Walentynki

Opublikowane przez flag-xx Usuario Anónimo — 8 lat temu

Blog: W ciuciubabkę z czasem...
Oznaczenia: flag-cz Erasmusowy blog Brno, Brno, Czechy

Walentynki, maan!

Nie będę się dalej rozwodzić nad komercyjnością walentynek. Skupmy się teraz na tym, czym one rzeczywiście mają być. Tak, ludzie powtarzają bzdety w stylu: „jak się naprawdę kocha, to walentynki ma się codziennie”. Dobrze jednak wiemy, że monotonia szybko bierze górę i dobrze mieć jakiś taki wyjątkowy dzień, który oderwie nas od szarej codzienności.

Walentynki

Ciężko świętować walentynki, gdy nie ma się drugiej połówki. Nie chodzi nawet o brak tego drugiego elementu, ale to, że kolejny rok z rzędu możemy je świętować z kieliszkiem wina, filmem i kotem/psem/szczurem/rybkami. To przygnębiające, dlatego – bez urazy single – jak cholera cieszę się, że tym razem nie musiałam być sama z Lokim. xD Zwłaszcza wówczas się robi przyjemnie, gdy dostaję pralinki z Milki w kształcie serduszka i sama prezentuję niezbyt sprawnie, ale z uczuciem wykonaną laurkę z dwoma wierszykami, których naszukałam się w Internecie. Jeden czeski, no bo przecież… Załączam swoje dosłowne tłumaczenie.

Piseń, Jaroslav Seifert

Bílým šátkem mává, kdo se loučí, každého dne se něco končí, něco překrásného se končí. (białą chustką macha, ten kto się żegna, każdego dnia coś przemija, coś pięknego mija)Poštovní holub křídly o vzduch bije, vraceje se domu; s nadějí i bez naděje věčně se vracíme domů. (pocztowy gołąb bije skrzydłami powietrze, wraca do domuz nadzieją i bez nadziejiwiecznie wracamy do domu)Setří si slzy a usměj se uplakanýma očima, každého dne se něco počíná, něco překrásného se počíná. (Otrzyj łzyi roześmiej się wilgotnymi oczyma, każdego dnia się coś rozpoczyna, coś pięknego się zaczyna)

A potem polski, króciutki wierszyk Bolesława Leśmiana „Lubię szeptać ci słowa”

Lubię szeptać ci słowa, które nic nie znaczą -Prócz tego, że się garną do twego uśmiechu, Pewne, że się twym ustom do cna wytłumaczą -I nie wstydzą się swego mętu i pośpiechu.

Chociaż dzień sam w sobie zaczął się nieciekawie. Jeżeli jesteście w Brnie, wiecie o co mi chodzi. Wyjrzyjcie za okno. Jest zimno, mokro, szaro. Idealny walentynkowy dzień byłby słoneczny, ciepły i rześki. No cóż… W tej „wilgotnej” atmosferze przychodzi nam wszystkim czekać do wieczora – na czas romantycznych spacerów i kolacji przy świecach, albo baletów. W Savoy’u, restauracji znanej z wieczorków z tańcami, specjalny wieczór walentynkowy i to miejsce mogę szczerze polecić.

Moje plany zupełnie inne, powiedziałabym nawet, że średnio romantyczne. Trening a potem GOTUJEMY Z MARCELEM. Gość specjalny zdradza zagadki przygotowywania i spożywania smażonego sera – można by powiedzieć, że jednego z najbardziej rozpoznawalnych Fast foodów Czeskiej Republiki.

