Nothing can stop me

Opublikowane przez flag-xx Usuario Anónimo — 6 lat temu

Blog: W ciuciubabkę z czasem...
Oznaczenia: flag-cz Erasmusowy blog Brno, Brno, Czechy

Myślałam, że już mi się nie chce tak wariować, ale dalej testuję nowe stany świadomości. Wcale nie jestem na to za stara, czy zbyt zmęczona. I wiecie co? To jest świetne.

Nothing can stop me (In Perpetuum)

Bo to prawda.  Unoszę się – właściwie czemu miałabym dotykać ziemi, skoro jestem lżejsza od powietrza. Nic nie może mnie zatrzymać, co wykrzykuje Marcelowi już po angielsku, bo bladego pojęcia nie mam, jak to wyrazić po czesku. Ale zdaje się, że on to po mnie widzi, tak jak wszyscy dookoła. Tylko ja – najpewniej skutkiem utraty ciężkości – zataczam się, odbijam się od ścian i ludzi,  chyba tego nie zauważam.

Tłum jest taki, że nie da się oddychać. Na początku. Po niecałej godzinie już wiem, że oddychanie wcale nie jest potrzebne do szczęścia xD Zapach ludzi, fajek, palenia, piwa przesiąka przez ściany i mogłabym przysiąc, że nad klubem unosi się wielokolorowa mgła zrobiona ze szczęścia.
Ale mam dziś gadane.
W każdym razie ludzie rozpraszają się po barach, chillout roomach, toaletach i robi się tyle miejsca, że jesteśmy w stanie przeniknąć w głąb. Stać się częścią  tego szalonego tłumu. Już nie myślę. Za sobą mam Marcela – i tylko ten fakt się liczby, bo jest wielki i jest moim jedynym punktem odniesienia, a ja byłam mała, zgubiona w szalonej fazie, głucha muzyką i ślepa od reflektorów. Wszyscy byli wyżsi ode mnie, więc rzucałam się w dzikim tańcu, widząc tylko blask spoconej skóry w półmroku. To jest super.

No, ale zbyt samodzielna rzeczywiście nie byłam. Gdyby mnie nie transportowano raz do chillout roomu, raz na piwo, albo wodę (potem piwo było już najgorszym możliwym wyborem, jaki mogłam podjąć) tkwiłabym na tym parkiecie, aż by mi serce wysiadło, albo do pierwszego omdlenia.

„Dzisiaj mamy chillout…”

Każdy z nas wie, że zdarzają się chwile słabości. Nie mam na myśli żadnych dzikich niemocy. Ja nie czułam zmęczenia, ani troszeczkę i gdyby co jakiś czas nie sugerowano mi, że mogłabym usiąść na dupie i się napić, albo wziąć głęboki oddech, albo zapalić, to jak już mówiłam, zdechłabym na parkiecie – to by były jaja xD.

No i otworzono dalszą salę. Tzw. chillout room, czasami ponoć jest tam druga scena. We wnęce bar, nie aż tak pusto. Co jest super? Wchodzimy. Stoliki zajęte. Idziemy w kąt. Siadamy na glebie i wyciągamy nogi. Szluga w jednej ręce, woda w drugiej. I tak się odpoczywa. Powiedziałabym, że na chwilkę mieliśmy iście domową atmosferę. Nie wiem jak do tej pory mogłam melanżować bez strefy chillloutu xD. Wynalazek godny jakiejś światowej nagrody.

Na głównej Sali już popijają piwo dzisiejsi goście, więc można nie tylko przysłuchać się dyskusjom, ale także poznać całkiem fajnych ludzi i dołączyć do ciekawej gadki. Ale nie ma co marnować siły i czasu – chociaż właściwie, nie odczuwamy już tego, że płynie. Nasz czas = wieczność, a przynajmniej do momentu, gdy ktoś nam oznajmi, że trzeba już kończyć. Ale nikt tego nie zrobi. Mamy więc całą wieczność, która zapowiada się bardzo interesująco – dobrze.

