Wilczy stok
Wprowadzenie
Drodzy czytelnicy tuptający za jeżem! Mam nadzieję, że macie się dobrze, przeżywacie mnóstwo przygód i nadążacie z tuptaniem. W dzisiejszym poście chciałbym opisać nasze pierwsze wspólne, z Donato, szusowanie po stokach najbardziej znanego kurortu narcarskiego w Rumunii - Poiana Brasov.
Ski time
Stało się! W końcu Donato, włoski instuktor narciarstwa (i skautingu), namówił mnie na wspólne wyjście na narty na Poiana Brasov. On sam, wracając po świętach z Włoch, zabrał ze sobą cały sprzęt, buty, kask, gogle, kijki i... dwie pary nart, jedne ski tourowe, drugie zjazdowe. Na skitourowych już wszedł na Postavaru i zjechał oraz przeszedł naszą trasę z Tampy do Poiany.
Wieczorem we wtorek w Ciucas pożegnaliśmy Pantelisa, który kończył swoją Erasmusową przygodę i zmierzał do domu. Ponownie spotkaliśmy się całym naszym dreamteamem, ale oprócz nas obecni byli też Turcy oraz Mariola i Monika - i jakoś tak wyszło, że umówiliśmy się wszyscy na rano na dziesiątą na Livada Postei.
Livada Postei - Poiana Brasov
Tym razem wstałem wcześniej, aby na pewno się nie spóźnić. Pogoda na zewnątrz nie zachęcała do wyjazdu - jak na złość, kiedy uczyłem się do egzaminu, robiłem to, mimo minusowej temperatury, na dworze z widokiem na góry, ponieważ była piękna, słoneczna pogoda - teraz cały Braszów pokrywała gęsta mgła, wilgoć było czuć w powietrzu. Zrobiwszy kanapki dla siebie i Donato z rumuńskim odpowiednikiem nutelli, czyli fineti oraz bananem, najlepsze (Lukas i Gregor ostatnio kupili cały kilogram fineti - jedli go na śniadanie, kolację, obiad, a czasem nawet piekli przepyszne ciasta całe pełne obrzydliwie słodkiego przepysznego fineti z mnóstwem cukru) oraz herbatę, udałem się na Livada Postei, gdzie ostatecznie i tak prawie w ostatniej chwili wskoczyłem do autobusu. Całe szczęście Mariola i Monika mialy dodatkowe bilety, bo, tak jak zawsze na odcinku Livada Postei - Poiana Brasov, była kontrola biletów.
Ale bilety na ten odcinek można też zakupić u kierowcy. Jako że jest szczyt sezonu, są również droższe - wcześniej kosztowały pięć lejów w obie strony, teraz kosztują pięć lejów w jedną stronę.
Donato, jak to Donato, zapomniał kanapek i nie miał czasu zrobić herbaty, co było znakiem, że poznaliśmy się już dość dobrze. W autobusie spotkałem ponownie Guillaume'a i Nicolasa, dwóch Francuzów których poznałem na samym początku Erasmusa, ale którzy szybko uciekli z Coliny i wynajęli mieszkanie. Z Turków wstał tylko Esen. Z Donato zrobiliśmy którki research, z którego wynikło, że tylko dziewczyny są hipsterskie i biorą snowboard, reszta zdecydowała się na narty. Najlepszy był Esen, który na pytanie Donato, na czym jeździ, stwierdził: "Aaa, actually both of them I know how to do". Czy to prawda, czy przesadzał, miało się dopiero okazać.
Poiana Brasov
Wyciągi Poiana Brasov są czynne od godziny dziewiątej do godziny szesnastej.
Z Poiany można udać się na dwa główne wyciągi, gondole. Jedna prowadzi pod szczyt Postavaru, znajduje się tam też mniejszy stok, dla uczących się jeździć, który ponadto jest oświetlony w nocy, jako jedyny. Tam właśnie uczyła się Marta, która miała na tyle szczęścia, że przez cały luty będzie się uczyć za darmo jeździć na nartach w ramach zajęć na wychowaniu fizycznym. Bajka.
