Perpetuum
Ostatnio dużo pijemy. Ja nawet tego specjalnie nie planuje. W tym tygodniu jakoś samo tak wyszło. Najpierw spotkanie z Pauliną w Utopii. Wczoraj spotkałyśmy się jeszcze z Karoliną, a potem impreza z Marcelem i jego współlokatorem. Zwyczajnie dużo się ostatnio dzieje. Zresztą nie tylko jeżeli chodzi o melanże. Może tak powinno być? W końcu nareszcie zaczął się nam nowy semestr. Już jutro pierwsze zajęcia.
INTEGRACJA V STREDOVEKE KRCMIE
Po dłuuugich świętach wreszcie udało się nam wszystkim wrócić do Brna. Spotkałyśmy się tam, gdzie zaczynałyśmy czyli w najlepszej na świecie średniowiecznej restauracji na Namesti Svobody na litrowym kufelku Kormy. Paulina ogranicza się do herbaty imbirowej (czeski. Zazvorovy caj), jest chora. Wszyscy na około są chorzy. Mi już lepiej. Nie kaszlę i nawet nie smarkam. Zdaje się, że będziemy żyć.
Jak zwykle kilka ciekawych obserwacji . Dyskusja o stypendiach. Od uczelni zależy, czy mając jednocześnie stypendium socjalne z POWER (w ramach Erasmusa) można się ubiegać o zwykłe stypendium socjalne na własnym wydziale. Moja uczelnia pozwala. Pani z biura wymiany wyśmiała mój brak wiedzy (w zeszłym semestrze nie składałam). Mamy więc nadzieję, że chociaż te trzy stówki uda się zdobyć. Każdy pieniądz jest potrzebny, jeżeli mamy zarówno zwiedzać z psiurem jak i… No ale właśnie – pies. Znowu nie w formie. Ma jakieś dziwne duszności, boję się o niego. Chociaż już dzisiaj zdaje się, że czuł się w porządku.
Po drugie kwestia poczucia bezpieczeństwa. Zgodnie stwierdzamy, że w Brnie na ulicy w nocy jest bezpiecznie. Dlaczego? Są przecież bezdomni, pijaki, nawalona młodzież i mnóstwo innych typów, którzy mogliby sprawić, że poczujesz się niekomfortowo. Mi się zdaje, że tutaj oni po prostu nie zaczepiają. Albo może inaczej – zaczepiają rzadziej i nie tak natarczywie jak w domu. Nie wiem czemu odnoszę takie wrażenie, ale zdaje się, że co w tym jest skoro zauważam to nie tylko ja, ale i moje koleżanki.
Po trzecie wszyscy podekscytowani nowymi przedmiotami. Poopowiadałyśmy sobie nieskończenie długo o zaliczeniach, jak co wypadło, czy było groźnie czy całkiem lajtowo. Ja podniecam się moją pracą z filmu eksperymentalnego na trzy strony po czesku. Marcel pomoże, aby to miało ręce i nogi. W ogóle mam tyle fajnych przedmiotów, że już nie mogę się doczekać.
Było też o metodach selekcji pasażerów komunikacji miejskiej. O tak, dostało się także kanarom. Nikt się przed nami nie ukryje.
Co można więcej powiedzieć o tym spotkaniu? Nie ma sensu rozkminiać każdej dyskusji. Koniec końców dobrze się było znowu zobaczyć. Szykuje się jakaś kolejna wyprawa. Typujemy Wiedeń. Komplikacji będzie sporo. Karolina we Wiedniu już była, więc nasz szalony Japończyk, przy tym sprawny nawigator, będzie biegała własnymi ścieżkami. Paulina może wyskoczyć tylko na jedną noc, bo kot, a ja będę musiała znów zapakować psa do pociągu xD. Chyba, że udałoby nam się pojechać autem. Taki trip wymaga planowania. Odkładamy do na późniejszy okres. Chcemy zwiedzać to piękne miasto, przy bardziej sprzyjającej turystyce pogodzie. Poza tym nie lubię nic planować na pierwsze tygodnie semestru. Grafik jest rozchwiany i niepewny, zmiany dopiero się ustalają. Acha, no i nie przesłali mi jeszcze stypendium.
ADMINISTRACYJNA KANAPKA
No, a ja znowu o pieniądzach. Ciężka sprawa, są potrzebne do życia, ale jakoś niespecjalnie trzymają się portfela. Podpisany aneks wysłano mi około dwóch tygodni temu. Poprzednio właśnie po podobnym okresie od podpisania otrzymałam przelew. Nie tracę więc nadziei, chociaż sytuacja zaczyna się robić nieciekawa. Wydałam już cały limit karty kredytowej. Muszę wymyślić jakiś sposób na oszczędzanie. Będę robić cholerne listy zakupów, planować posiłki na cały tydzień, żeby jak najlepiej używać składników, które już mam. Na pewno jakoś to pójdzie. No i planuję jeść na stołówce co najmniej trzy dni w tygodniu. Będzie taniej. Damy radę. A w poniedziałek muszę zadzwonić do biura wymiany, Karolina wspominała, że w jej przypadku zdarzały się jakieś pominięcia. Nigdy nie zaszkodzi sprawdzić, czy się nie zostało przeskoczonym. Chuchać i dmuchać na zimne.
