Egzaminy, słodkie egzaminy - historia grudniowa
No i przyszedł czas, kiedy należy wypełnić te bardziej gorzkie przeznaczenie Erasmusa. Są podróże, są nowe przyjaźnie, nowe doświadczenia i imprezy, ale gdzieś tam między wierszami ukryte są zajęcia i egzaminy. Nasz warunek ukończenia tego cudownego okresu.
Kiedy w końcu zdajesz sobie sprawę, że żarty się skończyły bierzesz się powoli do pracy. Jako, iż jestem osobą która robi wszystko na ostatnią chwilę, moje pierwsze podejście do egzaminu było nieco dramatyczne, ale zacznijmy od początku.
We Włoszech egzaminy się rezerwuje. Ostatnie zajęcia w pierwszym semestrze odbywają się na początku grudnia, a potem zaczyna się egzaminowy rajd. Gdzieś już wspominałam, że moją sprytną strategią na zdanie bezboleśnie egzaminów było ustawienie sobie jednego/ dwóch na miesiąc, ponieważ sesja trwa od grudnia do końca lutego.
Daty są odgórnie ustalone, to od was zależy kiedy zarezerwujecie egzamin. Może się zdarzyć, że na przykład nie zmieścicie się w limicie zdawających, bądź - co bardziej prawdopodobne - przegapicie termin zapisów, który zaczyna się mniej więcej 2 tygodnie przed egzaminem i kończy kilka dni przed.
Do mojego pierwszego egzaminu z socjologii mediów podeszłam z niesamowitym luzem - jak zwykle. Asekuracyjnie spytałam swoich znajomych Włochów ile czasu potrzebują na przygotowanie się do egzaminu. Kiedy usłyszałam, że "około 20" myślałam, że spadnę z krzesła - do egzaminu został tydzień. Nie przyznałam się oczywiście, że jeszcze nie zaczęłam. Dodatkowe mdłości wywołał u mnie jeszcze komentarz "jeśli dla mnie 20 to dla ciebie 30, bo włoski to nie twój język ojczysty". Aha. Ok.
No więc 7 dni przed egzaminem przystąpiłam do nauki - hipotetycznie. W praktyce przystąpiłam do nauki 5 dni przed egzaminem, bo przez dwa dni przygotowywałam się do niej mentalnie. 14 grudnia to data egzaminu, a przede mną książka ( 200 stron) i trzy rozdziały do przeczytania ( w sumie jakieś 60 stron) + kilkadziesiąt slajdów do przejrzenia.
Książka opowiadała o typach odbiorców mediów oraz historii ich odkrywania. Ostatecznie nie była taka zła - dziennie czytałam jakieś 70 stron. Zagadnienia były dość ciekawe, język niezbyt skomplikowany. Slajdy całkiem nieźle pamiętałam z zajęć, więc po prostu ogarnęłam je wzrokiem, natomiast te kilka rozdziałów do przeczytania po prostu zignorowałam przez fakt, iż owych materiałów nie posiadałam . No i przez swoje lenistwo.
Ok, pierwszy termin. Jak coś nie wyjdzie jest drugi. Wiem o czym opowiada książka, jestem w miarę inteligentna - dam radę. Poszłam na egzamin w stresie, że nie dam rady.
Egzamin we Włoszech jest bardzo oficjalny, ale na szczęście nie wymaga odświętnego stroju. Zachowawczo jednak ubrałam ciemne spodnie i czarną bluzkę. Do sali weszłam 10 minut wcześniej. Prawie wszystkie miejsca były już zajęte. Usiadłam więc z przodu. Nie miałam ze sobą żadnych ściąg, nie zamierzałam kombinować, czy pytać o coś innych bo zwyczajnie stres mi na to nie pozwalał.
Kiedy do sali weszła pani profesor, musieliśmy oddać telefony, kurtki odwiesić na wieszaki, wszystko z ławki schować do torby i odłożyć je na bok. Na stole zostają długopisy. Nawet chusteczki nam zakupiła.
Pierwsza część egzaminu to trzy pytania ABC - znajomość lektury obowiązkowej, książki którą przeczytałam. Jakimś cudem znałam wszystkie odpowiedzi. Uff... to z głowy.
Surowo przestrzegane są zasady i polecenia. Jeśli w tej sekundzie macie odwrócić kartki, robicie to nie wcześniej i nie później. Odkładacie kartki na bok? Robicie to natychmiast. Kilkoro włoskich studentów nie stosując się do poleceń profesorki musiało spotkać się z nią po egzaminie - domyślam się, że na odpowiedź ustną . Odjęła im też na kartce kilka punktów.
Druga częśc to część opisowa. Dwa pytania. Jedno dotyczące lektury obowiązkowej, którą tego dnia pamiętałam doskonale! Oraz drugie pytanie dt. fragmentów których nawet nie ogarnęłam wzrokiem, ani nie postarałam się żeby je zdobyć.
Pierwsze pytanie poszło mi gładko. Drugiego nie zamierzałam zostawić. Zawsze jestem zdania, że lepiej improwizować, niż okazywać bezradność. Tak też uczyniłam. Pytanie było trochę związaną z ekonomią oraz social media. Coś na ten temat potrafię powiedzieć, więc dokonałam analizy porównawczej słynnych włoskich blogerek- instagramerek m.in. Chiary Ferragni do "zwykłych , śmiertelnych" kont instagramowych.
Ostatecznie byłam całkiem zadowolona z tego, co wyprodukowałam. Oddałam kartkę ostatnia, odebrałam telefon i na skrzydłach wróciłam do mieszkania pakować walizkę. Następnego dnia domek!
Wyniki miały ukazać się między świętami, a Sylwestrem. Profesorka wysłała je nam 31 grudnia. Stres każdego dnia coraz bardziej przekonywał mnie, że nie zdam. Już pierwszego dnia zajęć ubzdurałam sobie, że prowadząca mnie nie lubi. To uczucie potęgowało we mnie świadomość porażki.
Wyniki przyszły o 8:00 rano. To była pierwsza rzecz jaką zobaczyłam ostatniego dnia w roku. Jeszcze zaspanym wzrokiem ogarnęłam listę. Wyszukałam swój numer indeksu, sprawdziłam trzy razy i ... woohoo! 24 punkty! 24/30 ! Co za ulga...
Pierwsze koty za płoty. Przede mną jeszcze trzy egzaminy. Wiem jednak ,że gdybym nie zdała go teraz znacznie cięzej byłoby mi przygotować się do kolejnych. To, co wydawało mi się średnio realne, okazało się w miare przyswajalne i osiągalne. Trzymajcie kciuki za następne egzaminy!
A dopo!
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)