Moje serce na zawsze zostało w Budapeszcie!
Za co kocham Budapeszt część trzecia!
To mój ulubiony cykl notek. O Budapeszcie, w którym mieszkałam rok. Jestem już po pierwszych lekcjach węgierskiego. Dobra wiadomość: mam wiarę w siebie, że kiedyś będę komunikowała się w tym języku. Co to znaczy? A no to: wracam na Węgry! Ale jeszcze nie dziś, jeszcze nie teraz. Teraz siedząc w swojej kuchni gdzieś w Gdańsku, popijając kawę, mogę wypisać wam kolejne powody, dla których chcę wrócić do stolicy Węgier. A więc…
Pierwsza podróż Dunajem
Był to jeden z pierwszych dni mojego pobytu na Węgrzech. Razem z koleżanką Andżeliką (jedną z pięciu Polek, które poznałam w Budapeszcie) wyszłyśmy poznawać miasto, w którym miałyśmy mieszkać jakiś czas. Był to jeden z naszych pierwszych spacerów po Budapeszcie. Dopiero poznawałyśmy miasto, dopiero się w nim zakochiwałyśmy. Wiedziałam o mieście tylko tyle, że to Buda i Peszt i że dzieli je Dunaj. Piękny Dunaj! Nie wiedziałyśmy co zobaczymy, dokąd dotrzemy. Budapeszt ma do siebie to, że wszędzie w nim można coś odkryć. Dlatego szłyśmy przed siebie, bez celu. Gdy trafiłyśmy do Mostu Wolności, obie zagapiłyśmy się na piękną rzekę. Wpadłam na pomysł, że warto byłoby wykupić wycieczkę i przepłynąć się statkiem po Dunaju.
Teraz, właśnie w tym momencie. Przecież świeci słońce, jest super pogoda. Andżelice nie trzeba było powtarzać tego dwa razy. Chciałyśmy popływać statkiem turystycznym, jakich po Dunaju pływa wiele. Jednak zamiast wybrać taką opcję (byłyśmy trochę nierozgarnięte i nie do końca wiedziałyśmy jak na taki statek turystyczny trafić), popłynęłyśmy… tramwajem wodnym. Po wjeściu na jego pokład, kupiłyśmy jednorazowe bilety i płynęłyśmy. Tramwaj wodny zatrzymuje się raz po stronie Pesztu, raz po stronie Budy. Na zmianę. Jest to komunikacja miejska, jest więc tani. Nie pamiętam dokładnie, ile zapłaciłam za bilet, ale pewnie był to koszt trzystu pięćdziesięciu forintów (około czterech złotych). Podejrzewam, że kosztował tyle samo, co bilet na metro. Oczywiście nie było też kontroli, nikt nawet nie kazał nam tego biletu kupować. Po prostu, stwierdziłyśmy, że będziemy uczciwe i bilecik kupiłyśmy. Nie wiedziałyśmy tylko, czy tramwaj wodny zawraca i kiedy zawraca, jeśli już. Dlatego postanowiłyśmy wyjść na przystanku przy Wyspie Małgorzaty. Bałyśmy się, że dopłyniemy do Wiednia, czy jeszcze dalej (to oczywiście żart). I w ten sposób pierwszy raz trafiłam na słynną Wyspę Małgorzaty.
Chill na naturze w środku wielkiego miasta
Wyspa Królików, która dzisiaj nazwana jest imieniem córki króla Beli IV, to miejsce w którym każdy może wychillować. Dla mnie, dziewczyny z Podlasia, nie było to miejsce wyjątkowe, bo jeśli chodzi o naturę, w okolicach Grajewa miejsc takich jest milion. Ale lubiłam chodzić tam w ciepłe dni. Małgorzata była świętą, która prawie całe życie spędziła na tej wyspie w klasztorze dominikanek – możecie tam podziwiać jego ruiny. Stąd też nazwa mostu, który znajduje się najbliżej wyspy. Most ten ma przystanek tramwajowy na środku. Tak najłatwiej na wyspę dojechać. Chociaż ja zamiast tramwaju wybierałam zawsze spacer wzdłuż Dunaju. Piękne widoki są o wiele ciekawsze niż szybsza podróż komunikacją miejską (wyłączając tramwaje wodne).