PERPETUUM
Tak, jest ciemno i łatwo wpaść w odpowiedni nastrój.Jest zimno.
Nie miałam bladego pojęcia, że ten niewielki klubik jest właśnie tu! O krok od Desert. A dokładniej na rogu ulicy. Chociaż nie rzuca się zbyt bardzo w oczy, to całkiem spoko miejsce. Nie widać, że to klub, bo na górze znajduje się jedynie szatnia, a bary i parkiet są na poziomie piwnicy. Duży Pan w szatni wzbudza grozę i respekt, ale nie jest niebezpieczny, przynajmniej jeżeli dobrze się zachowujecie xD.
Zaciemnione i zakurzone przestrzenie mogą utrudnić oddychanie. Pali się tu wszystko i wszędzie. I nikogo nic nie obchodzi. Pijemy piwko, pijemy tequile. Nie wiem skąd u Czechów takie zamiłowanie do shotów (swoją drogą w Czechach na shota mówi się „panak”). Chłopaki robią bardziej zkwaszone miny z czego jestem dumna, do czasu, gdy sok z cytryny popłynął po moich popękanych wargach. Boże, daj stypendium – potrzebuje pomadki ochronnej.
Kolegom udało się mnie przekonać do muzyki House, którą dotychczas miałam w głębokim poważaniu. Nie wiem, ale to czego słuchałam w domu z tego gatunku, wypadało słabo. Tym razem było super. Może to kwestia… nie, muszę przyznać, że muzyka mi się podobała. Sama skakałam wokół moich towarzyszy , prosząc o tańcowanie. Długo nie musiałam czekać. Tańcowanie zakończyliśmy, gdy byłam jeszcze pełna energii. Energia mogła wziąć się z upojenia spowodowanego opróżnieniem dwóch litrowych kufli Kormy popołudniu. W każdym razie kto ma klucze od domu, ten dyktuje warunki. Jeszcze tylko baaardzo kręte schody i korytarz jak z horroru i mogę zwiedzić nowy nabytek chłopaków. Chciałabym mieć pokój większy niż całe moje aktualne mieszkanie. Tyle przestrzeni! Ale to jest zaleta mieszkań w kamienicach. Przestronne, z wysokimi sufitami. Można by rurę zamon… ale ja nie o tym chciałam.
MARATON SERIALOWY NIE ZAGŁUSZA CZARNYCH MYŚLI
Znów rozpoczęty. Po obejrzeniu wszystkiego co mnie interesowało, rzuciłam się na Wikingów. I oglądam. Od dwóch dni. Kończę już serię drugą, więc idzie mi całkiem nieźle, skoro w międzyczasie zdążyłam jeszcze trzy razy wyjść z psem na spacer w ciągu dnia ( w tym jeden godzinny), ugotować obiad, wyjść na zakupy, spotkać się ze znajomymi ( i to dwiema grupami w 24 godziny!). Od jutra pora przystopować z rozrywką. Muszę wziąć się za naukę, obym tym razem zdała wszystko w pierwszej sesji. To nie jest tak, że ja chcę szybko wracać do domu. Odwlekłabym to do nigdy, tak jestem szczęśliwa póki co, ale kiedyś trzeba będzie wrócić do dobrze płatnej robotki, pojechać do na Woodstock, znowu znaleźć mieszkanie, ale tak bardzo chciałabym zabrać niektóre rzeczy ze sobą.
Myślałam, że depresja poerasmusowa przyjdzie po Erasmusie. A ja już się martwię. Nie chodzi mi wcale o Erasmusa, jako wymianę, fun, i melanże, bo to też jest w Gdańsku w takiej czy innej formie. Chodzi o to wszystko co zbudowałam – znajomości, treningi, nawet cholerny czeski, którego już nie będę się uczyła poprzez kontakt z native’ami. Pora się zaopatrzyć w dużą ilość książek. Nakupuję fantastyki.
Nie mogę uwierzyć, że jutro poniedziałek. Zaczynam się stresować. Ten dzień jawi się przerażająco tylko, jeżeli trzeba gdzieś wstać i jechać.W czasie sesji, poniedziałki były wporzo. Jutro trzeba wstać, znaleźć nowe budynki uniwersytetu, nowe klasy, nowych wykładowców. Cholera, znowu będą zupełnie nowi ludzie i kogo ja będę prosić o notatki? W tym semestrze muszę też dbać o nieobecności, skoro w maju będę musiała wyjechać na cały tydzień. Przydałoby się tam jakieś święto.
