Uciekające sushi

Opublikowane przez flag-xx Usuario Anónimo — 8 lat temu

Blog: W ciuciubabkę z czasem...
Oznaczenia: flag-cz Erasmusowy blog Brno, Brno, Czechy

SMAKI BRNA

Niewątpliwie Czechy w ogóle obfitują w małe lokale gastronomiczne. W Brnie na każdym kroku wpadniecie na jakąś kawiarnię, bar, pub, bistro. Okres, w którym przesiadywałam na kawkach i deserach już minął. Przede wszystkim dlatego, że nie mam już niekończących się okienek pomiędzy zajęciami, w związku z czym odchodzą mi wymówki do wydawania pieniędzy.  Nie czuję też potrzeby samotnego przesiadywania nad winem, gdy pogoda za oknem jest piękna (a przynajmniej stara się jak może, między huraganami, opadami deszczu i śniegu raz na jakiś czas pojawia się słoneczko), a pies czeka zamknięty w pokoju z nadzieją na dłuższy spacer lub chociaż dwadzieścia minut na tutejszym wybiegu dla psiurów.

Cierpi na tym moje pisanie. Ostatnio zresztą doszłam do wniosku, że od czasu, gdy spędzam każdą wolną chwilę z Marcelem i psiurem jestem zbyt szczęśliwa i zajęta, żeby pisać. Większość pisarzy była nieszczęśliwa, umierała młodo, czy miała inne tego typu problemy. W ramach eksperymentu wyciągnęłam sobie swoje szkice i zaczęłam pisać. Odkryłam, że wcale nie idzie mi trudniej, dalej wiem co chcę napisać, mam dobry styl i ciekawe pomysły.

Także wielki come back – tym razem w połączeniu z dużą ilością piwa i dobrego jedzenia. Bierzemy się do pisania i poprawiania, bo na litość boską trzeba nareszcie skończyć!

INDYJSKIE OBIADOWE MENU

Byliśmy już w jednej indyjskiej knajpce. Jak już wcześniej wspominałam, wiele restauracji oferuje menu obiadowe – do danej godziny (najczęściej od 11:00 do  15:00). Indyjska restauracja, w której byliśmy po raz pierwszy oferowała otwarty bufet z różnymi daniami za z tego co pamiętam 110 koron. Ważne jest to, że w cenie posiłku nie jest wliczony żaden napój!

Tym razem poszliśmy do restauracji bliżej Hlavní Nadraží. Annapurna jest umieszczona w piwnicy na ulicy Josefskiej pod numerem 14. Lokal jest otwarty od 11:00 do 22:30. Tak zwane poledni menu jest podawane do godziny 15:00. Tak jak w Stavbe podaje się na pierwsze danie zupę (nie ma wyboru, zawsze podawana jest tylko jedna na dzień) a na drugie jedno z pięciu dań do wyboru.

Uciekające sushi

Składa się z korytarza prowadzącego koło kuchni i baru, przy którym uiszcza się opłatę po zakończeniu posiłku. Potem długi i wąski korytarz (w którym przy ścianie są poustawiane dwuosobowe stoliki – to tu zasiadamy) oraz widziana z niego duża sala wypełniona stolikami. Na stolikach są ułożone zawinięte w serwetkę sztućce, lecz w naszym przypadku niekompletne – bez strachu, tuż obok na parapecie koszyk z owiniętymi zestawami.

Żadnego wyrafinowanego wystroju. Białe ściany. Pospolite kafelki, nieliczne obrazy na ścianach, w tle indyjska muzyka. Obsługa miła i  sprawna. Potrafią obsługiwać masy z uprzejmością, a często w restauracjach z tanim i szybkim jedzeniem po prostu zapomina się, że klient jest klientem.

