Coś się kończy, coś się zaczyna/Służba medyczna w Rumunii
Wprowadzenie
Drodzy czytelnicy tuptający za jeżem! Mam nadzieję, że macie się dobrze, przeżywacie mnóstwo przygód i nadążacie z tuptaniem. W dzisiejszym poście chciałbym opisać to, co najgorsze na Erasmusie, czyli pożegniania oraz to, jak duchy z nawiedzonego lasu Hoia mnie w końcu dopadły i przygodę ze służbą medyczną w Braszowie, która pokazała się z bardzo dobrej strony.
Pożegnanie Donato
Wieczorem udałem się do Memorandului aby pożegnać Donato. Dziewczyny w ostatnich dniach ciężko studiowały na ostatni egzamin, z ornitologii (bo wymyśliły sobie, że fajnie byłoby znać się na ptakach, a ten egzamin i przedmiot okazał się najcięższym na całym ich Erasmsuie), ale znalazły trochę czasu, aby ugotować i upiec sporo dobrego, w stylu włoskim, czyli stoły uginały się od żywności. I tak zajadaliśmy się włoskim parmeggiano, rumuńskimi sarmalami po wegańsku i cheese cake'iem na zimno (czymś w stylu sernika, ale tak nie do końca, autorstwa Valentiny). Oprócz Eusebia, Mariuci i Włoszek w pokou znajdowała się również Ana, starsza już studentka z olbrzymią wiedzą o zarządzaniu lasami w Rumunii, rumuńskiej florze i faunie oraz uprawianiu ogrodu, więc dziewczyny nie mogły oderwać się od jedzenia i słuchania i wrócić do nauki. Wieczór zakończyliśmy tradycyjnymi rumuńskimi, włoskimi i polskimi tańcami ludowymi.
Nad ranem pomogłem dotaszczyć Donato cały jego bagaż, czyli jeden wielki stulitrowy plecak (w końcu skaut, to nie będzie woził walizki na kółkach), jeden mniejszy plecak i olbrzymi pakunek ze sprzętem narciarskim, w tym między innymi nartami zjazdowymi i skitourowymi, do przystanku autobusowego, skąd dojechaliśmy do Livada Postei, gdzie pod hotelem skąd odjeżdża autobus z Braszowa do lotniska w Otopeni (za siedemdziesiąt lei - przypomnienie blogera) uścisnęliśmy sobie po raz ostatni na Erasmusie dłoń po skautowemu.
Klara
Po południu pod budynkiem Rektoratu na Livada Postei spotkałem się z Klarą, nową studentką Erasmusa z Austrii, technologii drewna również, z uniwersytetu w Wiedniu. Koordynatorka nie mogła na razie jej pomóc w rozeznaniu się po Braszowie i uniwerystecie, ponieważ wyjechała na konferencję do Sofii w Bułgarii, dlatego poprosiła mnie i Fiorentinę o pomoc. Ale Fiorentina akurat wyjechała na przerwę przed rozpoczęciem drugiego semestru do domu (większość studentów wyjechała, dlatego na wzgórzu i w Colinie panowała cudowna cisza i spokój, a gwiazdy świeciły nad górami w oddali).
Klara okazała się mega w porządku, Rumunię wybrała między innymi również z powodu gór, chociaż wcześniej, tak jak ja, myślała o wyjeździe do Skandynawii i z podobnych powodów zrezygnowały (niezgodności w Learning Agreement, wysokie koszty utrzymania et caetera). Corina w biurze Erasmusa jak zwykle rozpoznała Klarę bez problemu, wcześniej widziawszy tylko jej zdjęcie na skanach dowodu i dokumentów.
Nowe mieszkanie
Niestety Codruta akurat nie było w biurze, więc ruszyliśmy obejrzeć moje nowe mieszkanie i odwiedzić Martę i Gregora. Klara w ogóle w ciekawy sposób poradziła sobie z zakwaterowaniem w Braszowie, ponieważ znalazła na couchsurfingu rodzinę z dwójką małych dzieci, która pozwoliła jej na pobyt u siebie w trakcie Erasmusa w zamian z pomoc w opiece nad dziećmi.
