Ass-sliding competition
Wprowadzenie
Drodzy czytelnicy tuptający za jeżem! Mam nadzieję, że macie się dobrze, przeżywacie mnóstwo przygód i nadążacie z tuptaniem. Jako, że na potrzeby konkursu blogowego trzeba w ramach opisywania swoich przygód i podróży udzielać jak najwięcej użytecznych informacji o odwiedzanych miejscach dla przyszłych potencjalnych studentów Erasmusa, oto opiszę tutaj sposób na spędzenie wolnego czasu w zimę w Braszowie, jeżeli komuś się już naprawdę nudzi, a sesja nadchodzi wielkimi krokami. Jeżeli nie umiesz jeździć na nartach, snowboardzie, jabłku, sankach, lub koszty Poiany Brasov przyprawiają Ciebie o ból głowy, nie daj się komercji!
Weż udział w:
Ass-sliding competition,
czyli zjeździe na tyłku ze szczytu góry. Bez wsparcia plasikowego jabłka czy jak go zwał. Na pomysł przypadkiem wpadli Martins z Pantelisem, wywracając się podczas zejście z Tampy i staczając się kilka metrów w dół. Całość skończyła się tym, że przez resztę dnia Pantelis leżał w łóżku z bólem tylnej części ciała po nadzianiu się na kamień.
Taki ślad zostawiła po sobie Marta, ja przynajmniej widziałem przeszkody przed sobą.
Już następnego dnia poszedłem na Tampę z Martą, Hiszpanką z Walencji. Wejście na szczyt zajęło nam, z powodu grubej warstwy śniegu, trochę więcej czasu niż w normalnych warunkach.
Karpaty w zimie
I ze szczytu czekała na niezła jazda. Na sam dół dotarliśmy w czasie znacznie krótszym, niż zazwyczaj, lekko obolali. Ale pod koniec już potrafiliśmy w trakcie jazdy sprawnie skręcać i przetaczać się, aby unkiknąć kamieni i wystających patyków, oraz hamować z użyciem rosnących po drodze drzew. Można było osiągnąć całkiem, całkiem prędkość.
Ludzie trochę dziwnie patrzyli. Ale na dłuższą metę widać było w śniegu ślady po wcześniejszych, podobnych zjazdach, może nawet Pantelisa i Martinsa, więc ta forma aktywności najwyraźniej zyskała już pewien rozgłos.
Biblioteka uniwersytecka
Po zjechaniu z Tampy poszliśmy zobaczyć się z Gregorem, który studiował w bibliotece. Biblioteka akademicka znajduje się w budynku auli uniwersyteckiej. Można do niej dostać się bocznym wejściem znajdującym się po lewej stronie patrząc od głównego wejścia do budynku.
Biblioteka to jedno z niewielu miejsc, gdzie można zobaczyć studiujących studentów. Nie ma ich wielu w ciągu roku, ale przed sesją widać różnicę w ilości. Dostępne są książki, sporo komputerów z połączeniem internetowym.
Godziny otwarcia biblioteki
Biblioteka jest otwarta od godziny ósmej rano do dwudziestej wieczorem w dniach roboczych, natomiast w soboty - od dziesiątej do czternastej. W niedzielę jest nieczynna.
Karta do biblioteki
Wyrobienie karty nic nie kosztuje, trzeba tylko dać swój dowód, a najlepiej rumuńską legitymację studencką, i po dziesięciu minutach trzyma się w ręku laminowaną kartę wstępu. Plecaki trzeba zostawić w zamykanych na klucz szafkach.
Bieg na Tampę
Po południu, w oczekiwaniu na obiad u Lukasa i Gregora, pobiegłem sobie jeszcze na Tampę. Tym razem skorzystałem z żółtego szlaku, najdłuższego, ze schodami, który wybraliśmy wchodząc po raz pierwszy na górę w październiku. Jako że nie mam super kondycji na bieganie po górach, musiałem czasem się zatrzymywać. I tak poznałem Marię, dziewczynę, która wchodząc na górę poślizgnęła się i przeklnęła po angielsku. Okazało się, że jest jednak Rumunką, mieszkającą w Braszowie, ale bardzo dobrze mówiła po angielsku. A że chodziła jeszcze do liceum, porozmawialiśmy trochę o edukacji szkolnej w Rumunii oraz podejściu Rumunów do nauki języka angielskiego - według Marii, a co można trochę zaobserwować na żywo, większość dzieciaków nie uczy się języka angielskiego, jakby chcieli spędzić całe życie zamknięci tylko w swojej ojczyźnie.
Przez tę rozmowę minąłem schody. Zdecydowałem się jednak biec dalej, dookoła Tampy - przynajmniej była płasko. Ponownie minąłem hotele i małą wieś w dolinie i wtedy z góry zszedł dziadek i jego pies. To znaczy dziadek zszedł, a pies nieznanej mi rasy się staczał, machając dziarsko ogonem, wyrzucając hektolitry śliny na lewo i prawo, z szaleńczym błyskiem w oczach - i stało się, że na lodzie nie wychamował i , panicznie drapiąc pazurami lód, całym ciężarem wjechał mi w nogi. Po czym błyskawicznie wstał i jeszcze mnie obślinił. Niezły ubaw.
Na samym szczycie było sporo osób, akurat była sobota. Wypogodziło się, góry pokrywała lekka mgła, było też dość ciepło, więc usiadłem i kontemplowałem życie przez ponad godzinę. Gdy chciałem już się zbierać do powrotu, nadal zmieniające się światło i przemieszczające chmury, szczególnie chmury które urwały i rozczepiły się na Piatra Craiului, powstrzymały mnie przed powrotem. Gdy ponownie wstałem, akurat mgła rozłała się na Braszów, a Piatra Craiului wyglądała, jakby wyrastała bezpośrednio z chmur, co zatrzymało mnie jeszcze na chwilę. W końcu zdołałem się oderwać i ruszyć na obiad do Lukasa i Gregora.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)