Pomidorowa zupa jest całkiem całkiem – nawet troszkę czuję jej smak. Jestem dalej chora i bujam się na  krześle rzucając na boki dzikie spojrzenia. Zamawiamy kurczaka i cieciorkę w sosie masala. Kelner pyta, czy chcemy ostre (cz.palivé). Nie zamawiajcie ostrego. Naprawdę. Nie ważne jak wielkimi hardcorami jesteście. Dobrze wam radzę. Przez kolejne dwa dni nie czułam zbytnio smaków. Jest ostre. Ugotujecie się od środka. Co jest pyszne? Polecam jogurtowy napój mango lassi. Ocali was przed ostrym smakiem potraw, a poza tym jest po prostu świetne – przydałoby się tylko, żeby dali troszkę większe słomki. Najmniejszymi ciężko pije się gęsty koktajl. Jeden naan do porcji to też dosyć mało. Potrawy podaje się na popularnych metalowych tacach z wgłębieniem podzielonych na trzy części. Porcje słuszne.

Poza polednim menu wybór dań jest naprawdę spory. Tutaj link do stronki:

http://www.indicka-restaurace-annapurna.cz/index.php?option=com_content&view=article&id=3&Itemid=109#dezerty-desserts-nachspeisen

Wybaczcie, ja byłam tak chora i rozkojarzona, że nie zrobiłam zdjęć, a fotki na stronie restauracji nie oddają atmosfery pośpiechu w porze południowej. Obiecuję jeszcze zrobić zdjęcia, jeżeli tam będziemy.


RUNNING SUSHI – obiad bez menu

Straszna ochota na sushi chodziła za mną od kiedy wyzdrowiałam. Wiecie jaki jest problem z dobrym sushi, prawda? Jest drogie, a zestawy nie zawsze są tak ułożone, jak byśmy sobie tego życzyli. Do tego, gdy już jesteś na sushi, często nie macie możliwości spróbowania potraw smażonych, inaczej przygotowanych owocach morza, przekąsek i deserów.

Marcel zabiera mnie na spacer naokoło swobodziaka,  gdzie znajdują się dwie restauracje serwujące nie tylko gotowe danie, ale także małe porcje dań do spróbowania, tak zwane RUNNING SUSHI – „Tak świeże, że aż ucieka” -> Chodzi o to, że dania przygotowywane są na bieżąco przez kucharzy „zamkniętych” xD w wysepce po środku Sali. Umieszczają oni małe talerzyki na taśmie, która krąży wokół. Przy taśmie ustawione są stoliki dla czterech osób, które mogą sobie ściągać z taśmy dowolne potrawy w dowolnych ilościach. Tak wygląda to w Taiwan Bento, do którego idziemy, na Josefskiej 25.

Pierwszy minus to cena, ale w końcu czego się spodziewać za „zjedz ile chcesz” i to jeszcze w dobrym, azjatyckim wydaniu? Razem z piwkiem każde z nas zapłaciło prawie 400 koron.

Druga rzecz, która teoretycznie będzie utrudniać cieszenie się z atrakcji – odległość krzeseł od taśmy. To tylko teoria, bo byliśmy tylko we dwójkę, w związku z czym nie mieliśmy wielkiej odległości od taśmy, ale już ewentualne dwie osoby, które by nam towarzyszyły musiałby prosić o podawanie talerzyków. Oczywiście całkiem możliwe jest ułatwienie w postaci postawienia kilku interesujących nas talerzyków na środku stołu, do zbiorowego próbowania dań, jednak nie otrzymuje się talerzy dla siebie, więc zupełnie teoretycznie problem pozostaje. Super rozwiązanie oferuje jedna z restauracji SUSHI w Gdańsku nad Motławą, w której wysokie krzesełka są ustawione wokół wysepki, w której pracuje szef kuchni w ten sposób, że nie tylko można swobodnie sięgać po talerzyki przepływające na małych tratwach małą rzeczką płynącą w barze i jednocześnie obserwować ręce gotującego kucharza.

