Pierwszy dzień Hip Hop Kempu! Wywiad z Paluchem w polskiej wersji :) A także Die Antwoord i gdzie porządnie zjeść w Hradcu
Oficjalnie zaczynamy Hip Hop Kemp
I chociaż wczoraj nie dawaliśmy ostro w palnik – zjadłam sobie tradycyjnego XXL langosza z keczupem i serem (minus był taki, że langosz był raczej zimny, bo wiedząc jaka jest ich popularność, kucharze po prostu robią je na bieżąco i odkładają na stertę, z której potem częstują klientów) i piwko, i kolejne piwko, i kolejne piwko – to rano miałam lekkiego kaca. Otrzymałam nawet swój super kubeczek (tutaj się mówi „Kelimek”) a wraz z nim żeton za owy kelimek (potem można go zwrócić i zyskać z powrotem 50 koron).
Ale jak to było wczoraj w wielkim skrócie? Mówiłam już wczoraj o koncertach w hangarach, o hangarze chillout – z piłkarzykami i pokerem, o tym co gdzie jest, ale co właściwie wczoraj robiliśmy? Zostałam wtajemniczona w kilka istotnych kwestii, na przykład, że dla Bobby’ego nie ma rzeczy niemożliwych. Zna wszystkich, załatwi wszystko, nad wszystkim czuwa i wchodzi wszędzie – dzięki swojej niebieskiej opasce i doświadczeniu zawodowym. Już w środę ucina sobie pogawędki z formacjami, które potem, tego samego dnia widzimy na scenach hangarów.
Podczas przechadzki po terenie festiwalu cały czas z kimś przybija piątki, wita się, zamienia kilka słów z jakimiś ludźmi, po czym na pytania „kto to?” wprowadza mnie w to co kto robi, kim jest, dla kogo pracuje. Każdy kto tutaj robi coś chociaż w minimalnym stopniu związanego z pracą, zna każdego kto ma tutaj podobny cel. Światek, zdaje się, hermetyczny, ale patrzcie – jestem tutaj, chociaż nikogo nie znam i nie wiem za bardzo co z tym fantem zrobić. Trzymam się Bobby’ego, który zatrzymuje się w pół drogi do hangaru i przez pół godziny rozmawia z redaktorką radia Spin o jego funkcjonowaniu (co w większości rozumiem, chociaż nie mam bladego pojęcia czym jest radio Spin – dowiaduję się, aż po powrocie do Pragi). Ta cudowna dziewczyna okazuje się dla mnie wybawieniem, gdy pierwszego dnia pomaga nam zorganizować wywiad z TEDE, a następnego pomaga mi krążyć po backstage’u, żebym mogła domawiać dalsze wywiady, co okazuje się dosyć proste, chociaż równocześnie chaotyczne.
Warm up’owa noc jest straszne zimna. Zamarzam. W aucie znajduję biały kocyk, który kupiłam w komplecie z kocykiem Lokiego i owijam się w niego od stóp do głów – to się nazywa cool ciuch, w stu procentach oryginalny, nikt nie ma takiego na całym świecie, w to możecie mi wierzyć.
Ostatecznie udaje nam się złożyć grupę powrotną. Jedziemy na hotel, bo już jutro pierwszy dzień festiwalu. A w hotelu jeszcze oczywiście pogawędki w łóżku i gin z tonikiem… tak, to jedna z tych butelek, która spada ci z nieba, gdy idziesz ulicą… Ja tego nie rozumiem. Bobby by wytłumaczył xD.
Cóż to za festiwal bez wycieczek krajoznawczych
Bobby i jego znajomi nie są typowymi, młodymi, niewyżytymi festiwalowiczami, spędzającymi każdą wolną chwilę na terenie festiwali. Co mnie troszkę cieszy, bo chodzę świeższa, najedzona prawdziwym jedzeniem, kilka razy solidnie wyprysznicowana i o ile jest to możliwe na kacu - zrelaksowana. Jak wygląda nasz dzienny tryb na festiwalach?
Bierzemy się do kupy – wielkie wstawanie z łóżka, zwykle długo trwające. Ja wstaję około 9-10, podczas gdy Bobby nawet po całej nocy szaleństw zrywa się o 7 rano. Zdaje się, że nawyk. Ja absolutnie nie mogę się zebrać z łóżka po kilkunastu godzinach harców, tym bardziej gdy spuszczone żaluzje prowokują do dalszego odpoczywania.