My udaliśmy się do gondoli jadącej na Capra Negra, najwyżej położony punkt do którego można się dostać wyciągiem.
Ceny wynajmu sprzętu
Po drodze z Francuzami i Polkami i Turkiem wypożyczyliśmy sprzęt. Dziewczyny za snowboard, buty i nieprzemakalne spodnie zapłaciły jakieś siedemdziesiąt lejów, a my, za kijki, buty i narty - pięćdziesiąt lejów. Przy czym trafiły nam się narty Atomic, więc wyglądało to całkiem pro. Z Donato jeszcze zamieniłem się kijami, bo jego włoskie były krótsze, idealne dla mnie.
Aby wynająć sprzęt, trzeba zostawić w wypożyczalni dowód osobisty oraz złożyć podpis. Wypożyczalni jest kilka na Poianie, najtańsze są te najbardziej oddalone od wyciągów i gondoli. Rzeczy mogliśmy zdeponować w budynku i odebrać pod koniec narciarskiego, sezonowego dnia.
Ceny karnetów
Udaliśmy się do kasy, gdzie kupiliśmy karnety. Można kupić karnety za punkty, dni lub na cztery godziny lub od godziny jedenastej do godziny szesnastej. Opcjonalnie można kupić większą liczbę punktów i dostanie się pewną zniżkę. Warto pokalkulować trochę, co się bardziej opłaca. Przykładowo, sześć punktów kosztuje trzydzieści lejów, a jeden wjazd na Capra Negra - kosztuje właśnie sześć punktów.
Wyciągi były czynne do godziny szesnastej. Zdecydowałem kupić się bilet na cztery godziny za sto lejów (wystarczająco czasu), a Nicolas i Guillaume kupili karnety od godziny jedenastej do godziny szesnastej (o dziesięć lejów droższe, dające jakieś czterdzieści minut więcej zjeżdżania - ale i tak chłopaki po czterech godzinach mieli już dość na dziesiejszy dzień). Donato posiadał karnet na dziesięć dni - zostały mu jakieś cztery do wykorzystania plus jakieś punkty sprzed miesiąca, kiedy jeszcze nie miał karnetu.
Cztery, pięć godzin jeżdżenia przy tak szybko działających wyciągach w zupełności wystarcza.
Kaucja za karnet wynosi piętnaście lejów - do zwrotu po oddaniu karnetu. Poiana Brasov to największy i najdroższy kurort narciarski w Rumunii.
Gondola
W trakcie, jak my wynajmowaliśmy sprzęt i kupowaliśmy karnety, Donato zdążył zjechać już trzy razy. Przy czym musieliśmy trochę na niego poczekać na dole podczas trzeciego zjazdu. Gondola działa bardzo szybko, praktycznie pojęcie kolejki tutaj nie istnieje - wjeżdża się do budynku, ściąga narty, jedzie na górę około siedmiu minut i można zjeżdżać.
Niebieska trasa
Na początek, aby przypomnieć sobie co nieco, Donato wybrał dla nas łatwiejszą trasę - niebieską. Dość łagodną, miejscami trochę bardziej stromą, w kilku miejscach płaską, gdzie trzeba było się rozpędzić, aby nie zatrzymać. Trasa przebiega obok Cabany Postavaru, którą mijaliśmy z Wojtkiem i Kubą miesiąc temu - można zjeżdżać główną trasą lub wybrać wąski przesmyk miezy drzewami, który prowadzi do naturalnej wyskoczni.
Okazało się jednak, że Esen nie panuje tak dobrze nad nartami. Donato na początku podpowiedział mu parę rzeczy, po czym zdecydowaliśmy się szybko zjechać na dół i wjechać ponownie na górę razem z Francuzami - po ponownym zjeździe niebieskim szlakiem dogoniliśmy pod samą gondolą dziewczyny i Turka.
