Spacer Brasov - Poiana i tradycyjnego rumuńskiego jedzenia ciąg dalszy
Wprowadzenie
Drodzy czytelnicy tuptający za jeżem! Mam nadzieję, że macie się dobrze, przeżywacie mnóstwo przygód i nadążacie z tuptaniem. W dzisiejszym poście chciałbym napisać trochę więcej o tradycyjnym rumuńskim jedzeniu.
Jako że nadal trwały urodziny Donato, zażyczył on sobie wyjścia w góry. I w ten sposób zdecydowaliśmy się na przejście z Braszowa, przez Tampę i okoliczne góry, na Poiana Brasov, najbardziej znany w Rumunii kurort narciarski.
Piekarnia Gigi
Wszyscy zaspaliśmy, przesunęliśmy nad ranem umówioną godzinę spotkania. Ponieważ z Coliny jest trochę dalej na rynek i słabsze połączenia autobusowe, Cinzia i Donato dotarli do centrum przede mną i kupili prowiant w jednej z lepszych piekarni w centrum - Gigi. Mając w ekwipunku herbatę w termosie, covirgi cu cascaval, czyli rogale z serem, i amerykańskie ciastka a la pieguski, ruszyliśmy niebieskim szlakiem - z powodu małego opóźnienia decydując się nie wchodzić na samą Tampę, ale obejść ją.
Szlak na Poianę
Do Poiany prowadzi z Braszowa wiele dróg przez góry, a raczej zalesione pagórki. To bardzo malownicze szlaki, przez las, górskie rzeczki (o dziwo w Braszowie rzadko kiedy woda z kranów jest pitna), ze śladami zwierząt i towarzystwem ptaków. Jedna z najłatwiejszych dróg biegnie z najstarszej części Braszowa, na końcu doliny, gdzie znajduje się tylko kilka starych chat a uliczki są niewiele szersze od Strada Sofia, najwęższej uliczki w Europie. Ta trasa zajmuje niecałe dwie godziny, jakieś sześć kilometrów, ale przez góry.
My wybraliśmy drogę z Tampy, która oznaczona jest na początku przez niebieski prostokąt. Drogowskazy informują, że droga zajmuje całe cztery godziny. My przeszliśmy ją na spokojnie w niecałe trzy godziny.
Po godzinie drogi znaleźliśmy się na rozstaju, gdzie przywitał nas zapach ogniska i śpiew ludzi - jakaś grupa Rumunów z dziećmi zatrzymała się tutaj na drugie śniadanie, a ciepło rozpalonego ogniska sprawiało, że dokoła nich zbierali się wędrowcy i spacerowicze.
Po zjedzeniu drugiego śniadania i gromkim "Drum bum", czyli "Szerokiej drogi", zasłyszanym od biesiadujących ludzi, ruszyliśmy w dalszą drogę. Pogoda dopisywała:
Od ogniska musieliśmy już kierować się innym symbolem szlaku: również niebieskim, ale trójkątem. Po drodze spotkaliśmy sporo biegaczy, zarówno zwykłych jak i biegających na nartach biegowych, oraz jednego rowerzystę, dzielnie pedałującego przez gęste podkłady śniegu zalegające na ścieżce.
Natarłem śniegiem Donato i Cinzię, Donato tak celnie, że trafiłem w wywietrzniki pod pachami i na łokciach, przez co śnieg dostał się pod kurtek. Nie musiałem długo czekać na rewanż. Włosi, niby spokojni, piętnaście minut później chcieli pokazać mi ślad niedźwiedzia pod drzewem. Jak głupi pochyliłem się, po czym zwalili mi cały śnieg z drzewa na glowę.
Dotarliśmy na Poianę, gdzie zobaczyliśmy, że stoki w większości są już pokryte śniegiem. Niektórzy ludzie wspinali się na Postavaru z nartami, aby potem zjechać ze szczytu. Prawdopodobnie już w przyszłym tygodniu wyciągi zostaną włączone.
Tradycyjne rumuńskie jedzenie ciąg dalszy
W ciągu jednej nocy spróbowaliśmy reszty najbardziej znanych rumuńskich potraw. Floriana wróciła z Mariuką z domu rumuńskiej leśniczki położonego w okolicach Mołdawii - na wsi, na której rodzice Mariuka jak i ona sama własnymi rękami uprawiają ziemię, mają swoją własną farmę i trzodę i wyrabiają prawdziwe jedzenie z prawdziwego mięsa i warzyw wydobytych z ogródka.
Dziewczyny przywiozły ze sobą mnóstwo jedzenia.
I tak przez kilka godzin, powoli, stopniowo, spożywaliśmy:
- sarmale, rumuńskie gołąbki, ale jak dla mnie znacznie lepsze od polskich gołąbków., zazwyczaj w środku jest wołowina, ale czasami zdarza się, że znajdzie się sarmale z mięsa wieprzowego lub nawet z rybą. Mieliśmy okazję spróbować zarówno sarmale z mięsem jak i wegetariańskie (wegetariańskie, z warzywami, były znacznie lepsze). Część sarmali była owinięta w liście kapusty (zazwyczaj sarmale owijane są w liście kapusty), natomiast część - w liście winogron. Te, owinięte w liście winogron, okazały się znacznie lepsze. Ale wszystkie były znakomite,
- pihtije, czyli coś w stylu tatara - mięso polędwicy, ale mniej zmielone, w galarecie,
- cornulette, czyli rogaliki, czasem z dżemem, czasem z kandyzowanymi owocami,
- bułki z rodzynkami, serem białym i żółtym, częściowo na słono, częściowo na słodko, bardzo syte, których nazwy nie pamiętam,
- babka, taka zwykła, albo i niezwykła, bo babka to podobno też tradycyjny rumuński deser,
Po obiadokolacji dotoczyłem się do Coliny.
O, a taki zachód słońca dzisiaj było widać z Coliny, przed wyjściem do Memorandului:
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)