Wybór przedmiotów, zajęcia, wady i zalety // narzekam?
Zanim zdążyłam połapać się w całym systemie uniwersyteckim minęło trochę czasu. Mam nadzieję, że jesteście świadomi tego że we Włoszech wszystko jest 20x bardziej skomplikowane niż gdziekolwiek indziej? Nie? No to zapraszam do krainy "Utrudniamysobieżyciebotakjestfajniepodpiszmymilionpapierówzajrzyjmy-dotysięcyokieneknapijmysiewprzerwieespressoipogadajmyobzdurach" - brzmi super co?
Na szczęście byłam już tego świadoma wcześniej. Mój pierwszy wypad na Sycylię (wymiana 2013) to było prawdziwe zderzenie z włoską rzeczywstością. Wtedy wszystko wydawało mi się super. Inaczej sprawa się prezentuje, gdy przychodzi wam żyć w tych warunkach.
Włosi zawsze mają czas - nigdy się nie spieszą, nie ma dla nich czegoś takiego jak presja czasu, czy obawa przed spóźnieniem. Jeśli o mnie chodzi, zostałam wychowana tak by zawsze wszędzie być dziesięć minut wcześniej. We Włoszech jeśli musisz wypić kawę, to ją wypij- nie ma pośpiechu. Spotkałeś znajomego i chcesz pogadać? Śmiało! Powspominajcie stare czasy. Nie chce ci się za bardzo biec na autobus? Spokojnie, przecież będzie następny! Za 20 min...
Włosi mają ogromną skłonność do wyolbrzymiania swoich obowiązków i bezustannego opowiadania o tym. Prosty przykład. Wraz z moimi współlokatorkami umówiłyśmy się, że sprzątamy w każdy poniedziałek o godzinie 19:30. Robimy to parami, co dwa tygodnie. Przykładowo: ja i moja koleżanka sprzątamy w jeden poniedziałek, w następny nasze dwie włoskie koleżanki. I tak w kółko. Zauważyłam pewną różnicę między tym jak zabieramy się do pracy.
Ja z koleżanką:
- Ok, to może być tak że ja wezmę do posprzątania korytarz i kuchnię a ty zrobisz łazienkę?
- Ok, nie ma sprawy.
Po 30-40 minutach mamy wszystko posprzątane, każda w ciszy wykonuje swój obowiązek, bez ociągania. Akcja - reakcja.
Włoszki:
- Słuchaj to zaczniemy sprzątać, co będziemy robić?
- Chodź ci pokażę łazienkę, ja ją sprzatałam ostatnio tak....
-Aha, a pokaż ten płyn. O to ten płyn, a ja kiedyś używałam lawendowego, też dobry!
- Tak? Moja ciotka go używa. O rany ile roboty z tym sprzątaniem.
- Słuchaj a Ty jak sprzątasz to tym środkiem zmywasz czy tym?
- Zależy jaki jest brud, chodź ze mną do toalety pokażę Ci jak tu to wszystko wygląda.
- O rany, jestem wykończona a jeszcze tyle pracy.
Dialog mniej więcej wygląda tak i trwa Z ZEGARKIEM W RĘKU (sprawdziłam) od 45 min do 1,5h!!!! Sprzątanie wraz z paplaniną zajmuje im jakieś 2,5h.
Różnica w jakości sprzątania? Żadna.
Żeby nie było, że opieram swoje obserwacje na tylko jednym zjawisku.
PREZENTACJE
Kiedy w końcu uda się dobrać w grupy, przychodzi ten moment kiedy musicie stworzyć konwersację na facebooku, omówić mniej więcej temat i umówić się na spotkanie.
Więcej gadania jest o tym ile trzeba zrobić, niż faktycznego działania. Zanim przejdziecie do meritum prezentacji, spędzicie conajmniej 30 minut konwersowania o tym co należy wykonać. Potem jakie to jest trudne, ile nam to zajmie. Potem kiedy nareszcie dojdzie do spotkania obowiązkowo idziecie na kawę, po kawie kilka osób musi zapalić, a wśród nich są tacy którzy po papierosie muszą wypić kolejne espresso. Tak mija trzydzieści minut. Kiedy znajdziecie dogodne dla siebie miejsce, zaczynacie dyskusję o tym JAK wykonamy prezentację ( no jak to jak? w powerpoincie, prezi?), potem znów trzeba poruszyć temat trudności powierzonego nam zadania i ilości materiału do zrealizowania. Tak mija pierwsza godzina.
