Leniwa sobota w Gdańsku. Park Oliwski i nietrafione wybory kulinarne.
Pierwszy raz w Parku Oliwskim?
Wczoraj spotkałam się z koleżanką, którą znam z czasów pierwszych studiów na Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. Jest jedyną osobą, z którą studiowałam intermedia, z którą utrzymuję kontakt. Spotkałyśmy się pierwszy raz po jakimś pół roku. Chciałyśmy spędzić czas jak zwykle, na telewizji, dobrym jedzeniu i ewentualnie wyjściu w jakieś ciekawe miejsce w mieście. Udało nam się wyjść z domu po obejrzeniu kilku odcinków „Keep Up With the Kardashians” (tak, serio to oglądałyśmy). Cel pierwszy po wyjściu z domu? Jedzenie, oczywiście.
Przed zebraniem się z mieszkania, sprawdziłam w internecie kilka miejsc, do których mogłyśmy się udać by zjeść coś smacznego. Miałyśmy iść gdzieś w okolicy Nowego Targu, ostatecznie wybrałyśmy miejsce w okolicach Parku Oliwskiego. Wiecie, że Gabi mieszka w Trójmieście od prawie pięciu lat i jeszcze nigdy w nim nie była? Ja też byłam w szoku. Postanowiłam ją tam zawieść. Mogła się poczuć w Trójmieście jak prawdziwa turystka – poznawała coś nowego, w mieście w którym mieszka od dawna.
Przerwa na lunch
Po przejrzeniu kilku blogów podróżniczych i kulinarnych, zdecydowałyśmy się na obiad w Bistrze Pobite Gary, które zebrało wiele pozytywnych opinii w internecie. Pojechałyśmy na Oliwę, a dokładniej na ulicę Bitwy Oliwskiej 34 w Gdańsku. Nie miałam problemu z zaparkowaniem samochodu (cóż za odmiana po mieszkaniu we Wrocławiu), więc nie musiałam krążyć wokół parku. Poszczęściło nam się też ze znalezieniem miejsca.
Lokal był zatłoczony, więc po przekroczeniu jego progu miałyśmy obawy, że będziemy musiały poszukać innego miejsca na obiad. Na szczęście ktoś właśnie wychodził i my zajęłyśmy miejsce tych osób. Zostałyśmy szybko obsłużone – lokal jak widać przystosowany jest do obsługi większej ilości gości. Gabi, która nie je mięsa zamówiła Tuk Tuka, ja pierś leśną z kurczaka, marynowaną w tymianku z kopytkami w sosie grzybowym i chrupkami z jarmużu. Czyli, jak się pewnie domyślacie, menu mają lekko wymyślne, nie zwyczajne. Ceny nie najgorsze, choć też nie najtańsze. Gabi była zadowolona z jedzenia, ja średnio. Nie dlatego że było niesmaczne, a dlatego że to jednak nie do końca mój smak. Myślę, że następnym razem zamówię coś innego i będę bardziej zadowolona.
Na plus tego miejsca jest wnętrze. Z drewnianych skrzynek stworzono regały, ciemne ściany dodają klimatu. Uwielbiam takie miejscówki. Jednak na próżno szukać tam relaksu ze znajomym. Jest tam za głośno, ale to nic dziwnego przy takiej ilości gości. Jest to raczej miejsce, gdzie przychodzi się tylko zjeść obiad, nie posiedzieć z kimś przy obiedzie. Taka moja opinia.
Miałam na sobie wczoraj moją ulubioną koszulkę, która ma na sobie napis: 14monthholiday co opisuje mój styl życia w całości. Czternasty miesiąc wakacji – idealna na leniwą sobotę z koleżanką.