Ale póki co trening. Co będziemy robić? Nie wiadomo. Dziś zajęcia są dla wszystkich poziomów. Michał proponuje, że mnie podwiezie. Jedziemy na około. GPS wymyśla ścieżkę na około, przynajmniej pozwiedzałam. Na Sali i tak jestem ponad pół godziny za wcześnie. Na szczęście lektorka już na miejscu, więc nie pocałowałam klamki. Zamiast tego bawiłam się w Tarzana, robią V-ki, geminid i butterfly’a na linie. Wiecie, takiej grubej, białej linie zwisającej z sufitu, po której trzeba się wspinać w szkole średniej. U mnie co prawda takiej liny w liceum nie było, ale gdy tylko ją zobaczyłam, stwierdziłam, że jest to narzędzie wprost idealne do wygłupów. Przez pół godziny odstawiam tarzana i, gdy zaczyna się trening wchodzę na salę zasapana XD.

Coś poszło do przodu z moimi stójkami. Wspominałam już nieraz, że stawanie na rękach budzi we mnie wręcz panikę, nie wiem, gdzie mam przód, a gdzie tył, lektorka prosi, żebym wzięła nogę w stronę brzucha a ja macham nią w mało konkretnym kierunku. Było jednak inaczej. Spokojnie postawiłam pewnie ręce na ziemi, przycisnęłam mostek do rury i stałam. Stałam tak, że nie modliłam się o szybką śmierć. Co więcej stałam tak mocno, że zamiast mikromilimetrami posuwać nogi od siebie bez problemu oderwałam nogi od rury, ruszałam nimi nie tracąc równowagi. Bajka. Może robię wreszcie postępy, chociażby zwalczając problemy własnej psychiki. W każdym razie usłyszeć od trenerki, że robisz coś "Hezky" (dobrze) z całą pewnością poprawia humor.

Po tak ciężkim treningu masaż się należy i trzeba będzie się wymoczyć w gorącej wodzie. Czuję już jak burczy mi w brzuszku, ale nabieram straszną ochotę na piwo… Zimne, pyszne piwko. Zasłużył człowiek, no nie?

Na krótkim spacerze Marcel pokazuje mi restaurację, która ma być najlepszą w Brnie. Specjalizują się tam w kuchni orientalnej, ponoć mają swojego mistrza sushi, a posiłek tu jest bardzo drogi, a cena może dojść nawet do 2000 koron za kolację (ponad 300 zł). Klasę lokalu widać przez okno już po wystroju i zastawie, a może także po tym, że nie jest wypełniona po brzegi, jak większość brneńskich lokali wieczorem. Restauracja Koishi na ulicy Udolni. Jeżeli będzie mnie jeszcze stać, będzie to mój ostatni przystanek w Brnie. Jak można nie spróbować najlepszego sushi w mieście?

Za to my idziemy na zakupy, by zdobyć brakujące składniki do przygotowywania może nie tak wykwintnego, ale za to przepysznego smażonego sera. Wszyscy mówią, że wszystko jedno jaki ser otoczysz panierką, można wziąć jakikolwiek się lubi. Dowiaduję się, że najlepszy jest zwykły Eidam (najzwyklejszy żółty ser). Poniżej prezentuję listę składników:

-mąka-bułka tarta-olej-jajko-ser (spory kawałek)-sos tatarski-ziemniaki

Bo do smażonego sera pasują najlepiej dodatki z ziemniaków, szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie, niczego innego od ziemniaków. Fryteczki, pieczone talarki, gotowane ziemniaki, pychotka… xD

My dajemy gotowane i mnóstwo sosu tatarskiego. Zawsze zastanawiało mnie, co w nim jest. W Polsce myślę, że w Fast foodach najbardziej popularny jest wybór sos łagodny, ostry i czosnkowy. Tutaj króluje ketchup, tatarka i majonez, chociaż inne także są spotykane.

Sos tatarski

Składa się z majonezu i gołym okiem można dostrzec pływające w nim farfocle xD Jest to drobno posiekany szczypiorek, cebulka, pietruszka, grzybki i ogórki. Może niedługo sama podejmę próbę przygotowania sosu, jest to nie lada wyzwanie.