Gregor wytłumaczył mi i Marcie obsługę starożytnych piecy kaflowych w mieszkaniu oraz zasady opłacania rachunków za wodę, gaz i prąd. W przeciwieństwie do Lukasa, który wraca do Niemiec na jakiś czas, Gregor następne pół roku spędzi włócząc się po Rumunii, więc napisaliśmy już sobie nawzajem referencje na couchsurfingu i umówiliśmy na wspólne szlajanie po górskich szlakach.
Ścianka wspinaczkowa, duchy Hoi mnie dopadły i bęg!
Umówiliśmy się wszyscy na ściance wspinaczkowej w Braszowie (Natural High, szesnaście lei za wejście na ściankę od godziny siedemnastej, od której to godziny jest otwarta, do godziny dwudziestej drugiej - przypomnienie blogera). Ja w sumie zostałem prawie siłą tam zaciągnięty. Miałem jednak całkiem niezły ubaw wspinając się z Martą i Klarą i obesrwując dużą grupę małych dzieci, które wchodziły na ściankę jak małpy, w ogóle nie czując sił przyciągania ziemskiego i swojej własnej masy. W końcu dołączyli do nas Gregor i Lukas ze swoimi niemieckimi przyjaciółmi, którzy odwiedzili ich w Braszowie. Aż w pewnym momencie uwiesiłem się na prawej ręcei przekręciłem ją, chcąc zarzucić ciałem i chwycić jakiś wystający fragment ścianki kawałek dalej i bęg! Zwichnąłem sobie bark po raz drugi, pierwszy raz ponad rok temu, pewnie dlatego połączenie w ramieniu nie było takie silne jak kiedyś.
Ale co by nie mówić dziewczyny, trochę poinstruowane przeze mnie, udzieliły mi pierwszej pomocy i usztywniły jako tako swoimi szalami moje ramię, a Lukas czym prędzej wpakował mnie do samochodu i zawiózł do szpitala.
Spitalul Clinic Judetean de Urgenta Brasov
Spitalul Clinic Judetean de Urgenta Brasov, szpital publiczny w Braszowie znajduje się na strada Calea Bucureşti nr 25-27. Z Lukasem zastanawialiśmy się, czy nie lepiej jednak pojechać do szpitala prywatnego, ale ostatecznie zdecydowałem się zaryzykować szpital publiczny, cieszący się średnio dobrą sławą - ale ponieważ nastawienie barku to nie jest bardzo trudna i wymagająca operacja (co prawda wykonywać ją może tylko lekarz lub porządny ratownik medyczny, a nie kolega co widział na filmie jak robi się dźwignię, zapiera nogą i nastawia bark kontuzjowanemu kumplowi, nie nastawia się też barku samemu), stwierdziłem, że i w publicznym szpitalu dadzą radę.
Zajechaliśmy pod budynek i doczołgałem się jakoś do środka. Po kilku minutach przyszła pani doktor, mówiąca po angielsku, sprawdziła tylko mój dowód osobisty i skierowała do pokoju, gdzie zrobiono mi zdjęcie rentgenowskie. Lukas w międzyczasie zostawił mnie i poszedł zdobyć dla nas wodę. Po niecałych dziesięciu minutach przyszedł ortopeda, doktor w średnim wieku, bardzo uprzejmy i z perfekcyjnym angielskim, który w około pięć minut nastawił mi bark. Zrobił to w lepszy i mniej bolesny sposób niż lekarze na SOR-ze w Poznaniu, którzy rok temu zrobili mi miazgę w kościach. Po zrobieniu kolejnego zdjęcia rentgenowskiego wyszedłem na korytarz i spotkałem Greczynkę Marię, Syryjczyka Karama oraz Hiszpana Raula. Marii stało się coś w nadgarstek i erasmusi przywieźli ją również do szpitala. Doktor jak nas zobaczył to nie mógł ze śmiechu, że w tym samym korytarzu tego samego wieczoru przybyli do niego Polak, Greczynka, Syryjczyk, Hiszpan i Niemiec.
Lukas podwiózł mnie pod sam akademik na Colinowskim wzgórzu i pędem wrócił na ściankę wspinaczkową skorzystać z niej jeszcze przed zamknięciem. Nad Braszowem tymczasem zapadał już zmrok.
