie rozgromił, uzbierał cały plastikowy kubeczek.
Tańcowałam wesoło do reagge w hangarze. Szczęśliwi, acz wykończeni wróciliśmy do hotelu.
Rano wielkie zebranie w holu, jakbyśmy jechali na jakieś zgrupowanie. Wszyscy zmęczeni, wycieńczeni, wcinali hot-dogi i popijali piwem. Mi się udało wyciągnąć Bobby’ego na śniadanie w hotelowej restauracji. Pełen koszyk pieczywka, zupa, jajecznica i trzy wielkie milk shake’i kosztowały nas niecałe 150 koron a najedliśmy się do syta! Polecam, polecam! Aczkolwiek, już nigdy więcej shake’ów na kaca. Popołudniu, gdy jechaliśmy po Lokiego myślałam, że mi bomba w brzuszku wybuchła.
Loki wesoły, wręcz jakby tego parku zabaw opuszczać nie chciał. Za pięć dni zapłaciłam 700 koron. W Brnie 660 płacę za 3 dni. Oba hotele uwielbiam, no ale ewidentnie widać, na którym oszczędziłam pieniądze, a do tego Loki miał tam prawdziwie domową atmosferę, bo spał tam w domu na sofie z innymi psiurami i w towarzystwie ludzi J.
Odpoczynek w Pradze
Jesteśmy już w domu. Jest cicho, sucho, ciepło. Nie gra głośna muzyka, nikt nie krzyczy i można się wyspać. Mamy psa przy sobie. Jest dobrze. Pora też wrócić do pracy. Pisania, które w moim przypadku jest tak opóźnione jak fotoreportaże Lukasa (mam na myśli reportaż z HHK – festiwal miał przecież miejsce, aż dwa tygodnie temu). Bobby dba, żebym do Uprisingu nie straciła kondycji. Codziennie chodzę na siłownię. Biegam, ćwiczę brzuszek, bo przecież przez ostatni czas nie miałam nawet siły jeździć na rurę, o czasie już nie wspominając. Dużo czasu poświęcam rozciąganiu, chociaż dobrze wiem, że bez systematyczności i długiego okresu ćwiczeń i tak nie mam co marzyć o dobrych efektach. Super jest to, że siłownię tą mam całą dla siebie. Przez cały tydzień, gdy chodziłam tam trenować, tylko jednego dnia zeszłam się z inną trenującą tam Panią, która zresztą dołączyła, gdy ja już byłam w połowie swojego treningu.
Biegamy znów na obiady. Zaraz po powrocie udajemy się na sushi do galerii Harfa przy ulicy Českomoravská (Praga 9). Na samej górze macie typowo różnego rodzaju restauracje – fast foody i te bardziej eleganckie. Running sushi jest tu w tygodniu tańsze niż w Brnie, ale niestety jesteśmy tu w weekend. Wybieramy więc sobie obfity set za dwie stówki, do tego dobieramy jeszcze kąsek tego i kąsek tamtego i mamy wyżerkę.
Na dachu centrum jest Dino Park, który tego dnia i o tej porze był już niestety zamknięty, ale jakiś łepek posilającego się akurat dinozaura było widać xD. Przez dinoparkiem są place zabaw i wystawa złożona z niesamowitych instrumentów muzycznych, na których naprawdę da się grać. Trzeba tylko troszeczkę porozkminiać. Jesteście w Pradze i chcecie skoczyć na zakupy. Polecam tą galerię. Zwiedźcie górny taras.
Poza tym udaliśmy się przed wyjazdem do Crossu na letnie kino, gdzie wyświetlany był dokument o Amy Winehouse. Zamówiliśmy sobie nachosy, wzięliśmy piwko, kocyk i Lokiego i siedzieliśmy na trawce. Troszkę tyłek boli, bo twardo. Wieczorem zrobiło się zimno. I sporo ludzi. Ale film fajny. Można wynosić szklane naczynia na zewnątrz, a jeżeli nie chcecie są zwrotne kelimki na zewnątrz, gdzie stoi rollbar. Kolejki są okrutne. W Crossie równocześnie odbywa się jakaś dzika impreza w klubie na dole. Wygląda wesoło. Zaczepiają mnie ludzie xD. Mili. I komplementują wszystko. Jakaś lepka koleżanka się do mnie przykleja. Wyjście z kibla zajmuje mi co najmniej 15 minut zapełnionych komentarzami na temat dobrego czeskiego, fajnej czapki, super stylu i różnych dziwnych pytań. Ciekawe ile filmu straciłam…? xD
Na dzisiaj to już koniec, bo mam deadline na dokończenie swoich wywiadów na 7 września, także muszę się za to wziąć. Ale pierwsze reportaże z wizyty w Holeszowie i Uprisingu już niedługo – mam nadzieję, że będą aktualniejsze niż reportaże z HHK, bo oczywiście są już dalsze plany. Koncerty w Praskich klubach i wizyta w wielkim aqua parku.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)