Piesze wycieczki część 2
„Jedno z 10 najpiekniejszych miejsc w Kantonie”, co udało mi się w opisie przy wejściu. Było to mauzoleum poświęcone poległym żołnierzom podczas jakiegoś chińskiego powstania. Ogród był przepiękny. Oprócz znajdujących się tam chińskich grobowców były tam śliczne sadzawki, laski bambusowe, chińskie budowle z miejscem do odpoczynku, korty tenisowe, miejsce do gry w karty, miejsce do gry w inne gry. Jeszcze wracając do śpiewu ptaków i braku innych odgłosów. W niektórych miejscach stała tabliczka przypominająca o zachowaniu ciszy, słychać było jedynie na prawde głośny śpiew ptaków. Dla mnie idealne miejsce, kontrastujące totalnie z ruchliwymi ulicami Kantonu, trąbioącymi taksówkarzami, kurzem, gwarem i tłokiem. Bardzo dużo ludzi uprawiających sport. Moje serce skradła:
- wiekowa, przygarbiona kobieta, która prowadziła przed sobą swój wózek inwalidzki i i robiła żwawo kółka wokół sadzawki,
- para starszych Chińczyków, która puszczała sobie z kasety magnetofonowej (!) komendy według których ćwiczyła, czy przyjmowała jogińskie pozy
- starsze kobiety, koło 40, które grały… w „zośkę”! Nie wygląda ona jak typowa „zośka”, bo przyczepione do niej było piórko, a cięższą część stanowił krążek podobny do gry w hokeja, aczkolwiek wyglądało to dla mnie komicznie, bo zośka zdecydowanie nie kojarzy mi się z poważnymi kobietami.
Miałam jeszcze udać się tego dnia na zakupy, ale byłam już totalnie wykończona. Po drodze jednak wskoczyłam do rekomendowanego tutaj przez wszystkich Walmartu. Rzeczywiście można znaleźć tam wszystko, zarówno chińskie jak i importowane. Jakaż była moja radość kiedy odnalazłam moje japońskie słodkości, którymi się zajadałam podczas kontraktu 2 lata temu. Niestety nadal nie udało mi się znaleźć herbaty (półki w sklepach poukładane są nielogicznie, a sklep sam w sobie to jeden wielki labirynt, wcale nie byłabym zdziwiona gdyby mi ktoś powiedział, że to chwyt marketingowy). Z ciekawszych rzeczy udało mi się znaleźć Lays’y o smaku ogórkowym i limonkowym. Genialne! Na opakowaniu jest napisane „refreshing” i rzeczywiście dają posmak mięty o ile można poczuć miętę w chipsach…
Spędziłam cudowny czas. Nie pamiętam kiedy ostatni raz czułam się tak dobrze sama ze sobą. Właśnie wyłączyłam alarm w telefonie przypominający o przygotowaniu na scenę. Co za ulga, że nie musze dzisiaj nakładać kolejnych warstw tapety na twarz.
Muszę jedynie pamiętać o tym, żeby mój nastrój nie zależał od tego, co mówi mi Sam, żebym ja sama potrafiła wykrzesać z siebie szczęście i radość, które towarzyszyły mi dzisiaj.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)