Początek sesji!!! Dzikie wyczyny na rolkach!!!
Wdzięczności smak...
…smakuje jak Toffifee J. Dostałam dzisiaj calutkie opakowano w podziękowaniu za poprawienie streszczenia pracy dyplomowej. Strasznie miło, gdy ktoś potrafi tak wyrazić swoją wdzięczność. Szczerze mówiąc, nawet się tego nie spodziewałam i dawno zapomniałam o tym, że w ogóle cokolwiek komukolwiek poprawiałam, a tu, gdy wchodzę na zajęcia, koleżanka wyciąga z torebki opakowanie ze słodkościami.
Contempole - na zachętę do pracy - zrzucamy zadeczki na lato.
A ja już sobie kupiłam Bake Rollsy do chrupania przy nauce. Zdaje się, że na żadne diety przechodzić nie będę – zresztą sesja wymaga utrzymania właściwej diety i dostarczania energii organizmowi. Ostatnio na treningu zaczęłam widzieć gwiazdki i ogólnie ostatnio mam problem z motywacją do nauki. Nie chce mi się. W tamtym semestrze uczyłam się przy winie, ale obecnie nie mam ochoty na tak ciężki alkohol. W ogóle nie mam ochoty na alkohol w dużych ilościach – co jest dziwne, przynajmniej w moim przypadku. Muszę pisać prace i się uczyć. Pora się za to wziąć.
Rodzinnie na piwko
Wreszcie wyszło słoneczko – co prawda promienie przeplatają się z chmurami i troszeczkę wieje, mimo to umówiłam się na piwo z koleżanką z byłej pracy. Dwie godzinki na ploteczki, itd. Tym razem biorę ze sobą psiura. Spokojnie usiądziemy sobie w jakimś ogródku i będzie przyjemnie. Pomysł wziął mi się przede wszystkim stąd, że spotykamy się z Kasią o 18:00 na namesti Svobody, a ja kończę zajęcia około 16:00 – tj. dzisiejszy egzamin z praktycznego przekładu.
Wiem, że psiur stresuje się jeżdżeniem autobusami, tramwajami, itd., ale skoro jest ładna pogoda, mogę go z sobą wziąć. Posiedzi na dworze, potem pójdziemy na spacer, zmęczy się troszkę, a przede wszystkim nie będzie się kisił sam na łóżku w zamkniętym pokoju 3 na 4 metry. Piętnaście minut w kagańcu go nie zabije, a ruch nie zaszkodzi, a ja chętnie spędzę czas z Kasią i psiurem.
Zaczęliśmy sesję
Nie powiem, że jestem zadowolona ze swojego pierwszego egzaminu, bo nie douczyłam się z Młodej Polski, a i literaturę potraktowałam po macoszemu, ale zobaczymy jak to będzie. Ciekawe też, że część z literatury jest oddzielnie z epoką, chociaż było tak już w poprzednim semestrze Do tego, te same pytania powtarzały się w różnych podpunktach i człowieka cholera strzelała, jak miał dziesięć razy pisać to samo. Dla przykładu:
1.Opisz nastroje i wydarzenia w okresie 1864 do 1890.
2.Pozytywizm – wydarzenia, dzieła, autorzy.
3.Jakie były w pozytywizmie popularne czasopisma, autorzy.
W sensie napiszesz to wszystko już w pierwszym pytaniu, potem musisz to samo przepisywać lub rozwijać, a to naprawdę starczy napisać raz, żeby było widać, że ktoś ma pojęcie o epoce. Ciekawe też było pytanie o ploteczki, ciekawostki i skandale z okresu 1891-1918. I tu pytanie: „ale o co właściwie chodzi?”.
Kwestia matematyki
Nigdy nie miałam dobrych stopni z matmy, ale maturę napisałam całkiem nieźle – aż wszyscy byli dumni. Ale już od dłuższego czasu, nie mogę się doliczyć tego, ile mam jeszcze zapłacić za mieszkanie. Nawet poproszę was, żebyście skontrolowali moje obliczenia, bo z właścicielem nie mogę doliczyć. Ja byłam pewna, że muszę dopłacić 4,5 tysiąca, a on twierdzi, że 7,5…. Na co się zgodziliśmy, to że mam zapłacone za 8 ,5 miesiąca. 3000*8+1500= 25500.
Rozpisałam to tak:
15.09 1500czk
01.10 3000czk
01.11 3000czk
01.12 3000czk
01.01 3000czk
01.02 3000czk
01.03 3000czk
01.04 3000czk
01.05 3000czk
Czyli zostało tylko 1,5 miesiąca = 4,5 tysiąca koron, prawda? Mam rację? Powiedzcie, że to dobrze liczę, bo już nie mam bladego pojęcia o co tu chodzi i mam wrażenie, że robię z siebie idiotkę, ale jednocześnie mam wrażenie, że mam rację – to jak uczucie po egzaminie, gdy wszyscy zastanawiają się czy w zadaniu wyszło 5 czy -2, a ci wyszło 542.
