International dinner - erasmusowa impreza
Powrót do Florencji z południa był długi i niezbyt przyjemny. W autobus wsiadłyśmy koło 21 w Neapolu, miałyśmy przesiadkę w Rzymie gdzie strasznie lało, a dookoła dworca kręciły się podejrzane typy. Drugi bus i w drogę. Pogoda nie zapowiada się pięknie. Początek października ma być deszczowy. No i po wakacjach...
Wróciłyśmy do Florencji w środku nocy, a że w tym mieście komunikacja nocna nie funkcjonuje... musiałyśmy gdzieś przeczekać. Na szczęście na przeciwko stacji znajduje się całodobowy McDonald. Trzy godziny i mamy pierwszy autobus ( o 4:30 ). Po dużej filiżance herbaty, frytkach i burgerach czas zaczyna nam się dłużyć, oczy same lecą, przychodzi zmęczenie...
Zdesperowana szukam innej opcji na dotarcie do Rifredi. 30 minut przed busem jest pociąg - zawsze przynajmniej te 30 minut wcześniej. Wysiadamy na stacji, nie ma nikogo. Słychać tylko brzeczęnie obracających się kółek od walizki. 10 minut i jesteśmy w domu. Prysznic , piżama i padamy w objęcia domowej kołderki. Wstajemy o 14.
Ciężko było się przestawić, zwłaszcza że następnego dnia zajęcia od 8:30. Byłam jednak bardzo wypoczęta po Positano, miałam masę pozytywnej energii i chęci do dalszego działania. Czas się wziąć do pracy. Studia wzywają.
Oczywiście nie da się żyć samą nauką. Szczególnie na Erasmusie. Wzywają Cię przeróżne facebookowe wydarzenia, znajomi namawiają do wyjścia. Jednym z pierwszych moich wyjść po długim weekendzie na południu było International Dinner w Blue Velvet.
Pomysł świetny. Każdy ma za zadanie przyrządzić potrawę ze swojego kraju. W ten sposób stworzymy domowy catering dla 100 osób i każdy będzie mógł spróbować pyszności z każdego zakątka Europy, a nawet z niektórych części świata. Rewelacja. Bardzo spodobał mi się pomysł takiego wieczoru... do momentu gdy uświadomiłam sobie, że ja też muszę coś przyrządzić.
Lubię eksperymentować w kuchni. Raz na rok zdarzy mi się upiec ciasto, a zazwyczaj jeśli coś gotuje to należy to w większości przypadków do działu książki kucharskieji pt. "Kuchnia Włoska". Moi znajomi doskonale wiedzą, że jeśli zapraszam ich na jedzenie, dostaną dwa rodzaje pasty, czerwone wino wytrawne (dlatego przynoszą swoje) i ewentualnie deser w postaci lodów i tiramisu. Nie potrafię przyrządzać mięsa. Nie znam się na domowej tradycyjnej kuchni.
Idealnie byłby przyrządzić na tego typu wieczór pierogi. Babciu, gdzie jesteś kiedy cię potrzebuje? Pierogi wydawały mi się zbyt skomplikowane jak na pierwsze spotkanie z tradycyjną, polską kuchnią. Mama poradziła mi zrobić kotlety mielone. Wysłała mi przepis z dokładną instrukcją postępowania - powinno się udać.
Na początek jednak musiałam przezwyciężyć mój "strach" przed mięsem. Nie lubię surowego mięsa, nigdy nie miałam z nim bezpośrednio do czynienia. Wolę nie dotykać i jeśli nie muszę się nim zajmować w kuchni to tego nie robię.
Erasmus to okres w Twoim życiu kiedy próbujesz masy nowych rzeczy, przezwyciężasz swoje obawy i niepewności. Kochani, ja podczas mojego Erasmusa przezwyciężyłam strach przed mięsem. Cóż za osiągnięcie.
Kotlety mielone okazały się być banalne. Po usmażeniu jednak nie przypominały ani wyglądem, ani smakiem tych które robi moja babcia czy mama. Kilka godzin do wyjścia. Postanawiam więc spróbować "swojego dzieła" i upewnić się, że nikogo nie otruję. Kotlet był całkiem ok. Za grubo pokroiłam cebulę i za mało doprawiłam mięso, ale generalnie nie mogę powiedzieć że był on niejadalny czy niesmaczny. Był smaczny, ale nie domowy. Tego nikt jednak nie zauważy. Podobno jestem jedyną Polką w tym semestrze zapisaną do organizacji ISF - kopromitacja przed rodakami mi nie grozi.
