Woodstock 2 Poszukiwanie swoich. Woodstocku już nie będzie! I wiele innych opowieści z pola namiotowego
Pobudka… Jaka pobudka? Całonocny chillout na obozowym „podwórku”
Po drodze spotykamy Marka i Mikołaja na pasażu (Starogard jest wszędzie) i w tej czteroosobowej, męskiej obsadzie podążam do obozu, w którym musimy zmierzyć się z poważną sytuacją. Zaginęła lampka czołowa, jedyne porządne światełko, rozświetlające ciemną noc podczas obozowych posiaduch po zmroku. O rety, o laboga! Jaka była przez tą lampkę awantura! Jaka panika. Ostatecznie lampka znalazła się pod Żukatti(śledźcie "Żukatti jedzie!" na facebooku) – pewnie ktoś kopniakiem przewrócił baniak z wodą, na którym była umocowana. Udało się ją zlokalizować po dobrej godzinie chodzenia wokół obozu i dzwonienia po ludziach. Emocje opadły i wreszcie mogliśmy posadzić tyłki na ziemi, ale przez chwilę było zaskakująco nieprzyjemnie. Emi potrafi przestraszyć człowieka jak wpadnie w szał. Jak już się wkurzy, to bez kija nie podchodź, a najlepiej nie podchodź w ogóle. Uciekaj! Uciekaj!
Generalnie tak to jest z Woodstockiem, że rzeczy na nim giną, albo się psują. Przy takim zagęszczeniu pijanego człowieka na metr kwadratowy wiele jest możliwe. Płonący namiot domek dla dzieci latający nad naszymi głowami i innymi namiotami w lesie na polu jakieś pięć lat temu? Czemu nie. Pewnie są jakieś przypadki kradzieży… No bo pół miliona-milion ludzi, nie dam sobie uciąć ręki za to, że wszyscy są święci. Nawet komuś zdarzy się w tym bałaganie spakować, czy zgarnąć nie swoje rzeczy – swoją drogą, Nusia – mam taki twój…sweterek… czarny? Taki delikatny. Dłuższy. No chyba twój, do przehandlowania za moje rzeczy xD Nusia wciąż magazynuje mój dobytek od Woodstocku xD.
Do czego zmierzam? Mi nigdy nic nie zginęło. Ale kiedyś pewna urocza, pijana para zamiast wejść do namiotu wyrąbała się na namiot i tak z Dianką kupiłyśmy dwa nowe. Krzesełko turystyczne od Nusi już powykrzywiane – choć wciąż działa – po pierwszym wieczorze zdaje się. Przez długi czas nawet nie mogłam go zlokalizować. Chodzi o to, że w porządku, możecie brać cenne rzeczy – na noc chowajcie je w aucie, bo fakt, że mi się nic nigdy nie zdarzyło, nie znaczy, że złodziej nie wpadnie na wasz namiot. Macie coś z czego korzysta cały obóz? Udostępniacie go? Miło, tak powinno się robić dla swojej woodstockowej rodziny, jednak jeżeli to cenna rzecz, to pamiętajcie, że powinniście ją schować czy trzymać przy sobie nawet jak idziecie do TOI TOI’a. Bo, na serio, dlaczego ktoś inny miałby ponosić odpowiedzialność za waszą zgubioną rzecz? Dlaczego mielibyście potem oskarżać cały Woodstock o kradzież waszej zabawki, skoro najzwyczajniej w świecie zostawiliście ją na ziemi i sobie poszliście? Przecież w domu tego nie robicie, prawda? Zostawianie rzeczy pijanym kumplom to też nie jest najlepszy pomysł – nawet jeżeli tego kumpla znacie na wylot i przecież on na pewno przypilnuje. Ja na Woodstocku nawet sobie nie ufam i staram się pochować wszystko póki jestem trzeźwa. Serio, myślicie, że jak powiecie przećpanemu albo nachlanemu kumplowi „trzymaj, nie zgub” to będzie przez cały dzień myślał o tej zabawce, czy raczej położy ją w +/- bezpiecznym miejscu i puści się w melanż? Zostawienie swoich rzeczy kumplom to w większości przypadków tak, jakbyście dali dziecku portfel na placu zabaw i kazali się bawić i pilnować portfela. Po kilku godzin nie ma dziecka, portfela, ani kasy.
