Psy 2: Trochę wolontariatu
Wprowadzenie
Drodzy czytelnicy tuptający za jeżem! Mam nadzieję, że macie się dobrze, przeżywacie mnóstwo przygód i nadążacie z tuptaniem. Dzisiaj razem z Klarą wybrałem się pomóc w ramach wolontariatu w opiece nad bezpańskimi psami ze schroniska, gdzie poznaliśmy grupę bardzo przyjaźnie nastawionych Rumunów.
Wolontariat
Na początku poprzedniego, pierwszego semestru studiów w Braszowie, zimowego, European Social Network z Braszowa w ramach czwartego tygodnia integracji zaprosiło nas na spacer z psami ze schroniska. Niestety wówczas przyszedł na Braszów pierwszy, lekki, acz wystarczająco silny, śnieg i spotkanie zostało odwołane.
W trakcie zimy, jak się później dowiedzieliśmy, niewielu ludzi przychodziło pomagać w schronisku i wyprowadzać psy na spacer. Teraz, na przedwiośnie i na wiosnę, wolontariat ruszył z nową siłą, a spacery z psami odbywają się regularnie - co niestety nie oznacza często, bo tylko raz na tydzień, popołudniami w kazdą niedzielę. Ale w każdą niedzielę można przyjść i dać mnóstwo radości uwięzionym na resztę dni tygodnia zwierzakom.
Spacer z "dzikimi" psami
Spotkanie miało odbyć się przy pomniku bohaterów w Braszowie. Na końcu ulicy Długiej, to jest strada Lunga, na której teraz mieszkam, znajduje się duże rondo (skąd można skręcić w lewo i dojść do cygańskiego marketu z ubraniami lub Auchan), gdzie widać "Monumentul Eroilor" z wyniosłym orłem na szczycie.
Dojście tam z mojego mieszkania pieszo zajęło mi około piętnastu minut. Klara dojechała autobusem z drugiej strony Tampy (to dzięki niej dowiedziałem się o tej akcji i zdecydowałem się w niej uczestniczyć, normalnie założyłbym, że skończy się jak ostatnim razem, że nikt nie przyjdzie lub zostanie odwołane). Akurat słońce zachodziło nad górami (w tym Piatra Craiului), więc jeszcze trochę czasu spędziliśmy nasycając nasze oczy widokami.
Luca i Raluca już na nas czekali, dwieście metrów od pomnika, w stronę strada Cosmesti, na któej to ulicy znajdowało się schronisko.
Przez ostatnie dwa lata, jak powiedzieli nam Luca i Raluca oraz kilka dni wcześniej pani psycholog na spotkaniu dla studentów Erasmusa, zagrożenie ze strony dzikich psów oraz liczba pogryzień na ulicach znacznie zmalała, zagrożenie to wręcz zostało całkowicie zniwelowane - czasem, z rzadka, zdarza się, że gdzieś, kogoś pogryzie jakiś samotny pies, ale to są dwa, trzy przypadki na rok.
Spóźnieni o niecałe dziesięc minut dotarli również Oscar, Mircea oraz trzy młodsze dziewczyny. Ruszyliśmy przez torowisko do schroniska.
Schronisko
Psy już z daleka ujadały radośnie. Luca otworzył bramy kluczem i założył im smycze. Psy szczekały i skakały jak oszalałe, bijąc się nawzajem merdającymi radośnie ogonami. Uwagę zwracały szczególnie dwa, zamknięte razem w jednej klatce: Bessi, z którą od razu przypadliśmy sobie do gustu, bo tak jak wszystkie psy skakały na ściany klatek, tak ona skakałą wręcz po suficie, oraz Mircu, z pozoru ociężały pies z tylko trzema łapami, który okazał się prawdziwą wyścigówką jeżeli chodzi o bieganie.
Ta na górze to Bessi, a ten na dole to trójnogi Mircu.
Na początku otrzymałem Jeffa - Luca stwierdził, że bardziej nadaję się do niego niż Oscar, ostrzegł mnie tylko, abym po otwarciu bramy trzymał smycz w obu rękach. Rzeczywiście, Jeff okazał się najbardziej szalony ze wszystkich. Nie tyle, że był jakoś szczególnie silny, ale był szybki i bezustannie latał wszędzie dokoła właściciela i innych psów, zaplątując smycz o swoich pobratymców, ludzi oraz wszystkie przedmioty po drodze. Raluca powiedziała mi, że to własnie Jeffa uratowała kilka miesięcy temu z ulicy. Z uwagi na zwichnięty bark zdecydowałem się oddać Jeffa Luce, a w zamian dostałem kogoś "spokojniejszego" - Bessi :D.
Klara otrzymała Gretę, starego, ociężałego, grubego i puchatego niedźwiedzia, który ani razu nie ruszył nawet stępa i co jakiś czas kładł się na ziemi i przysypiał.
Na miejscu została tylko suka, wyglądająca na dość starą, schorowaną i nieśmiałą, która jako jedyna nie była zamknięta w klatce, obawiała się też trochę ludzi, choć dawała się głaskać.
Z innych psów warto wymienić Wilka, którego na smyczy trzymała Raluca. Wilk nie wiem, jak naprawdę miał na imię, ale nazwaliśmy go z Klarą Wilkiem, bo wyglądał jak prawdziwy Wilk.
To ten najbardziej po prawej to Wilk, tyłem obrócony, i tu powyżej jeszcze na zdjęciu. Dalej w tle rodzinka robiła sobie ognisko w ramie skrzynki, pomiędzy budynkami. Ot, rodzinka w komplecie, to najważniejsze.
A to Bessi.
Spacer trwał jakieś półtorej godziny. Psów było w sumie osiem. Podzieliliśmy się na dwie grupki, idące w małej odległości od siebie, ponieważ niektóre psy się ze sobą nie lubił. Bessi do końca nie wiedziała, w której grupie iść, więc często byliśmy pośrodku, aby nagle zacząć biec i ścigać Gretę (o dziwo była na początku) oraz Wilka z przodu, a potem przystanąć i czekać na całą resztę. Mircu czasem dotrzymywał tempa Bessi, skacząc dzielnie na swoich trzech nogach, ale co jakiś czas padał na ziemię z impetem (co powodowało gwałtowne wyhamowania dziewczyny trzymającej i biegnącej wraz z nim na smyczy) aby trochę odsapnąć. Bessi ponadto była najbardziej szalona, gdy widziała z daleka (a czasem widziała z bardzo daleka) inne psy - ale była małą, więc nie miałem problemu z utrzymaniem jej lewą ręką.
Na spacery wolontariusze nawołują się nawzajem i są organizowani przez Lucę co tydzień na grupie facebookowej. Co tydzień zazwyczaj przychodzi kto inny. Na pewno tego typu wolontariat był i będzie ciekawą formą na spotkanie zwykłych mieszkańców Braszowa i rozmowy o zwykłym życiu.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)