Oliwa, park, pałac i cała reszta
W jeden z poprzednich notek pisałam o palmiarni, która znajduje się w Parku Oliwskim. Właśnie to miejsce chciałam z całego parku najbardziej pokazać Gabrieli. Przeparkowałyśmy samochód spod restauracji i weszłyśmy na teren ogrodu. Szkoda, że słońce, o którym pisałam w poprzednim poście, wczoraj postanowiło zniknąć. Szary Park Oliwski nie jest tak uroczy, jak ten w cieplejsze dni. Zimą też ma swój urok, ale to nie to samo, co w wiosnę, czy lato. Ja zwiedzałam park o każdej porze roku, a to dlatego że mieści się w nim moje ulubione muzeum i często tam bywam.
Pierwszy raz w parku byłam jeszcze zanim wprowadziłam się do Gdańska, z moją starszą siostrą, która mieszkała w Trójmieście przede mną. Piszę o tym parku, ale nie mówię skąd się w ogóle wziął.
Park ma swojego patrona Adama Mickiewicza, a powstał dzięki Cystersom, którzy mieli obok swój klasztor. Powstał mniej więcej w XV wieku. Powoli się rozrastał, by finalnie mieć około jedenastu hektarów. Mogłabym o nim napisać więcej, ale nie chcę kopiować informacji z oficjalnej strony parku, więc zachęcam byście sami na nią weszli: tu. Zobaczycie na niej dużo zdjęć, które bardziej niż te zrobione przeze mnie, ukażą wam urok tego miejsca.
Jak wcześniej wspomniałam w parku jest palmiarnia, która wygląda tak:
Chciałam bardzo wejść do środka i pokazać Gabrieli palmę, która stoi na jej środku. Palma jest cudowna, lubię na nią patrzeć. Niestety, palmiarnia była zamknięta. Nie wiem czemu, czy to przez zimę, czy z jakiegoś innego powodu. Trochę się zawiodłam, ale następnym razem sprawdzę, czy można do niej wchodzić i dam wam znak.
W parku możecie popatrzeć na piękne drzewa, pomniki przyrody, równo ostrzyżone, wysokie żywopłoty, ale też na piękny pałac Opatów. To w nim mieści się moje ulubione muzeum, czyli Oddział Sztuki Współczesnej Muzeum Narodowego w Gdańsku. Znajdują się w nim dzieła takich artystów jak Natalia Lech-Lechowicz, czy Staniszewski. Wiem, że już kiedyś o tym wspominałam. Nie weszłyśmy jednak do środka. Obie nie miałyśmy przy sobie legitymacji studenckich, bez których za wejście do środka musiałybyśmy zapłacić więcej niż złotówkę. Stwierdziłyśmy więc, że to pretekst by przyjechać tam jeszcze raz w niedalekiej przyszłości. Pałac jest przepiękny. Sami zobaczcie to na moich zdjęciach. Pałac został stworzony dzięki Opatowi Jackowi Hiacyntowi Rybińskiemu. Budowa jego odbywała się w latach 1754 – 1756. Stworzony jest w stylu rokoko. Mi się podoba, a wam? Obiecuję niedługo wrzucić tu fotki z jego wnętrza.
Jeśli chcecie wybrać się do Parku Oliwskiego, możecie przyjechać do niego tramwajem z Dworca Głownego w Gdańsku. Na oliwę jedzie tramwaj z numerem 12. Szybszą opcją, jest przemieszczanie się kolejką miejską SKM. Bilety jednorazowe i na tramwaje i na kolejkę kosztują od mniej więcej dwóch złotych do czterech złotych. Wszelkie informacje przydatne do tej wycieczki uzyskacie w informacji turystycznej, albo kupując bilety w biletomacie. Nic trudnego. Warto odwiedzić tą część miasta.