U nas na szczęście wszyscy się poprzepraszali (nawet ja się poprzepraszałam, pamiętacie burdę o „okres czasu”? – pod sam koniec Woodstocku wzięłam się, żeby przeprosić Michała za to, że obsmarowałam go na blogu… nie specjalnie pamiętam jaki był skutek, bo muszę się zawsze solidnie najebać, żeby kogoś przepraszać, ale zdaje się, że skończyło się na rozmowie o zasadach „dyskusji”… stuprocentowej pewności nie mam). Część wybyła dalej biegać po Woodstocku. Zaczęło pięknie rozbrzmiewać miarowe pochrapywanie Kwiatka. Marek z Mikołajem poszli odespać, a my? Ja miałam jeszcze fajki i piwo. Zalegliśmy z Karolem i Kubą na kocyku przed Żukatti. Popijałam piwko, a moi kompani po kolei odlecieli. Owinęli się ciasno w kocyk i poszli po prostu spać. Po sekundzie zaczęłam ich budzić, bo szczerze mówiąc słońce zaczęło już wstawać, ja chciałam dokończyć piwko i absolutnie nie chciało mi się już spać. Wkrótce jednak zgoniłam chłopaków z kocyka i udałam się do swojego namiotu. Trzeba odespać… chociaż troszkę.
Wyprawa na wioskę kuglarską
W tym roku było dziwacznie. Wróciło żetonowanie – jedna kolejka po żetony do budki, druga kolejka choć mniejsza po piwo i do prysznicy. Dobrze, że jedzenie można kupić normalnie bez żetonów. Miałam wrażenie, że od kiedy zniesiono żetony, kolejki były bardziej znośne, oczywiście te do podstawowych stoisk jak jedzenie i piwko, bo po atrakcje zawsze trzeba było się nastać. Prawdziwy fenomen w tym roku na płatnych myjkach – wielkie kolejki były po bilety, a do pryszniców często gęsto w ogóle nie było kolejki. Raz stałam, pół godziny tylko przy czym przeprowadziłam kolejkową rewolucję. Rozumiecie? Stoi jedna kolejka do wejść na płatne myjki i stoi druga kolejka po bilety, ci co dochodzą do kolejek w pewnym momencie przestają się pytać, która kolejka do czego i tworzy się jedna gigantyczna – zwłaszcza zważywszy na to, że przez ostatnie dni na myjki kolejki nie było w ogóle. Biegam więc wzdłuż tej całej kolejki i pytam się kto do bramek i staję przed długim ogonkiem osób, które twierdzą, że idą po bilety i tak w połowie kolejki drepczę naprzód. W końcu okazuje się, że miałam rację i gdy dochodzimy do zakrętu pojawiają się dwie różne kolejki. Jezus, Maryja, Józef – dano ludziom mózgi, a oni nic, tylko ignorują możliwość ich użycia.
Jeśli dorabiacie jako klaun – amator na jednej z głównych ulic wielkich polskich miast to zdecydowanie musicie odwiedzić ASP i porozmawiać z ludźmi rozbijającymi się na wiosce kuglarskiej. ASP ma dla was niesamowitą ilość warsztatów, a w wolnej chwili, spacerując po prostu na przód warto wpaść, zobaczysz jakich zabawek używają profesjonaliści. Może to brzmieć troszkę jak BDSM, a nawet tak wyglądać- wiecie, całe te skórzane ochraniacze do wykonywania kontaktów, kije nie kije, łańcuchy i ogień mogą wyglądać troszeczkę groźnie, ale kto z nas nie lubi odrobiny ryzyka? Oczywiście kręcenie nie jest łatwe, a na samym początku może być nawet bolesne. Kto z nas nigdy nie przywalił sobie kevlarem w łeb niech pierwszy rzuci kamień. Jeżeli poprosicie, może sami będziecie mogli użyć często wykonywanych przez samych artystów sprzętów, a jeżeli będziecie wytrwali, to nawet nauczycie się żonglować. Między wami, po nierównym gruncie może przechadzać się gostek na szczudłach – wzbudza to pewien niepokój xD.