Before…

Kto by się tego spodziewał. Na pewno nie ja. Gdy wchodzimy do domu brakuje tylko osób, które wcześniej walczą pod klubem o ostatnie bilety, stolik jest zawalony różnymi typami alkoholu. Spróbowałam przede wszystkim czeskiej, myśliwskiej whiskey. O booooże, jakie to dobre. Jest tam cała ekipa, współlokatorzy, znajomi. Wszystko na miejscu, tak jak było w domu, kiedyś, jak przed melanżem siadaliśmy w pokoju z piwkiem i fajeczką, każdy tam gdzie było miejsce, ktoś wyżerał zapasy z lodówki, ktoś wychodził na zakupy (jak na Woodstocku, poranna wyprawa po ciepłe bułeczki do Lidla). Każdy gada ze wszystkim i o wszystkim. Sprawy ważne przeplatają się z zabawą, byle rzucane dowcipy z interesującymi dyskusjami. Długo będzie to trwać zanim ruszymy się na melanż. W tle leci muzyczka. Jest dobrze. Brakuje psiura. Ale to nic. Pieseł pojedzie z nami na wycieczkę do miejscówki, z której są ci wszyscy super ludzie.

Nothing can stop me

Nothing can stop me

Kilka miłych komentarzy na temat całkiem niezłego czeskiego. Coś o podróżach, coś o wszystkim. W końcu wytaczamy się jeden po drugim, ale i tak całkiem sprawnie w porównaniu do wcześniejszej próby wejścia. W owej kamienicy do Marcelowego mieszkania można dojść jedynie pokonując cztery drzwi – całkiem ostre wyzwanie dla wracających z imprezy, tak samo jak dwa odcinki wijących się niczym wąż schodów. Przy wchodzeniu klamka obróciła się wokół własnej osi i blokuje drzwi. Dobrze, że mam malutkie łapki, które wcisną się w szczelinę między skrzydłami drzwi. I dobrze, że nie stało się to w drodze powrotnej. Nie pamiętam powrotu do domu, więc najpewniej nie byłam w stanie, w którym mogłabym się na cokolwiek przydać. Zastanawiam się, jak weszłam na drugie piętro i nie zaliczyłam żadnej gleby. Dobrze, że mieszkanie jest tak blisko.

Poranek, czyli popołudnie

Wstawanie jest ciężkie. Ale przecież pies czeka w domu na spacer. Gdy Marcel mnie budzi mam ochotę wyrzucić jego telefon i budziki przez okno. Nigdy w życiu. Psiur nie takie tragedie przeżył. Simona jest w domu. W niczym mu nie pomogę, jeżeli padnę gdzieś przemęczona na ulicy. Wracamy spać i nagle okazuje się, że jest już dwunasta. Ja ledwo zdążyłam opuścić powiekę – przysięgam.

Jest jasno, ciepło, świeci słońce, a mi się mieni przed oczami. Świat błyszczy się jak Edward ze Zmierzchu w słońcu, a ja bardzo czuję, że nie dam rady wrócić do domu sama. Zemdleję gdzieś najpewniej, serce mi się zatrzyma, zwymiotuje na środku miasta (mimo, że czuję się nienajgorzej), w każdym razie wiem jedno – poczucie bezpieczeństwa dałby mi tylko Marcel, sprawdzający co chwilę czy jeszcze oddycham xD.

Idziemy na przystanek, a ja śmieję się jak głupia. Nie mogę się przestać śmiać. Rozłożyłabym sobie ręcznik na trawniku w parku i wyłożyła się plackiem, i tak leżała, wpatrując się w czyste niebo o wyobrażając sobie pustą plażę przed sezonem w południe – pustą i cichą. Strzelamy sobie spacerek a potem pizzę i suszone uszka świni (Loki). Najpierw próbujemy się naprawić herbatą, a potem dochodzę do wniosku, że to nic nie da. Spuszczam żaluzje, robię łóżko, chwilę walczę, żeby zmusić Lokiego do powalenia się przy mnie no i idziemy spać. Jaki dobry to sen.

Ale trzeba wstać, a gdy się budzę, jeszcze bardziej się chwieje niż rano. Za to mam jeszcze kapcia w paszczy i czuję się nieświeżo. Trzeba wrócić do siebie. Ogarnąć się. Prysznic. Spacer z pieskiem i piwko, które Loki rozbija, żeby bawić się  z innym psem na chodniku. No to  powrotem do sklepu. Gdy już  otwieram piwko, czuję jak cała wczorajsza atmosfera powraca, niepowstrzymana ochota na przyjemności. Załadowałam już skany Learning Agreement, mam nadzieję, że wszystko będzie w porządku i napisałam do koordynatorki na UG. Znów dzieją się tam bardzo dziwne rzeczy xD. Ale to w końcu UG, byłoby nudno, gdyby nie to co tam się wyprawia.