Dziś jednak na garach Marcel, aż dziwnie mi się na to patrzy. Mężczyzna się uwija, a ja siedzę sobie z piwkiem w ręce na fotelu, głaszczę psa i przeglądam facebook’a. Tego jeszcze nie było, ale przyznam, że to ciekawa odmiana.

Procedurę tworzenia panierki poleca się powtórzyć kilkakrotnie, aby mieć pewność, że ta nie rozpadnie się, po czym można przystąpić do smażenia na średnim ogniu, w głębokim oleju. Po dokładnym obsmażeniu z każdej strony przydałoby się odcisnąć porcję na papierowym ręczniku, żeby pozbyć się nadmiaru wszechobecnego oleju. Ja dostrajam talerze pomidorkami cherry i ogórkiem pokrojonym w plasterki, zbierając żartobliwy komentarz w stylu: „Feee, zdrowe…” xD. Siadamy do jedzenia, każdy ma dwa wielkie kawałki sera. Co trzeba wiedzieć o tej potrawie – jest bardzo syta. Ja ostatnie trzy kęsy musiałam zostawić, bo nie wygrałam z taką ilością jedzenia.

Walentynki

Ser w mące wkładamy do jajka.

Walentynki

Tak wygląda dobra, nierozpadająca się panierka.

Walentynki

Do tego wystarczy jeszcze dodać sos tatarski i danie już gotowe!

Nie bierzemy udziału w żadnych super walentynkowych wydarzeniach na mieście, więc wieczór z kulturą urządzamy sobie w domu. Ja wreszcie zaznajamiam się z filmoteką Marcela i przy okazji poznaję pierwszy czeski film. Film o tworzeniu graffiti przez uczniów szkoły średniej na składach pociągów i publicznej własności. Film nieco zabawny, szczerze mówiąc przypomniał mi troszkę o tym jak sama byłam w liceum, jak biegaliśmy nocami po imprezach i parkach z przyjaciółmi, i troszkę mniej musieliśmy się troszczyć o wszystko co się wokół nas dzieje. Tytuł filmu „Gympl” oznacza dokładnie to co nasz Ogólniak (Liceum Ogólnokształcące). Czeska komedia z 2007 w reżyseri Tomáša Houški. Polecam, bo rzeczywiście zabawny i warty obejrzenia.

Dodatkowo korzystając z okazji króciutkie rozróżnienie pojęć zabawnych/podobnych/kojarzących się.

POLSKIE gimnazjum – jest to szkoła obowiązkowa, do której uczęszcza młodzież po ukończeniu 6 lat szkoły podstawowej. Szkoła ta przygotowuje (przynajmniej w teorii) do podjęcia nauki w szkole średniej lub zawodowej.

CZESKIE gimnazjum – jest to szkoła średnia. Przyrównać ją można do naszego ogólniaka. O dostaniu się do niej decyduje egzamin (a przynajmniej decydował podle relacji kolegi, który takowe gimnazjum ukończył). Jest to szkoła przygotowująca do podjęcia studiów na uczelni wyższej.

Dalej wszyscy oczekujemy na oceny z naszych ostatnich zaliczeń, ja dalej wkurzam się, że ciągle spadam w rankingu blogowego konkursu, dalej nie mam pieniędzy, wychodzę z psiurem na długie spacery i próbuję pisać swoje opowiadania. Życie toczy się dalej. Nie ma wojen, protestów, pijemy piwo, tęsknimy do domu wyczekujemy wielkich rzeczy, które przecież miały się zdarzyć w naszym życiu. Powoli przyzwyczajamy się do faktu, że za tydzień przynajmniej w teorii zaczynają się nowe zajęcia, wykłady, bieganina, może łaskawie dali by nam plan zajęć, bo póki co znam tylko nazwy przedmiotów i nie mam bladego pojęcia, kiedy na nie iść. Tak szybko minęła sesja, chociaż jeszcze do ostatniego egzaminu byłam przekonana, że ciągnie się w nieskończoność. Mam wrażenie, jakby lada dzień ten Erasmus miał się skończyć i już czuję konieczność kupowania biletów do domu. Właśnie teraz, kiedy wszystko zaczęło się układać, absolutnie nie mogę myśleć o powrocie. Spróbuję się skupić na tym czasie, który jeszcze został, chociaż wiem, że to sprawi, że czas tylko nieubłaganie będzie biegł naprzód i naprzód…, ale czego bym nie zrobiła i tak będzie.