Pożegnanie Valentiny i Floriany
Wieczorem dnia następnego udałem się do Floriany i Valentiny na kolejną włoską wyżerkę. Miały niezły ubaw karmiąc kalekiego. Wszyscy solidarnie zadecydowali, że tym razem nie będzie tradycyjnych tańców, jako że byłbym z nich wyłączony. Pozostaliśmy więc przy włosko-arabsko-rumuńskim karaoke. Na polskie karaoke nikt się nie zgodził, coś nie potrafili wymówić poprawnie: "Chrząszcz brzmi w trzcinie w Szczebrzeszynie".
Następnego dnia rano udałem się do Astry, ostatniego przystanku przed Livada Postei, skąd odjeżdża bus Codreanu (innej firmy niż wybrał Donato, ale z takimi samymi cenami) do lotniska w Otopeni. Niestety nie spotkałem tam Valentiny i Floriany, ponieważ z powodu złej pogody zadzwoniły do kierowcy i poprosiły go o podjechanie bezpośrednio pod Memorandului.
Gdzie wywołać zdjęcia, techniczny sklep medyczny i Tampa
Udałem się więc na strada Republicii do sklepu Fuji, aby wywołać co lepsze zdjęcia dla znajomych opuszczających Braszów oraz do powieszenia na ścianie nowego mieszkania (obok zdjęć rentgenowskich moich kości). Wywołanie zdjęć w formacie "pocztówkowym" kosztuje jedną leję od sztuki. Po dziesięciu minutach wyszedłem z kilkoma wydrukowanymi zdjęciami dla Lukasa i Gregora oraz Ali, wolontariuszki AIESEC-u z Jordanu (zdjęcie z nią i innymi wolontariuszami AIESEC-u z Malezji, Tajlandii, Japonii i Meksyku z ich pierwszym w życiu bałwanem). Poinstruowany przez kobiety w kilku różnych aptekach odnalazłem i udałem się do technicznego medycznego sklepu, również na strada Republicii, głównym braszowskim deptaku, niedaleko MacDonalda, gdzie kupiłem najtańszy na stanie temblak (nie chcąc bawić się w kilkuprocentową refundację przez nasz wspaniały, polski Narodowy Fundusz Zdrowia oraz tłumaczenie małego paragonu z rumuńskiego na polski). Po krótkich operacjach w akademiku pozbyłem się bandaża i założyłem temblak, dzięki czemu po tygodniu nadal będę mieć mięśnie w prawej ręcę (gdybym potrzymał tę rękę jeszcze kilka dni w bezruchu pod bandażami, po tygodniu miałbym ramię chude jak patyk znaleziony na Piatra Mare lub mężczyźni chodzący w rurkach).
Z zabezpieczoną ręką poszedłem spotkać się z Klarą i Alą po drugiej stronie Tampy, w okolicach strada Generala 25. Ze szczytu Tampy chciałem pokazać Klarze, co może robić przez następne pół roku. Ala, wolontariuszka AIESEC-u z Jordanu, nie mając dużego doświadczenia w chodzeniu po górach, jednak zdecydowała się zrezygnować z wejścia, ponieważ rano tego samego dnia spadł śweży śnieg na Braszów i podejście było dość śliskie, ponadto cały horyzont wydawał się przysłonięty mgłą. Z widokiem na chmury i naszą pomocą nakręciła komórką krótki filmik, w którym dziękowała transylwańskiemu uniwersytetowi za możliwość wolontariatu, i zeszła na dół.
I tak podeszliśmy, dość łatwo i szybko, zielony, najdłuższym szlakiem, ze schodami, na Tampę, ze szczytu której opowiedziałem trochę o innych szczytach i górach i pokazałem Klarze widoczną w oddali Piatra Craiului, gdzie właśnie w cabana Curmatura swoje ostatnie dni na Erasmusie spędzali Lukas i Gregor.
Zejście to było już gorsza sprawa, gdyż musiałem jakoś balansować na śliskiej ziemi ciałem mając tylko jedną rękę do użytku, zajęło też stosunkowo dużo czasu. Stwierdziliśmy, że jednak dobrze, że Ala zdecydowała się zawrócić. Okazało się, że Klara już podczas przederasmusowego zwiadu w Braszowie zobaczyła wszystkie najważniejsze rzeczy w Braszowie, udaliśmy się więc bezpośrednio do Memorandului, gdzie Klara mogła poznać bliżej Alę oraz Cinzię, a po jakimś czasie również Eusebia.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)