A co robić na wyspie? Jest tam wiele możliwości. Ja na przykład wychodziłam tam ze znajomymi, po prostu posiedzieć na trawie, wypić piwko, albo pojeździć na desce. Wy możecie iśc podziwiać tam fontannę, która gra muzykę i zmienia w jej rytm światełka. Znajduje się ona przy samym wejściu do wyspy. Jest tam też małe zoo, z śmiesznymi zwierzątkami, takimi jak na przykład jelonki. I wiele innych. Nie widziałam wszystkiego. Raz umówiłam się tam ze znajomymi. Mieli na mnie poczekać przed wejściem na Wyspę, gdy ja jeszcze byłam w drodze. Jednak śpieszyli się za bardzo by położyć się na kocykach i kazali mi siebie znaleźć. Nie przewidzieli jednego – wyspa ta ma około dziewięćdziesięciu pięciu hektarów… byłam nieźle wkurzona, gdy po godzinie spacerowania po wyspie, nadal ich nie widziałam. Wtedy poznałam wyspę najbardziej. W końcu jakoś na nich wpadłam, ale ogólnie nie polecam, takiego błądzenia.
Spędzałam tam też czas, gdy dostałam w prezencie urodzinowym ukulele. Siedziałam wtedy z Justyną na trawniku i cieszyłyśmy się majowym, pięknym dniem. Inni ludzie w koło ćwiczyli jogę. To najpopularniejsze miejsce w mieście na jogę właśnie.
A z takich prywatnych ciekawostek – mojej kuzynce na Wyspie Świętej Małgorzaty oświadczył się narzeczony. Świetny pomysł.
Nigdy nie będziesz nudził się w Budapeszcie
No nie. Nie da się. Jest tam tyle rzeczy do zrobienia, że rok to za mało, by zrobić wszystko. Ja serio nie zrealizowałam wszystkich planów. Tam planów nawet nie trzeba robić. Masz ochotę wyjść z domu i coś zrobić? Wychodzisz i jakiś pomysł wpada do głowy sam. Tak było na przykład, gdy odwiedzała mnie moja przyjaciółka Anna. Poszłyśmy zwiedzać Hosök Ter, czyli plac Bohaterów. Znajduje się on na końcu ulicy Andrassy. Poszłyśmy tam, bo Anna chciała koniecznie zobaczyć zamek Vajdahunyad. Anna studiuje historię sztuki i miała o nim coś na zajęciach, stąd te pragnienie. No i oczywiście jest to też miejsce, opisane w każdym turystycznym przewodniku. Musiałyśmy więc iść. Na Placu Bohaterów możecie zobaczyć pomnik zbudowany dla poległych w I wojnie światowej. Mnie jednak bardziej interesują tam dwa budynki: Muzeum Sztuk Pięknych (było zamknięte, remontowane przez cały okres mojego pobytu na Węgrzech – teraz jest chyba aktywne) oraz Pałac Sztuki. Stoją naprzeciwko siebie. Zaprojektował je Albert Schickendaz w dziewiętnastym wieku. I tak stoją do dziś. Must see każdego turysty.
Gdy wyjdziecie poza pomnik, zobaczycie drogę do wspomnianego wcześniej zamku. A w zamku tym poczujecie się jak w bajce. Znajdziecie się w Miejskim Parku, w którym pod koniec dziewiętnastego wieku powstał zamek stylizowany na dawne gotyckie zabudowania. Zaprojektował go Ignác Alpár. Anna opowiadała mi co i jak, ale już nie pamiętam. Zakochałam się w tym bajkowym klimacie, ale jednak nie to było dla mnie największą rozrywką na miejscu. Bardziej podobało mi się pływanie rowerkiem wodnym po zbiorniku wodnym, który mieści się obok zamku. Jeziorko Nie jest głębokie – ma zaledwie pół metra głębokości. Nie było więc obaw, że się utopimy. W zimę dla odmiany, jeziorko zamarza i służy jako lodowisko miejskie. Fajne rozwiązanie, co? Gdy byłyśmy z Anką w pobliżu, nie zastanawiałyśmy się zbyt długo, tylko poszłyśmy wynająć rowerek na pół godziny. Kosztowało to nas tysiąc pięćset forintów (około dwudziestu dwóch złotych). Miałyśmy mega fun, zwłaszcza że nasz rowerek wodny nie skręcał w lewo. Chciałyśmy wziąć taki, w niebieskim koloże z napisem „police”, jednak był zajęty. Zadowoliłyśmy się czerwoną rakietą. A oto ja na rowerku (super, prawda?):
Dojedziecie tam pierwszą linią metra – zabytkowe metro, jedno z pierwszych w Europie. Każdy przystanek wygląda tak samo, ale każdy jest uroczy i piękny. Nazwy przystanków napisane są pięknym fontem na ceramice. Metro jest żółte, stare, klimatyczne. Sama przejażdżka nim to w pewnym sensie atrakcja.
