Weekend zaczyna się już w środę
Wiosno, ach wiosno…
No więc tak… Nie chodzimy na spacery – czy raczej, chodzimy na bardzo krótkie spacery. Znowu spadł śnieg i tak raz pada, raz nie pada, czasami nawet świeci słońce, ale to tylko pozory. Marcel mówi, że od kwietnia powinno być ładnie, wiosennie i pachnąco. Ciężko mi to sobie wyobrazić, ale nie tracę nadziei. W końcu upatrzyłam sobie super łyżworolki, które kupię za fortunę zarobioną w call center i zamierzam na nich śmigać. Orgazm wręcz mnie ogarnia, gdy o nich myślę – gładkie, ciężkie, solidne kółka, zawadiacki wzorek, głęboka czerń. Widzę siebie, śmigającą ze szkoły na treningi, do pracy, po naszych ścieżkach ekologicznych z Lokim i już czuje wiatr we włosach – całkiem możliwe, że dlatego, że lodowaty wicher zaraz urwie mi głowę…
Pełny brzuszek
Złamałam się i poszłam na obiad do Stavby po treningu. Dawno nie jadłam typowo czeskiego obiadu i szczerze mówiąc opadłam z sił psychicznych i fizycznych. Czuję się jak mała mrówa w morzu ludzi lepszych ode mnie we wszystkich dziedzinach. Podtrzymuje mnie na duchu jedynie świadomość, że każdego dnia naprawdę uczę się czegoś nowego.
A houskovy knedlik i kawałek wołowego w sosie pomidorowym. Przy tego typu daniach składających się z kawałka czegoś i knedlika, czescy kucharze zalewają wszystko tym sosem. Tj. sos jest wszędzie. Pełny talerz – aż strach wykonywać gwałtowne ruchy, żeby nie ewakuował się z talerza. Brak sosu wam tutaj nie grozi. Co do mnie – chciałam frytki, ale jak zwykle po prostu spojrzałam na wtorek, zamiast na środę i znów zrobiłam głupią minę, gdy talerz przywędrował do moich rąk.
No i będąc blisko wydziału mają wifi. Chwilowo Internet nie działa. Tj. wykładowcy mają dostęp do Internetu, ale nie da się zalogować. Wszyscy mają ten problem. Takie przykre. Nie skorzystam z elektronicznych słowników, nie mogę znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania – zupełnie jakbyśmy byli pozostawieni na bezludnej wyspie, bez żadnej pomocy.
Dyskutowanie zagadek języka polskiego
Zabawnie siedzi się z Kasią na zajęciach. Właśnie zastanawiamy się jak odmienić zdanie:
„Najlepiej grało mi się 121(liczebnik trzeba odmienić) kartami”
Nie jest wcale tak lekko, jakby się można spodziewać, ale to zupełnie inny rodzaj trudności. Dochodzimy też do wniosku, że niektóre z zadań są dziwnie sformułowane. Może tylko nam się tak zadaje, bo przecież ćwiczymy rzeczy kompletnie dla nas oczywiste – chociaż jak się okazuje, całkowicie zgubnie.
Zatwierdzono mój temat pracy z pozytywizmu. Porównanie reportażu jako gatunku współcześnie i na podstawie listów Sienkiewicza. Brzmi to całkiem zabawnie i szczerze mówiąc, dawno już nie miałam takiej ochoty, żeby sięgnąć po prace naukowe, a teraz zamierzam jak najszybciej to zacząć. Nie mam aż tak wielkiej chętki na robienie prezentacji z Machine Translation. W ogóle mam tego strasznie dużo na głowie. Dalej nie do końca wiem, co tam powinnam zrobić, za co się wziąć. Najlepiej wszystko po kolei. Nigdzie nam się nie spieszy. Mam wrażenie, jakby ten Erasmus miał się skończyć już teraz zaraz, jutro, czy za tydzień. Ale czas biegnie tak szybko. Pamiętam jak byłam w domu na sylwestra, a niedługo muszę wracać na ślub.
Już nic nie wiem, poza tym, że zaczęło się tutaj układać i wcale nie chcę wracać do domu. Tęsknię za pubami, zapachem morza, gwarem starówki, zawsze pewnym zarobkiem – poczuciem bezpieczeństwa. Ale teraz w Gdańsku nie mam już rodziny, u której mogę się zatrzymać, znajomych, mieszkania, a tu mam wszystko, baaa – nawet pracę i mężczyznę, nie sądziłam, że to możliwe.