Tuż obok Parku Oliwskiego
Zaraz obok parku znajduje się kościół. Jak się pewnie domyślacie, skoro park powstał dzięki oecności na tych terenach Cystersów, kościół też musiał tam być. Przy jednym z wyjść z Parku, tuż obok pałacu Opatów, mieści się Bazylika archikatedralna w Gdańsku pod wezwaniem świętej Trójcy, Najświętszej Marii Panny i świętego Bernarda. Powstał w drugiej połowie XIV wieku. Warto wejśc do środka, by zobaczyć w nim, typowe dla tego okresu (gotyckiego) sklepienia gwieździste. W środku zobczycie też piękne, stare organy zaprojektowane przez Johanna Wilhelma Wulfa. Codzinnie możcie posłuchać krótkich, dwudziesto minutowych koncertów organowych w tym kościele. Ja nie jestem fanką, ale was może to zainteresować. Obie z Gabi stwierdziłyśmy, że wejście do bazyliki przypomina rakietę kosmiczną. Sami popatrzcie:
Zrezygnowałyśmy z oglądania kościoła i parku, bo niestety podoga się zepsuła i było nam za zimno. Ruszyłyśmy do samochodu. W drodze do niego, przechodząc przy jednym z nowych budynków zobaczyłam kolorowy, namalowany spejami, rozszczepiający się napis MIŁOŚĆ. Gabi skomentowało to tak: miłość taka już jest, prowadzi do rozszczepienia umysłu. Ja nie wiem, nie byłam nigdy zakochana. Może to i lepiej. Spodobał mi się jednak bardzo ten napis i jego interpretacja stowrzona przez moją koleżankę.
Ciąg dalszy naszej super wycieczki
Nie byłybyśmy sobą, gdybyśmy nie pojechały tego dnia, na jakieś zakupy. Tym razem padło nie na ciuchy, a na Ikea. Korzystając z okazji, że zatankowałam samochód, pojechałyśmy na oddaloną od centrum Matarnię, czyli miejsce w Gdańsku, w którym skumulowane są sklepy. Nie ma w tym nic ciekawego, dlatego pominę tą część wycieczki. Wspominam o tym, tylko po to by usprawiedliwić nasz kolejny punkt wycieczki, którym był lokal o wdzięcznej nazwie Marmolada Chleb i Kawa.
Zgłodniałyśmy ze zmęczenia, dlatego pojechałyśmy do kolejnej miejscówki, wcześniej wyszukanej w mieście. Lokal ten mieści się na Wrzeszczu na ulicy Słonimskiego 5. Jest to adres budynków Garnizonu. Lokalizacja jest ciekawa, jak i sam lokal. Jego wnętrze mnie zachwyciło. Jest bardzo klimatyczne. Niestety, na tym kończą się plusy.
Nie polecam. Dlaczego? Wiem, że nie było rano, ale w menu widniała informacja, że śniadania podawane w tym lokalu są przez cały dzień. Jako że nie lubię słodkości, ciast i tym podobnych rzeczy, wolałam zamówić tosty, lub kanapkę z kurczakiem. Niestety, kelner poinformował mnie, że w skończyło im się pieczywo. Przez to nie mogłam zamówić kilku pozycji z menu. Skoro podają śniadania przez cały dzień, powinni przez cały dzień mieć pieczywo… No trudno, zamówiłam sałatkę z kurczakiem, do której również nie podano mi grzanek… Ok, to jakoś zniosłam. Karygodne jednak było nie podanie mi zamówionej kawy. Nie miałam nawet szansy by się o nią upomnieć, ponieważ kelner wyszedł z lokalu, zanim zdążyłam zareagować. Więcej tam nie pójdę. A szkoda, bo wnętrze mieli ładne.
W tym momencie tęsknie za wrocławskimi La Chef i Dinette. To dwie najlepsze miejscówki do zjedzenia śniadania i lunchu i wypicia kawy. No trudno, musiałam się przekonać. Jednak wczoraj zdecydowanie miałam pecha do lokali gastronomicznych w Trójmieście. Muszę próbować dalej, znaleźć swoje ulubione miejsca do jedzenia na mieście. Może wy macie dla mnie jakieś wskazówki, propozycje? Byłabym wdzięczna, gdybyście mi je podali.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)