Najlepsze widoki do szkicowania
To a propos nudy. Gdy już naprawdę nie wiedziałam co robić, a nie miałam kogoś przy sobie, kto chciałby realizować ze mną najdziwniejsze pomysły, uspokajałam się i szłam oddawać się mojej pasji. Oczywiście mam na myśli rysowanie, które kocham. Wiem, mogę to robić wszędzie. Ale w Budapeszcie było najlepiej. Brałam szkicownik, sepię, temperówkę i szłam w różne miejsca. Jednym z takich miejsc była Góra Gellerta. Musiałam się na nią wdrapać (dobry trening dla pośladków) by widzieć Dunaj i piękne mosty. Góra Gellerta to miejsce, na które każdy turysta się wybierze. Spotkacie tam też wiele zakochanych par. A na samym szczycie góry traficie do Cytadeli i pod pomnik Wolności, który widać z wielu miejsc w mieście. Jest ładnie podświetlany w nocy. Z obu mieszkań, które wynajmowałam było widać go z okna. Ładne.
Imprezy, tylko w Budapeszcie!
Okej, ten podpunkt powinnam podzielić na mniejsze podpunkty. Możecie to potraktować jako mały przewodnik po imprezowej mapie Budapesztu. Nie ma już popularnego Insztantu, który był legendą Budapesztu (nawet pisano o nim w gazetkach WizzAira). To znaczy jest, połączony z Fogasz Haz (nie popieram tej koroboracji), ale nie wiem, jak to wyszło, bo dawno nie było mnie na miejscu (smutny fakt). Opiszę miejscówki, które na pewno istnieją nadal i które lubiłam. O reszcie napiszę, gdy odwiedzę Budapeszt ponownie.
Na pierwszy plan: Szimpla Kert
Jest to magiczne miejsce, które mieści się na ulicy Kazinczy 14. Traficie tam bez problemu, jeśli będziecie szli wieczorem za tłumem turystów. Tam pojawia się każdy, dosłownie każdy! Jest to tak popularne miejsce, że aż wstyd przyznawać się, że się nie weszło do środka podczas pobytu w Budapeszcie. Z czego słynie? Z niebanalnego wystroju wnętrza. Jest to słynny ruin pub. W dzielnicy żydowskiej (czyli w siódmym dystrykcie, w którym mieszkałam ja), znajduje się wiele takich pubów mieszczących się w ruinach dawnych kamienic. Jak sama nazwa wskazuje, nie są to fancy miejsca, tylko ruiny, które wcale nie są przesadnie odnawiane.
W Szimpli nie ma żadnej rzeczy nowej – wszystko jest przetworzone, wszystko jest jakby z recyklingu. Na przykład ławka, która zrobiona została ze starej wanny. W internecie istnieje wiele miejsc tego pubu. Ściany Szimpli są brudne od podpisów, różnych nalepek, znaczków, dosłownie wszystkiego! Czy ja lubię Szimplę? Doceniam jej wystrój, ale nie mogłabym bywać w niej często. Dlaczego? Jest tak popularna, że ciągle jest w niej tłum. I co z tego, że znajduje się w niej kilka barów, jak i tak ciężko jest przepchać się do nich przez tłum. Wolę miejsca, w których można złapać oddech. W Szimpli nawet w dzień są tłumy. Od czasu do czasu, organizowany tam jest ryneczek, na którym kupicie świeże warzywka i różne dobroci typu miód, czy palinka.