Ach ci kelnerzy….,
Którzy rozbudzają w Lokim gwałtowne emocje. Udało nam się wreszcie spotkać z Kasią i z braku innego pomysłu weszłyśmy w pierwszą uliczkę ze Svobodziaku na górę przed McDonaldem. Jest tam urocza włoska restauracyjka, przy której na zewnątrz jest wystawionych kilka stolików.
Zajmujemy tam miejsca, Loki dostaje wodę, my świeże pieczywo z ziołami- które zresztą zajadamy ze smakiem z oliwą. Loki zapałał dziwną miłością do bardzo miłego kelnera. Na nieszczęście siedziałyśmy przy stoliku, przy samym wyjściu z restauracji, przez co za każdym razem, gdy wychodził, Loki przesuwał mnie razem z krzesłem, do którego był przyczepiony, merdając ogonem i ujadając w niebogłosy. Pies w wielkim mieście… Trzeba by go było przyzwyczaić do człowieków.
Piwkujemy sobie, winkujemy i tak gadu-gadu przez kilka godzinek, aż zapada zmrok. Próbujemy także przepysznych topinek z pomidorami i czosnkiem. Pychotka! Polecam tą restaurację. Czułam też zapach przenoszonej koło nas pizzy i spaghetti, i jestem pewna, że musiały smakować wyśmienicie.
Po piwkowaniu, wreszcie do łóżka. Zgaszamy światło.
Rozmowy o życiu i śmierci, takie tam babskie ploteczki kończą się w końcu i zabieramy się z psiurem na tramwaj na Šilingrak. Po raz pierwszy moje nerwy są ukojone w tym tygodniu i chyba zaczynam myśleć trzeźwo. Przechodzimy przez stare miasto, oświetlone ulicznymi lampami, po którym spacerują ludzie. W jednym z licznych w Brnie domów kultury jest koncert muzyki jazzowej. Zatrzymuję się na chwilę, żeby posłuchać – to tu gdzie byliśmy z Marcelem na spotkaniu z Jaromirem, a także chwilę wyżej jest klub Eleven, w którym byliśmy z Pauliną na seansie filmowym.
Jestem spokojna, ale wpadam w melancholię. Mamy teraz tyle czasu, ale wszystko jest już takie zupełnie inne i pewnie wielu rzeczy już się nie zrobi. Tęsknię do samych początków, gdy jeszcze to się robiło, mimo braku czasu, na przekór pracy i studiom, gdzieś tam w środku tygodnia – w środę o 21, piwo i chipsy, i wolność – brzmi to jak wolność bardzo studencka. Chyba taka była i było spoko. A może właśnie powinnam sobie uświadomić, że wrócona wolność, jest może tym czego potrzebowałam.
Może czuję się troszkę lepiej i spokojniej, wiedząc, że to co mam tutaj dobiegnie końca – bo wszystko się przecież kiedyś kończy – i zacznie się coś nowego. Mogę teraz wrócić do Gdańska bez wielkiego smutku i grania tragedii, wiedząc, że tu zostawiam przyjaźń, która dalej jest aktualna i wspomnienia, które nie wygasną. Dalej chcę wrócić do Brna na magisterkę – całkiem możliwe, że to uporządkowanie spraw i wzajemnych stosunków, pokazało mi czego naprawdę chcę. Nie jestem w stanie stwierdzić z całą pewnością, czy na początku byłam pewna, że chcę zostać tylko dla siebie, czy nie chciałam tego robić dla kogoś. Teraz wiem. Teraz jestem na sto procent pewna swojej decyzji o powrocie na magisterkę do Brna, bo mimo tego, że nikt mnie tu nie trzyma, dalej chcę wrócić.
Pojadę więc z ochotą do Gdańska, pozałatwiam tam swoje sprawy i będziemy z psiurem korzystać z życia, nie zapominając o tych przyjaciołach, których przecież nie przestanę mieć mimo odległości. A za rok wrócimy. I może nasze serca będą już kompletnie odmienione, może poznamy nowych ludzi i będziemy mieć nowe marzenia, może nawet zdarzy się coś i nie wrócę do Brna. Wyjazd tu przecież pokazał mi, jak bardzo wszystko może się zmienić w ciągu kilku miesięcy. Ale tego co stąd wyniosłam i co mam – przyjaciół, wspomnienia, umiejętności – to wszystko zamierzam pielęgnować.