Uciekające sushi

Miałam mnóstwo fotek z bajecznymi morskimi stworzeniami i super potrawami, ale niestety gdzieś mi zaginęły. Na litość boską. A były takie ciekawe. Co ja z nimi zrobiłam...?

Jedzenie jest dobre, chociaż znawcą nie jestem. Mają też letni ogródek, całkiem spory i ładny. Kucharze chętnie dają się wciągnąć w rozmowę z gośćmi, a ich czeski bywa chwilami lepszy od mojego, mimo że akcent robi swoje i co jakiś czas z uśmiechem świętego Mikołaja umieszczają coś na taśmie wskazując, że to dobre i powinniśmy to ściągnąć z taśmy, żeby spróbować.

Jest kilka spraw, o których trzeba pamiętać na running sushi, żeby nie odpaść po dwudziestu minutach.

Na jeden talerzyk smażonego, dajcie sobie trzy talerzyki gotowanego.

Krążą owoce – warto przegryźć kawałek arbuza, czy winogrona.

Te białe kokosowe kulki są cieplutkie i pyszne!

Śmietankowe lody smakują jak śmietankowe lody – nic wielkiego.

Nie zamawiajcie piwa. Wypełni wam brzuszki i wyłączy z gry.

Generalnie jestem mega pozytywnie zaskoczona i serdecznie polecam. Jeżeli będziecie mieć szczęście, może nawet otrzymacie od swojego partnera sushi-serducho… Druga sprawa, czy dacie radę je zjeść.

Uciekające sushi


Mango

Będą w Brnie nie można nie spróbować wietnamskiej kuchni już przez sam fakt, że jedząc smażony ser możecie jeść pracę rąk Wietnamczyka. Kwestia Wietnamczyków w Brnie jest bardzo ciekawa. W 2011 roku polski Wprost donosił, że ta mniejszość narodowa wynosiła 100 tys. ludzi w całych Czechach –  jak na państwo liczące 10 milionów to całkiem wielka liczba.

Zdominowali małe bistra i Fast foody. Jest to bardzo widoczne w okolicach brnieńskiego dworca głównego, ale nie tylko to. W Brnie roi się od kosmetyczek robiących „chiński” manicure (nie będę się wypowiadać na temat jakości, bo nie korzystałam, ale reklamy wyglądają tanio, jak plastikowe paznokcie, które przedstawiają). Jeżeli chodzi o chwycenie szybkiego kebaba na dworcu – nie radzę. Trochę mięsa z jedną surówką i tatarką – jest tam tego tak mało, że da się owego kebaba złożyć na pół i jeść jak sandwicha. Oczywiście nie każdy wietnamski lokal prezentuje niską jakość i tego dowodzi restauracja MANGO również znajdująca się naprzeciwko dworca głównego.

Pierwsze uczucie po wejściu to jakbyście weszli do dżungli. Wszystko w drewnie, do tego mnóstwo zielonych roślin – niestety sztucznych i olbrzymie akwarium ciągnące się przez salę, wypełnione rybkami. W Sali mieści się sporo ludzi, a same stoły są bardzo pomysłowo ozdobione. Są w nie wbudowane drewniane modele chatek, łódek i przystani przesłonione przezroczystą szybką.

Uciekające sushi

Opowiadałam już o mojej chorobie, chilli w nosie, domyślacie się więc, że byłam chora i niewiele jestem w stanie powiedzieć. Wypowiem się więc na temat wyglądu.

Dostałam ooooolbrzymią miskę, po brzegi wypełnioną zupą, noodlami, warzywami i mięsem. Rozmiar, któremu w życiu bym nie sprostała. Na sto procent się tam najecie i to za niewielką cenę.

POTRAWKA 

Wczoraj znów wpadliśmy do Modre růže. Uwielbiam atmosferę tej knajpy. Wszystko w ciemnym drewnie, mnóstwo starych ozdób. Solidne jedzenie i wielki wybór piwa, no i można wciąż palić w środku.