Przed imprezą mam jeszcze zajęcia z niemieckiego, więc pakuję kotlety na plastikowy talerzyk, owijam folią, wkładam do reklamówki i pędzę na zajęcia. Spóźniona oczywiście. Chciałam uniknąć tej żenującej sytuacji, której wielokrotnie byłam świadkiem w komunikacji miejskiej w Warszawie. Nigdy nie zapomnę tej sceny: środek lata, wsiadam do autobusu, jedno wolne miejsce koło pani po 50tce. Rany, co to był za upał. Włączam muzykę, zakładam słuchawki, kiedy nagle czuje dziwny, ale znajomy zapach. Dziwny, bo nigdy nie zdarzyło mi się go poczuć w autobusie. Moja towarzyszka podróży wyciąga z siatki pętko kiełbasy, a ze śniadaniowego pudełeczka kiszonego ogórka. Wyobraźcie sobie te zapachy w małym, ciasnym, rozklekotanym, miejskim autobusie w 30stopniowym upale. Moje kotlety zapakowałam więc tak, żeby nikomu nie dać odczuć "domowego obiadku". Nie udało się. W autobusie czuć je było wszędzie. W klasie czułam je jeszcze bardziej. Ktoś wpadł na pomysł, że to zapach z restauracji na dole. Zgodziłam się, a gdy zajęcia się skończyły chwyciłam siatę z mielonymi i pobiegłam po przyjaciółkę, z którą wybierałam się na imprezę.
Przyjaciółka przygotowywała francuską quiche lorraine. Miała pewne problemy z jej upieczeniem, chyba z piekarnikiem. Więc zamiast godzinę, czekałysmy jakieś dwie na upieczenie tego cuda. Po 22 z gorącym quiche lorraine i moją siatą kotletów pobiegłyśmy do Blue Velvet - na szczęście to bardzo blisko, w centrum.
Na miejscu powitali nas organizatorzy z ISF. Poprosili o podpisanie dań i odłożenie ich na stoliki. Szczerze mówiąc nie wierzyłam za bardzo, że ludzie coś przygotują. Niespodzianka! Stoły uginały się pod ciężarem jedzenia. Cztery sekcje jedzeniowe. Czasami naprawdę nie wiedziałam czy coś na co patrzę jest słone , czy słodkie. Oczywiście było też wiele znanych mi potraw, ale to co smakowało mi tego wieczoru najbardziej było absolutną nowością dla moich kubków smakowych.
Ciężko było wytrzymać z niejedzeniem potraw. Daniela i Davide z ISF poprosili nas abyśmy nie jedli do przyjścia wszystkich gości. Było ciężko, ale dzicz wytrwała. Jednak kiedy w końcu uczta się zaczęła...
SZALEŃSTWO!
Ponieważ zjadłam obiad przed wyjściem, miałam ogromną ochotę na coś słodkiego. Chwyciłam więc za wszelkie ciasta, ciasteczka, czekoladki itp. Były naleśniki, ciasto z nutellą, szarlotka, muffiny, pudding, brownie - dosłownie wszystko! Mi do gustu przypadły najbardziej malutkie czekoladowe kuleczki z mleka skondensowanego o nazwie Brigadeiros - jeszcze nigdy nie jadłam czegoś tak pysznego zrobionego z czekolady! A musicie wiedzieć, że ja za czekoladą nie przepadam. Wstyd się przyznać, po spróbowaniu jednej kuleczki wzięłam na talerz jeszcze dwie. Zrobiłam kółko, wróciłam po dwie następne żeby potem ukradkiem wrócić i wziąć na talerzyk ostatnią - dla mnie zwycięzca wieczoru.
A no właśnie! Zapomniałam. Całe przedsięwzięcie kulinarne to był jeden wielki konkurs. Każda potrawa przed "wyjściem" na stół była fotografowana przez organizatorów. Później miały zostać wrzucone na facebooka i na podstawie ilości lajków wybierano zwycięzcę.
Hitem było dla mnie chorizo opiekane w ogniu na miejscu przez dwie Hiszpanki. Spodobały mi się też tortille, quiche lorraine mojej przyjaciółki i pewna cudowna sałatka, która razem z brigadeiros wygrała dla mnie wieczór. Sałatka niemiecka z burakiem, pietruszką i jabłkiem - coś pysznego. Dla mnie moi dwaj osobiści zwycięzcy imprezy.
A co z moimi kotletami? Zniknęły w jakieś 3 minuty. Byłam w szoku, że ktoś w ogóle miał na nie ochotę. Ja już się nie częstowałam.
Po uczcie organizatorzy sprzątnęli stoły i cały towarzyszący im bałagan, odsłaniając wielki parkiet do tańca. Byliśmy przecież w klubie. Zamówiłam piwo i ruszyłam do tańca. Naprawdę świetnie się bawiłam.
ISF przygotował też dla nas super niespodziankę. Na specjalny znak z góry zaczęły na nas spadać balony "z niespodzianką". Po przebiciu okazało się, że w niektórych balonach można było znaleźć najprawdzwsze, zabytkowe już , włoskie liry - czyli poprzednią walutę Włoch. Cudowna pamiątka. Moja moneta okazała się być z 1957 roku. Na szczęście.
Cały wieczór był niesamowicie udany. Poznałam masę ludzi z różnych krajów, zasmakowałam wielu zakątków świata i wytańczyłam się za wszelkie czasy. Pamietajcie ! Nie ma to jak Erasmusowe imprezy. Są najlepsze w mieście.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)