Wiem, że nasi artyści chcieli wystąpić w tym roku pod dużą sceną, ale ich plany zostały pokrzyżowane poprzez zakaz palenia ognia pod duża sceną ( a kiedyś mieliśmy takie piękne fire show pod sceną… kiedy to było…? Emi by pamiętała…). Powstał wówczas pomysł, aby kręcić ledami, ale nie wiem jak sprawa się rozwinęła. Nie zawędrowałam na ich występ i zastanawiam się, czy doszedł do skutku.
Pora na zakupy – pasaż i jego tajemnice
Niechcący zabrałam Dianie kluczyki od auta. Coś czuję, że zostanę za to zastrzelona. Nigdy nie wiem, skąd mi się takie różne rzeczy biorą w torbie, to apropos pilnowania swoich rzeczy. Dla śmiechu – ostatnio przypadkiem zostawiłam w jej torbie moje klucze od domu. Wyobrażacie sobie, że jak moje klucze są w jej torbie to moja wina i wszyscy krzyczą na mnie i jak w mojej torbie są jej klucze to też jej wina i pewnie zostanę nazwana jutro baranem? Jestem przekonana. Gdybym chociaż hulajnogę miała i mogła podjechać, aby dać jej te klucze. Gdyby to nie było siedem kilometrów i nawierzchnia była inna to pojechałabym na rolkach.
Swoją drogą, moja mama jest przekonana, że interesuje was zwykle, nudne życie po powrocie, więc cyka mi fotki, przy każdej możliwej okazji. Musze więc pare powstawiać, żeby jej praca nie poszla na marne. Jednak widok matki biegającej po zoologicznym i cykającej mi fotki, gdy kupuję karmę dla psa, wywołuje różne reakcje xD
Przede wszystkim moje lekkie zażenowanie xD Ale przecież mamie się nie odmawia...
Przy okazji - najęłam się u mamy do drobnych remontów XD
Z tym pasażem to ciekawe jest, bo znajdziecie tam tyle różnych sklepów, a czasami ciężko jest cokolwiek kupić. Możecie kupić dowolne ciężkie buty i oczywiście koszulki z logami zespołów, znajdą się sklepy z tanimi militariami (gdzie z okrzykiem „Paaanie, pasek, pasek potrzebuję!” kupuję zarówno buty jak i pasek do spodni zjeżdżających mi z tyłka, chciałam sobie wyrobić nieśmiertelnik, ale zabrakło mi gotówki i chęci do jej wypłacania), wszystko pachnie kadzidłami i znajdziecie kilka sklepów z orientalną odzieżą, szarawarami, itd. Są nawet sprzedawcy z Czech, u nich Hare Kriszna zbiera większe żniwo, normalnie Krisznowców można spotkać w Brnie na ulicach.
Kupiłam kilka prezentów, ale jestem w kropce. Jest tu wiele fantów, które z ochotą kupiłabym dla siebie, ale co na Woodstocku kupić dla mamy i brata? Zielony laser (dyskusja doprowadziła nas do stwierdzenia, że jego światło może być szkodliwe i negujemy wynalazek xD – uznajemy jego użyteczność do dawania znaków, natomiast świecenie po ślepiach jest niedopuszczalne)? Bluzkę ze Slayerem dla mamy? Biżuterię? Ma jej od cholery, a ja nie mogłam znaleźć nic wyjątkowego. W końcu bransoletkę zrobiłam jej własnoręcznie w namiocie uczącym o WZWB. W ogóle było tam wesoło. Plotłyśmy materiałowe bransoletki z Nusią, naplatałyśmy koraliki, zrobiłyśmy sobie mega tatuaże z rekinem xD (takie jak z chipsów) i rozmawiałyśmy z lekarzami i osobami z projektu. Jak się patrzy z daleka, to ma się wrażenie, że oni tylko rozdają ulotki, ale całkiem miło się z nimi rozmawia.