Ja jem śniadanie w postaci bułki z jajeczną pomazanką (pastą) i wypijam sporą ilość wody. Bobby karmi się pracą i festiwalową atmosferą. Jedzenia nie potrzebuje przynajmniej tak do obiadu, ale ten jemy stosunkowo wcześnie, bo generalnie przed 15, a na festiwalach zdarza się przed 13.
Chłopcy zarządzają wyprawę do miejskich łaźni. Także pełna godzina wymaczania, grzania w jaccuzzi (przypominam: vyživka), wypacania alkoholu w saunie, no i oczywiście do przepłynięcia cztery długości, żeby Laurę utopić. Tak, przy całym niezdrowym trybie życia sportujemy bardzo aktywnie. Gdy nie wchodzimy na góry, pływamy, gdy nie pływamy, chodzimy na siłownię, gdy nie robimy tego w przerwie między piwem a piwem, albo z piwem idziemy na place zabaw, ścieżki fitness, gdzie też robimy dość dziwne rzeczy.
Jeżeli myślicie, że po tym godzinnym namaczaniu możecie spocząć chociaż na chwilę na łóżku i powzdychać, że się źle czujecie, to się mylicie. Po powrocie dadzą wam piętnaście do dwudziestu minut. Ubrać się, wziąć bagaż podręczny i wyruszamy na starówkę Hradca Kralove szukać restauracji.
Dajcie jeść!
Hradec Kralove małe miasto, w którym mieszka niecałe sto tysięcy ludzi jest położone już w bliskiej okolicy Śnieżki. Z samego Náchod, z którego jechałam do Pragi, było to Hradca około godziny (a wiadomo autobusy pomału i drogą okrężną). Jak wszędzie w Czechach wszystko jest tu pod górkę. Praga – nowoczesna stolica, też ma wszystko pod górkę. Górki, górki, górki. Na szczęście hotel, w którym mieszkamy jest naprzeciwko starówki, także przechodzimy wzdłuż rzeki przez ulicę i już rozpoczyna się nasza wędrówka na szczyt, na główny plac miasta, powiedziałabym: starówkę.
Głównymi zabytkami, z których wszystkie zobaczycie na starówce są Katedra, Biała wieża i Stary Ratusz. Zapytano mnie, czy chciałabym pomaszerować na wieżę, ale schodów mam dosyć po wchodzeniu na Petrova, także podziękowałam. Ogólnie żeby się rozpływać na cudami architektury w Czechach nie trzeba specjalnie szukać. Większość budynków to kamienice, z płaskorzeźbami lub statuami podtrzymującymi wieżyczki, okna, albo po prostu chamsko sobie stojące. Różne statuy są wszędzie, wszędzie, wszędzie.
Nie możemy się zdecydować na restaurację. Tu za dużo ludzi, tu nie ma nic do jedzenia, a tu za drogo, tak długo chodzimy aż w końcu siadamy w meksykańskiej restauracji, w której chłopcy byli w ubiegłych latach – Mexita. Jedzenie wyborne, duży ogródek, troszkę ciaśniej w środku, ale czas oczekiwania… Ja rozumiem, że dużo ludzi na ogródku, ale żeby na starter czekać godzinę? Chłopcy czekali na swoje dania, aż ja skończę jeść i trochę, a już gdy siadaliśmy burczało nam w brzuchu. Poza tym zauważyłam, że niektóre stoliki, które oczekiwały krócej dostały dania obiadowe wcześniej. Ale za to jedzenie godne polecenia, chociaż lemoniady nie sugeruję brać. Jest to solidna butelka wypełniona wodą zmętnioną tym co osadza się na ściankach i na dnie – podejrzanie nie rozpływający się syrop z jakimiś drobinkami, które może nie mają się rozpuszczać. Natomiast w efekcie wychodzi na to, że pijecie tą wodę z tymi drobinkami, lecz w efekcie smakuje to jakbyście pili wodę z dosłownie kapką soku do rozcieńczania, tak że nie będzie to już wyglądać jak czysta woda, ale smaku też specjalnie mieć nie będzie. Zalatani kelnerzy też nie za bardzo zwracają uwagę, czy ktoś już wypił piwko, czy potrzebuje następnego. Najwyraźniej sobie z takim tłumem nie radzą.
