Wyrwać się z objęć psychozy
Przede wszystkim na przemian pada śnieg i deszcz, a mój "pokemon" - jak pieszczotliwie nazywam moją erasmuskę Maru, gdy nie słyszy, juz zapowiedziała swoim koleżankom, że jeżeli kiedykolwiek jeszcze będzie chciała wyruszyć na północ, mają ją powstrzymać. Piździ jak na Uralu...
Nowy semestr się zaczął i wiecie jak to jest – „nowy rok akademicki – nowa ja. Siłownia, chodzenie na zajęcia, pracownik miesiąca. Wreszcie znajdę męża i może nawet koledzy z roku mnie polubią…”. Wiecie co? Wcale nic się nie zmieniło? Dalej piję na umór i wyzywam się z barmanami i bramkarzami. Dalej włóczę się po nocach po pustych ulicach i modlę się, żeby znaleźć tyle siły, żeby nie zamarznąć gdzieś pod murkiem. Nawet nie wspomnę o kilku tygodniach wspólnego pomieszkiwania ze znajomymi, których tylko ja widzę, ale paradoksalnie nikt poza Filipkiem specjalnie się nie przeraził. Zdarza się. Mi przeszło. Może mu też przejdzie, chociaż pewnie było to traumatyczne – nie, nie mam na myśli rozmazania swoich przećpanych mózgów po ścianach pewnego pamiętnego czwartku, ani jeszcze ciekawszej nocnej histerii, ale faktu, że od tego czasu raczej mnie unika, a to dziwne…, może nawet trochę smutne.
Ja się tym czasem nie przejmuję i popijam mojito - teraz juz mniej, bo przecież siłownia pochłania połowę dnia - sooo fucking fit xD
Wiecie, kolejny najlepszy wiek w życiu...
Od czasu tego nowosemestralnego piekła (uhu, ale jestem słabym słowotwórcą) całkiem sporo się działo, mogę nawet powiedzieć, że z punktu widzenia mojej terapii (tj. Laura mówi z Laurą o jej problemach… no i z tymi innymi, których tylko ona widzi) i współczesnego społeczeństwa udało mi się wyjść z pewnej groźnej depresji. Nie wiem czy ktoś to czyta…, ale jeśli czyta, to tak – byłam w depresji…, ale coraz bardziej zaczynam mieć poczucie, że już nie jestem. Nawet moi zmyśleni przyjaciele już mnie nie odwiedzają. Zdaje się, że jestem trochę samotna, ale z całą pewnością nastawiona na penthouse i dom w Jastrzębiej Górze, milion wpływu miesięcznie, wycieczki do Indii i Japonii, błyszczącego Jaguara – psa już mam, a jeżeli utrzymam się z dala od moich stanów lękowych – tak rodzinnych zdaje się, to może nawet do jakiegoś spotkania klasowego z liceum uda mi się znaleźć chociaż kochanka…, chociaż ten punkt jest może mniej możliwy do spełnienia niż dom i penthouse z ogrodem na balkonie jednocześnie.
Chcecie wiedzieć jak będzie? No bo, to przecież jest powitanie w nowej edycji blogowych zmagań. Ja – wasza Laura – zamierzam w końcu sięgnąć po pierwsze miejsce. Wpiszę je sobie do CV (tam gdzie nikogo nie będzie obchodzić), a potem odłożę co najmniej połowę sumy na moje super cele, a za resztę zamienię się w szczęśliwą dziewczynę – wiecie, że do tego wcale nie potrzeba dużo pieniędzy? Wystarczy spojrzeć na moich bliskich. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byli na plus, ale i tak są szczęśliwsi niż ja. To chyba chodzi o to, żeby się sparować jak najszybciej. Dowiecie się nieco o Maru ( ale oczywiście żadnych pikantnych szczegółow) – to erasmuska z Czech, której jestem mentorką. Świetna dziewczyna - przy niej i Angelice nie czuję się popaprana. Robimy podobne rzeczy. Kto by pomyślał, że istnieją ludzie, którzy są w stanie to akceptować i jeszcze mówić mi, że to rozumieją? Może dowiecie się też czegoś o moich nowych znajomych z pracy…, ale takie pisanie byłoby bardzo nieroztropne, jeszcze do tego dojdą i dowiedzą się jak bardzo kręci mnie praca z nimi. To by było mało dyplomatyczne, ale coś niecoś wspomnę.