Zdecydowanie więcej nakupowałam dla siebie i doszłam do wniosku, że rodzinie przywiozę drobiazgi, żeby nie było, że im jakieś badziewia pokupowałam. Wzięłam też pocztówki – uwierzycie, że w tym roku Poczta Polska nie wystawiła swojego stoiska? Wszystko co polskie i narodowe jakoś się na Woodstock wypięło. Czyżby PiS? Nie było nawet tradycyjnego, otwierającego Woodstock pokazu lotniczego. Ponoć byli potrzebni gdzieś indziej… Dosyć to przykre. Tyle lat tradycji, by jakieś oszołomy wszystko zburzyły – bo tak jest to odbierane przez wielu Woodstockowiczów.
Jak co roku na Woodstocku na pasażu można także doładować telefony, ale trzeba mieć swoje kable i zwykle nie ma specjalnie miejsc. W tym roku Play wystawił punkty do ładowania, tak samo na allegro można było popedałować, ale wiecie jak jest w z tymi punktami – wiecznie obsadzone. Ja polecam i w przyszłym roku zamierzam się zaopatrzyć w bank energii. Jest to po prostu przenośna bateria, za pomocą której można podładować sobie urządzenie elektryczne.
W ostatnich latach pojawiły się także stoiska z Frappe, Smoothie i innymi takimi wymysłami. Muszę przyznać, że taka pierwsza pomoc przydaje się, gdy przemierzamy na kacu pasaż, a ceny nie są specjalnie wymyślne. Co do jakości Frappe – każde Frappe jest inne, ale jeżeli podacie konkretne wskazówki (dużo cukru, albo proszę bardziej kawę niż mleko) to powinno zadziałać.
Odnaleźć swoich – poszukiwanie znajomych po starych obozach
Kiedyś to było kolorowo. Wszyscy ludzie z Starogardzkiego podwórka czy okolicy rozbijali się razem i zawsze było z kim pogadać, albo można było poznać nowych ludzi. Po czterech latach okolicę znało się tak dobrze, że w każdym stanie świadomości dało się przeleźć w nocy przez las, nie wpaść do groty Kragulca i dotrzeć do swojego obozu. Ewentualnie przystawało się na ognisku u Szpadyzorów, bo przecież w Szpadyzorni nie można się nie zatrzymać! Idę więc na obiadek i staram się odnaleźć moich znajomych na starym miejscu. Ale stare miejsce wygląda bardzo nowo. Przejścia broni wielki płot i pokojowy patrol. Po cholerę tam ten płot? Że to już nie teren Woodstocku? To rozumiem, że w takim razie pokojowy patrol i niebieski patrol nie będą tam zaglądać? Nie mam bladego pojęcia po cholerę ta straż. Ale przynajmniej mają parasol, pod którym skryłam się gdy lało. Ale póki co pogoda jeszcze piękna.
Słoneczko świeci, obiad zjedzony, także można się przejść. Mijam strefę Monstera. W tym roku rozstawiono rampy i można pojeździć na desce… Ja na to jestem niestety zbyt pokraczna. Na rolkach ledwo co ruszam się naprzód. Za to szło zaobserwować prawdziwy wysyp rowerzystów, rolkarzy i deskorolkarzy w tym roku. Te rowery to całkiem niezły pomysł, bo przecież obszar Woodstocku jest naprawdę spory, więc warto sobie skracać drogę. Gorzej, gdy cały pasaż zawalony ludźmi XD Albo, gdy kierowcy są tak wstawieni, że nie są wstanie przejechać przez krawężnik. Przechodzę koło patrolu nerwowo przyciskając ramiona do tułowia, jakby za chwilę ktoś miał krzyknąć „STOP – WSTĘP WZBRONIONY”, ale nic takiego się nie dzieje. Z oddali mogę stwierdzić, że w lesie jest w tym roku wyjątkowo pusto, a jeżeli chodzi o nasz obóz… no cóż, nie ma niczego takiego. Ile tam mogło być namiotów? Dwa, trzy? Już w tamtym roku było nas tak mało, że nawet nie siadywaliśmy tam razem, bo każdy gdzieś pędził szukać szczęścia.