Ale jedzonko super. Na przystawkę krewetki – zrobione z wyczuciem. Soczyste, nie za bardzo wysmażone, z czosnkiem. Do tego kawałek pieczywka, sałatka z pomidorkami cherry i pieczywko. Do wszystkiego sos koperkowy. Z własnego doświadczenia wiem, że całego drugiego dania nie dam rady zjeść, więc za namową Bobby’ego zgadzam się spróbować meksykańskiego specjału – zupy fasolowej w chlebku zasmażanym serem. Chodzi o taki chlebek w jakim u nas się podaje żurek. Smakuje to świetnie, jest to naprawdę solidna porcja i jestem wypchana po brzegi. Mimo, że na co dzień jestem w stanie wciąć całą taką zupę z całym chlebkiem, tym razem udaje mi się tylko lekko chlebek poskubać. W końcu też chłopcy dostają jeść i zapełniamy brzuszki, dojeżdża też Šarka i jesteśmy już niemal gotowi.
Po drodze szybkie zakupy: cola do Tullamore’a (tak, ten też według relacji Bobby’ego spadł z nieba), nowe wydanie Maximu (jeszcze go swoją drogą nie przeczytałam od deski do deski, bo cały czas jest jakaś nagląca praca – wczoraj posłałam wywiad z Paluchem i odesłałam trzecią część wywiadu na praktyki.) i oczywiście wyprawa na lody. No bo co to za wakacyjna wyprawa bez lodów? Dwie gałki poproszę!
Chillout na tarasie
Jesteśmy już najedzeni, poubierani, wypachnieni, umyci. Byliśmy w TESCO dorobić dodatkowe zakupy. Dorwałam tani eyeliner. To takie dziewczyńskie, ale przecież wszyscy lubią jak laska raz na jakiś czas się umaluje. Ja niestety generalnie tego nie robię, w związku z czym wyglądam po nieudanej próbie niczym Amy Winehouse (Ś.P. po bardzo szalonym wieczorze). Kolejne 15 minut zajmuje mi ocieranie oczu z każdej strony, potem dorysowywanie to czego zmazałam, potem znowu ocieranie, aż w końcu stwierdzam, że pier***e i będzie po prostu krzywo. Po ciemku i tak nikt nie zobaczy xD. Podczas praktyki nabieram wprawy i na koncert Die Antwoord udaje mi się już zrobić to przy dwóch pociągnięciach i jednym ocieraniu, przy czym wymyślam nową kreskę xD.
Moi kompani docierają raczej wieczorkiem niż popołudniu na pole, także dużo rzeczy z Kempowego życia z pewnością mnie omija. Jeżeli w przyszłym roku będę autem, z pewnością pomyślę nad tym, żeby mniej pić i więcej jeździć na Kemp za dnia, żeby zobaczyć co oferuje kempowiczom. Już w piątek widziałam dużą ślizgawkę, której niestety nie wykorzystałam, bo w piątek już była nieczynna L. A wzięłam strój kąpielowy.
W międzyczasie, gdy mentalnie szykujemy się na koncerty Austy, którego specjalizacją jest niemiecki i polski Hip Hop, pyta mnie czy nie chciałabym iść z nim zrobić wywiadów z polskimi raperami z dużej sceny (TEDE, KEKE I PALUCH, KALIBER 44). Popijamy piwko na naszym „prywatnym” balkonie, wertujemy gazetę, przeglądamy internety, zastanawiamy się co z taksówką, a ja oświadczam, ze definitywnie nie dam rady. Nie zrozumiem czegoś, a poza tym, to ja przecież pojęcia o rapie nie mam, poza tym, że oczywiście istnieje. Okazuje się, że to nie problem, bo Austy wie. I to więcej niż się spodziewałam. Ma w małym palcu nawet rzeczy, o których nigdy nie słyszałam, co za wstyd dla Polki na Kempie xD. Ostatecznie zgadzam się po tym, jak Bobby tłumaczy mi różne pojęcia i przedstawia standardowe pytania, które chciałby zadać. Po czym wszyscy poklepują mnie po plecach i mówią „dasz radę”. Ja nie dam? Potrzymajcie mi piwo, albo lepiej… już nie dawajcie mi kolejnego. No i wreszcie pakujemy się do taksówek.