Pies się tylko wkurza na mały pokój xD.
Ale żałuję, że nie mogę zostać. Żałuję, że muszę wracać. To dziwna sytuacja, w której nie należę już do żadnego miejsca. Są tylko ludzie – znajomi ze studiów, Paulina, Karolina, Marcel, miła Pani z Alberta. Dla tego wszystkiego chciałabym zatrzymać czas właśnie w tej chwili, gdy mam wszystkich w zasięgu… miejskich linii autobusowych. Człowiek strasznie przywyka przez rok. Lepiej jest mieć to wszystko co mam teraz, niż uciec po upływie tego pół roku, ale o ile łatwiej by było dać w czerwcu nogę, gdybym nie musiała się z tym wszystkim rozstawać i wracać… Ale w sumie dokąd? Do innego miejsca, z którego uciekłam, do kolejnego miasta w którym nic nie ma i z którego ucieknę na magisterkę, bo cała reszta świata ma tyle do zaoferowania.
Wieczorek filmowy
Dotarłam. Klub Eleven znajduje się dosłownie budynek dalej od Domu Umeni, a zaraz obok jest także kawiarnia Eleven, która jest otwarta w tygodniu do godziny 22:00. Można tam przekąsić lunch ( np. panini) zjeść ciastko (widziałam ten tort, aż mi ślinka pociekła – z truskawkami), a także napić się piwka i wsunąć Hermelin, chociaż na to ostatnie trzeba by było się pospieszyć. Pływające w słoju pojedyncze kawałki zdradzają, że przekąska ta cieszy się tu powodzeniem…. I nic dziwnego. Paulina jednak nie dała się przekonać.
Zabawna grupa utworzyła się wczoraj – angielsko – polsko – czeskojęzyczna. Ostatecznie stanęło na angielskim. I wszyscy się dogadali, chociaż to dziwne wrażenie, nagle rozmawiać po angielsku z osobami, z którymi zwykle dogadujesz się w ojczystym języku, albo na odwrót jeszcze, gdy wyjaśniasz coś jednej stronie i drugiej w innym języku. Ten angielski to dobre rozwiązanie.
Sala klubu robi wrażenie – wchodzisz i jesteś w kinie xD. Na wielką scenę pada światło projektora, w dalszych rzędach krzesła, nam zostały miejsca na ławach ustawionych w pierwszych pięciu rzędach. Nie jest źle. Nie ma oparcia, ale częściowo pusta ławka przed nami świetnie imituje stolik. Piwko, winko, a do tego chipsy.
Pokaz był przemyślany. Wyświetlano krótkie formy, - od pięciu do piętnastu minut długości - także animowane. Jeżeli chodzi o ten pierwszy, zdaje się, że była to animacją plastelinowa, za którą specjalnie nie przepadam. Mniejsza o to. Ogólnie rzecz biorąc, było ciekawie. Pod koniec odbyło się głosowanie na najlepszą produkcję. Ja wybrałam „Rate me” przygotowaną przez Fyzala Boulifa. Siedemnastominutowa o Coco. Dobrym pomysłem było też urządzenie przerwy w połowie seansu. Na fajkę wytoczyło się tyyyyyleeeee ludzi xD
Sala przygotowana przez organizatorów i zdjęcie ich autorstwa.
No i trzeba się dotoczyć do domu
Ale idzie nam to opornie. Paulina daje nogę, a ja muszę czekać na autobus. Śmigamy na spacer… Przycupniemy koniec końców pod Petrovem, patrząc na śmigające na dole autobusy. Aby się ukryć, śmignę na pagórek pod Petrovem podparty murem, całkiem widoczny, jak na miejsce ukrywania się. Nie wiem skąd miałam ten pomysł, ale zapewne stanie na środku pagórka nie jest zbyt rozsądne, gdy człowiek woli nie zostać odkrytym.