Mijam grotę Kragulca (taki dół, jest tam od pięciu lat, kiedyś miał z dwa metry… albo ja byłam mniejsza) i drę japę „Kasia!, Kasia!”. Odwracam się w dół do Szpadyzorów (sąsiedzi) pewna, że mnie nie poznają i pytam się, czy widzieli kogoś ze Starogardu. Wzruszają ramionami i mówią, że nie, po czym wyłupiają oczy – „Laura?”. No, Laura, no. Siadamy, gadu-gadu. Co u kogo i jak. A kura chodzi wokół i dziobie.
No, właśnie. Znacie Hermana? Każdy zna Hermana, nawet nie będę już pytać. Spotkałam go kilka dni wcześniej, jak przechadzał się po polu Malinowskiego z kurą na sznurku – jakby psa na spacer na smyczy brał. Wtedy wolałam nie wnikać w szczegóły, ale historia była taka, że kurę wzięli od jednego z znajomych i przywieźli z sobą. Nie, nie na rosół. Po prostu ot tak. Dobre życie miała. Chodziła sobie po obozie i wokół obozu, nikomu nie przeszkadzała. Dostawała ziarenka z zoologicznego. Mało która kura ma takie luksusy.
Nie pamiętam już jak to szło, że w końcu byłam tam z Kubą. Możliwe, że to był inny dzień, gdy obchodziliśmy wszystkie obozy. Wybaczcie mi proszę, ale dni zmieszały mi się troszkę w głowie, jeszcze zważywszy na to, że ciągle lało, a ja podróżowałam. Jak co roku byłam często na ASP i warsztaty też mnie niesamowicie zakręciły. Wreszcie ulepiłam sobie popielniczkę z gliny i byłam na warsztatach intuicyjnego malowania.
Fajnie czasami ubabrać się w farbie i pacać nią na wszystkie strony po wielkiej kartce. Brałam też udział w robieniu kolorowego serca pod główną sceną i wykonałam poranna gimnastykę na PLAYu, ale warsztaty to już temat na ostatnią notkę.
Także znikąd pojawił się Zebrzasty i wyruszyliśmy spotkać się ze starym Starogardem, który rozbił się w lesie za dużą sceną, wzdłuż głównej ulicy. Z nimi posiedzieliśmy sporo czasu, paląc, pijąc i się relaksując. Poznałam znów od cholery ludzi i powspominaliśmy dawne i nie tak dawne czasy ze znajomymi. Aż się łezka zakręciła. Miło ich zobaczyć raz na jakiś czas. W sumie spotkałam naprawdę od cholery ludzi, czy to na pasażach. Nawet Niebezpieczny się znalazł i wpadł na nasz obóz pochillować . Było jeszcze pięknie, słonecznie i leżeliśmy sobie placuszkiem… To ciekawe, spotykamy się z ludźmi, których kiedyś znaliśmy po wielu latach, żeby odkryć, że są już zupełnie nowymi ludźmi albo wręcz przeciwnie, nie zmienili się w ogóle. Zmieniło się może troszkę otoczenie, może to co robimy, może troszkę mądrzejemy, a może umacniamy swoją głupotę, ale cały czas widzimy w sobie te dzieciaki, które siedziały w parku na ławkach, albo pięć lat temu razem latały po Woodstockach i innych wyprawach. Może wcale nie jest aż tak źle jak myślimy i wcale się nie starzejemy. Może starzeją się tylko ciała, a my zawsze będziemy tacy wolni i szczęśliwi. Może nie zmienia się tyle sposób myślenia, co sytuacja, ale pod płaszczykiem rodzin, kariery, przyszłości, przeszłości dalej tkwią te same osoby.
