Jak zmieniłem się za granicą
Przed wyjazdem na wymianę zagraniczną miałem tylko kilkoro przyjaciół, nie ufałem nikomu, miałem niską samoocenę. Jak tylko jednak wylądowałem w Stanach Zjednoczonych Ameryki pomyślałem sobie: "To dla mnie nowy początek, mam swoje pięć minut, odniosę sukces".
Z tym sukcesem, to miałem na myśli to, że muszę zrobić wszystko, o czym do tej pory marzyłem, ale nie miałem możliwości zrobienia tego wcześniej. A może bałem się zrobić to, bo za bardzo martwiłem się, co ludzie sobie o mnie pomyślą. Teraz miałem jednak możliwość zaprezentować się ludziom tak, jak chciałem, żeby mnie widzieli.
Osiągnięcia:
Chciałem się z kimś zaprzyjaźnić, więc musiałem przedstawić się wszystkim, którzy wydawali się być zainteresowani poznaniem studenta z zagranicy. Nie miałem ochoty jadać lunch w samotności. Próbowałem zagadywać do wszystkich na różne sposoby. Przykładowo, pierwszego dnia w szkole, miałem ze sobą mapę całego budynku, więc nie miałem problemu z odnalezieniem biblioteki, ale zapytałem o to jedną dziewczynę czy nie mogłaby mnie tam zaprowadzić i w tym momencie mieliśmy czas, żeby pogadać, a później ewentualnie zostać przyjaciółmi. Czy podziałało? Pewnie, że tak. Była dla mnie bardzo miła, a dodatkowo zaprosiła mnie w kilka miejsc w trakcie mojego pobytu. Oczywiście, nie twierdzę, że to zawsze działa ze wszystkimi ludźmi, bo niektórzy nawet zapomnieli, że istnieję. Przynajmniej w tym momencie wiem z kim mam do czynienia i jestem bardziej świadomy.
(Oto ja gotowy na bal)
Oczywiście chciałem też osiągać sukcesy w szkole. U siebie byłem przeciętnym uczniem, zestresowanym egzaminami i odpytywaniem. Byłem straszony przez nauczycieli i nie lubiłem wcale chodzić do szkoły. W USA chciałem, żeby to się zmieniło. Zacząłem nareszcie chodzić na zajęcia, które mnie cieszyły. Oczywiście, musiałem chodzić na angielski i matematykę, ale że byłem w ostatniej klasie, to nic nie stało na przeszkodzie i wziąłem kilka dodatkowych przedmiotów, których wcale nie musiałem. Nie miałem ochoty siedzieć w domu i się nudzić, więc zapisałem się na ceramikę, szkic, rysunek, gitarę i nawet na małą sztukę. Kiedy patrzę na to z perspektywy czasu, to jestem dumny ze wszystkiego czego dokonałem, jak również ze swoich ocen.
(Ja i moja nowa pasja: robienie zdjęć)
Chciałem być większym ekstrawertykiem, co było dla mnie dość skomplikowane do zrobienia w miejscu, z którego pochodzę, ale wyjazd zagraniczny zmusił mnie do zmian. Nie jestem mistrzem PR i pewnie nigdy nie będę. Do dziś czuję się czasami niezręcznie, ale wiem, że bardzo się zmieniłem. Jestem bardziej pewny siebie i polubiłem rozmawiać z ludźmi, którzy wydają się być takimi, jakich lubię. Miałem ogromne szczęście, że moja goszcząca rodzina okazała się być tak niesamowita, i że pojawiła się silna więź między nami. Nie chciałem ich rozczarować i mieć z nimi kiepskie stosunki. Koniec końców, miałem spędzić w ich domu 11 miesięcy. Nie było jednak ciężko pokochać ich od pierwszego dnia, bo byli bardzo gościnni i fantastyczni we wszystkim co robili.
Wydaje mi się również, że nauczyłem się cieszyć z bycia sobą podczas tej wymiany. Mam na myśli, że zacząłem częściej śmiać się z rzeczy, które do tej pory martwiły mnie za bardzo, albo o to co ludzie mogą o tym pomyśleć. To samo tyczy się wyglądu. Jestem Włochem i byłem w Stanach. Tu większość chodzi do szkoły w sportowych ciuchach, a ja chodziłem w jeansach i koszulce. Odróżniałem się i wcale mnie to wielce nie martwiło. Z biegiem czasu ludzie przyzwyczaili się, że "stroję się" do szkoły, chociaż później zacząłem ubierać się bardziej luźno. Nie jestem sportowcem, ale zacząłem się nosić podobnie jak Amerykanie, lol. Zdałem sobie sprawę, że jeśli kocham się takiego jakim jestem, to ludzie będą to szanować i ostatecznie będę czuł się w Stanach mile widziany.
(A to ja jadący... na śwince)
Oczywiście spotkało mnie tam wiele pięknych rzeczy, ale niestety nie mogłem uniknąć tych, które były mniej miłe:
- Żarty z mojego akcentu (które koniec końców umilkły, bo mój angielski bardzo się poprawił).
- Mój goszczący brat, przedstawiając mnie swoim przyjaciołom mawiał: "To jest MÓJ student z wymiany", co sprawiało, że czułem się bardziej jak szczeniak, niż jak człowiek.
- Brak rzeczy do robienia. Mimo, że znałem mnóstwo ludzi, to od czasu do czasu odczuwałem znudzenie, bo nie zawsze ludzie byli osiągalni, żeby coś porobić, ale przecież nie mogę ich za to winić. Oni mieli swoje życie i swoich przyjaciół zanim ja się tu pojawiłem.
Wszystko inne, czego życzyłem sobie przed wyjazdem za granicę, później okazało się mało istotne. Oczywiście jest wiele innych rzeczy, o których nie wspomniałem w tym poście, a które był ważne, jak na przykład posługiwanie się angielskim biegle. Poza tym wszystko inne wydawało się być mało ważne. Podczas pobytu za granicą uświadomiłem sobie, czym są ważne dla mnie rzeczy. Gdybym mógł cofnąć czas, nie zmieniłbym ani jednej sekundy tego wyjazdu; nie zmieniłbym miejsca pobytu (tak, wybrałbym to tę małą farmę i wonne miasteczko), bo gdybym tam nie pojechał, nie poznałbym mojej goszczącej rodziny i przyjaciół.
(Greeley, moje miasto z wymiany, albo jak je teraz nazywam: drugi dom)
-Cristian
(Były student wymiany zagranicznej z Włoch do Kolorado 2014/2015)
Galeria zdjęć
Treść dostępna w innych językach
- English: How I changed abroad
- Español: Mi cambio al irme al extranjero
Podziel się swoim Erasmusowym doświadczeniem w Greeley!
Jeżeli znasz Greeley, z perspektywy mieszkańca, podróżnika lub studenta z wymiany, podziel się swoją opinią o Greeley! Oceń różne aspekty tego miejsca i podziel się swoim doświadczeniem.
Dodaj doświadczenie →
Komentarze (0 komentarzy)