Obla 38
06:00 EXPEDITION CLUB
Nie możemy spać. Szybko myję się w umywalce i ubieram - wczoraj próbowałam w tej samej umywalce doprowadzić się do stanu używalności (wydepilować nogi) i kafelki Expedition Club spłynęły krwią. Dziś wygląda to jeszcze gorzej.
-Dla wszystkich, którzy tak jak ja wyruszają w wyprawę w ciemno - od razu ostrzegam. Z higieną czasami może być ciężko, gdy nie masz nawet miejsca do spania. Prywatność - null. Koniec końców udało mi się nawet umyć włosy, ale powiedzmy, że nie jest to to samo, co dwadzieścia minut wypachnienia się w wannie.
Jemy śniadanie. Po powrocie ze spaceru proszę Alberta o hasło do wifi i zaczynamy poszukiwanie mieszkania. Robię swoją pierwszą w życiu kawę z ziaren własnoręcznie zmielonych w młynku :). Trzeba powiedzieć, że to niesamowite doświadczenie, obfitujące w niesamowite doznania węchowe. Czy nadaję się na baristkę? W życiu... Ale nawet moje beznadziejne umiejętności kawiarki, nie są w stanie zabić smaku tego cuda.
Szukanie mieszkania idzie źle. Nikt nie mówi po angielsku, mój czeski jest... nie warto wspominać, więc chłopcy dają się zatrudnić w postaci tłumaczy. I tak udaje mi się umówić na zaledwie jedno spotkanie do dwupokojowego mieszkania. Wcześniej Amadine ogląda kilka pojedynczych pokoi- dogadałyśmy się, że w tej tragicznej sytuacji musimy szukać czegokolwiek.
Jedziemy tam z psiurem o 17:30. Otwarcie Expedition Club. Zostawiłam walizki i modliłam się o ratunek. Dojechałyśmy. Okolica fajna. Tj. za miastem, blokowisko, wokoło zielono, pagórkowato :D Jest nawet jakiś bar, który wygląda na osiedlowy sklep. W ławach siedzą dorośli, starzy, młodzi - wszyscy z piwkiem, wszyscy radośni. Po placyku biegają psy i dzieci. Wesoły obrazek.
Przybyła przedstawicielka. WTF? A to nie miał być prywataciarz? O cholera... Oglądamy mieszkanie. Miły, okrągły właściciel. Mieszkanie jest po prostu piękne. Nowiutkie, jaśniutkie. Wielka sypialnia, wielki salon połączony z kuchnią (tam miała spać jedna z nas), wielka łazienka i balkon, na który można było wejść z sypialni i salonu.
-Jest internet?
Nie ma. Można założyć. Dodatkowy koszt. Niewielki, ale... Pytam Amadine. Wygląda na przekonaną. Chociaż jest dosyć skąpa, jeżeli muszę być szczera. Ale w tym przypadku to dobra cecha. Ja byłabym tak zdesperowana, że z całą pewnością wzięłabym cokolwiek. W końcu się decydujemy. Mówię, że musimy wprowadzić się dzisiaj, bo nie mam gdzie spać. Może być dzisiaj. 12 tys.?
12. tys.
Bierzemy!
-Ano, to jeszcze 12 tys. kaucji na raz i 12 tys. dla pośredniczki.
-Kolik ( ile ) k****?
Wyszło nam to na koniec 36 tys. plus coś tam za net plus rachunki.
3 zł na łebka na start. Patrzymy na siebie z rozpaczą, ale kręcimy głowami. Jeszcze jedno tęskne spojrzenie w stronę nowiutkich mebelek.
Po druzgocącej porażce wracamy z srającym wszędzie psiurem na Namiestí Svobody. Festiwal wina trwa. Wszyscy się cieszą. Bierzemy po plastikowym kubeczku. Siadamy przy fontannie i odpalamy szluga, zastanawiając się, gdzie by tu kupić coś do jarania. Lokiego wystraszył 4 - miesięczny szczeniak. Muszę iść z nim jutro do weterynarza. Albert mówi, żebyśmy wpadli na imprezę. W wejściu tratuje mnie jasny labrador. Od cholery ludzi. Piwka, przekąski, sączy się muzyka, ludzie rozmawiają. Wszędzie rozbrzemiewa angielski, bo naprawdę są tu ludzie wszelkich narodowości.
