Street food Festiwal i impreza miesiąca czyli Bars in Bars
Maraton zakończony porażką?
Trzy godziny treningu w środę były dopiero przystawką przed czwartkowym poczwórnym treningiem (dwie godziny samodzielnego treningu + godzina spin + godzina L3/4) – dwie godzinki z ranka i dwie na dobry wieczorek. W piątek przed imprezą także skoczyłam na godzinny trening – tu niespodziewanie poległam, bo o ile nie czułam zmęczenia, o tyle moje ciało stwierdziło, że odmówi posłuszeństwa. Rozbiegałyśmy się, rozgrzałyśmy, ale potem po pół godziny zawiedziona wróciłam do domu. Nie byłam w stanie zrobić absolutnie nic. Jaka szkoda, a miałam nadzieję, że uda mi się spokojnie wytrzymać to wszystko – no i w sumie mi się udało, reakcja mojego organizmu była dla mnie zupełnie niezrozumiała, bo czułam się świetnie – nie byłam senna, zmęczona, praktycznie nic mnie nie bolało. No nic, po weekendowej przerwie czekam na ponowne wyjście słońca, żeby zacząć trasy rolkowe i zarzucić sobie jakiś uliczny trening – dobra sesyjka na świeżym powietrzu nie jest zła. Nie czuję się pokonana. Wręcz przeciwnie – pełna energii czekam ( już tylko trzynaście dni) na powrót do Polski i przeorganizowanie się. Oczywiście najpierw Woodstock, ale potem trzeba wymyślić sobie mieszkanie, nowe treningi, pracę, prawo jazdy, praktyki – jak zwykle sporo rzeczy na głowie. Do tego doszła mi może druga opcja festiwalowa, ale o tym później.
Byłam z psiurem na spacerze w czwartek między treningami, strzeliliśmy sobie lemoniadę w restauracji przy naszej osiedlowej siłowni. Geniusz daje do tego samego budynku siłownię i restaurację xD Lemoniadę mają przepyszną – nie jest to standardowa, pełna chemii, gazowana malinówka. Pyszna, orzeźwiająca lemoniada, dzbanuszek wypełniony po brzegi świeżymi malinami i miętą! To jest to! Do tego kostki lodu i człowiek czuje się jak w niebie. W sezonie letnim w Brnie praktycznie wszędzie można dostać „lemoniadę” (cz. limonada) przy czym od klasycznego cytrynowego, orzeźwiającego napoju bardziej popularne są jej inne wersje – bezowa, ogórkowa, malinowa, imbirowa. Typowy dla polskich restauracji jest np. lodowy deser – serniki, szarlotki, lody – to według mnie polski, deserowy trend. Może to tylko moja obserwacja, ale tutaj restauracje na deser rzadko proponują lody. Raczej ciasta.
Być kurierem
O wiele łatwiej jest, gdy człowiek ma auto. Dlatego chcę zrobić to prawo jazdy zaraz po powrocie z Woodstocku najlepiej jakimś trybem przyspieszonym. Przez te wakacje będzie się dużo dziać i zaczynam się zastanawiać, kiedy ja będę właściwie pracować. Praktyki pochłoną mi z dwa tygodnie, a do tego jeszcze planuję małą przerwę. Niedługo się wyprowadzam, więc jak już wiecie zdecydowałam się posłać część moich rzeczy z firmą przewozową w paczkach – zwyczajnie nie dałabym ich przewieźć, mając dwie torby i psa. Nawet próbowałam to wszystko zapakować i nie poszło, wciąż nie jestem pewna, czy się upcham w tym co mi zostało. W końcu jeszcze rolki, obraz, ciuchy. Firma EuroBalik wygenerowała mi nalepki na oba pakunki i zostało mi odwieźć paczki do GLS. Oddział znajduje się niedaleko od naszej dzielnicy, więc zdecydowałam się być samowystarczalna, tak jak mi nakazano. Jak mam być, to będę! No więc, dwa kartony większe ode mnie, nieporęczne, jeden 8 kg, drugi 7 kg i mała dziewczyna starająca się je dociągnąć na przystanek autobusowy. Jakoś się udało, potem jedna przysiadka i jestem już ponoć tak blisko, że bliżej się nie da.