Dojazd na teren festiwalu taksówką około godziny 18:00 nie jest specjalnie ciężki. Taksówkarze spokojnie odbierają telefony, a specjalnie na Kemp jeżdżą taksówkarze, którzy mają z góry podaną cenę za konkretny przejazd. Dworzec – Kemp, Centrum –Kemp, itd. około 200 koron Powrót około godziny 3 w czwartek też nie był ciężki – bo przy akredytacji stał rządek taksówek gotowych do startu.
Prosto do strefy pracy
Dotarliśmy akurat na koncert TEDE, który oglądaliśmy z backstage’u. Są plusy i są minusy. Nikt nie skacze ci nad głową, widoki średnie, to tyle. Bobby i Austy rozmawiają z koleżanką z radia Spin. Dostaniemy wywiad, jeśli tylko będzie zainteresowany. I jest! XD Może troszkę zbyt dużo entuzjazmu. Przed wejściem paliłam szlugę za szlugą – ze stresu, że coś pomylę. TEDE okazuje się mega pozytywnym gościem. Wchodzi pełen energii – jakby dopiero miał wejść na scenę, a nie schodził po godzinnym koncercie. Uśmiecha się od ucha do ucha. Lokujemy się w pomieszczeniu zaraz na końcu wyjścia ze sceny, więc mimo tego, że drugi koncert już się zaczyna, wszyscy świetnie wszystko słyszymy. Panowie siadają, ja czaję się z dyktafonem i jedziemy. TEDE znał nawet BBARAK, gdy Austy się przedstawił jako dziennikarz magazynu, od razu zareagował „BBARAK? Ten magazyn czeski hip hopowy.”. Cały wywiad, do którego dałam już linka w poprzednim poście jest dostępny na stronie www.bbarak.cz. Cała rozmowa upłynęła w bardzo pozytywnej atmosferze J. W tym poście zamieszczę dla was tłumaczenie wykonanego przez nas wywiadu z PALUCHEM, który ukazał się w czeskim języku na stronie bbaraku. Podejrzewam, że nie każdy zrozumie tam wszystko, więc zdecydowałam na podstawie nagrania, które mam przełożyć wam czeską wersję, czy raczej udostępnić oryginalną. Znajdziecie tam również oczywiście link do wywiadu zamieszczonego w BBARAKU.
- Przede wszystkim zainteresowało nas, jak to się stało, że wystąpiliście razem na jednej scenie, macie może w planie wspólny album?
Organizatorzy nas tak zaprosili. Mamy wspólną managerkę i ostatnie lata dwa czy trzy mamy bardzo dobre, dlatego przypuszczam, że tak wyszło po prostu.
- Pamiętam twój występ w hangarze trzy lata temu. Wówczas w raz z Kalim prezentowałeś swój nowy album „Milion dróg do śmierci” a atmosfera była super. Jak porównasz występ w hangarze z występem na głównej scenie?
W hangarze cała publiczność - nie wiem ile tam wchodzi... ponad cztery tysiące ludzi - była nasza, typowo. Tutaj nie wiem ile było ludzi. Około kilkunastutysięcy? Dziesięć? Nie wiem ile było, ale było widać, że część była z nami, a część (zagraniczna widownia) nie znała materiału. Stała i słuchała z ciekawości, ale były numery, na których bawili się wszyscy.
- Masz w takim razie wrażenie, że czeska publika niezbyt dobrze cie zna?
Zna nas też. Było kilka osób, chociażby dzisiaj, które miały moje płyty, czy KEKE’ego płyty. Przychodzili po podpisy, czy zdjęcia także… Mnie mogą znać bardziej przez współpracę z Rytmusem i to na pewno działa w obie strony. Zrobiliśmy razem dwa numery, mamy razem klip, także to na pewno działa na plus dla mnie dzisiejszego wieczoru.
- Wspomniałeś Rytmusa, który był na twojej ostatniej płycie. Rozpoznajesz może jakichś innych raperów z Czech, Słowacji, czy też Rytmus ma tutaj monopol? Chciałbyś nagrywać w przyszłości z kimś z Czech?