Pijana Laura jest bardzo sentymentalna i mówi wiele rzeczy – szczerych, bo szczerych, ale zasadniczo tak emocjonalnych, że ciężko się ich słucha - wprowadzają kompana rozmowy w pewien rodzaj zażenowania. Nikt nie lubi rozmawiać o ciężkich rzeczach podczas dobrego melanżu, a ja właśnie pamiętam, jak jako licealistka na piwie ze znajomymi rozmawiałam o ważnych rzeczach, o kulturze, o tym co nam się w świecie podoba, a co chcielibyśmy zmienić. Zdaje mi się, że żyliśmy bardziej świadomie.
Teraz cały czas rozmawiamy o polityce i kulturze, bo takie czasy, takie wydarzenia na świecie. Jak nie fale imigrantów opanowujące zachodnią Europę (uff, u nas nawet uchodźcy nie chcą żyć – cały ten śmietnik dla nas, wystarczy tylko uprzątnąć, co też nie będzie wcale łatwe), po powracającą cenzurę w Polsce. Kto by pomyślał, że dożyję czasów zatrważających. Nie sądziłam, że można doświadczyć takiego… spokojnego strachu, obawy rosną wprost proporcjonalnie do rezygnacji... to jest niepokojące.
Marcel to zniósł jak zupełnie zwykłe rozmowy przy piwie xD Sam fakt, że nie Spie***** gdzie pieprz rośnie, jest godny podziwu :D.
Jeszcze tylko sprint i ślizg do autobusu. Zdążyłam, ale moja torba wylądowała pod autobusem. Na szczęście kierowca nie odjechał bez mojej torby.
Ciężkie poranki
Jakimś cudem zwlokłam się z łóżka o siódmej czterdzieści. Jak ja kocham tego psiura, że każdego rana kładzie się tak blisko, przytula, nie szarpie za rękaw. Co prawda zawału dostaję, gdy widzę, że rozszarpał wreszcie jedną pościel, którą dostałam od Zdeńki i fragment kołdry. Ale i tak długo wytrzymała.
Zdążyłam zjeść bułkę, wypić herbatę, a nawet iść na spacer z Lokim i przyjechałam na zajęcia wcześniej niż wykładowca. Dziś bawiliśmy się w teatr (po czesku). Wykładowczyni zmieniła bardzo formę prowadzenia zajęć na plus. Nie są to już ciekawe, lecz ciągnące się w nieskończoność prezentacje. Zaczęła odnosić literaturę do najnowszych wydarzeń politycznych i kulturalnych. To naprawdę powinno pomóc Czechom zrozumieć czeską mentalność. Bardzo mi się to podoba. Ma to sens, zmusza do przemyśleń, aktywnego uczestnictwa w zajęciach.
No i wiem już co mam zrobić na MT (machine translation). Prezentacja dowolnego artykułu o przekładzie z użyciem narzędzi (tłumaczy internetowych, systemów przekładających). Będę się musiała za to wziąć, bo zdaje się nie będzie to ciężkie. Pomogło zapoznanie się z ludźmi z przedmiotu. Jest tu miks przekladatelsko-informatyczy. Tak, studiuję z informatykami. Toteż niespecjalnie się zdziwiłam, gdy podniosłam głowę od moich komputerów i spojrzałam na tablicę, a tam już była informatyka.
Nawet mnie to bawi. To coś nowego. Dalej orientuję się, jak by to było z magisterką w Czechach. Będę tęsknić za morzem, to pierwsze o czym myślę xD Ale może i mi jest pisane ulotnić się z ojczyzny. Na razie to tylko luźny plan, bo w końcu tyle jeszcze czasu do magisterki. Tymczasem na grupie Polacy w Brnie posłano mi już linki odnoszące się do interesującego mnie tematu.
Leczenie kaca
Wiadomo, że na siedzenie na uczelni przez cały dzień o kubku herbaty i suchej bułce zafunduje nam omdlenie co najwyżej, jeśli dzień wcześniej wypiliśmy pięć piw i kieliszek wina, i uwędziliśmy płuca podczas przerwy na szlugę. Dziś wszyscy się spóźniają, więc wyjątkowo rozpieszczam moje styrane ciało, wlewając w nie caffe latte za 40 koron z kawiarni, a nie maszyny i kawałek cieplutkiej pizzy z pieczarkami. I pewnie zdążę jeszcze wlać w siebie coś jeszcze, co pogrąży mój portfel, ale uratuje krzyczący o pomoc żołądek.
Pogoda już w ogóle mi nie przeszkadza. Niech sypie, leje... Niech się dzieje... co chce...
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)