Beznadziejnie orientuję się w mapach. Tzn. może nie beznadziejnie, ale mimo to nie ufam własnym zdolnościom. Wolę jednak, jak ktoś mnie prowadzi, pokazuje drogę, gdzie i jak, i co. W przyszłości przyda mi się GPS – tu nie mam Internetu wszędzie, więc... Muszę pytać ludzi o pomoc. Z mojego ślęczenia nad mapą wynika właśnie, że mam iść prosto, a potem w prawo xD. Gdzie i jak, nie wiem, ale na mapie wyglądało to bardzo prosto, a co więcej miało trwać dwie minuty. Czyli na pewno nie zdążę dojść gdzieś, skąd już nie dam rady wrócić. Dla upewnienia się, pytam o wskazanie drogi jakąś Panią, przekonana, że machnie ręką coś w stylu „ do końca i w lewo”. Dowiaduję się, że muszę iść w prawo, do końca, potem w lewo, w prawo, a przy czymś wielkim to już będzie to. Uprzejmie dziękuję i idę szukać prostszych wskazówek, które bardziej się będą zgadzać z moją dwuminutową wersją, bo ręce już drętwieją. Inny pan wyciąga telefon, mapę i informuje mnie o zupełnie innej drogi. W lewo i pierwsza krzyżówka to już jest to. Serio? Serio? I co, Pani „prawolewoprawolewoijeszcze”?
Po drodze muszę jeszcze przetestować kilka pozycji ułożenia paczek na ramionach, przez chwilę myślę nawet o tym, żeby oprzeć sobie jedną na głowie, ale w końcu jakoś udaje mi się dojść do budynku z numerem 8. Padam na kolana ze swoimi pakunkami przed trzema panami palącymi fajki i pytam, gdzie tu wejście A? Eurobaliczek? Cokolwiek? W końcu pokazuje im wiadomości mailowe i tłumaczą, że to za rogiem. Ja się w ogóle nie spodziewałam jak to będzie wyglądać. Ja myślałam, że to bardziej jakieś biuro wyglądające jak poczta – okienka, ważenie, stempelek, potwierdzenie. A tu zamiast tego, wielki, pusty hangar (jeżeli ni liczyć taśmy na samym środku) i mały pokoik, a la portiernia, przystosowany na biuro.
Tu też przez chwilę nie mogę się z Panami dogadać. Ja, że miałam przywieźć paczki. Oni: „że co jaka firma,itd.”. No ja, że Eurobalik, że dostałam maila, że pod ten adres mam przywieźć rzeczy. Chwila konsternacji, odczytywanie maili, i pytanie czy na paczkach są nalepki. No są, „aaaaaa, to proszę dać na taśmę, a ja wypisze potwierdzenie”. Przez chwilę hi hi – haha z mojego nazwiska, a potem już potwierdzenie. Co niepokojące, nie ma na nich żadnego numeru paczki, ani nic takiego – tylko moje imię i nazwisko i ilość paczek = 2. Hmm. No cóż, zostaje czekać do poniedziałku, czy dostanę rachunek i dane do przelewu. Na szczęście, jeżeli pójdzie to sprawnie, paczki dojadą do mamy szybciej niż ja.
