Szykowanie koszyczków
Konkurs
Cała ta rywalizacja z łatwej i niezbyt wyrafinowanej zmieniła się w męczącą i drażniącą. Po cholerę nie pisać pierdów i skupiać się na ciekawych wydarzeniach, skoro najwidoczniej wszyscy wokół robią ode mnie więcej super rzeczy, więcej zwiedzają i mają więcej czasu na pisanie?
Ja nie mam, dlatego w ciągu ostatnich dni spadłam jak z dziesiątego piętra na dupę – tj. boleśnie – z miejsca szóstego na dwunaste i gdy już myślałam, że zacisnę żeby i wskoczę z powrotem do pierwszej dziesiątki, dotarło do mnie, że ani nie mam siły, ani mi nie zależy, bo mam książkę do pisania, prace do zrobienia i życie do życia. Sam sposób rywalizacji – na ilość znaków też nie sprawia, że zwycięzca będzie miał się specjalnie czym chwalić, no oczywiście poza tym, że w przeciwieństwie od nas maluczkich, chciało mu się pisać 3000 znaków dziennie i zdobędzie hajs – wiadomo, nie ma żadnej lepszej przyczyny, żeby się do czegoś zmusić niż hajs.
Święta zaczynają się smacznie
Ja teraz piszę przedostatnią notkę, no bo jak już się tyle napisałam to nie zrezygnuję z tego maratonu. Tymczasem moi mężczyźni miarowo i jakże równo pochrapują. Przyzwyczajają się do siebie. Po pierwsze dlatego, że zostawię ich samych na siedem dni, gdy będę jechała na ślub siostry, a poza tym jutro idziemy na gruby melanż, a pieseł zostaje sam w domu Marcela, bo wrócimy późno, a przecież Niedziela-Poniedziałek = święto. Mamy jedno postanowienie, na dzisiejszą noc wszystkie drogie buty jakie posiada Marcel idą na szafę, do szafy, docelowo chcemy uniknąć jak największej ilości szkód.
W piątek, który ciągnie się niemiłosiernie tak, że w ostatnią godzinę już każdy gada dosłownie o wszystkim, w pracy przy stanowisku czeka mnie słodka niespodzianka. Czekoladowe jajeczka – to dopiero zestaw Wielkanocny, co nie? Póki co decyzja o odejściu z pracy odwołana – nie, nie przez jajeczka. Kasa się przyda a ilość godzin zawsze mogę minimalizować. Poza tym już zaczęłam się przyzwyczajać do tego, że klienci myślą, że jestem ich niewolnikiem i że mogą po mnie jeździć jak po szmacie, toteż znudzonym głosem powtarzam im dziesięć razy to samo, aż wreszcie sami nudzą się rozmową ze mną i się rozłączają.
Po pracy wybieram się na wielkie zakupy w TESCO. Trzeba przyrządzić świąteczny koszyczek. W Czechach nie mają zajączka, który chowa koszyczki dzieciom, żeby po przebudzeniu mogły znaleźć ustrojoną wiklinę wypełnioną słodyczami i drobnymi podarkami, ale Marcel z ochotą zgodził się na robienie koszyczków. Dzisiaj więc, zaraz przed przyjazdem do niego musiałam przygotować improwizowany koszyczek – bo do sklepu z koszami nie będę jeździć, a tu, ze względu na nieistnienie święta- koszyka, nawet najmniejszego, nie dostanę nigdzie. Pokazałabym wam już teraz jak wygląda mój koszyk – niekoszyk dla Marcela, ale nie mogę, on tu zagląda. A to ma być niespodzianka w końcu. Doszłam do wniosku, że możemy je przed sobą schować w niedzielę przed wyjściem. Jak wrócimy z koncertu, będziemy tacy zmęczeni, że nie będziemy ich przedwcześnie szukać po domu. Oby mi się nic z koszyczka nie zafarbowało od zielonej krepy. Ciekawe czy Marcel zaglądnął do Internetów, żeby zobaczyć jak to powinno mniej więcej wyglądać…