Hej, pamiętacie mój stary system działania? Obszerne notki na dziesięć stron A4, których nikomu nie chciało się czytać? Zmieniamy strategię. Co prawda już trochę przynudzam i od tego nie uciekniemy, ale wywodów nie do przeczytania już nie będzie.
Więc co będzie?
- Będą jak do tej pory reklamy najlepszych imprez, spotkań, wystaw i aktywności w każdym miejscu, do którego się udam. Nie obiecuję, że będzie ich wiele, ale i w Trójmieście jest co robić co tydzień, a nawet każdego dnia. Wreszcie to wy jesteście ze mną w moim mieście. Nie błądzimy po omacku – internet w telefonie 24/7.
- Będą restauracje i bary – ich recenzje, się znaczy. No i fotki. Mam ich całkiem sporo. I miejsc. Już niedługo dam wam dobre tipy na temat tego gdzie się udać na świetną zupę czosnkową, wino z muchą i najlepsze naleśniki, oraz najwybitniejsze shoty (cz. panaki – nie zapominaj korzeni…, miało zabrzmieć dumnie, nie ma sensu, ale kawał serca tam zostawiłam i nie będę go brać z powrotem. W Brnie mój mały dom.).
No i to w skrócie były te krótkie, zwięzłe artykuliki, które wszyscy uwielbiają w tych czasach. A poza tym?
- Przygotujcie się na obszerniejsze felietony. Nie będzie ich tak od cholery, bo właśnie zaczął się mój ostatni rok licencjatu (cz. bakalařki – no sory, pora się przyzwyczaić do czeskich wtrąceń) i pracuję nad artykułem dyplomowym, – może kulawe określenie, ale „pracuję nad pracą dyplomową” w mojej głowie brzmiało gorzej – ale będą. Będą tam wielokrotnie złożone zdania, trudne wyrazy i abstrakcyjne pojęcia. Spotkacie się z przemyśleniami, których nie zrozumiecie, bo każdy ma w sobie swojego geniusza, który mówi innym językiem i jest mało możliwe, żebyście zrozumieli akurat mojego, ale za to nie potrzebujecie tego, przecież wy też macie w sobie geniusz. Nawiasem mówiąc, chcę, żeby brzmiały troszkę jak ta notka – spróbuję być zabawna i roztoczyć przed wami obraz jakichś większych prawd i wartości – tych, w które ja sama wierzę. Może troszkę tak jak Martin Stankiewicz w swoich filmikach (swoją drogą wpadnie mały artykulik o spotkaniu autorskim w Gdańsku – muszę nabijać punkty, więc będę pisać i o tych sprawach, które są o kilka tygodniu do tyłu. Wiecie – przecież chodzi o hajsy) – zanim zjedziecie filolożkę za oglądanie youtuberów, wiedzcie że… No w sumie mam w to wyrąbane – te filmiki są zajebiste ( w dużej części) i nie zamierzam się tego wstydzić – za dużo mnie bawią, żebym miała się wyrzekać takiej formy rozrywki, która jest oczywiście formą sztuki – nie będę tłumaczyć czym jest sztuka, niech wam wystarczy, że ja to uważam za sztukę, a wy sądźcie sobie co chcecie.
Tęskniłam za tym. Notkę napisałam w… 20 minut? Sprawiło mi to przyjemność. Tęskniłam za domem. Za moim językiem i problemami, za ludźmi. W sumie dalej jest ich niewiele, ale wiecie „nowy semestr – nowa ja”… i może coś w tym jest – w tej chwilowej, bardzo krótkiej motywacji, podczas której podejmiecie jakąś z pozoru głupią decyzję, a ona może wam pomóc wyjść na prostą. Lecimy w nowy semestr – po hajsy, znamky (pl. oceny – oby dobre) i szczęście – wszyscy razem. Wy na moim blogu i ja – też na nim.
Tzn… mam nadzieje, że ktoś to w ogóle czyta…
O chuj, wprowadzili nową super regułę, że ci, którzy już uczestniczyli nie moga brać udziału w konkursie. No super. To mnie mogli rozjebać dwa semestry z rzędu starzy wyjadacze, a ja nie? Pierdziele, a ja chciałam jeszcze dla nich tłumaczyć za darmo XD. Dobra. Nic nie będzie. Niech żyje Kononowicz.
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)