Bars in Bars 2 – Fleda
Lecę! Wyjątkowo dziwne – jest już lato, cieplutko i słonecznie, co znaczy, że o godzinie 20 dopiero zaczyna się robić szarawo. Ludzie jeszcze spokojnie przechodzą po ulicach i wcale nie czujesz się, jakbyś szedł na melanż. Ostatnia edycja była w Małej Ameryce i zaczynała się i tak o wiele wcześniej (16:00? Jakoś tak). Przed budynkiem chłopaki malowali, był grill, w środku były stanowiska z ciuchami, itd. We Fledzie jest inaczej, a może po prostu się coś przede mną ukryło, chociaż byłoby ciężko zważywszy na to, że wszystko tam jest raczej „jak na dłoni”. Siedzisz sobie na tym wewnętrznym dziedzińcu, popijasz sobie jagermeistera z red bullem i śmiejesz się, gdy obsługa stara się złożyć wielką, rozkładaną altankę i nie jest w stanie tego zrobić. Nie ma nic z atrakcji z poprzedniej edycji. Żadnego malowania, żadnego grilla mimo, że też dałoby się zrobić. Gra DJ na łączniku, sala koncertowa jeszcze zamknięta. Siedzę więc, i coraz bardziej kręci mi się w głowie, na szczęście jest jeszcze mało ludzi, a w powietrzu nie unosi się mordercza chmura dymu tytoniowego. Jeszcze… xD
Niebawem dołącza do mnie wesoła trójka Czechów, która twierdzi, że z Brna nie jest. Oczywiście nazwa miasta wypadła mi z głowy, ale mają około godzinki drogi do nas. Fleda to ponoć też po raz pierwszy. Zastanawiam się, czy to możliwe, żeby mieszkać tak blisko i nigdy nie być w jednej z większych imprezowi w Brnie, ale swoją drogą sama nigdy nie byłam w większych miastach tego państwa. Może to ich miasto to jak… taki... Toruń Polski? Też super, jak każde większe miasto, po prostu mniejsze niż wielkie trio Praga, Olomouc, Brno? Nie mam bladego pojęcia, ale zamierzam się przekonać. Nie…, raczej nie teraz, ale całkiem możliwe, że w tym roku pojadę wreszcie do Hradca Kralove – kolejny ważny festiwal chcę przetestować, celem dodania do mojej corocznej listy tradycyjnych wycieczek. Fajnie mieć taką listę – miejsca, na które czeka się przez cały rok. Tam od 18 do 20 sierpnia odbywa się 15 edycja HIP HOP KEMPU. Jeszcze nigdy nie byłam i nawet do tej pory specjalnie się nie interesowałam, poza tym, że wiedziałam, że coś takiego istnieje – zwyczajnie wszyscy znajomi jeździli na Woodstock, no i to jest darmowa impreza. HIP HOP KEMP to najwidoczniej bardziej poukładana sprawa – podstawowe bilety kosztują póki co 290 złotych (na trzy dni), do tego trzeba zapłacić na miejscu pole namiotowe, parking. Nie jest to już takie hop siup, że pakujesz się i jedziesz, ale chciałabym spróbować, może okaże się, że to coś dla mnie, a nawet jeżeli nie (chociaż nie wyobrażam sobie, że mogłoby mi się nie spodobać, oglądałam filmiki z tamtorocznej edycji) to zawsze będzie miłe wspomnienie z 2016.
Wracając do rzeczy – siedzę sobie i popijam na zmianę piwko i jagermeistery i jaram fajurkę za fajurką. Odpalam facebooki i z racji mojej samotności klepię z Kasieńką, która opowiada mi o urokach Grecji – ponoć wszyscy ludzie są tam ładni i nie mają przepisów drogowych, a przynajmniej mają je w dupie. Kasia świetnie się bawi, zwiedzając dalej Europę innymi słowy. Troszkę o Anglii wycofującej się UNII i ogólnym burdelu na świecie. Dochodzimy do wniosku, że zaprawdę w wielkich czasach żyjemy, gdy historia się pisze – tj. pisze się zawsze, ale tu to jakieś takie większe przewroty polityczne xD. Staram się specjalnie nie wypowiadać, bo na polityce się nie znam, ale umiem interpretować to co wymyślają inni. Widziałam dziś posta jakiegoś anglik, coś a la „ młodzież mieszająca się do polityki to co w tym momencie jest najmniej potrzebne”. Zapytuję, cóż biedny człowiek ma do owej młodzieży, która nie zawsze z racji wieku prawi głupsze rzeczy od ludzi starszych. Doświadczenie to już inna sprawa, chociaż i tak ludzie, którzy mają wielkie doświadczenie potrafią podejmować błędne decyzje. Ale dążę do sedna – chodzi o to, że każdy ma prawo się mieszać, chociaż nie każdy powinien, bo przecież demokracja tak działa, że to właśnie ludzie – obywatele z całą swoją głupotą i mądrością kształtują swój świat.