Oddajcie kurę!
No, ale kurę zawinął albo patrol albo organizacja Wolne Klatki. Moje pytanie: czego chcą Wolne Klatki od wolnej kury? Krzywda to się jej raczej nie dzieje, a właśnie wręcz przeciwnie, luzem biega i jest bardziej traktowana jako zwierzątko domowe. Nie kumam. Nie kumam logiki. Jak się na mięso albo na jaja bierze, to mordercy. Jak się ziarenkiem karmi i głaszczę to też jest źle.
Szpadyzornia chyba chciała urządzić na to jakiś protest, ale niestety nie wiem jak im poszło i czy w ogóle w końcu wyruszyli walczyć z systemem. Jeżeli tak, to mam nadzieję, że im się udało. Kurze nie działa się krzywda i była racjonalnie żywiona. Może Woodstock nie był miejscem dla niej, ale rosół to gorsze miejsce do bycia dla kury. Chociaż standardowe…
Zregenerować siły na dalszą drogę – środowe odwiedziny u Kriszny
Zawsze chciałam dać sobie namalować mehendi, bo nigdy nie wiedziałam jak się sama powinnam za do zabrać. Teraz okazuje się, że to nie takie trudne. Idziesz do Pani z Hare Kriszna, wybierasz wzór, płacisz i masz. One to robią od zdjęcia. Gdybym miała takie zdjątko, to sama pewnie bym to walnęła. W przyszłym roku kupujemy tylko hennę i sama będę próbować. Dla tych, którzy nie wiedzą Hare Kriszna to… chyba można powiedzieć sekta, czy grupa czcząca Pana Krisznę. Wychodzi od wierzeń hinduskich. Kobiety noszą sari, mężczyźni również ubierają się w tradycyjne indyjskie stroje. Mehendi to tradycja ozdabiania rąk i nóg misternymi tatuażami z henny. Sam zwyczaj miał powstać w Afryce i podczas migracji ludów muzułmańskich rozprzestrzenić się. Do Indii dotrzeć miał dopiero około XII wieku.
Siedzę sobie spokojnie, Pani maluje, gdy nagle zrywa się potężny wicher, aż piasek podniósł się z ziemi i zdaje się, że na placu w Krisznie panuje mała burza piaskowa. Nad Kostrzynem zawisły potężne, czarne chmury. A więc burza wreszcie nas dogoniła. Zaczyna robić się naprawdę nieprzyjemnie, ale my dalej robimy wzór. W końcu uciekam z namiotu i już leje jak z cebra
. Chwytam talerz przepysznego Krisznowego jedzonka za jedyną ósemkę i śmigam do ich namiotu. Nazywa się to scena Viva i w godzinach wieczornych zaczynają się koncerty przez reagee do punk rocku. Dla mnie jest to scena Zielonych Żabek, które grają tam co roku i tyle. Ale z Zielonymi Żabkami jest jakaś klątwa, nie wiem czy już o tym wspominałam? Co roku o północy człowiek chce tam dojść, ale zawsze kładzie się troszeczkę wcześniej i prosi znajomych: „obudźcie mnie jak będziecie iść”, po czym, gdy wszyscy wołają „Laura, wstawaj! Idziemy na Żabki!”, rzucasz zaspanym „Za rok pójdę…”. Przed koncertami na Vivie odbywają się występy artystyczne organizowane przez Hare Krisznowców. Odbywają się pokazy tradycyjnego tańca indyjskiego – w tym roku grupa z Bombaju, a także inspirowanego orientem tańca na przykład Rosyjskiej pary dziewcząt w tym roku, które przedstawiało wewnętrzne zmagania duszy itd. – nie jest źle, zwłaszcza typowo indyjskie tańce zawsze są przygotowane profesjonalnie. Taniec brzucha w tym roku nie był zbyt zachwycający według mnie. By też występ z sztuki walki kijem. Też bez szału według mnie, ale przyjemnie się przy tym jadło xD. Chipsy papadam, halawa, ryż i pyszny gulasz wegetariański.