Potem powstaje pierwszy slajd: problem zaczyna się już przy tytule i umieszczenia nazwisk. Jak to zrobić? Jaka czcionka? Z prawej czy z lewej? Moja odpowiedź : obojętnie. To prezentacja, nie doktorat na Harvardzie. Byłoby miło gdybyśmy ten czas rzeczywiście poświęcili na produktywne działanie. Mieliśmy tylko omówić pewne łatwe zagadnienie ze świata biznesu. Góra 25 slajdów, 2/3h roboty z samą prezentacją. Jeszcze nigdy nie robiłam żadnego projektu 6,5h - po obejrzeniu efektów stwierdziłam, że zajełaby mi może góra 2,5h. A na koniec moi towarzysze stwierdzili, że wcale nie było to takie trudne.
Cierpliwości Daria...
Jestem naprawdę wyjątkowo cierpliwa.
Wybaczcie za ten jakże obszerny wstęp. Przygotuję oddzielny tekst poświęcony wkurzającym cechom u Włochów ( te cudowne też zamierzam zamieścić w osobnym poście). Przechodzimy do sedna!
Niewiele informacji udało mi się zgromadzić o uczelnii i jej funkcjonowaniu przed samym wyjazdem... Jedyne co tak naprawdę wiedziałam to to,że muszę sobie uzbierać 30 punktów ECTS. Wybrałam więc dwa przedmioty za 6 punktów i dwa za 9 punktów. Po tytułach zajęć- inaczej się nie dało.
Zacznijmy od tego, że w Polsce studiuje dziennikarstwo ze specjalizacją marketingu internetowego. We Włoszech dziennikarstwo jako osobny kierunek nie istnieje. Kilka tygodni przed wyjazdem dowiedziałam się, że mój wydział to "Political sciences" (hura, polityka!) , a kierunek to "Behavioural sciences" - absolutnie nic mi to nie mówiło, nie za bardzo mam z tym do czynienia. Dostałam listę zajęć - cztery kartki. Na liście nazwa przedmiotu, nazwisko profesora, jakieś dziwne cyferki i literki oraz liczba punktów.
Jak przystępujemy do wyboru przedmiotu?
Nijak. Patrzycie na nazwę, jeśli wam się spodoba to wybieracie. Ja wybrałam:
- Psychologię społeczną
- Historię społeczną czasów współczesnych
- Socjologie procesów kulturowych
- Socjologia życia codziennego
Uwierzcie mi... Te nazwy brzmiały najprzyjemniej. Chciałam znaleźć coś jak najbardziej zbliżonego do swoich studiów i za pomocą jednego przedmiotu poszerzyć horyzonty, nauczyć się czegoś nowego. Finalnie okazało się, że każdy przedmiot to zupełna nowość.
Podczas Erasmusa bardziej niż prawdopodobna jest zmiana Learning Agreement po przyjeździe. Wiecie jak to jest... godzina nie ta, wykładowca średni, zła lokalizacja, lub zwyczajnie coś co nie trafiło w wasze gusta czy umiejętności.
Aha! Pominęłam jedną istotną kwestię. Na liście przedmiotów, zajęcia są wymieszane- tzw. licencjackie i magisterskie. Oczywiście nie wiadomo, które są które. Ja ostatecznie będąc studentką drugiego roku studiów licencjackich trafiłam na trzy zajęcia ze studiów magisterskich w tym jedne z ostatnim rokiem magisterki. Zawsze wyżej, co?
Mi zależało przede wszystkim na fajnych wykładowcach ( wszystko zależy od wykładowcy, jeśli jest fajnym człowiekiem to wszystko będzie dobrze) i dogodnych godzinach. Nie chciałam się rozdrabniać. Jednego dnia chodzić na 8:30 drugiego na 14:30, wracać o różnych godzinach. Najlepiej było dla mnie wpakować wszystko w dzień jeden za drugim i tak jak na swojej uczelni mieć jeden/dwa dni wolnego ( wolny piątek obowiązkowo).
Kiedy więc na swych pierwszych zajęciach z historii stwierdziłam, że ten kurs napewno mi przypasuje i że na nim zostaję (prof. Conti - cudowny wykładowca) postanowiłam podpasować wszystko pod niego. Wywaliłam psychologię (zajęcia w piątki i na drugim końcu miasta) i socjologię jakichśtam procesów (zajęcia w środy wieczorem i w czwartek po południu), a na ich miesce wpisałam sobie przedmiot o czarującej nazwie: Media, tożsamość i konsumpcja (skoro są media w nazwie to napewno coś o dziennikarstwie!) oraz socjologię mediów ( ten sam tok rozumowania). Wykładowcą na obu zajęciach była ta sama kobieta, która dość niechętnie przyjęła wiadomość, że będe uczęszczać na jej oba zajęcia - jak się później okazało jedne są z triennale (licencjat) drugie z magistrale. Mi jednak pasowały godziny i tematyka zajęć - powiedziałam, że już nie ma odwrotu.