Zanim zrobimy !buumm! opowiem wam jeszcze o tym, co działo się potem. Przysiadła się do mnie miła trójka – dwóch chłopaków i jedna dziewczyna. Na początku rozmawiali między sobą, a potem… nawet nie pamiętam jak, dołączyłam do tej rozmowy. Na różne tematy, wymian, okolicy, pierwszej edycji imprezy, tatuaży, koleżanka którą poznałam też była na Erasmusie, tylko cholera… uciekło mi gdzie. Zdaje się jednak, że wiele to z naszym słowiańskim klimatem nie miało wspólnego. Po jakimś czasie doszedł znajomy fotograf, a potem jeszcze inny przyjaciel i skończyło się tym, że na resztę wieczoru miałam już towarzystwo. Bieganie z palarni na parkiet, z parkietu na palarnię, siedzenie na chodniku przed najlepszym kebabem w mieście raz w sąsiedztwie Fledy – Michał (współlokator wziął mnie tam chwilę po tym jak się wprowadziłam – wietnamskie kebaby to nie to xD). Palenie szlug, opowiadanie historii życia, no i właśnie te festiwale. Dostałam dokładną rozpiskę na najbliższe wakacje – gdzie co i jak, gdzie powinnam być xD. Okazuje się, że za tydzień powinnam być na festiwalu HIP HOP ŻIJE w Bratysławie i nawet bym tam pojechała bez namiotu itd. Wzięłabym Lokiego, zamieszkała w pensjonacie, gdybym ogarnęła przejazd Babla carem to pewnie ominęło by się jakieś ewentualne, niezapowiedziane kontrole dokumentów, tylko, że nawet nie mam dokumentu, na który mogłabym owy pokój wynająć L. Na legitymację studencką to raczej nie pójdzie. Druga rzecz, że i tak bym pojechała, ale cholera by to wzięła. Nie mam komu Lokiego zostawić. Na HIP HOP KEMP też jeszcze nie wymyśliłam komu go zostawię, ale na to mam o wiele więcej czasu, żeby się przygotować. Przyszły weekend to dosyć szybko. Chociaż zaproponowano mi już tańszy wstęp i wpisanie na kilka extra list, aż przykro, że człowiek nie wymyślił nic wcześniej. No…, ale wszędzie być nie można.