Zbliżają się studenckie targi, targi różności, zajęcia poza szkolne, promowanie robienia czegoś ze swoim życiem. Zawsze dziwiło mnie, że są ludzie, którzy poza szkołą i pracą nie robią nic innego, wracają do domu, siadają przed facebook’iem albo telewizorem i nic więcej w ich życiu się nie dzieje tylko posty, reklamy, wiadomości i seriale. Nie mówię, że telewizor i komputer należy wyrzucić, bo też fajne rzeczy, ale chyba każdy powinien mieć jakąś pasję, zajęcia dodatkowe. W każdym razie nazywa się to Students Activities Fair i odbędzie się w Brnieńskim kinie Scala jutro (to jest wtorek 16. 02) od godziny 10 do 13. Ruszam tam razem z Davidem jako reprezentantka wolontariuszy z grupy Mise nadeje, czyli tych ziomków, z którymi biegam z „korepetycjami” z angielskiego do domu dziecka. Potrzebują anglojęzycznej laski, żeby odpowiadać na pytania studentów Erasmusa na przykład. Zostałam dodana do facebookowej grupy tejże organizacji i mam wgląd w ich aktywności, żeby troszkę zaznajomić się z tym, co poza naszą akcją się tam dzieje. Przed spotkaniem zostanę wtajemniczona także w inne projekty, ale ostatnią próbą przekonania mnie do współpracy było wspomnienie o darmowym cateringu xD.

Także jeszcze dziś mogę się wałkonić, celebrować poranek z piwkiem w ręce i wcinać smażony ser – oby wyszedł mi tak dobrze jak Marcelowi, a jutro ruszamy pełną parą pracować. A propos pracy, też bym mogła wreszcie zacząć działać, ale jeszcze nie mam na to pomysłu. Diana walczy o zdobycie dla mnie stypendium socjalnego, a moje ulubione panie z dziekanatu, nie wiadomo dlaczego, w tym roku proszą o jakieś papiery, które nie są wymienione w wykazie i w ogóle ciężko o ich zdobycie. Zaczynam się stresować. Mam pięć dni i jak ze starej firmy się nie sprężą, podaniem o stypendium będę mogła sobie tyłek podetrzeć. To bez sensu, że w dziale socjalnym mogą prosić o jakieś dokumenty, które nie są wymienione w wymaganych. Umowa zlecenie z 2014 roku? Jaja sobie robicie?

No, ale co mam zrobić. Pięćdziesiąt telefonów. Umowa ma być w ciągu tygodnia. A mnie kur**** strzela. Ale wracając do pracy, próbowaliśmy wymyślić, gdzie laska nie mówiąca po czesku biegle może znaleźć pracę. Poza polskim i angielskim call center nic nie przyszło nam do głowy. Kelnerka, barmanka i zresztą cokolwiek co wiąże się z pracą z ludźmi odpada, biorąc pod uwagę to, że jak będą mówić szybko mogę ich w ogóle nie zrozumieć.

Ale trzeba coś wymyśleć, chociaż strasznie wzdragam się przed podjęciem pracy, gdy nie muszę, a to ze względu na to, że specjalnie dobierałam sobie przedmioty tak, żeby mieć więcej dni wolnych na jeżdżenie i zwiedzanie okolic. Zacznę kminić poważne sprawy dopiero, gdy już będę miała swój rozkład jazdy na nowy semestr. Mam nadzieję, że w ciągu kilku najbliższych dni.


Galeria zdjęć


Komentarze (0 komentarzy)


Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?

Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!

Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!