Hoia Forest in the night
Wprowadzenie
Drodzy czytelnicy tuptający za jeżem! Mam nadzieję, że macie się dobrze, przeżywacie mnóstwo przygód i nadążacie z tuptaniem. W dzisiejszym poście chciałbym opisać swoje nocne, koszmarne przygody i ucieczki przed groźnymi duchami z nawiedzonego lasu Hoia.
Zamek na wzgórzu
Akurat dzień później w Kluż - Napoce miała odbywać się jakaś impreza w lesie w stylu horroru. Poinstruwany wcześniej przez panią z biura informacji turystycznej, ruszyłem z wieży tkaczy w kierunku wzgórza i zamku.
Panorama miasta
Idąc przez centrum miasta, ponownie przez Piata Unirii, gromada kruków kracząc przeleciała nad budynkami i kamiennicami i zaczęła kołować na placem. Ludzie skryli się i obserwowali to niecodzienne zjawisko. Ja tymczasem ruszyłem dalej, wybrawszy trochę okrężną drogę do zamku na wzgórzu, chcąc pochodzić trochę wąskimi uliczkami w starym mieście. Ostatecznie się trochę pogubiłem, tak jakby coś chciało mnie powstrzymać przed dostaniem się do zaklętego lasu, ale uratował mnie pomnik Michała Walecznego (Mihai Viteazu), hospodara Wołoszczyzny i księcia Siedmiogrodu, który był zaznaczony olbrzymim rysunkiem na mapie.
Przeszedłem przez most i trochę okrężną drogą zacząłem wchodzić na wzgórze zamkowe.
- "Cum ajung la Padurea Hoia?" - zapytałem jeszcze po drodze przechodzącego przez most człowieka ("Którędy do lasu Hoia?"). Spojrzał na mnie przerażony i zaczął uciekać.
Okazało się, że "zamek", to kawałek muru i kilka małych baszt rozstawionych dokoła. Natomiast ze szczytu prezentował się naprawdę niezły widok na całkiem sporą, rozświetloną Kluż- Napokę. Robiąc zdjęcia zapytałem się kolejnego przechodnia o drogę do przeklętego lasu. Był Izraelczykiem, studiującym od niedawna w Rumunii, w Cluj - Napoca, więc może nie doszły do niego jeszcze złowrogie plotki o tym lesie. Razem ze mną wyszukał w internecie trasę i życzył mi powodzenia.
Idąc, nadal wyżynami i pagórkami w centrum miasta, w kierunku lasu, czułem, jak zapadam się coraz bardziej w obleśne błoto po drodze, a siły powoli mnie opuszczają, jakby jakaś złowroga moc postanowiła mnie powstrzymać przed dotarciem do celu. Pierścień Władzy zaczął ciążyć w kieszeni, a obawiałem się go na razie zakładać, aby przypadkiem nie ściągnąć na siebie Saurona. Ostatecznie zjadłem kanapkę z Fineti i odzyskałem energię.
Nawiedzony las Hoia
Przedzierając się przez morze błota dotarłem do lasu, znajdującego się niedaleko parku etnograficznego w Cluj - Napoce. Po minięciu niewielu wybudowanych tam małych, drewnianych chatynek wziąłem głęboki oddech i wkroczyłem w ciemność.
Przed wejściem do lasu wysłałem jeszcze wiadomość do Włochów, gdzie jestem. Potem straciłem zasięg oczywiście, jak to w zaklętych lasach bywa, ale zdążyłem jeszcze otrzymać odpowiedź:
"Be careful, Ricchio, we have heard that ghosts from Hoia Forestwere were just looking for a new friend, polish one if we remember well, with an addiction to scouts... but be positive, if they take u, you will spend the whole eternity in the forest organizing scout camps for the ghost-kids!".
Próbując dostosować wzrok do mroku, nie włączyłem czołówki, szczególnie, że zależało mi na zbudowaniu odpowiedniego klimatu podczas mojego koszmarnego spaceru. Podniosłem głowę w górę, pragnąć zobaczyć pomiędzy gałęziami światło gwiazd, ale zobaczyłem jedynie nikły blask księżyca, przykrytego gęstymi chmurami z przerażającą, zielonkawą poświatą.