Sprawdzam raperów z Czech – Separ z nami grał… Separ, Mike Spirit. Kurcze, ciężko mi powiedzieć kto jest z Czech, a kto jest ze Słowacji. Separ ma kawałek „Praga” z Rytmusem, a są ze Słowacji. Biorę to ogółem, bo to jest większy rynek i to się miesza. Druga sprawa, że muzycznie też są bardzo rozwinięci i to tak wygląda.
- Jak dobrze pamiętam, wydajesz album co rok. Nie boisz się może, że przesycisz publikę? Wiele grup wydaje jedną płytę na pięć lat i niesamowicie skupia się na każdym szczególe.
Nie mam takiego parcia, nie myślę o tym. Piszę tak jak potrzebuję. Jak mam potrzebę to piszę, a jak piszę, to wydaję album po prostu. Tym bardziej, że w tym roku w marcu wydałem album, który będzie zupełnie inny od tego teraz, który wydaję w listopadzie – kolejny album wydaję w tym roku. Nie boję się o to, że to się jakoś źle przyjmie. Nie myślę o tym. Robię to, bo chcę i nie chcę, żeby numery leżały, nie chce, żeby się postarzały.
- Wspomniałeś, że nowy album będzie w jakiś sposób inny. Co masz na myśli?
Będzie miał zupełnie inną formę, niż ten który był wydany w marcu. Będzie świeższy i muzycznie będzie nowszy, że tak powiem. Nie będzie tylu klasycznych brzmień na albumie. Lirycznie będzie, że tak powiem to co ja robię, ale też w świeższym wydaniu. Generalnie ja w 2009 roku wydałem album pod tytułem „Pewniak”, który nakreślił w jakiś sposób nowe, świeże, syntetyczne brzmienie, natomiast wcześniej już w 2006 roku wypuściłem „Nielegal. Biuro ochrony rapu”, który jeżeli byście go dzisiaj posłuchali, minęło dziesięć lat, to jest świeży i aktualny. Później w 2011 roku wydaliśmy album „Syntetyczna mafia” cały na mocny bangerach, newschoolowych, wtedy w Polsce nikt tego nie robił, dlatego mam w chuju to, co ktoś tam pierdoli, że on kurwa jest kimś tam i zaczął. Ja wiem swoje i moi odbiorcy wiedzą swoje, że wtedy kiedy ja robiłem te albumy, nie było nikogo takiego na scenie. Dlatego ja jestem tutaj dziś, bo mój styl oni mogą tylko powielać, mogą robić co chcą, ale taka jest prawda.
- Na Hip Hop Kempie Polacy grają już długo. Jeździsz tylko do Czech, czy również innych krajów Europy?
Gramy w całej Europie, głównie tam gdzie jest dużo Polonii- Belgia, Holandia, Anglia. Nie graliśmy w Niemczech, we Francji, we Włoszech jeszcze koncertów, ale też z tego co wiem, nie ma tam aż tylu Polaków, żeby grać, bo gdyby byli, to by nas zapraszali tam po prostu.
- Problem leży w barierze językowej?
Polski język sprawia problem, to jest jakaś bariera, ale na przykład mam na płycie na przykład poza Rytmusem jeszcze Olexesh’a z Frankfurtu z Niemiec. Bardzo dobry raper z pochodzenia Ukrainiec. Świetną muzykę robi, ma wielu odbiorców, napierdala festiwale za festiwalami w Niemczech, także i sprzedaż ma super. I wielu ludzi zna w Polsce go i w Niemczech też mnie znają, natomiast nasze płyty nie sprzedają się tam. Nie ma zapotrzebowania, abyśmy my jechali do jakiegoś tam miasta grać koncert. Bo grać, żeby przyszło sto osób, to jest bez sensu.
- Każdy raper, który dosięgnie pewnego poziomu, ma prawdopodobnie marzenie, żeby zaprosić do współpracy jakiegoś gościa z Ameryki albo po prostu go w jakiś sposób wyróżnić przez swoją twórczość. Masz jakiegoś artystę, na którego muzyce dorastałeś?