W Czechach tradycje są inne. Równie zabawne. Jeśli pójdziecie do sklepu znajdziecie mnóstwo gałązek poplątanych w całkiem niczego sobie rózgę. Kilka dni temu widziałam jakiegoś pana z trzema wiązankami gałęzi, kręcą sobie rózgi (pomlazki), ot co! Chłopaki biegają po domach znajomych i chłoszczą panienki. Koleżanki muszą się wykupić słodkością, czekoladką, jajkami – tak tradycja malowania pisanek na szczęście jest tu także, ale szczerze mówiąc muszę się przyznać, że nie zrobiłam jeszcze ani jednej wydmuszki i nie jestem pewna czy zdążę, a nawet gdybym zdążyła, to nie mam specjalnie czym pomalować. Zresztą Marcel ma jeszcze moją walentynkę, z pewnością jest świadomy tego, że talentu nie mam xD. Po drodze oczywiście tłum facetów pije – to muszą być wesołe święta, koleżanka z roku wspominała nawet, że raz na jakiś czas po tej zabawie można widzieć odpoczywających na poboczu tych, którzy nie dotrzymali kroku reszcie, ale pozwólcie, że sama to ocenię w poniedziałek. Coś niecoś z wodą chyba też mają. Śmigus Dyngus musi być! Ach, te coroczne wyścigi kto się pierwszy obudzi… Tata zawsze był pierwszy.
Co do poniedziałkowego menu ciężko powiedzieć. U moich rodziców zawsze była rodzinna jajecznica ze szczypiorkiem, sałatka ziemniaczana i talerzyki pomidorków, ogórków, lekko i na wiosennie. Jakieś ciacho itd. Co lubię w Wielkanocach, że koniec końców to takie wiosenne święto. Lekkie i bez jakichś super poważnych tradycji – chyba, że jesteś gorliwym katolikiem. Na pewno będą jajka, ale chyba muszę coś jeszcze uszykować. Kupić jakieś ciacho i pieczywo. Miałam robić szarlotkę… Kurna, może bym jednak zrobiła. W końcu mam na to całą niedzielę, a nawet dzisiejszy wieczór, a z psem i tak trzeba iść na spacer, także można by było skoczyć do sklepu po te kilka rzeczy. Tylko cholera nie ma blachy, a jak znam chłopaków, to nie mają nawet naczynia żaroodpornego. Coś wymyślę, robiło się jajecznicę na ognisku z przyprawą do zupki chińskiej zamiast soli, to zrobi się ciasto bez blachy… chyba… Ważne, że piwo jest.
Zielony czwartek
Ciężko dochodzić powodu, dla którego to święto powstało. Cały świat pił zielone piwo na Św. Patryka a my kosztujemy go w Wielki czwartek. To 13 stopni ( w Czechach nie mówi się procentami, ale stopniami, trzynaście to dużo i ból głowy). Smakuje jak piwo, ale bez smaku, albo może z małą ilością smaku piwa. Lekko gorzkawe. Ponoć jest barwione tylko i wyłącznie ziołami. Nie jest złe, chociaż jest inne.
W ten dzień Brno opanowuje jakieś szaleństwo. Na Mendlaku (Mendlovo Namesti) przy browarze Starobrno staje scena i odbywają się koncerty, zielone piwo płynie strumieniami – ogród nawet w niezbyt ciepły wieczór jest wypełniony ludźmi. Przystanki i sam plac także, wszędzie są ludzie. Lokal jest podświetlony na zielono i tak samo największy zabytek Brna poza Petrovem zamek Špilberk. Brno się zieleni.
Marcel zabiera mnie do Domu Panů z Lipy. Ekstremalnie wysoka kamienica ma jeden z najlepszych punktów widokowych w Brnie na swoim dachu. Byłam tam już zaraz po przyjeździe i zamierzam tam jeszcze wrócić, mimo że lęk może sparaliżować już na samym wjeździe windą na ostatnie piętro, gdzie znajduje się knajpa.
Poza tym wystartowała przydrożna wypożyczalnia rowerów.
My spokojnie chilloutujemy, bo już mamy bilety i czekamy na Melo w Małej Ameryce – już od 16:00 jutro.
A to tylko moja pieczarkowa. Odejdźcie już od kompa.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)