- "HOOOOOOIIIIIAAAAA!!"- nagle usłyszałem upiorny krzyk za plecami, a gałąź niczym macka pacnęła mnie w ramię. Jednym skokiem obróciłem się i pochyliłem, zapalając czołówkę i wypatrując źródła. Ale przede mną stało jedynie normalne drzewo.
Założyłem Pierścień Władzy kupiony na cygańskim targu na palec, chcąc zniknąć z tego świata. I wtedy zobaczyłem je, upiory, wyciągające swoje szpony w kierunku mojej dłoni.
Zacząłem biec, nie oglądając się za siebie, poczułem, jak coś ciągnie mnie za nogi i strzeliłem w to coś fleszem z aparatu. Gdy po błysku przejrzałem na oczy, zobaczyłem wokół siebie tylko zniekształcone drzewa.
Mój aparat robił jakieś dziwne, nieostre zdjęcia.
- "HOOOOOOIIIIIAAAAA!!".
Z lasu ostatecznie wygonił mnie przerażający pies Baskerville'ów, którego co prawda nie zobaczyłem na żywo, ale słyszałem ujadanie i groźne pomruki przy drodze, zwrócone w kierunku mojej osoby, a to wystarczyło, aby w mojej głowie pojawiła się senna mara.
- "Grzybiarzuuuuu!!" - usłyszałem jeszcze coś w tym stylu biegnąc i ślizgając się po pokrytej lodem leśnej ścieżce, i pomyślałem, że chyba coś się komuś zdrowo pomyliło.
Gdy zdyszany wybiegłem z lasu, przebiegłem jeszcze z dwieście metrów i zatrzymałem się, opierając ręce na kolanach, a nad lasem zobaczyłem wielką czerwoną łunę oświetlającą niebo.
No dobra, była zółta, i to była tak naprawdę łuna z miasta.
A jak było tak naprawdę w nawiedzonym lesie Hoia, co tam zobaczyłem i co przeżyłem?
Cóż, trzeba samemu to sprawdzić.
- "HOOOOOOIIIIIAAAAA!!"
Autogara a gara w Rumunii
Jeszcze idąc z lasu Hoia w kierunku dworca pokluczyłem trochę po uliczkach, pytając się spacerujących miejscowych kilka razy o trasę, aż w końcu przeszedłem przez spory most nad torowiskiem i dotarłem do autogary. I tu klepnąłem się w głowę, bo po drodze pytając o autogarę miałem na myśli garę, czyli dworzec kolejowy w Cluj - Napoce. Natomiast w Rumunii autogara to dworzec autobusowy, a gara - kolejowy, więc Rumunii kierowali mnie odpowiednio z zapytaniem do autobusów. Na szczęście okazało się, że dworzec kolejowy znajduje się tylko niecały kilometr od autobusowego, więc czym prędzej kontynuowałem drogę.
Pierwszy darmowy studencki bilet
Na dworcu zdecydowałem się pojechać do Cimpulungu Mołdawskiego, gdzie znajduje się ponoć ciekawe muzeum z drewnianą sztuką użytkową oraz fajne góry, a i nazwa mi się spodobała, więc jeżeli miałem trochę czasu i bilety były darmowe... Jednak jako że pociąg miał opóźnienie ponad trzy godziny, zmieniłem plany na Baile Tusnad, znajdujący się godzinę drogi pociągiem od Brasova uzdrowiskowy kompleks basenów termalnych położony w pięknej dolinie z ciekawymi trasami trekingowymi oraz powulkanicznym jeziorem Świętej Anny, które chciałem zobaczyć zamarznięte wśród ośnieżonych szczytów gór.
Podszedłem więc do kasy z rumuńską legitymacją studencką i dowodem osobistym i poprosiłem po rumuńsku o darmowy bilet. Pani odpowiedziała, że to tylko dla studentów rumuńskich. Ja na to pokazuję legitymację, pani w kasie była w szoku i pięć minut ją oglądała, wzywając do siebie koleżanki do pomocy, w końcu rzuciła do mnie, dość głośno i agresywnie: "Cenepe! Cenepe!". Ja jej, że nic "nu stiu", czyli nie rozumiem, i poszedłem do kasy naprzeciwko, gdzie pani już po angielsku wytłumaczyła mi, że CNP to rumuński odpowiednik numeru PESEL, który musiałem podać.
Dorwałem w swoje ręce bilet na pociąg z wielkimi cyframi "O" lei i po dwóch godzinach w najlepsze spałem w pociągu do Baile Tusnad.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)