Obchody Wielkiego Zjednoczenia Rumunii, część pierwsza.

Opublikowane przez flag-xx Daniel Madej — 9 lat temu

Blog: Erasmus w Rumunii
Oznaczenia: flag-ro Erasmusowy blog Alba Iulia, Alba Iulia, Rumunia

Jak donosi Wikipedia: „Wielkie Zjednoczenie Rumunii (Ziua Marii Uniri). Rumuńskie święto państwowe obchodzone 1 grudnia dla upamiętnienia rezolucji zgromadzenia narodowego Rumunów z Transylwanii, Banatu, Kriszany i Marmarosz o unii z Rumunią w 1918 roku. (…)” źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Wielkie_Zjednoczenie_Rumunii.

Alba Iulia nie jest jakimś przesadnie wielkim miastem, ale bardzo mi się podoba to, w jaki sposób obchodzą ten jakże szczególny dla swojego kraju dzień. W Polsce w miastach nawet wielkościowo zbliżonych do Alby nie obchodzi się tak hucznie świąt narodowych. Wszyscy uważają Rumunię za zacofany kraj lub - jak ktoś woli inne określenie - „dziura zabita dechami”. Mimo tego stereotypu mogę stwierdzić, że Polacy bardzo dużo mogliby się od nich nauczyć i każdy, kto by zobaczył to, co ja zobaczyłem, przyznałby mi rację. Nawet nie trzeba być na atrakcjach związanych z tym dniem, aby zauważyć, jak Rumuni obchodzą swój narodowy dzień. Wystarczy wyjść na ulicę i od razu w oczy rzucają się wszechobecne rumuńskie flagi oraz samochody, przy których są flagi lub jakieś akcenty narodowych barw. W przeciwieństwie do Polski nie wiszą one tylko dzień czy dwa, ale nawet teraz, ponad tydzień po obchodach. Mnie osobiście, mimo iż nie jestem z Rumunii, udzieliła się cała atmosfera związana z tym dniem. Możecie powiedzieć, że to jest nie stosowne, bo jestem Polakiem i nie obchodzę w taki sposób na przykład Święta Niepodległości, jak obchodziłem zjednoczenie Rumunii. Nie wiem, czym to może być spowodowane. Może tym, że ludzie tutaj mają inną mentalność. Jestem już ponad 2 miesiące na Erasmusie i jeszcze nie zdarzyła mi się żadna przykra sytuacja (nie licząc naszych sąsiadów zza ogrodzenia). W Albie można na spokojnie wyjść sobie na miasto, do pubu lub klubu i nikt się do tego (i do Ciebie) nie przyczepi, że jesteś z innego państwa i mówisz w innym języku. Tutaj sprawdza się przysłowie „traktuj innych tak, jak sam chciałbyś być traktowany”. Jeżeli samemu się niczym nie zawini, to raczej nic się nie powinno stać. Jednak, jak mówi inne bardzo mądre przysłowie: „wyjątek potwierdza regułę”, a tego miał przykład Kuba z Piły.

 

Ale wracając do obchodów narodowego święta Rumunii, mimo że święto jest dopiero 1 grudnia, to całe świętowanie zaczyna się już dzień wcześniej. Co prawda, 30 listopada nie ma tak dużych i hucznych atrakcji, jednak jest bardzo dużo różnego rodzaju wystaw, specjalnych ekspozycji w muzeach i innych małych smaczków dla zgromadzonych. Ja osobiście w przeddzień na wystawie zdjęć i na spacerze po cytadeli z włączoną już iluminacją. Jednak opiszę w tym wpisie również wystawę w muzeum.

 