Bierzemy udział w quizie na temat Czech - z marnym wynikiem. Pijemy piwko, wino, piwko, herbatę Masala - jak na Masalę to tylko do Expedition Club.
-Indyjskie przyprawy, mleko. Dostaniecie ostrą herbatę z kożuszkiem jak kakao. Niedrogo i NA MOJĄ GŁOWĘ nie ma lepszej Masala čaj w całym Brnie. Sprawdziłam. Więc zapraszam.
Gdy zabawa wre, a ludzie rozproszyli się już na mniejsze grupki, Albert przedstawia mi Ewę. Ewa to Polka mieszkająca w Brnie. Naraz okazuje się, że swój to jednak swój. Nowa znajoma dzwoni do swojego polskiego kolegi. Przeprowadzam z nim krótką telefoniczną konwersację. Mam mieszkanie, co prawda na początek na próbę, na miesiąc, bo wcześniej mieli lokatorkę z psiurem, który siał chaos, ale mam. W ręce adres Obla 38 i numery autobusów, którymi dojadę. Albert zgadza się oddać mi sofę na jeszcze jedną noc, a następnego dnia o 18 mam już być w nowym mieszkaniu.
WSZYSTKO DOBRE, CO SIĘ DOBRZE KOŃCZY
Tymczasem zostaje nas zaledwie garstka Martin i pracownicy/ ew. lokatorzy - trzeba bardzo kochać swoją pracę, aby sypiać w biurze... zawsze chciałam mieć swój gabinet w domu!
Tu baka (marichuanina) pachnie na każdym rogu. Mój znajomy tłumaczy mi, że tak samo jak na picie w Brnie w miejscu publicznym jest tu ciche przyzwolenie. Rzeczywiście, do tej pory nie widziałam, żeby ktoś otrzymywał za to mandat. Należy się po prostu przyzwoicie zachowywać. Na przystankach jest zakaz. I większość tego przestrzega. Za przystankiem i obok przystanku jest różnie. Za to tylko w weekendy i w nocy można zobaczyć osoby jedzące w komunikacji miejskiej. Mój współlokator powiedział mi, że został kiedyś wyproszony z tramwaju z jedzeniem przez motorniczego. Nie wiem jak to wygląda w przepisach. Nocne pachną kebabem
Trzeba o tym wspomnieć. Fast food w Brnie to przede wszystkim:
-kuchnia wietnamska, chińska, wietnamska, japońska, wietnamska...zakładamy, że większość tego jedzenia nawet jeżeli pochodzi z przepisów danego kraju to i tak robią je wietnamczycy.
-Żeby zjeść dobrego fast fooda trzeba wiedzieć gdzie. Posiłki są tanie. 30-100 CZK.
-Jednakże porcja czeska różni się od polskiej. Jesteśmy w Polsce przyzwyczajeni do pękatej buły wypełnionej taką ilością surówek i mięsa, i frytek, że przeciętna osoba średnio może się ruszać po spożyciu takiego potwora. W czechach jest to trochę mięsa, jeden sos (tatarski, majonez, ketchup), jakaś sałata i trzy kawałki ogórka. Jest to płaskie i da się zjeść jak kanapkę.
-Można też wpaść na nieświeże - a propos. Jest w drodze z Hlavni Nadrażi do Namiesti Svobody sklep z przeterminowanymi produktami w okazyjnych cenach. Wspomniała mi o nim koleżanka z Erasmusa (również Polka). Jedzenie jest dobre. Tj. smakuje normalnie. A jest na Boga śmiesznie tanie! Polecam, jakby kto musiał oszczędzać.
Dobrze się chilluje w Brnie. Szisza, wino, konkurs: "kto puści najlepszy kawałek". Dyskusje. W końcu pora spać. Niespecjalnie widzę już na oczy. Pieseł padł i leży. Poznałam na fajce kucharza z dołu. Pod klubem jest pub NASTOJAKA :D Idealna nazwa dla pubu, w którym rzeczywiście nie ma krzeseł, tylko wysokie stoły.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)