Wcinam sobie krążki cebulowe czekając na Marcela i czytam książkę przy piwie, przyciągając zdziwione spojrzenie miejscowych. Szczerze, nie rozumiem czemu dla ludzi tak dziwnym jest widok dziewczyny z piwkiem i książką w pubie.

Ciekawa sprawa, tutaj gdy zamówicie burgera dostaniecie go jak najbardziej tak jak powinno się go podawać – z frytkami, itd., ale gdy już zamówicie solidny kawał mięcha musicie sami sobie wybrać i dokupić tak zwaną přilohu (pl. dodatek), tj. ziemniaki, krokiety, frytki, ryż…

Uwaga Polacy, ich krokiety… to nie nasze krokiety. To takie maleńkie kuleczki z ziemniaka, podsmażone… chyba. Dla niewtajemniczonych – polskie krokiety, to taki pasztecik z nadzieniem, tj. zapiekany naleśniczek – ciężko to wyjaśnić…, ale robi się z mąki. Do środka daje się zwykle pieczarki, kiszoną kapustę albo mięso.

A my w dalszym ciągu mamy kręćka na punkcie owoców morza. Były już kalmary i omułki. Ja dawno nie jadłam krewetek, więc zarządziłam sałatkę. Zrobiliśmy więc przepyszną sałatkę z papryką i pomidorkami, oraz kupiłam lekko słodkawą bagietkę. Krewetki i kalmary oczyściliśmy i zabraliśmy się do smażenia. Nowy składnik dodałam ja – macka ośmiornicy!!! Trzeba było spróbować czegoś nowego. Małże, na które miałam ochotę są niestety strasznie drogie. Ośmiornicę ciężko się robi. Najpierw trzeba ją sparzyć w wodzie, żeby zdjąć skórę, po usmażeniu (mimo wcześniejszego gotowania) robi się dosyć twarda. Z całą pewnością zrobiłam ją jakoś źle. W smaku przypomina wszelkie inne owoce morza, może jest odrobinę bardziej gorzka.

Uciekające sushi

Jeśli chodzi o inne sprawy, pamiętacie książkę po czesku, którą otrzymałam od Marcela na święta? Jestem już w połowie. I nawet całkiem mnie wciągnęła. Po pokonaniu pierwszych barier idzie mi to nawet szybko, a lektura sprawia mi przyjemność, może nie taką, jak gdybym czytała w języku ojczystym, ale jednak.

Pies –demon destrukcji oskubał już sporą część łóżka. Modlę się, żeby właściciel nie odwiedzał nas w najbliższym czasie. Mogę obrócić łóżko tak, żeby boku nie było widać, ale jeżeli co najmniej nie położę lakieru na tą krótszą część ramy, to wątpię, żebym odzyskała kaucję… nie mówiąc już o obgryzionym fotelu w kuchni. Nie jest to sporo pieniędzy… A dla właściciela, może będzie to motywacja, żeby wreszcie powymieniać te babcine, rozpadające się meble.

Uciekające sushi

Tutaj zmęczony pieseł śpi po zabawie w fragmentem mojej starej koszulki w pysku.

Uciekające sushi

Chwilowa pobudka , wciąż ze szmatką... i tak, teraz pies dalej śpi ze szmatką między zębami.

Chłopcy opuszczą mnie wcześniej, bo załadują się do auta w niedzielę rano, także na dworzec na Zvonarce muszę pojechać sama. Znowu będę godzinę wcześniej błądzić. Tak strasznie się boję, że zapomnę, nie zdążę… i nigdy nie pojadę, a przecież muszę tam dojechać.

No i 14 godzin w polskim busie. Tyłek mi odpadnie. Będę chodziła na tym panieńskim zgięta w pół.


Galeria zdjęć


Komentarze (0 komentarzy)


Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?

Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!

Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!