W byciu samotnym najgorszy jest brak wygody. Nie brak miłości – bo bez tej, jak sobie przypominam po raz kolejny jednak da się żyć. Ale kto będzie trzymał twoje dokumenty, telefon, klucze, pieniądze, gdy ty masz za małe kieszonki w krótkich spodenkach, a nie możesz mieć torby, bo musisz się rzucić w pogo?! Na Foreign Begars rozpętało się prawdziwe piekło, w które ochoczo wskoczyłam. Z tyłu ludzie nie czuli aż tak klimatu, ale przód bardzo ładnie reagował na występy. Wskoczyłam z plecakiem i już po chwili się zastanawiałam, czy ktoś mi go nie rozerwie na kawałki. Nie było nawet możliwości go odłożyć, dlatego, że przód sceny zalany był wodą ( w którą zresztą przypadkowo go wrzuciłam), a pod sceną… Nawet ludziom ciężko się stało, tyle wariatów tam napierało xD. Robiłam więc rozróbę z chłopkami, mając na sobie pełne wyposażenie. Zebrałam też kilka spojrzeń zszokowanych w stylu „Jezu, ale to małe, a skąd to, a co to?”. Efekty: jedna gleba, przypadkowe napojenie wódką ze spritem… w sumie powinnam być wdzięczna, bo nie dało się tam za cholerę oddychać. Ciekawe, że nie byłam aż tak wykończona – gdy tłum na chwilę się rozbiegł, z daleka zobaczyłam chłopaka, który z głupią miną tkwił w środku, przyglądając się z zafascynowaniem moim kluczom do mieszkania. Doskoczyłam do niego i macham, że moje, i uśmiecham i dziękuję i zaczynam je chować do wewnętrznej kieszeni, gdy nagle ktoś ciągnie mnie za ramie. Inny chłopak – „Hej, jaki masz telefon?”. Telefon? Z jeszcze głupszą miną klepię się po małej kieszonce plecaka. No super, pakuj się w pogo, trzymając rzeczy w kieszonce na magnesową zapinkę. Co to za marka, marka… wykrzykuje CORE PRIME (no bo znam tylko model), po chwili ryzykuję z Samsungiem i otrzymuję telefon z powrotem xD. Wszystko ląduje w zapinanej na zamek kieszeni we wnętrzu plecaka. Możemy wracam w pogo.
Naprawdę sporą część imprezy spędzamy na chodniku przed klubem, gdzie chłopcy bawią się piłeczką Lokiego (xD), którą dziwnym trafem mam w plecaku, a ja opowiadam o życiu i śmierci – jak zwykle. Zostaję także pomylona z osobą, która ewentualnie może mieć przy sobie coś ciekawego, czyżbym wyglądała na wiecznie naćpaną? No cóż…
Chłopaki się zbierają, a ja idę ich odprowadzić do auta. W momencie, w którym proponują mi mozzarellę, wnioskuję, że to jakiś nowy, ciekawy skrót na jakieś niedobre rzeczy, jak np. gouda na wódkę. Ale gdzie tam! Otrzymuję dwa woreczki z okrągłą mozzarellką w środku i gdy zabieram się za jej otwieranie, koledzy wyciągają puszkę z kukurydzą. To nie przypomina żadnej z zabaw, które znam… xD Pałaszujemy, a ja podsumowuję na głos, że po imprezie z nawet najspokojniejszymi ludźmi na świecie, człowiek raczej w ciemnym zaułku oczekuje zaproszenia na jakąś orgię, czy coś w tym stylu, a nie kawałka sera, aczkolwiek jest to bardzo zabawne zaskoczenie xD.
Potem oczywiście jeszcze posiadówa na przystanku i tłumaczenie młodemu, średnio trzeźwemu, ale bardzo wesołemu Czechowi, dlaczego nie może ze mną spać owego wieczoru – nie trafiał do niego argument „bo znamy się od pięciu minut” XD. Ahh, czeskie ogiery xD.
Dwa kurczaki z patelni, proszę!
Z tym kacem nie jestem w stanie wstać wcześnie j niż przed 9:40, ale to nic, bo Kasia też jakoś tak włączyła pralkę, że mam jeszcze spokojnie dwie godziny. Wychodzę z psem, organizuję sobie pełnowartościowe śniadanko, a na koniec nawet dałam radę wziąć prysznic.