Cudownie ujarana w środku nocy dotarłam w tym roku na Zielone Żabki z obcą chudzą dziewczyną. Zabrali mi biedaczkę na pogo, biorąc ją na falę. Wyglądała dosyć nieprzytomnie xD, ale ze mną chyba było gorzej. Po chwili wyrąbali tam też mnie i w sumie było całkiem przyjemnie, w końcu padłam w ramiona niebieskiego patrolu. Pan z wprawą przejął mnie od tłumu, wziął w ramiona. Patrzę na niego w szoku:
-Dziękuję J
On patrzy na mnie w jeszcze większym szoku:
-Ależ proszę J
Ach… mój rycerzu!
No i udało się! Zielone Żabki i „rycerz” bez konia, ale co tam xD
Wszędzie było mnóstwo wody. Było zimno. Po wszystkim, jak ogarnęłam już gdzie jestem i co się dzieje, udało mi się dotrzeć do namiotu, w którym myślałam, że zamarznę.
Zwiedzanie na kacu – w drogę z najebaniaczkiem
Ulewa była straszliwa, więc położyłam się spać, żeby odpocząć, ugrzać się. Nie udało się, więc jeszcze tej samej nocy wyszłam z namiotu. Ludzi od cholery. W obozie jak w mrowisku. I jakby znikąd pojawia się Karol. Karol ma charyzmę wodzireja. Serio, porywa tłumy. Kto by powiedział. Jak go poznałam, byłam przekonana, że to taki spokojny chłopak :D. Zbiera około piętnastu osób z naszego obozu i zabiera na przemarsz po Woodstocku. Biegamy po lasach, po jego znajomych. Bladego pojęcia nie mam co tam robimy. Poplątałam się w jakąś ścianę z taśmy. Jezus Maryja Józef, co i jak i gdzie. Pędzimy przez ten Woodstock a co krok przerwa na pociągnięcie łyka z najebaniaka. Jest naprawdę ciężko utrzymać taką ekipę, zwłaszcza gdy połowa robi przystanki średnio co dziesięć kroków. Jedni z przodu drudzy z tyłu, a ja po środku, próbując ogarnąć co tam się dzieje.
W końcu proponuję iść na ASP. Szczerze mówiąc w poszukiwaniu Kuby, ale na wiosce kuglarskiej panują takie ciemności i spokój, że daję sobie spokój. Otrzymuję nagle telefon, w którym wszyscy zapytują mnie o los najebaniaka. Moje pytanie, czy baniak jest tak ważny? Serio? Ostatecznie, rzeczywiście utkwiliśmy na ASP na dobrą godzinę, oczekując aż wysłana w tym celu drużyna przybędzie przejąć baniak :O Siadamy na górze Trzeźwości (ochrzcił ją tak Kuba, bo to największa chyba wspinaczka Woodstockowa, Nusia na trasie na górę zarządziła kilka przerw XD), aby podziwiać panoramę Woodstocku. Widać już pięknie oświetloną dużą scenę.
Zbiorowa histeria – Woodstocku nie będzie!
Zakładam, że od kiedy Woodstock powstał nie było roku, w którym nie chcieli go zamknąć, zniszczyć i pogrzebać. Tak jednak, na przekór wszystkim i wszystkiemu przetrwał 22 lata i ewoluował do dzisiejszej postaci. Jestem skłonna stwierdzić, że póki nie zginę, będę jeździć na Woodstock nie ważne gdzie będzie, kiedy i w jakiej formie. Walczą z nami, to prawda, ale jeszcze tego nie było, żeby nas rzucili na kolana.