Inspirowałem się wieloma raperami, ale takim chyba najważniejszym dla mnie ze Stanów był chyba Nas. I do dziś go słucham i każda właściwie jego płyta jest dla mnie zajebista. Najważniejsze jest to, żeby treść była dobra, żeby lirycznie to było dobre. Muzykę stawiałem zawsze prawie na równi z tekstem, ale starałem się, żeby była przede wszystkim treść. Dziś wszystko kładzie nacisk tylko na formę, możesz pierdolić co chcesz. Co to jest za rap? Ja nie chcę robić takiego rapu. Mi się to nie podoba. W Ameryce rap to jest pop – to pop kultura jest. To nie jest hip hop. Ja uważam, że nie ma miejsca na Hip Hop wszędzie. Nie chcę tego robić. Chcę mieć tak, że przyjadę na HHK nie muszę grać na Coachella
- Zachód w jakiś sposób zawsze dyktował pewien poziom i wpływał znacząco na Europę. Nie boisz się, że to co tak ci się nie podoba w Ameryce dojdzie i tutaj?
To jest już w Europie. Jak spojrzysz na scenę francuską lub niemiecką to to zobaczysz. W Polsce też kopiują jeden do jeden – ksero stylu i liryki amerykańskich raperów. Niech robią co chcą. Ostatnio dobrze Snoop Dog powiedział, w którymś wywiadów, że dziś masz tysiące miast, setki tysiące raperów czy miliony i wszyscy rapują tak samo. Mają jeden styl.
- Dziękuję. Na koniec – nie mogłem zauważyć, że podczas wywiadu popijasz Budvar. Jak ci smakuje czeskie piwo?
Dobre piwo. Pije je w Polsce też, tak samo Pilsner Urquell, Zlaty Bažant. Codziennie wypiję sobie chociaż jedno piwko.
Troszkę za gruba jazda
Po udanym pierwszym wywiadzie w czwartek od razu gdy spadło ze mnie napięcie, poszłam zajarać z Diną. To jest zawodniczka. Super laska. Gdyby nie fakt, że jak już się zjarałyśmy to zaczęła rzucać żartami, których nie byłam pewna (tj. Ich znaczenia), głównie dlatego, że byłam tak zjarana, że kiwałam się w przód i w tył, a muzyka z głównej sceny, kilka metrów od nas, rozwalała mi solidnie głowę. W każdym razie nie byłam pewna, czy sobie żartuje, czy po mnie jedzie i w pewnym momencie wystrzeliłam niczym korek z butelki i musiałam uciec, uciec, uciec, uciec od huku, ale dobrze wiecie, że na festiwalu niezbyt się da od hałasu uciec.
Najpierw usiadłam sobie przy fajnym drzewie przy drodze. Tam niestety w żaden sposób nie mogłam się ułożyć. Do tego suszyło mnie jak nie wiadomo co. Wyglądałam z pewnością niczym żuk, który przewalił się na plecy i nie może wstać. Zdolność mowy też mi troszkę odjęło – powiedziałabym, że była to bardziej faza ślinienia się xD i muszę wam powiedzieć, że odjechałam tak po raz pierwszy w życiu. Tak niespokojnie chillowałam pod tym drzewem, że porządkowy trzy razy podszedł do mnie, żeby zapytać czy żyję i czy potrzebuję czegoś. Odpowiadałam mu pół słówkami i nie jestem pewna w jakim języku, co z pewnością utwierdziło go w przekonaniu, że zaraz mu tu umrę. Co do mnie, byłam przekonana dokładnie o tym samym.
Jednocześnie dotarło do mnie także, że może dobrym rozwiązaniem byłoby by zmienienie miejscówki, na jakąś bardziej ustronną, gdzie mogę sobie podogorywać i może JEZUS MARIA, będzie mi lepiej. Wstałam, wystartowałam tak, że przez chwilę myślałam, że wyrżnę brodą w ziemię i chwiejnym krokiem jakoś doszłam pod namiot znajomych. Darowałam sobie wchodzenie do niego, bo cholera ani mój namiot, znajomi też jeszcze mało moi, a jak się okaże, że się wpierdzieliłam do czyjegoś innego to co? Także wyłożyłam się przed nim płasko i starałam się nie zamarznąć, bo noc była tak chłodna, że gdy leżałam przykrytwa kurtką, zamarzałam. To był ten moment, kiedy głowa mówi ci „kurwa, wstawaj bo zamarzniesz“,a ciało „pierdolę to, niech zginę“. Bardzo ciężko było wytłumaczyć ziomkom co tu robię sama, gdy przyszli po coś do namiotu, a ja chociaż czułam się już lepiej – miałam problem ze skleceniem zdania.
