Wreszcie jakaś możliwość dobrego zakończenia na horyzoncie
Powrót do rodzinnego mieszkanka na poddaszu
Mama po uwięzieniu w Bułgarii przez całą noc wróciła wreszcie do domu i przejęła mnie spod pieczy siostry, która zaczynała mi powoli dawać do zrozumienia, że dobrze by było, żebym znalazła już sobie mieszkanie, albo przynajmniej wróciła do mamy. Jejku… a już przywykłam do ich sofy. Poza tym samemu to jakoś tak zawsze smutniej – oni są całkiem zabawni. Tutaj jestem cały dzień z młodym, którego tresuję na dobrego synka. Dopiero na dniach odkrył, że potrafi zaścielić własne łóżko, zmyć naczynia i że spacery z psem, zamiast całodziennego siedzenia przed komputerem, mogą być przyjemne i odświeżające. Przyszłość świata w rękach homo computerusów xD.
Teraz budzi mnie mama wyprowadzająca rano Lokiego, bo ja odsypiam po wieczornym piwkowaniu na smutnego przed komputerem (a młodemu zarzucam, że za dużo przed nim spędza), wstaję – robię jakiś porządek (coś tam zmywam albo rozwieszam), próbuję wmusić w Tristana jedzenie (oni tam się żywią chyba wbitymi levelami) i patrzę w ekran. Przeszłam całego wiedźmina z dobrym zakończeniem i moje życie straciło sens xD. W poszukiwaniach mieszkania coś się ruszyło – między innymi rozpętałam wraz z innymi studentami nieszczęśliwie poszukującymi mieszkania facebook’ową „gównoburzę”. Oznacza to, że wszyscy zaczęliśmy narzekać jak to się w właścicielom i najemcom w dupach poprzewracało, bo z całą pewnością te chore ceny nie mogły powstać w głowach.
Co było dziwne, byli studenci, którzy stwierdzali, że utrudnione znalezienie mieszkania nie wynika z cen, które poszły w stosunku od tamtego roku o co najmniej ¼ w górę, ale z… naszego lenistwa, bo jak człowiekowi się nie chce szukać, to nie znajdzie. Na nic tłumaczenia, że ja na przykład od lipca szukam i dupa. Aż mi się żyć odechciewa. Ale ostatnio zaczynają się pojawiać jakieś racjonalne oferty. Widziałam nawet coś za 5 stów plus opłaty. To już zaczyna wyglądać normalnie. Tj. zanim cokolwiek znajdę z Lokim na pewno trochę minie, ale mam już kilka osób, które mówiły, że z psiurem spoko, tylko mam się odezwać troszkę później, bo jeszcze ich nie ma, bo remont. Jestem dobrej myśli. W końcu coś znajdziemy. Jestem pełna nadziei i optymistycznie nastawiona im mniej czasu do rozpoczęcia roku akademickiego.
Opuszczam mieszkanie siostry z takim pięknym widokiem :(
Kościół w Kolinczu? Jaki kościół?
Msza za ojca – trzeba by się wybrać, chociaż z pewnością ojciec miałby to gdzieś i wszyscy inni, ale w tej naszej hermetycznej społeczności, należy robić rzeczy, których inni oczekują. Więc moja wierząca siostra i… ja, wraz z Adasiem ruszamy na mszę. Jedziemy do tego nieszczęsnego Kolincza. Nie zrozumiałam, dlaczego właściwie msza nie jest w Klonówce –tam gdzie ojciec miał pogrzeb – było coś w stylu, że nie ma miejsc, czasu, czy coś… Nie wiem. Kto by rozumiał te kościoły i ich administrację, w końcu to instytucja jak każda inna.
Jedziemy do tego Kolincza – prawie przejeżdżamy parę koniarzy. Ja kumam, że czasami trzeba przejechać kawałek ulicy, żeby wrócić do stajni, ale chyba jednak dałby się w tej składającej się z jednej głównej drogi jeździć lasami albo polem? To opinia także koniar, jestem pewna, że się da. A tak – na wąskiej i krętej drodze – ludzie narażają siebie i innych na utratę zdrowia i życia.
Okazuje się, że „kościół” to stara szkoła, której duża sala jest zaadaptowana na kaplicę. Hmm. Niby msza jak msza, ale w takiej Sali czuję się wyjątkowo na widoku, zwłaszcza, że mały Adaś dokazuje, a my jesteśmy tam zupełnie obcy. W sumie nie rozumiem, czemu ludzie nie mogą dojechać na mszę do Klonówki. Jak ja byłam mała, niedzielne autobusy były dostosowane do msz świętych. To były jedyne godziny, gdy można było gdziekolwiek dojechać XD.