Dwie skorupki, cztery żółtka i wszystkie pięć jajek było zmutowanych xD
Wszystko ogarnięte, zgodnie z planem słoneczko świeci a dzisiejszy plan – opalanie na basenie na dachu w aqua parku w Kohoutovicech. Jakie to dziwne, że jest taka pogoda, a wcale na tym dachu nie ma zbyt wiele ludzi. Posiedziałyśmy tam trzy godziny na zmianę chłodząc się w basenie i wylegując na leżakach. Byłyśmy troszkę zawiedzione obsługą gastro. Doszłyśmy do wniosku, że jeżeli już jesteśmy na cały dzień to możemy sobie wziąć jakąś leciutką sałatkę w ramach wczesnego obiadu, czy też drugiego śniadania. Na górze, gdzie wszyscy się wylegują nie można zamówić ani koktajlu ani drinka, tylko kupić kilka napojów z lodówki lub lodów – takich najzwyklejszych jak w sklepie, żadnych gałek, pucharków, itd. Schodzimy do restauracji, a tu – niespodziewanka! Jak w Sopocie czy Chojnicach możesz normalnie przejść z basenu na odpoczynek do bufetu, tak tu nie można. Duży basen obsługuje tylko małe okienko, w którym możecie sobie zamówić smażony ser, hot- doga, burgera – SAME FAST FOODY MARNEJ JAKOŚCI. Do dyspozycji gości aqua parku są na balkonie wewnętrznym jakieś trzy białe plastikowe stoliki i plastikowe krzesła. Do głównej, wygodnej sali można wejść tylko z recepcji. Bezsens – trzeba by się do tego wycierać, ubierać, suszyć. Odpuszczamy sobie tłuste obiadowanie i wracamy się smażyć.
Ośrodek opuszczamy całe czerwone, ale zrelaksowane. Ruszamy szukać letnich kapeluszy na widok termometra pokazującego 35 stopni w cieniu. Zatrzymujemy się w kawiarnio-restauracji Riviera na campus Square. Lubimy być rozpieszczane. Jak to kobiety. Strzelamy sobie po sałatce – ja z łosiem (łososiem xD) a Kasia z serem kozim (sałatki po 150 koron około do tego z bagietką), no i ja Mohitko na lepszy humor. Gra Polska ze Szwajcarią. Jezus Maryja Józef, co za emocje. Ale udaje się nam. Jesteśmy w ćwierćfinałach, jest powód do opijania.
Street Food Festiwal Brno
Nie było nas tu wczoraj, ale wiadomo, że można było głosować na swoją ulubioną restaurację. Nie jest tego niewiadomo jak dużo. Punkt można było znaleźć przy Vankovce. Też może byłoby lepiej, żeby to robić na svobodziaku, ale organizatorem jest Vankovka. Wystawia się:
- KODO SUSHI,
- The immigrant ze swoimi burgerami,
- indyjska knajpa Klub Cestovatelu (brzmi troszkę jak mój expedition club, ale nie widzę tam żadnych znajomych),
- potrawy z tradycji Nowej Zelandii przygotowywał Lawrence Allen,
- żeberka serwowała restauracja PADOWETZ (znajdująca się na ulicy Masarykowej)
- a także kawiarnia Era i słodkości, nie brakowało też popularnych w tym okresie lemoniad i innych lekkich napojów.
My skosztowałyśmy papadamów przyprawionych kminkiem od klubu podróżników – szkoda, że nie podawali odpowiednich sosów, ale przekonało nas do siebie sushi z kawiorem podane przez KODO SUSHI. Tak bardzo mi smakowało, że dzisiaj na kolację zaszalałam i zamówiłam sobie taki najnormalniejszy zestaw z KODO (kosztuje 240 koron plus dojazd) łącznie zapłaciłam 350 koron, a to już całkiem sporo jak na kolację tylko dla siebie w domowym zaciszu, ale co ja za to mogę, że sushi uwielbiam?
