Dzień X: Czerniowce#2
Wprowadzenie
Drodzy czytelnicy tuptający za jeżem! Mam nadzieję, że macie się dobrze, przeżywacie mnóstwo przygód i nadążacie z tuptaniem. W dzisiejszym poście chciałbym opisać nasze, 2 Poznańskiej Drużyny Wędrowników "Turbacz", kolejne przygody w Czerniowcach, na drodze do Czarnohory - tym razem po zwiedzaniu miasta spakowaliśmy się i udaliśmy na dworzec, aby pociągiem prosto z czasów komunizmu udać się w góry Czarnohory, w tym przede wszystkim opiszę szaloną, dwugodzinną podróż zdezelowaną marszrutką z chciwym kierowcą po górskich wertepach.
Szlak "Tuptającego Jeża"
Czarnohorę można również zwiedzić podążając za szlakiem, jak to nazwałem, "Tuptającego Jeża". Po całym mieście na drogach i chodnikach można znaleźć kafelki z wędrownym jeżem oraz numerem i kodem do odczytu.Z między innymi punktu informacji turystycznej można pobrać informator i chodząć z wędrownym jeżem, po numerach rozpoznawać na informatorze poszczególne zabytki i poszerzać swoją wiedzę.
Zdjęcie: Gołąb
Podążając szlakiem "Tuptającego Jeża" można nawet zajść na ulicę wieszcza, to jest samego Adama Mickiewicza.
Zdjęcie: Gołąb, ale moim aparatem.
Podróż do Kołomyji
Udaliśmy się, po ostatnim zwiedzaniu Czerniowców i pożeganiu z księdzem z parafii, na dworzec główny w mieście. Tam powoli na peron wtaczał się przedwojenny, a może nawet z poprzedniej epoki, pociąg. Był tak stary, że nawet nie potrafiłem sobie wyobrazić tak starej maszyny. Z radością wsiedliśmy do środka, szczęśliwi, że taka historia jeszcze działa i jeździ i mamy okazję doświadczyć jej na własnych siedzeniach.
Jakąś godzinę jazdy później dojechaliśmy do Kołomyji. Po drodze do pociągu weszła duża grupa porządnie zapakowanych starszych pań, które najwidoczniej jechały na targ. Pomogliśmy im wpakować wielkie wory z warzywami na pokład pociągu, po czym starsze panie, mimo wolnego miejsca, rozsiadły się pomiędzy nami.
Zdjęcie: Gołąb
Rozpoczęła się jeszcze bardziej klimatyczna podróż!
Na dworcu głównym (prawdopdobnie jedynym) w Kołomyji pomogliśmy im się wypakować i wyruszyliśmy dokończyć zakupy na pięciodniową wyprawę w góry oraz poszukać marszrutki do Czarnohory.
Pociągi na Ukrainie
Na Ukrainie istnieją trzy typy pociągów. Regio, takie jak między innymi ten, którym przyjechaliśmy do Kołomyji, pociągi międzymiastowe oraz tak zwane plaskardy, pociągi dalekobieżne - najlepsze, bardzo tanie, jeżdżące często w nocy, gdzie za bardzo niską cenę można dokupić sobie miejsce w wagonie z łóżkami sypialnymi, dostaje się świeżą kołdrę i herbatę i można iść lulu na kilkanaście godzin podróży - chwali się jakość.
Kolejny gratisowy obiadek - barszczyk
Bardzo długo szukaliśmy w Kołomyji jakiegoś sklepu spożywczego. Na ten czas pozostawiliśmy swoje plecaki z kilkoma wędrownikami koło zwiedzonej w międyzczasie cerkwi, gdzie podeszły do nas starsze panie, zarówno sprzątające cerkiew jak i modlące się w niej, ciekawe, kim są też ci młodzi ludzie z wielkimi plecakami. Bardzo się ucieszyły, gdy usłyszały polski język - kolejny przykład antypolskich nastrojów w "całej Ukrainie", z którymi przez ostatni ponad tydzień obozu się nie spotkaliśmy, a o których tyle się słyszy i straszy w mediach.
Całe centrum okazało się jakimś wielkim targiem, na którym handlowano wszystkim, od żywności, do narzędzi. Było też bardzo gorąco, co jeszcze bardziej nas osłabiało. Ostatecznie znaleźliśmy sklep, zrobiliśmy trochę droższe zakupy i wróciliśmy pod cerkiew.