Zacznę od wystawy zdjęć z czasów wojny. Odbyła się ona w małej sali na cytadeli. Pierwsze, co rzucało się w oczy, to naprawdę monstrualnie wielka flaga wisząca na ścianie budynku. Dokładnych wymiarów nie znam, ale jej wysokość była niewiele mniejsza niż wysokość ściany budynku. To robi ogromne wrażenie, tym bardziej na żywo. A teraz wróćmy do wystawy. Kiedy weszliśmy do pomieszczenia, gdzie była ekspozycja, zobaczyliśmy wszechobecne zdjęcia. Było ich naprawdę dużo w stosunku do pomieszczenia, w którym były wywieszone. Na początku oglądało się bardzo fajnie, było mało ludzi, nasza grupa na czele z naszym przewodnikiem i zarazem wolontariuszem erasmusowym Cristianem, który tłumaczył nam podpisy pod zdjęciami i trochę rozwijał wszystkie opowieść w kilku własnych zdaniach. To był kolejny przykład, jaki stosunek mają mieszkańcy Rumunii do swojego państwa. Sam sposób, w jaki on nam to opowiadał, był naprawdę dobrym przykładem. Możecie mi zarzucić, że jestem nudny i się powtarzam, uwierzcie mi jednak, że jestem pod ogromnym wrażeniem. W Polsce takie opowieści moglibyśmy usłyszeć zazwyczaj od osób starszych lub ludzi zafascynowanych historią. Osobiście nie jestem fascynatem historii, może dlatego, że nie mam do niej takiej dobrej pamięci jak bym chciał, jednak lubię o niej słuchać. Po obejrzeniu i omówieniu przez Crisa kilku tablic ze zdjęciami, zaczęło się schodzić coraz więcej ludzi i niestety tłum tak się zagęścił, że już nie był możliwy nasz dalszy wykład. Zdołaliśmy obejrzeć jeszcze kilka zdjęć, lecz ludzi ciągle przybywało. W pewnym momencie tłum zrobił się tak wielki, że postanowiliśmy zrezygnować z dalszego oglądania, tym bardziej, że podpisy pod zdjęciami były tylko w języku rumuńskim, do czego się już zdążyliśmy przyzwyczaić. Przy wyjściu zaczepił nas pewien wojskowy i zapytał po angielsku, dlaczego już wychodzimy (tak, kolejny przykład rumuńskiego patriotyzmu). Kiedy odpowiedzieliśmy, że jest za dużo ludzi i nawet nie wiemy, co dokładnie przedstawiają poszczególne zdjęcia, żołnierz odpowiedział nam, żebyśmy się nie przejmowali i wrócili do środka, bo wiele osób tam mówi po angielsku i z chęcią pomoże nam w poznaniu historii ich kraju. To było bardzo miłe, jednak kiedy spojrzeliśmy na kolejkę, która zdążyła się już uformować po naszym wyjściu, zrezygnowaliśmy na dobre.

 

Przejdźmy teraz do muzeum. Jak mówiłem wcześniej, w muzeum była specjalna ekspozycja tego dnia, jednak nie taka zwykła, lecz minimalistyczna (w dosłownym tego słowa znaczeniu). Była to po prostu wystawa składanych modeli. Może nie wszystkie były związane z tym dniem, ale znaczna większość. Można było tam spotkać wiele różnych pojazdów naziemnych, jak i powietrznych. Różnego rodzaju czołgi, helikoptery, a także przeróżne statki z… gwiezdnych wojen? Dokładnie. Zamysł trochę dziwny, ale jakże interesujący. Przy każdym modelu oczywiście była skala, więc można było sobie porównać wielkość obecnych machin wojennych z tymi ze świata Star Wars’ów. Nie wiem dlaczego, ale te drugie bardziej mnie zainteresowały. Może dlatego, że pierwszy raz widziałem takie modele na żywo, gdzie inne zdarzało mi się już widywać. Było to dla mnie coś nowego, zresztą jak bardzo wiele rzeczy na tym wyjeździe. :)

 

Jednak, żeby dotrzeć do tej wyjątkowej ekspozycji musieliśmy przejść przez wszystkie epoki - od prehistorii do czasów nowożytnych. Cała ekspozycja zajmowała 3-4 piętra, a najlepsze w tym wszystkim jest to, że większość ‘artefaktów’ pochodziła z okolic Alba Iulii. Po raz kolejny naszym przewodnikiem był wspomniany przeze mnie wcześniej Cristian. Podczas zwiedzania towarzyszyła nam również grupa turystów z zagranicy (swoją drogą bardzo rozgadani ludzie. ;) ) Tutaj znowu z powodu braku czasu i energii potrzebnej do kontynuowania wyprawy postanowiłem z Eve wyruszyć na samodzielne poznawanie tajników skrywanych przez muzeum. Może nie było to tak szczegółowe, jak opowieści Cris’a, ale pozwoliło nam zaoszczędzić trochę czasu i szybciej udać się na spoczynek.

 

To już koniec dzisiejszego dnia i koniec tego wpisu. Nie ma co za bardzo przesadzać z ilością tekstu, bo znajomi skarżyli się na zbyt długą formę wpisów. A jak wiadomo, blog nie jest tylko dla mnie, lecz także dla czytelników. Pisząc swoje wspomnienia w takiej formie trzeba liczyć się jednak ze zdaniem odbiorców. Ciężko jest to wszystko opisać tak dokładnie i szczegółowo, tym bardziej, że dzieje się tak dużo w tak krótkim czasie. :)


Galeria zdjęć


Komentarze (0 komentarzy)


Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?

Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!

Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!