Oswoić się z szybkością
Ostatnie moje wyczyny na rolkach były dosyć żałosne, dlatego korzystając z wolnego popołudnia – o 16:00 mam ostatni wykład z eksperymentalnego filmu – wybieram się na rolki. Koło pracy Marcela, wzdłuż rzeki prowadzi ścieżka rowerowo-rolkowo-deskowo-biegaczowo-wózkowa xD. Innymi słowy wszyscy na kółkach i bez oddają się tam sportowi przy dźwięku miasta i szemrzącego potoku.
Mój problem na chwilę obecną to przede wszystkim brak umiejętności hamowania. To znaczy: umiem hamować, ale jak wielokrotnie tłumaczyłam tylko i wyłącznie tym małym hamulcem przy prawej rolce, a to praktycznie nic nie daje przy wielkich lub ciągnących się daleko górkach.
Pierwszy odcinek tej ścieżki kończy się przy ulicy. Jest cały czas prosto i są tam dwa maleńkie pagóreczki. Na początek moim planem było uczyć się zatrzymywać i hamować na różne sposoby, ale jeżdżąc już po owej ścieżce, zdałam sobie sprawę z tego, że nie mam bladego pojęcia od czego zacząć. Poczekam więc na Marcela, może zgodzi się spędzić ze mną jeden wieczór lub popołudnie na walce o przetrwanie. Tymczasem zamykam oczy, uginam kolana i uuuuuuuuuuuuu!!!
….Zjeżdżam z górek. Jednym z moich większych strachów jest niekontrolowana prędkość – tj. rozpędzam się, nie mogę się gwałtownie zatrzymać ani zwolnić. O Boże, zabiję się!!!
…Dlatego przestałam jeździć po Brnieńskich ulicach pełnych górek i pagórków, na których nie sposób się zatrzymać. Na początku zjazd z tych maleńkich górek jest dla mnie niczym skok na bunggee. Serio, nad skokiem się krócej zastanawiałam. Na górce stałam dobre piętnaście minut i myślałam nad zawróceniem, bo traumatycznych przeżyciach z ostatniej wyprawy na rolki.
Było strasznie. Słyszysz jak kółka zaczynają głośno hałasować, czujesz je pod nogami. Nogi zresztą też się trzęsą i możesz czuć, że nie bardzo masz nad tym kontrolę. Stopy jakby się troszkę rozjeżdżają. Nie ruszasz nogami, tylko je uginasz i modlisz się, żeby się nie potknąć… i nagle jesteś już na dole i wjeżdżasz pod górkę. Powoli i delikatnie, gdy wyczujesz moment, odrywasz nogę od powierzchni i jedziesz dalej.
Udało się! Muszę to komuś pokazać! xD
Jeżdżę sobie kilka razy w tą i z powrotem i przyzwyczajam się do górek, w sobotę i niedzielę postaram się znaleźć w sobie odwagę, żeby przejechać przez ulicę i zbadać dalszą trasę. Tymczasem przerwę robię sobie w czymś nazwanym centrum Victoria… Victora… nie pamiętam…
Przy ścieżce jest duży budynek wyglądający jak szkoła, kryta plaża do piłki plażowej i budka z piwkiem, kawą i różnymi napojami. Robię sobie przerwę na lemoniadę… malinową i akurat zaczyna kropić.
Zbieram się i w te pędy ruszam w stronę przystanku tramwajowego. Dochodzę do niego, gdy już porządnie pada, ale po chwili się uspokaja i znów wychodzi słonko. Dzisiaj generalnie jest ładnie – słońce raz się chowa, raz wyłazi, ale drugi raz nie padało. Jest cieplutko, mimo że czasem zawiewa. My siedzimy sobie na wybiegu dla piesków – ja piszę, a Loki spaceruje. Zaraz lecimy na obiad, a potem pora wracać do pisania prac.
Chciałabym, żeby pogoda była tak pewna, żeby móc sobie na cały dzień pojechać gdzieś nad jeziorko i w ciszy się uczyć. Póki co, niestety jeszcze tak nie jest, ale fakt faktem – przecież jest dopiero maj. W międzyczasie, chcę jeszcze gdzieś sobie pojechać, porobić coś, coś zobaczyć przed wyjazdem z Czech. Możliwe, że ograniczę się tylko do okolicy. Może pojechalibyśmy jeszcze raz do Pragi. W końcu niewiele widzieliśmy, gdy byliśmy tam po raz pierwszy.
A tymczasem w liczbie trzech dziewcząt pojawiłyśmy się na ostatnim wykładzie z filmu. Na dole w ogrodzie znowu party i chyba skoczę sobie właśnie tam, żeby popracować wieczorem, zanim wrócę do Lokiego.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)