Jednak formą festiwalu byłyśmy nieco zawiedzione. Co prawda przyszłyśmy już pod koniec, a wszelkie atrakcje były raczej w godzinach popołudniowych, niż wieczornych, ale chodziło raczej o samą formę festiwalu. Za sushi zapłaciłyśmy 100 koron i wszystkie potrawy serwowane były właśnie w podobnych cenach, czyli tam +/- 15 zł. Ogólnie rzecz biorąc po zjedzeniu tego talerzyka sushi nie potrzebowałyśmy już więcej na kolację, a teraz wyobraźcie sobie, że chcecie spróbować z kilku stoisk, przy każdym musicie zostawić minimum to 15 zł, a do tego dostajecie porcje ani duże, ani małe – tak, że po dwóch, trzech pewnie człowiek byłby już troszkę napchany. Z oddali zostałam zawołana na steaka, gdy sączyłam sobie piwko – i to była prawidłowa forma degustacji – kucharz podał mi kawałek mięsa, na kęsik – polecił obsypać przyprawą, którą przygotował i posmakować. Malutkie kąski. To jest to. Przy okazji bardzo wesoły mężczyzna. Bo w końcu taki festiwal powinien być bardziej formą promocji, niż regularnym robieniem pieniędzy.
Wieczorne popijanie
Kasia, ja i Henry – udaje nam się wyskoczyć na piwko, oczywiście po obaleniu całego winka, a to tylko przedsmak przed jutrzejszym grillem. Tak, zostałam zaproszona na grillowanie pod OBI w poniedziałek wieczorem xD. Będzie superaśnie. Jadę jutro po to wino z czarnej porzeczki w takim razie. Męska część towarzystwa już zapowiedziała, że piwa dla nas nie starczy.
Poszliśmy sobie do osiedlowego baru i wyobraźcie sobie nasze zdziwienie, gdy o godzinie 11:00 wieczór, pełny ogródek wesołych ludzi, a do nas podchodzi kelnerka i mówi, że musimy zapłacić. Sobota wieczór. Pełno ludzi. Przed północą? Kumacie? My byliśmy w szoku, no ale chcąc nie chcąc. Wino jest jeszcze w domu xD. Oglądaliśmy stare urywki z historii piłki nożnej i hokeja, okazało się, że gramy z Portugalią, a na sam koniec zaczęła nawalać burza i spadł rzęsisty deszcz xD. Żebyście widzieli jak sprintem biegłam do domu z przystanku. Lubię deszcz. Jak jestem w domu, bezpieczna i wiem, że żaden piorun nie strzeli mi w tyłek. Wiem, że prawdopodobieństwo jakiekolwiek byłoby, gdybym ewentualnie stała gdzieś z telefonem, sama na środku pola, ale i tak się boję.
HIP HOP ZIJE I HIP HOP KEMP
Na ten pierwszy w Bratysłatwie to chyba niestety nie dojadę.
- Nie chodzi wcale o to, że jest za tydzień.
- Nie mam komu zostawić psa – ale to i tak nie o to chodzi, bo i tak brałabym hostel, bo nie mam namiotu.
- Nie mam dowodu i cofną mnie do Polski – też raczej wątpię. Otwarte granice i te sprawy, luzik.
- Nie mam jak zarezerwować hotelu, bo na litość boską nie mam tego cholernego dokumentu, a przecież pokój się bierze na dokument xD.
A może powinnam napisać po prostu do jakiegoś hotelu i zapytać? Szkoda, by marnować taką okazję…Na HIP HOP KEMP w Hradcu Kralove pewnie dojadę. Muszę tylko napisać nieco wcześniej do mojej Pani od praktyk w wydawnictwie, chociaż z drugiej strony w weekendy wydawnictwo chyba nie działa. A może działa? Nie wiem, napiszę. Dowiem się. Powiem, że jadę na jakieś mega, hiper ważne zawody. Czy coś. Chcę mieć wreszcie wakacje.
a tak swoją drogą - pieseł się stracił, w Brnie. Poszukujcie, jak widzicie to dzwońcie.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (1 komentarzy)
Diana Kszczanowicz 8 lat temu
W gps możesz sobie wgrać pobrane z neta mapy i wtedy są tam permanentnie. Co za tym idzie, wcale nie potrzebujesz internetow. Myślisz że jak ja sobie w Holandii radzilam?