No i wreszcie po długim oczekiwaniu – praca

Naprawdę długo czekałam. Jak na fakt, że brakuje im pracowników, to dwutygodniowa rekrutacja to chyba przesada. Ale w końcu pojechałam. Skoro już mnie przyjęli, mimo mojej oczywistej niechęci do jakiegokolwiek pracowania wyrażanego w sposobie prowadzenia korespondencji. Nie podlizywałam się, a wręcz byłam tak agresywna, że szczerze zdziwiłam się, gdy zaprosili mnie na szkolenie.

Nothing can stop me

Każdy ma tu swój boks – stały, nie trzeba biegać codziennie między stanowiskami i przenosić swoich rzeczy, ale mnie póki co posadzono na cudzym stanowisku i myślałam, że zwału dostanę. Tj. wiadomo – twoje stanowisko, masz tam swoje rzeczy, ale brudne kubki, talerzyki, porozrzucane wszędzie kartki? Powstrzymałam odruch wymiotny i schowałam puste butelki po wodzie w wnękę przy komputerze i starałam się zaprowadzić jakiś porządek.

Najdziwniejsze szkolenie w moim życiu. Posadzono mnie – nie miałam żadnych kodów dostępu. Pokazano mi stronę internetową projektu i regulamin, i ogarniaj. No dobra. Ogarnę. Czytam. Potem ogarniam. Spaceruję sobie i patrzę, co i gdzie sprawdzać. Potem troszkę słucham rozmów mojej team leaderki, patrzę jak robi maile, gdzie czego szuka. Chociaż zwykle nie trzeba dużo szukać. Wystarczy udzielać ogólnych informacji, których ludziom nie chce się doczytać w regulaminie. Gdyby ludzie uważnie zapoznawali się z regulaminami i zaczynali najpierw od nich, gdy coś im nie pasuje, można by zamknąć call centra.

Oprócz tego mamy o wiele więcej możliwości działania. Możemy przyznawać rekompensaty, więc łatwo jest uspokoić podkurwionych klientów. Nie ma też drugich linii obsługi. Wykonujemy też pracę administracyjne – sprawdzamy zamówienia (czy zostały już odebrane przez klientów) i czy klienci nie zdobywają punktów  w sposób nielegalny.

Telefonów nie jest specjalnie dużo. W szoku jestem, gdy pytam ile dziennie odbierają  i odpowiedź wynosi około 100. Co nie jest żadną ciężką pracą przy pięciu konsultantach, siedzących tam po osiem godzin dziennie. Nas w Polsce na innym projekcie było co najmniej 50 jeżeli nie stu, i w godzinach szczytu cały czas wisiała kolejka po 6 telefonów. Odbieraliśmy w ciężkie dni po 70 telefonów na dzień.

Jest jednak miło i przyjemnie. Dziewczyny są bardzo miłe, a chłopcy eleganccy, ale dużo osób odchodzi do końca tego miesiąca. Jest kuchnia i stołówka pracownicza, a w biurowcu są też bary i sklepy. Na piętrze nie ma palarni, więc na szlugę będę musiała tracić czas na zjeżdżanie na dół. Na szczęście to tylko drugie piętro. Póki co zresztą nie planuję przerw, liczą się hajsy (w Czechach, tak jak w Holandii przerwy nie są płatne). Dziewczyny mówią, że jak bierze się to standardowe pół godziny na obiad (bo tu te przerwy rzeczywiście ludzie biorą) to muszą wychodzić pół godziny wcześniej. Ja jednak jako półetatówka mówię tylko do której mogę zostać  i to jest koniec mojej zmiany. Biegiem do szkoły! Albo na spacer z psiurkiem.

Najgorsze jest to, że ze strasznie luźnego grafiku nagle mamy po trzy dni pracy od rana do szesnastej i dwa dni szkoły od rana do wieczora.  Dlatego będziemy wyjeżdżać tylko na weekendy, mimo że pierwotnie mieliśmy ruszyć  w trasę już w czwartek. Życie – teraz jesteśmy ludźmi biznesu, więc śmigamy dopiero w piątek wieczorem. Zobaczę rodzinną miejscowość Marcela. Będzie super.  Zwariuję. Będzie świetnie. Loki się nabiega, a ja użyję wolności.

Tak już przywykłam do Brna, że aż troszkę mnie zmęczyło. Nie jest głośne, nikt się nie spieszy, ale brakuje mi tu zielonych pól, jezior, wiatru, rozpłaszczenia się z piwem przy miejscowym jeziorze. Zobaczymy co nas czeka. Już powstaje pewien… projekt… 


Galeria zdjęć


Komentarze (1 komentarzy)

  • flag-xx Tristan Kszczanowicz 8 lat temu

    Student stęka stęka,że nie ma co jeść ale z pragnienia nie umrze...;))

Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?

Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!

Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!