Gdzie najlepiej pić palinkę?
Jeśli już wspomniałam o tradycyjnym węgierskim trunku, jakim jest palinka (najpopularniejsza to ta gruszkowa), to teraz powinnam wspomnieć o miejscu, gdzie najlepiej palinkę pić. I nie, nie wskażę wam konkretnego pubu. Zaproszę was do centrum miasta, dokładniej nad basen na Deak ter. Jest to miejsce, w którym każdy młody pije alkohol i świetnie się bawi. Chyba już o tym wspominałam, więc teraz tylko tak w ramach przypomnienia, foteczka z ciepłego, wiosennego wieczoru spędzonego na Deak:
Tani alkohol – to norma w Budapeszcie
Jeśli nie chcecie pić pod gołym niebem, a chcecie usiąść w Węgierskim Pubie – macie milion możliwości w tym mieście. Ja proponuję wam na przykład pub Hetker na Akacfa utca 7.Miła obsługa, śmieszna muzyka, tanie drinki (sok z wódką za niecałe pięćset forintów: siedem pięćdziesiąt). Czego chcieć więcej?
Bądź lokalnym patriotą
Co lubię w Budapeszcie? Markę Budapest Shop. Tworzą oni ciuchy z napisami w stylu: BUDA fckn PEST. Są naprawdę znaną marką na Węgrzech. To fajnie, że miasto ma swój brand, który jest tak popularny. I nie są to ciuchy, które można kupić na bazarkach w każdym mieście. Są fajniejsze, takie mniej kiczowate niż koszulki z zwykłym napisem „Budapest”. Ja kupiłam sobie czapeczkę z daszkiem i śmigam w niej zawsze po słońcu. Praktyczna pamiątka. Reprezentuję Węgry w Polsce. Marka ta ma jeden minus – nie jest tania. Ale też bez przesady, nie jest droga. Na ulicy Budapesztu zobaczysz milion osób w t-shirtach z tego sklepu. Fajnie.
Budapesztańskie metro
Moja ulubiona komunikacja miejska na świecie – metro w Budapeszcie. Nie ma bramek, są tylko kasowniki i panowie pilnujący, czy skasowało się bilet. Wszędzie łatwo dojechać, nie da się tam zgubić. Cztery linie metra, oznaczone różnymi kolorami,są mega czytelne. Niby nie jest tam mega jakoś pięknie, ale wygodnie.
Najśmieszniejszy przystanek metra - Klinikak. Żółte, obrzydliwe zabudowania, a jednak tworzą klimat.
I co jeszcze jest super? Jeśli będzie kontrola, to z głośników leci komunikat: zaraz będzie kontrola, proszę przygotować bilet. Jetseś oszustem i nie masz biletu? Wróć się do metra i uniknij kary. Kontrolerzy sprawdzają bilety, tylko przy wyjściach z metra. Ale lepiej nie oszukuj. A jeśli lubisz darmowe przejażdżki, to ma kolejnego tipa dla ciebie.
Zwiedzanie kościoła za darmo
Szent Istvan Bazilika, czyli bazylika Świętego Stefana, to kolejny turystyczny punkt zwiedzania w Budapeszcie. Piękny kościół wybudowany w latach 1848/1849jest mega ładny i znajduje się w samym centrum.
Wstęp do niego jest płatny. Przy skrzynce siedzi pan, który patrzy, czy zwiedzający wrzucają pieniądze do owej skrzynki. Nie patrzy jednak ile. Dlatego cebulacy wrzucają tam jedną monetę i się cieszą. Chcecie zaoszczędzić, a zobaczyć piękne wnętrze Bazyliki? Wrzućcie tam pięć groszy. Nie wiem, czemu wam to piszę. Nie popieram takiego rozwiązania, ale każdy ma swoje sumienie. W zamian za to, pokażę wam ładne zdjęcie mojego pneumo na tle Bazyliki Świętego Stefana:
Co tu jeszcze robić w Budapeszcie?
Jest cała masa rzeczy do zrobienia w tym pięknym mieście. Ale już chyba nie będę się dłużej o tym rozpisywac. Moze w zamian za to, usłysze od was, co takiego mozna tam robić? Jakie są wasze wrażenia? Czekam na komentarze!
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)