Odwrócić to mogłam. Zmiana LA trwała jakiś miesiąc. Najpierw musiałam uzyskać zgodę mojej pani Dziekan - przyszła szybko, dwa dni i załatwione (wystarczyła zgoda mailowa). Potem wycieczka do biura Erasmus w celu uzyskania podpisu. Tam mówią mi, że potrzebuje jeszcze podpisu osoby odpowiedzialnej ze swojej uczelni. Moja uczelnia odpowiada mi to samo. To taka gra jak te między szczeniackimi zakochanymi parami:
- Nie, ty się rozłącz
- Nie, ty
- Nie, ty
- Ty
I tak dalej.... przepychanka. Po jakimś miesiącu doszliśmy do porozumienia. Miałam ich już prosić o jednoczesne podpisanie żeby było sprawiedliwie. Moja uczelnia jednak się ugięła. Kolejny miesiąc czekałam na zmianę przedmiotów w systemie, co jest równie ważne żeby potem móc zarezerwować sobie datę egzaminu ( o tym później). Po miesiącu zmiana została naniesiona. Uff.
Skończyłam więc z planem lekcji idealnym. Przynajmniej tak mi się wydawało.
8:30-10:00 Media, identità e consumi (pon-śr)
10:00-12:00 Storia sociale (pon-śr)
12:00-13:30 Sociologia dei media (pon-śr)
14:00-16:00 Sociologia della vita quotidiania (śr-czw)
Zawsze byłam rannym ptaszkiem, osobą która nie ma problemu z pobudką rano i nigdy się nie spóźnia. Myślałam, że jeśli wybiorę sobie taki plan, będzie idealnie. 14:00 i jestem wolna! Cały dzień dla siebie, piątek wolny. Rzeczywistość wygląda inaczej moi drodzy...
Z trudem podnoszę się z łóżka o 7:30. W Polsce przez ostatnie 6 lat wstawałam o 6 rano. Tu natomiast zazwyczaj jest tak, że nastawiam sobie 10 budzików i około 8:00 (jeśli w ogóle otworzę oczy) budzę się z telefonem w ręku. Zgaduję że jest tak: 0 7:00 biorę dzwoniący telefon do ręki, kłądę się spowrotem do łóżka i zasypiam. To chyba nie tak powinno działać... Nie panuję nad tym.
Na zajęcia poranne jestem ZAWSZE spóźniona. ZAWSZE. Raz udało mi się tylko przybyć przed panią profesor, ale to dlatego że to ona się spóźniła. Nie wiem co się ze mną stało, to zupełnie do mnie niepodobne. To nie ja. Czuje się z tym okropnie, źle i jest mi wstyd. Jednak jakkolwiek wcześnie nie wstanę , nigdy nie wyjdę z domu odpowiednie wcześniej. Shame on me.
Zajęcia są mało innowacyjne. Raczej nudne. Sama teoria, prezentacje w power poincie, interakcja ze studentami raczej zerowa. W zakresie social mediów i biznesu omawiamy "nowinki", o których słyszałam już jakiś czas temu. Jak bardzo bym chciała... tak naprawdę nie mogę przyznać Włochom orientacji i byciem na bieżąco w świecie mediów... :(
1,2,3...przykład!
Na mojej facebookowej tablicy pojawia się jakiś artykuł z pisemka kobiecego - amerykański, bądź brytyjski magazyn. Informacja: " Od dziś Instagram poinformuje cię gdy ktoś zrobi screenshota na twoim profilu". Za 30 min informacja dociera do polskich mediów. Przynajmniej 4-5 newsów pojawia się i w naszych mediach. Tego samego dnia, późnym popołudniem informacja okazuje się być fejkiem- to była plotka. Czytam to na stronie amerykańskiego Cosmo, następnego dnia rano widzę sprostowania w polskich mediach. Po południu, dzień po fałszywie wypuszczonej informacji "budzą się" włoskie media: "Od dziś Instagram poinformuje cię gdy ktoś zrobi screenshota na twoim profilu". Refleks...niekoniecznie najlepszy.
I tak jest praktycznie ze wszystkim. Z wielką pasją obserwuje i porównuje polskie i włoskie media - włoskie media internetowe mają opóźnienie przynajmniej 5h do NAWET 2 dni. Przynajmniej w dziedzinie lifestylowej, modowej i kulturalnej.