Po tym wszystkim śmigamy sobie do Sphinksa na obiad. W niedziele otwierają dopiero o 12:00 niestety, więc idziemy sobie podreptać w międzyczasie. Swoją drogą dziwne, może jest tak w małych miastach, ale w żadnej z knajp, w których pracowałam nie otwierało się później, jeżeli była sobota czy niedziela. No, ale może tu jest mniejsze zapotrzebowanie. Ja zamawiam na przystawkę hummus a Dianka krążki cebulowe do piwka. Ja biorę sobie drinka. Drink bardzo odświeżający w stylu lemoniady, jednak bardzo wyraźnie czuć było wódkę. Po kilku łykach człowiek przywyka. Natomiast jednak dalej czuć, chociaż nie jest to już aż tak rażące.
Diana przekonała się do ciemnego piwa. Ja je toleruję, bo piwo to w końcu piwo, ale jednak wolę pszenicę. Pierwszy raz dostałam hummus schłodzony jak świąteczną sałatkę tradycyjną z kawałkiem pity i od razu mówię, że ciepły hummus to jest to. Zaskakująco dobra jest zupa borowikowa z makaronem – gęsta i wyrazista, ale podawana w bardzo maleńkich miseczkach. Wiem, wiem – zupa to pierwsze danie, nie powinno jej być za dużo, żeby się nie przeżreć, jednak w większości restauracji podaje je się w słusznej wielkości głębokich talerzach, a nie miseczce do sałatki. Powinno się to dać chociaż o jedną miseczkę więcej, zwłaszcza, gdy zamawia się zupę na główne.
Kelner za to sługa uniżony, więc bardzo miło. Gdyby nie fakt, że pytając na o to, czy życzymy sobie coś jeszcze, przez pół godziny nie zasugerował przyniesienia paragonu, a potem nie miał już czasu tego robić. xD
U mamy można za to skosztować "pamiątek" z Bułgari - piwa Zagorka :) i alkoholu w stylu wódki, którego nazwy już nie pamiętam. Posmakowanie tego podarku zostawiam na większą okazję. Dziś znowu będę robić marynowany ser cammembert :)
Pościg za zadaniem na praktyki
W moim wydawnictwie nikt specjalnie nie przypomina mi o konieczności odbycia praktyki, chociaż już jakiś czas temu ustaliliśmy, że odbędę je zdalnie, – no patrzcie, jak prawdziwy edytor – więc po prostu wyznaczą mi jakieś zadanie do zrobienia i tyle. W końcu zapytałam czy mam przyjechać itd. i udało nam się ustalić, że jutro stawię się w Sopocie po zadanie i z dokumentami do wypełnienia. Moja koleżanka w tym samym wydawnictwie miała robić transkrypcję wywiadu. Mam nadzieję, że dostanę jakieś ciekawsze zadanie, chociaż zdaję sobie sprawę, że na praktykantów można przerzucić najuciążliwsze i najmniej sensowne zajęcia, które ktoś w końcu musi wykonać.
Dlatego wyruszam z samego rana z mamą do Starogardu. Stamtąd do Sopotu, potem – informacja z ostatniej chwili – idę oglądać przejściowy pokój. Wiem, co za zmiana ambicji – pokój i to przejściowy. Ale laski zdają się być przyjemne, właścicielka bezkonfliktowa a cena zabójcza – 500 złotych ze wszystkim za miesiąc. Czego chcieć więcej, jeżeli wszyscy okażą się równie chętni do współpracy, weseli i przyjemni? Trzeba chwytać okazję. Po drodze jeszcze odebrać swoją książkę od znajomej.
Postaram się dla was przygotować listę i opisy moich ulubionych miejsc w Sopocie i Gdańsku. Kto wie, może sama wskoczę na drinka do Cooltury J.
Odświeżenie uniwersyteckich przyjaźni
Jakoś tak sobie napisałam do kilku osób, z którymi zawsze byłam w dobrych stosunkach na pierwszym roku na UG. Z radością odkryłam, że dobrze mi się z nimi rozmawia i strasznie się za nimi stęskniłam. Madzia uważa, że z niezrozumiałym optyzmizmem czekam na początek roku akademickiego, a to tylko moja tęsknota tak mocno sprawia, że chciałabym już ich zobaczyć - przekonać się jak się zmienili i dalej plotkować z nimi na zajęciach.
Tak mało czasu z nimi spędziłam - bo przecież już po roku uciekłam, a teraz to już rok ostatni. Aż mi się łezka w oku zbiera.
Do tego wracam na stanowisko starosty. Nie wiem czy się śmiać czy płakać. Raczej śmiać, podejdę do tego wyroku z radosną ironią. Koleżanka, która mnie zastępowała delikatnie dała mi do zrozumienia, że ma dość ludzi, którzy ciągle czegoś od niej chcą. Rozumiem ją. Na moje laska była za dobra - to taka z gatunku pracowita mrówa, dziewczyna perfekcyjna. A że ludzie jak zobaczą, że po kimś można jeździć, to jeżdżą do bólu to ma teraz biedna...
No nic - wasz potwór wraca... xD Będzie wesoło.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)