To jest niebieski szlak, przechodziliśmy przez dziurę w płocie i przez niego w trakcie wspinaczki na Postavaru.
Co moogłoby być ciekawe, gdyby było więcej śniegu, to to, że na niebieskim szlaku znajduje się opuszczony budynek, niegdyś chyba był tam wyciąg, z którego dachu, przy odpowiednim poziomie śniegu, możnaby spróbować skakać. Niestety, dzisiaj nie było to możliwe.
Czerwona trasa
Na trzeci raz wzięliśmy coś trudniejszego - czerwoną trasę, w jednym momencie wyjątkowo stromą. Tam Monika się wywróciła na snowboardzie i nie mogła się zatrzymać, obróciła się głową w dół i pędem zjeżdżała na plecach dalej. Jako że nie znam się na snowboardzie, a to wyglądało bardzo kiepsko, rzuciłem się za nią, aby długim, pięknym łukiem, na samych krawędziach zakręcić i złapać ją końcówkę swoich nart. Byłem tak zaskoczony, że ten manewr się udał, że wypuściłem do Polki całą wiązankę po angielsku, na przemian pytając się, czy nic jej się nie stało i krzycząc "Ale to było dobre!".
Wilczy stok
A na czwarty raz, trochę przypadkiem, wzięliśmy stok czarny, o nazwie "Lupului", czyli "Wilczy". Jako były wódz "Wilcząt" musiałem oczywiście nim zjechać.
Rzeczywiście był dość hardy, już rozgrzani, ale ciągle niepewni po długiej przerwie z Francuzami zjeżdżaliśmy długimi łukami, prawie dotykając biodrami stoku, a nasze krawędzie krzesały iskry. Donato w tymczasie śmigał w najlepsze.
Aż w końcu zjechaliśmy na łagodniejszy, prawie płaski odcinek, zdyszani, zatrzymaliśmy się i... zgubiliśmy w naturalnej i sztucznej śnieżycy. Nic nie było widać, a Donato nie pamiętał, gdzie znajduje się stok. Po chwili jednak śmignął koło nas ubrany całkowicie na czarno, w miarę dobrze widoczny w zamieci, narciarz, który wydawał się wiedzieć, dokąd zjeżdża - czym prędzej więc pośpieszyliśmy za nim. Śnieg naturalny i sztuczny sypał tak ostro, że moja i Nicolasa twarz, ponieważ zjeżdżaliśmy bez gogli, szybko stała się cała czerwona.
Wyciągi krzesełkowe
Z czarnego szlaku, wilczego, nie zjechaliśmy na sam dół, ale do wyciągu krzesełkowego w połowie stoku. Takich wyciągów jest kilka, kosztują one około trzech, czterech punktów zazwyczaj. Ten, również bez kolejek, miał zamykaną barierkę z szybą, która chroniła przed wiatrem i śniegiem, więc było dość komfortowo. A prowadził na końcówkę Wilczego stoku, również dość stromą - można było prawie na samym początku skręcić w czerwony stok i zjechać do gondoli lub pokonać tę samą drogę i udać się na wyciąg krzesełkowy.
Włosko - polski szus
Esen i dziewczyny dość szybko przestali zjeżdżać na dzień dzisiejszy, ale będą mogli wykorzystać punkty w przyszłości. Przed piętnastą zmyli się również Guillaume i Nicolas - z Donato więc podskoczyliśmy jeszcze parę razę na górę. Znaleźliśmy również, na zjeździe z Wilczego stoku na czerwony, na sam dół, na razie największą wyskocznię, z której nie omieszkaliśmy skorzystać.
Ponieważ Pantelis opuścił już pokój w Memorandului, prawdopodobnie będę tam znacznie częstszym gościem...
Następnym razem bierzemy Cinzię, Valentinę i Florianę, aby nauczyć je jeździć :D
Po więcej informacji można udać się na stronę Poiany Brasov:
http://www.discoverpoiana.ro/en/bilete-teleferic-telecabina/
A poniżej mapa stoków, skopiowana z powyższej strony.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)