I tak jest na zajęciach. Kilka dni temu omawiałam fenomen muzeów narracyjnych w Polsce (muzea typu ECS Solidarność, Polin, Powstania Warszawskiego etc.). Opisane już w naukowych artykułach w latach 50', do Polski trafiły jakieś... 10 lat temu? Pierwsze było Muzeum Powstania Warszawskiego jeśli chodzi o tego typu obiekty. Na zajęciach z trudem zdołałam wytłumaczyć reszcie, co tak naprawdę kryje się za nazwą "muzeum narracyjne". Po pokazaniu zdjęć i filmów nieco lepiej, coś tam się rozjaśniło jednak obrazowy będzie fakt, iż we włoskich mediach znalazłam naprawdę niewielką garstkę tekstów o tego typu muzeach (jedna strona, która mi się przydała). We Włoszech takich muzeów zwyczajnie nie ma. Na świecie funkcjonują na porządku dziennym.
(Update: podobno ma takie powstać za jakieś 5-10 lat w Wenecji)
Czepiam się? Mogę tak dalej. Chatroulette i jego wielki fenomen - w Polsce przeminął kiedy kończyłam podstawówkę chyba... ok, może bawiliśmy się tym jeszcze w gimnazjum. Z pewnością triumfował 7-10 lat temu. We Włoszech dopiero teraz.
Pamięta ktoś modę na sushi? Ja średnio, byłam dzieckiem, ale pamiętam ten wielki highlife i luksus chodzenia na sushi w Warszawie. Coś zupełnie nowego, niecodziennego, atrybut ludzi nowoczesnych, ludzi sukcesu. Wszyscy chcieli jeść sushi. Teraz popularne jest jedzenie tak naprawdę z całego świata, jest moda na fit, vegan, kuchnię orientalną, żydowską, burgery, ramen, amerykańskie pankejki etc. We Włoszech modnie jest teraz chodzić na sushi. Z obowiązkowym zdjęciem na instagramie.
Naprawdę mogłabym podać więcej tego typu przykładów. Obserwuję to na każdym kroku i z każdym kolejnym coraz bardziej doceniam kraj, w którym żyje i o którym mówi się że jest "100 lat za murzynami". Ja po pobycie we Włoszech nigdy nie użyje takiego słowa w stosunku do Polski. Jesteśmy naprawdę nowoczesnym krajem i bardzo nowoczesną społecznością.
Mimo, iż jestem najmłodsza na zajęciach a swę przygodę ze studiowaniem zaczęłam niedawno wiele omawianych na zajęciach zagadnień było mi znanych z pierwszego roku...albo zwyczajnie gdzieś wyczytałam o tym w internecie 2/3 lata temu. Włosi bardzo wielką wagę przypisują słowu pisanemu. Nie ma zbyt wielu prac w grupach, rozwijających ćwiczeń, czy pracy z komputerem. Jest nauka, słuchanie i książka.
Jedne zajęcia wydały mi się wybitnie interesujące i muszę przyznać, że chodzę na nie cały czas z radością. Prof. Conti to pasjonata i bardzo sympatyczny, dobrze wychowany człowiek. Specjalizuje się w tematach powiązanych z kwestią pamięci i wspomnień. Ma ogromną wiedzę historyczną i świetnie ją przekazuje. Mimo, iż nie przywykłam do tej formy zajęć, jego lekcje są według mnie naprawdę pasjonujące i pouczające.
Egzaminy. Spis książek, bądź jedna wybrana przez wykładowcę. Czytasz i jesteś z tego przepytywany. Żadnej wyższej filozofii.
Terminy egzaminów są trzy. Jeśli chodzi o sesję zimową do dyspozycji mamy grudzień, styczeń i luty - mniej więcej co miesiąc. Egzaminy są zazwyczaj ustne, ale zdarzają się i pisemne.
Jeśli o mnie chodzi...
- w grudniu jeden egzamin pisemny
- w styczniu jeden ustny
- w lutym jeden ustny
Sukcesywnie od najtrudniejszego do najłatwiejszego, żeby w razie niepowodzenia móc zdać w kolejnym terminie i skupiać się tylko na jednym egzaminie w miesiącu.
Książki są raczej stare, ciężko napisane i dla Erasmusa raczej trudne... Warto jednak rozmawiać i próbować "elegancko i sympatycznie" negocjować własne warunki zdawania. Erasmusi może i OFICJALNIE mają tak samo jak wszyscy studenci, ale powiedzcie chociaż kilka słów po włosku... Serce każdego Włocha mięknie gdy słyszy obcokrajowca mówiącego w ich języku. Z wykładowcą nie będzie inaczej - sprawdzona informacja :)
W tym momencie wyczerpałam zasób słów. Napewno jest jeszcze coś co chciałabym powiedzieć, co może być przydatne w waszej erasmusowej przygodzie. Jeśli mi się coś jeszcze przypomni, powrócę z kolejnym postem, a tymczasem...
A dopo!
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)