Ale przynajmniej pamiętałam wszystko i gdy już Bobby przyszedł pozbierać to co ze mnie zostało, to wstałam, otrzepałam się z godnością i poszłam. Piątek był ostrzejszy i zabawniejszy. I z drugiej strony nieszczęśliwy, ale miałyśmy z Šarką tryb życia. Najwidoczniej…, bo nie pamiętam. xD
Z tego co pamiętam, gdy pozbierano mnie i godność, biegaliśmy jeszcze po Kempie, po jakichś koncertach, a potem z całą ekipą zabraliśmy się do hotelu. Plan na dzisiaj – przeżyć do jutra xD.
Troszkę z rzeczy bieżących – koncert Die Antwoord
Krótko i na temat, bo teraz do spaceru z Lokim i Bobbym zostało mi pewnie jakieś 20 minut. Koncert odbył się w Pradze w Žlutych lázněch 22 sierpnia tego roku. Kilka dni temu zaledwie. Wypchany tramwaj i wielka kolejka na teren kompleksu. Było grillowanie, burgerowanie, restauracje, cydry, piwa i redbull tradycyjnie sprzedający mocniejsze drinki. „Prawdziwi fani” są hardcore’owo ubrani i gotowi do dzikiego skakania w pogo. Teren pod sceną jest tak zarąbany ludźmi, że nawet nie śmiemy tam wchodzić. Ja bym wskoczyła, no ale cóż…xD
Koncert bardzo energiczny. Artyściu w formie. Patrząc na nich człowiek zastanawia się, co oni kurde żrą przed tymi koncertami. Skaczą, tańczą, bez chwili przerwy. Ja sama skakałam w miejscu. Zdaje się jednak, że mimo całego tego wysiłku włożonego w przygotowanie show, mało ludzi jakoś to poczuło. Z relacji naocznych świadków – ponoć w środku był kocioł i ja widziałam, że ludzie za mną z boku urządzają sobie własne sesje taneczne, ale wszędzie naokoło? Niektórzy nawet nie podrygiwali, a przecież jest to muzyka niesamowicie trzęsąca człowiekiem. Ludzie patrzyli, nagrywali na telefony. Jak podsumował Bobby, z tego nagrywania mamy tyle, że potem youtube jest zaj****y chujowej jakości wideami, z których ani nic nie słychać, na których nic nie widać poza plamą świateł i zastanawiam się, jaki jest sens tracić koncert dla takiej bezsensownej „pamiątki”.
Nie wiemy czym był spowodowany tak szybki koniec. Koncert miał skończyć się po półtorej godziny. Nie jestem pewna, czy to była cała godzina czy niepełna, ale skończył się szybciej niż miał. Do tego zdecydowany brak reakcji publiczności. Nieliczne głosy skandowały o bis i nagle wszyscy rozeszli się na strony. Żadnych powtórek, ponownego wyjścia na scenę. Nic. A wszyscy to zaakceptowali i poszli w swoje strony.
Wodny Świat w Pradze
Tu skoczyliśmy dzięki uprzejmości koleżanki Bobby’ego, która fotografowała na Kempie. Dziękujemy. Wskoczyliśmy popatrzeć na rybki i różne wodne rośliny. Tu pokażę wam tylko fotki, bo niewiele mogę poopisywać.
Powiem. Powiem wam tylko, że mam fotkę Marlina i Dory z planu Gdzie jest nemo? To fotka exlusive. Poza gwiazdami popularnej bajki dla całej rodziny, można też tam podziwiać płaszczki, elektryzujące węgorze, małe okazy różnych rodzajów rekinów oraz wiele, wiele ciekawych rybek. Są także piranie, mają mniejsze zęby niż myślałam. A może to dlatego, że mi się nie wyszczerzyły do zdjęć.
W morskich głębinach skrywa się naprawdę wiele cudownych stworzeń. A rybki, które zdaje się, że znamy, np. Sumy, mogą osiągać niewyobrażalne rozmiary. Za 30 koron można także zakupić kieliszek karmy dla rybek, którymi można pokarmić rybki w głównym basenie. Obiekt ma dwa poziomy. Zapraszam serdecznie.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)