To jest zabawne, w call center jak jest święto narodowe w czeskiej republice, to Polacy muszą pracować, bo w Polsce w te dni normalnie ludzie dzwonią, ale nie pamiętam, żebyśmy kiedykolwiek mieli wolne z okazji święta narodowego… Może takowe się nie przydarzyło po drodze. Nie pamiętam. Za to mam dostać kartę multisport, a bardzo chciałam chodzić po taniości na siłownię. Tylko fajnie by było, żeby ktoś mi wypisał jakiś grafik czy coś. Gdy posłałam dyspozycję do team leadera, dostałam automatycznie wygenerowanego maila, w którym zostałam poinformowana, że odbiorca wiadomości nie otrzymał, ponieważ pracuje jedynie od poniedziałku do piątku i wypisano dane kontaktowe zastępcy, z którym należy się skontaktować w razie poważnych problemów. Że, jak mi się zdaje, moje problemy do poważnych nie należą, zamierzam poczekać do jutra. Przecież w poniedziałek wejdzie i sobie zobaczy, uprzedzałam go, że wyślę dyspozycyjność dopiero w niedziele. Poza tym, co za dziwna sprawa, to w Czechach team leaderzy w korpo nie tyrają od rana do nocy?
PSI BRACIA
No, a Loki na spacerze poznał krewniaka. Słuchajcie, te wszystkie piękne rasowe psy mój zachwyt wzbudzają. Loki jest pocieszny. W ogóle myślę, że raczej dla niewielu osób mógłby być przerażający. Jest na to uroczo za głupi. Żebyście tylko widzieli jak leży plackiem z pościelą w pysku i merda ogonem, bo na niego spojrzałam.
Kobieta z osiedla ma dwa wielkie psy (nazwa rasy skomplikowana, aby spamiętać po jednej rozmowie). Wielkie, z długą szorstką sierścią, masywne, wielkie, olbrzymie. No przecież te psiska w kłębie sięgają mi wyżej bioder. Jak się dwa naraz do mnie przytuliły, żeby powąchać, to niemal przewróciły mnie puknięciem nosa.
Miałam też kilka koleżanek z tymi masywnymi psiurkami. To to waży dopiero! Mój Lok to taki chudy labrador raczej. Pies niewielki, chociaż zwinny. Kolega, z którym się dziś bawiliśmy z pewnością ważył dwa razy tyle. Był grubszy, tego samego wzrostu i… miał 7 miesięcy. Jakże komicznie wygląda 7 miesięczny szczeniak większy od mojego niemal dwuletniego dzieciaka.
Ale starszak oczywiście wygrywa. Oba potwory po zabawie są czarne od błota.
GOTOWANIE
Ostatnio mam zajawkę na tradycyjną kuchnię. Pamiętacie moje rozterki z czym podać jajka na twardo w sosie koprowym (takie danie zaserwowano mi kiedyś w restauracji, na co otworzyłam szeroko oczy, bo w Polsce jajka ugotowane na twardo daje się z reguły jako zakąskę, do sałatek, na kanapki, ale nie jako główne danie). Knedlik odpadł. Byłam za leniwa, żeby iść do sklepu, a trzeba do nich drożdży. Za to do kopytek niewiele trzeba, a ja ich jeszcze nigdy nie robiłam.
Potrzebujecie:
Jeden średni ziemniak (może to być dość nawet jak na porcję dla dwóch osób)
Mąka (ja sypię na oko)
jajko
I już. Ziemniaka gotujemy w osolonej wodzie. Potem przyda się blender, albo tłuczek, bo ziemniaka trzeba zmiażdżyć na drobno, aby grudek nie było, bo potem mogą być w kopytkach. Wrzucamy jajeczko, dosypujemy mąki i zagniatamy, tak samo jak ciasto do szarlotki. Ciasto ma do siebie to, że się klei, ale odradza się dosypywanie wielkich ilości mąki. Potrzebujemy masę, z której ulepimy paski, które następnie podzielimy na równe cząsteczki. Wrzucamy do znów osolonej, gotującej się wody i już po kilku sekundach wyławiamy pływające, pyszniutkie kluseczki. Smacznego. Całkiem niezłe z tym sosem koprowym, chociaż nie jestem jakąś wielką miłośniczką, akurat tego zestawu obiadowego.
Kształt kopytek może niezbyt, ale to tylko dlatego, że akurat wówczas spieszyło mi się od jedzenia, a nie cudownych widoków.
Niedługo będę nawalać knedliki. Jeżeli łaskawie uczelnia pośle mi pieniądze. Jak nie pośle, to umrę z głodu. Jeżeli nie chcecie robić masy od podstaw, a macie ochotę na knedlika, to gotowe ciasto można kupić w Albercie. Zakładam, że takie coś tylko tniesz na kawałki i gotujesz. Jutro chcemy śmignąć do knajpy indyjskiej na lunch. Jak zwykle oferta obiadowa. Za niecałą stówkę open-bufet. Jesz ile wlezie, co chcesz. Mam nadzieje, że można sobie jeszcze zapakować. Mogłabym wziąć nieco na cała kolejne dwa tygodnie -_-, bo nie wierze już, w to że los się do mnie uśmiechnie i stypendium po prostu sobie będzie na koncie pewnego dnia.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)