Jak to się zaczęło?

Opublikowane przez flag-xx Małgorzata Filiczkowska — 7 lat temu

Blog: Filifionka w Turcji
Oznaczenia: Stypendium Erasmus

Przygotowując  się do matury i studenckiego życia, czytałam magazyny dla licealistów, a w nich historie o ludziach, którzy wyjeżdżali na wiele miesięcy za granicę w ramach wymiany międzynarodowej na studia, staż, czy wolontariat. Już wtedy było to dla mnie ekscytujące – młodzi ludzie, dopiero co wyprowadzili się z domu, bez rodziny, znajomych, rzuceni na głęboką wodę muszą odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Podziwiałam ich za odwagę, bo wtedy, mając 18 lat nie byłam w stanie wyobrazić sobie siebie w obcym kraju bez wystarczającej znajomości języka.

W moim życiu nadszedł okres głębokich zmian: skończyłam liceum, napisałam maturę, zerwałam z chłopakiem i wyprowadziłam się ze wsi do dużego miasta. Tam rozpoczęłam naukę na jednej z niepublicznych uczelni wyższych. To właśnie wtedy postanowiłam, że będę czerpać z życia garściami, uczyć się go w równym stopniu dzięki dobrym i złym doświadczeniom. Wiedziałam, że w końcu nadszedł czas mojej niezależności i decydowania o sobie.

Nie miałam wokół siebie wielu przychylnych ludzi, którzy popieraliby mój wybór.

- Po co chcesz wyjeżdżać, płacić za czynsz, jedzenie, bilety autobusowe i prywatną szkołę, skoro tutaj masz to wszystko na miejscu i za darmo – pytała mama.

Wybrałam kierunek studiów, który był dostępny również w pobliżu mojej miejscowości, więc zamiast wydawać pieniądze na życie w mieście, mogę zostać w domu. Ja jednak wiedziałam, że muszę wyjechać, bo jeśli nie zrobię tego teraz to zostanę w swoim rodzinnym domu już na zawsze, czepiając się dorywczych prac i potęgując swoją frustrację spowodowaną życiem na wsi, a najpewniej w ciągu 5 lat zostanę mężatką z dwójką dzieci, a tego scenariusza najbardziej chciałam się ustrzec. Uparłam się na kierunek Turystyka i Rekreacja, zdecydowanie z powołania i choć rodzina przytaczała mocne argumenty, ja wiedziałam, że to jedyny sposób, żeby nauczyć się żyć. Nie zrobiłam im tego na złość lub po to, aby coś sobie udowodnić (co zresztą byłoby wytłumaczalnym w moim wieku, naturalnym przejawem buntu). Zrobiłam to, bo musiałam. Dla siebie i dla nich.

                                                        ***

Wybierając uczelnię wyższą miałam na względzie: po pierwsze kierunek kształcenia, po drugie koszty nauki, a po trzecie możliwości uczelni pod względem współpracy z zagranicą i tylko czekałam aż władze uczelni ogłoszą nabór studentów chcących uczestniczyć w programie Erasmus.

Znałam niemiecki, bez problemu napisałabym test kwalikujący mnie do następnego etapu rekrutacji. Jednak w tamtym momencie niemieckojęzyczne kraje wydawały mi się mniej ekscytujące w porówaniu z takimi jak Hiszpania, Grecja, Turcja, Francja czy Wielka Brytania.

Na pierwszym roku studiów mój angielski był mierny. Zaufałam jednak swojej półrocznej, ale intensywnej nauce angielskiego i niestety przeceniłam swoje możliwości. Nie przeszłam pierwszego etapu rekrutacji. Refleksja na ten temat pojawiła się dopiero w przerwie między pierwszym, a drugim rokiem studiów. Mogłam przecież napisać test po niemiecku. Na pewno przeszłabym pierwszy etap rekrutacji. Nauka w obcym kraju zawsze będzie przecież ciekawym doświadczeniem, nieważne do jakiego kraju się jedzie. Na moją korzyść działało również to, że bardzo mało chętnych ubiegało się o Erasmusa w Niemczech.