Od groma ludzi jednak obawia się, że PiSowskie wpływy doprowadzą nasz Woodstock do końca. I to nie na żarty się tego obawiają. Tak siedzieliśmy i patrzyliśmy sobie na scenę główną scenę, gdy odwróciłam się do tyłu i patrzę, że trzy osoby za mną płaczą. WTF? O co wam chodzi? „No, bo Woodstock jest taki piękny” i ryczą, że im chcą Woodstock zabrać. Serio, łzy im płyną po policzkach. Aż mi się przykro zrobiło. Pewnie za Woodstock uroniłabym może łez… Gdyby nie fakt, że nie dopuszczam do myśli faktu, że Owsiak dopuściłby do takiej sytuacji. Mamy cały świat, żeby robić Woodstock, który jest nie tylko olbrzymią imprezą, ale jest przede wszystkim imprezą kulturalną, na której występują zespoły światowego szczebla, propagowana jest tam sztuka, zdrowy tryb życia, świadomość swojego ciała i życie w zgodzie z innymi. Ktoś, kto chciałby to zamknąć, musiałby nie mieć mózgu.
Pijaństwo jest niebezpieczne.
Jesteśmy dorośli i nie będziemy się tu oszukiwać – na Woodstocku tak samo jak na każdym dużym, małym festiwalu, imprezach w klubach są narkotyki i alkohol. Nikt temu na pewno nie zaprzeczy, nawet jeżeli sam nie ćpa, nie pije, nie zna, nie wie. Rzeczy potencjalnie niebezpieczne istnieją. Niektóre nawet nie są tak straszne jak się o nich mówi, niektóre są ciekawe, niektórych nie powinno się próbować, niektóre polecam.
Rozchodzi się o to, żeby przy koniecznym ryzyku zachowywać maksimum odpowiedzialności na swoje czyny. Jeżeli padniecie, zemdlejecie, przewrócicie się, zrobi wam się słabo, to prawie na sto procent nikt was nie zdepcze w Woodstockowym tłumie, tylko podniesie i wezwie patrol medyczny. Problem polega na tym, że w morzu pijanych ludzi leżących sobie na poboczu, ciężko odróżnić tych, którzy naprawdę potrzebują pomocy.
Wyrównanie - ostatnią transzę stypendium z Erasmusa dostałam dziś i piszę do was z pięknego nowego komputera :) Udało mi się wreszcie znaleźć też dosyć tanią kawalerkę (ze wszystkim maks 1100 zł - tyle jeszcze dam) i jutro jadę oglądać. Oby to już było moje mieszkanko. Mam dość biegania.
Trzy Kszczanowiczki pozdrawiają (ahh, przepraszam, jedna to już Zaręba od dłuższego czasu)
Jeżeli czujecie się źle – nie ważne z jakiego powodu – poinformujcie o tym ludzi w waszym najbliższym otoczeniu. Nie czekajcie aż padniecie i nie będzie z wami kontaktu. Starajcie się jednak być pośród swoich znajomych, zwłaszcza jeżeli ewentualnie przegięliście, poczęstowaliście się tajemniczymi cukierkami i nie wiecie, jaką macie na nie odporność. Wyznaję zasadę, że wszystko jest dla ludzi, ale z doświadczenie wiem, że niektóre rzeczy mogą człowieka zbić z nóg. Zbić w sposób następujący: padacie, nie możecie się ruszyć, nie możecie mówić, wymiotujecie na siebie, zaczynacie się dusić, panikować. Żadna w tym przyjemność. Nie jest też przyjemne, gdy budzicie się w kałuży, jakiś syfie, leżąc przy drodze. Bawicie się? Zadbajcie o bezpieczeństwo swoje i swoich przyjaciół, i nie ignorujcie tych, którzy proszą was o pomoc. Chyba, że chcą dolewki do kubeczka, a wyglądają jakby mieli zaraz umrzeć – wtedy możecie zignorować albo dolać soku czy wody (pewnie i tak nie zauważy, że nie jest to miks wybuchowy).
Pamiętajcie o Owsiakowej poradzie. Bawcie się bezpiecznie i dbajcie o siebie.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)