A tam, podczas pakowania, przybiegła do nas jedna z przerażonych starszych pań spod cerkwi, prosząc, abyśmy chwilę zaczekali. Jako że pierwsza marszrutka odjeżdżała z centrum Kołomyji za niecały kwadrans, musieliśmy więc szybko do niej dojść, nie bardzo chciałem zgodzić się na czekanie z nie wiadomo konkretnie z jakiego powodu. Wtedy starsze panie przyniosły nam na tacach po kubku pysznego, gorącego barszczu oraz bochenku chleba. Mimo że Budzik popędzał mnie wzrokiem, w tym przypadku musieliśmy zrezygnować z najbliższej marszrutki i wywołać uśmiech na twarzach naszych dobrodziejek, zajadając ze smakiem barszcz.
Potem czekało nas jeszcze trochę zasad fizyki podczas przelewania wody z baniaków pięciolitrowych do mniejszych butelek, ale podołaliśmy i ruszyliśmy w poszukiwaniu innego środka transportu.
Zdjęcia: Kamil, swoim aparatem.
"I w góry, i w góry, i nic więcej nie trzeba..."
Czyli najgorsza podróż marszrutką w życiu
No, to teraz czas na prawdziwą ukraińską przygodę, czyli opis podróży z chciwym kierowcą zdezelowaną marszrutką pełną spoconych pod wschodnim słońcem ludzi jadącą przez górskie wertepy przez ponad dwie godziny.
Za w sumie czterysta hrywien (a było nas jedenastu, więc za około czterdzieści hrywien od osoby, czyli jakieś niecałe dziesięć złotych, dwa i pół euro) kupiliśmy bilety na marszrutkę z Kołomyji do Dżembroni Niżnej. Niestety musieliśmy z powodu braku czasu zrezygnować z podróży do Żabia, stolicy Huculszczyzny.
Dodatkowa nadzwyczajna opłata za przewóz plecaków jako pasażerów - tylko na Ukrainie!
W trakcie jazdy marszrutką, po wyjechaniu z bezpiecznego dworca, gdzie prawo jeszcze jako tako powiedzmy, że działało na Ukrainie, pan kierowca zażyczył sobie drugie czterysta hrywien za to, że plecaki nasze turystyczne zajmują miejsca pasażerów (rzeczywiście walnęliśmy wszystkie jedenaście wielkich plecaków na dwa miejsca pasażerów, tworząć z nich małą górę niebezpiecznie się chwiejącą na zakrętach). Oczywiście nie chcieliśmy się zgodzić, ale był agresywny i napinał spocone mięśnie i chciał nas wyrzucić po drodze (mimo że nas było jedenastu). Udało nam się, głównie ze względu na znajomość rosyjskiego i trochę też ukraińskiego Budzika, wynegocjować dwieście hrywien za wszystkie plecaki. Mimo wszystko zwlekaliśmy z zapłatą, ale co pewien czas kierowca przychodził i się pienił. Budzik tak się zirytował, że na jednym z dłuższych postojów wysiadł i udał się do kierownika, gdzie wyjaśnił mu całą sytuację (brawo dla Budzika, że dał radę się dogadać!). Kierownik zrozumiał, wyszedł, pogroził kierowcy i powiedział, że nie musimy nic dodatkowego płacić. Kierowca na piętnaście minut dał spokój, po czym znowu zatrzymał marszrutkę i przyszedł do nas zdenerwowany. Ostatecznie musieliśmy mu zapłacić te dwieście hrywien, co i tak na osobę nie wychodziło zbyt wiele, a tam na Ukrainie przy tych stawkach za godzinę ludzie muszą sobie jakoś radzić i kombinować, aby wyżywić rodzinę...
Komfort i jakość podróży
Drugą wartą wspomnienia rzeczą podczas podróży była wygoda. A raczej niewygoda. Jako że byliśmy uprzejmymi dżentelmenami i harcerzami z Polski, ustępowaliśmy miejsca siedzące w marszrutce każdej kobiecie i każdej starszej kobiecie. W efekcie po krótkiej chwili wszyscy musieliśmy stać, trzymając się kurczowo czego się dało, a pasażerów ciągle przybywało, a niektórzy pasażerowie byli włochaci, spoceni i mieli same podkoszulki. Marszrutka jeździła po górskich drogach, nie wiem, jakim cudem dawała radę, bezustannie podskakując i gwałtownie skręcając, przez co wpadaliśmy na siebie nawzajem z innymi pasażerami, a przy tym wydawała z siebie upiorne dźwięki, wywołujące zgrzytanie zębów z bólu.
Ale przeżyliśmy, chociaż z olbrzymim westchnieniem ulgi wyskoczyliśmy w końcu na zewnątrz niedaleko Dżembroni Niżnej.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)