Pod wpływem impulsu zadzwoniłam do mojej uczelni. Tam otrzymałam informację o rekrutacji uzupełniającej, która miała się odbyć na początku roku akademickiego. Oprócz chęci przeżycia czegoś nowego, do Erasmusa nakłaniały mnie również względy materialne. Podczas wakacji śpiewałam na weselach i innych różnych wydarzeniach, dzięki czemu miałam wystarczająco pieniędzy, aby opłacić pół roku studiów, mieszkania i w ogólnie życia w dużym mieście.. Nie wiedziałam jednak jak poradzić sobie na czwartym semestrze studiów, kiedy moje środki na utrzymanie skończą się. Nie chciałam brać pieniędzy od mamy. 

Pod tym względem Erasmus był dla mnie idealną opcją.

***

Drugie podejście. Tym razem pisałam test po niemiecku, dlatego rekrutację przeszłam bez problemu. Byłam na bardzo wysokim miejscu rankingowym - mogłam wybierać spośród wielu krajów. Niestety wyboru wielkiego nie miałam - test po niemiecku równa się Niemcy.

I wtedy nieoczekiwanie wygrałam los na Erasmusowej loterii.

Dostałam wiadomość, że zwolniło się miejsce do uczelni w Turcji, ponieważ jedna ze stypendystek jednak się rozmyśliła.

Od razu zapytałam, czy byłaby możliwość wskoczenia na jej miejsce, tym bardziej, że Kasia, dziewczyna, z którą zaprzyjaźniłam się na pierwszym roku studiów również zdała egzamin i również wybrała Turcję. Razem byłoby nam zdecydowanie raźniej.

Władze mojej uczelni zgodziły się na taki układ pod warunkiem, że dla formalności napiszę test po angielsku. A moje obawy wróciły. Bałam się, że jeśli tym razem pójdzie mi źle, bramy do egzotycznego świata Turcji zostaną dla mnie zamknięte.

Tym razem okazało się, że zdałam test! Nie poszło mi zachwycająco dobrze, ale kwalifikowałam się. Obiecałam tylko moim koordynatorkom, że podszkole się w angielskim, po czym zacząły się procedury związane z moim wyjazdem.

To było dla mnie nie do pojęcia. Studia po angielsku, na zagranicznej uczelni, a w dodatku w Turcji, gdzie czekało na mnie słońce, było najlepszą rzeczą jaka mi się przydarzyła do tej pory.

***

Kiedy dzwoniłam do mojej mamy z informacją, że dostałam się na upragnionego Erazmusa do Turcji, moja mama zadała mi pierwsze zwalające z nóg pytanie:

- Co to jest Erazmus?

- Mamo! Będę studiować przez jeden semestr w Istambule!

Jej reakcji nie zapomnę do końca życia:

- Aha.

Chyba nie bardzo zdawała sobie sprawę z tego, co się z tym wiąże, nie bardzo również wierzyła w to, co jej powiedziałam. Po chwili:

- A ile to kosztuje? – zapytała.

- Nic! To ja dostanę stypendium na utrzymanie się tam przez pół roku – powiedziałam, nie mogąc powstrzymać podniecenia w głosie.

- Ile?

- 1625 euro.

Moją mamę ta suma zbiła z tropu, zaczęła na poważnie brać pod uwagę to, co chciałam jej przekazać pełna podniecenia.

***

Był koniec października. Zapisałam się na prywatne lekcje angielskiego z przesympatyczną dziewczyną, Pauliną. Po 3 miesiącach uczęszczania na nie, zauważyłam duży postęp. Tym razem już wiedziałam, że poradzę sobie nawet w skrajnych sytuacjach, chociaż mimo wszystko miałam pewne obawy co do posługiwania się tym językiem. Najbardziej bałam się nie tego, że nie będę w stanie się porozumieć, ale tego, że nie będę umiała wyrazić swojej opinii w taki sposób jakiego bym chciała. Wiedziałam bowiem, że jadę do Turcji, do kraju muzułmańskiego i naiwnie miałam nadzieję, że mój wyjazd zmieni świat. Chciałam być polską ambasadorką, która uświadamiałaby ludzi, a przede wszystkim kobiety, jakie cudowne życie je czeka, jeśli tylko zdejmą chusty z głów. Fakt, że dostałam się na Erasmusa odbudował we mnie poczucie własnej wartości. Zaczęłam dążyć do tego, abym to ja była dla siebie priorytetem. Pielęgnowałam w sobie egoizm, po to aby uporać się ze swoimi zmorami, które tak starannie w sobie wypielęgnowałam. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że aby zacząć zmieniać świat musisz zacząć od siebie.


Galeria zdjęć


Komentarze (0 komentarzy)


Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?

Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!

Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!