Reykjavik, czyli marzenia się spełniają!
Szybka decyzja i plecak spakowany. Znów lotnisko. W czwartek, 20 kwietnia, lecę z Budapesztu do Reykjaviku, z międzylądowaniem. Z lotniska busem, niemal pod dom — wynajęte mieszkanie, na spółkę ze znajomymi, którzy przylecieli tu z Warszawy i Edynburga. Dołączam do nich. Jest hucznie, bo nie widzieliśmy się od kilku miesięcy. Trzeba nadrobić ten stracony czas.
Opatula mnie orzeźwiający podmuch wiatru, mimo późnej, już nocnej pory, nie che się spać, a może to różnica czasu, w Budapeszcie jest przecież o dwie godziny później niż na Islandii — pewnie tam, już zbierałabym się do pracy.
Część naszej ekipy mieszka też na Islandii, nie koniecznie w Reykjaviku, który jest mocno oblegany i dość drogi, ale jednak. Jesteśmy z nimi umówieni na dzisiejszy wieczór, na tradycyjną domówkę i przydomowe źródła termalne.
Chwila odpoczynku i ruszamy, na początku spokojnie tylko przez miasto, żeby się rozeznać, co i gdzie. Jest tak, jak się spodziewałam, pięknie, ciekawie, zupełnie inaczej niż w Budapeszcie czy w Krakowie, Sandomierzu...
Do zobaczenia w Reykjaviku
Małe, obite blachą, kolorowe domki, z wieloma różnymi ozdobami, maskotkami w oknach. Wszystko jest schludne i zadbane, ale co najważniejsze dla mnie cały czas jest piekielnie zimno i wieje. Po drodze oglądamy to, co turysta zwiedzić powinien, czyli, np. Höfði − biały drewniany domek, położony blisko wybrzeża, w którym dawno temu, w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, doszło do spotkania Ronalda Reagana i Michaiła Gorbaczowa. Z daleka widzimy wybijający się ponad niską zabudową miasta, Kościół Hallgrimskirkja. Dochodzimy do linii brzegowej, tam znajduje się kilka futurystycznych eksperymentów architektów i rzeźbiarzy, np. pomnik Sun Voyager, przedstawiający stelaż łodzi wikingów.
Drugiego poranka w Rejkiawiku probowaliśmy obejrzeć wschód słońca, niestety pogoda niedopisała, ale i tak było warto rano wstać, ponieważ przywitała nas piękna tęcza — a kilka kolejnych napotkaliśmy w trakcie wycieczki objazdowej po wyspie.
Na chybił trafił przez Islandię
Wypożyczamy auto — osoba w obsłudze to Polak, który zachęca nas do pozostania na Islandii, bo tutaj pracy jest dużo, a i zarobki dobre.
Dla całej naszej piątki jednak to nie Reykjavik był kluczem całej wycieczki, tylko dzika przyroda, dlatego z wielką chęcią pakujemy się do samochodu i jedziemy oglądać, to co na Islandii najcenniejsze.
Geotermalne źródła, kratery, skały wulkaniczne, ocean, czarne plaże, pola lawowe, wodospady, zorzę, wszędobylski zapach siarki — toż to przecież „kraina lodu i ognia". Wyruszamy zatem śladami spektakularnego i niestety skomercjalizowanego mocno, "Złotego kręgu". Zobaczyliśmy kilka wodospadów, wśród nich oczywiście: wodospady Seljalandsfoss, Skógarfoss oraz ogromny, kilkunastometrowy wodospad Gullfoss. Odwiedziliśmy czarną plażę w Dyrhólaey (nazwa od czarnego piasku, a raczej żwirku). Aktywne, ogromne pole geotermalne Geysir (nazwa gejzer wzięła swój początek od jednego z gorących źródeł o nazwie Geysir właśnie — aktualnie nieczynnego i „uruchamianego" sztucznie) także zostało odhaczone. Na trasie musieliśmy zatrzymać się także dla pięknego widoku na krater Kerið, który też przywitał nas tęczą. Odwiedziliśmy też góry o bardzo niezwykłej formie i kolorze — Landmannalaugar. Wydawało mi się, że góry tęczowe to tylko Chiny, a tu czekała mnie ogromna niespodzianka — feeria barw i islandzkie kucyki na dokładkę.
Zorzę udało nam się ujrzeć w ostatniej chwili, to znaczy ostatniej nocy przed wyjazdem. Będąc w centrum miasta, w pełnym oświetleniu, trudno jest ją dostrzec, ale odchodząc trochę na peryferia, można podziwiać ten cud natury, w pełnej krasie.
Moje za i przeciw
Dzięki wynajęciu auta pozostawaliśmy niezależni i mogliśmy zatrzymywać się także w miejscach mniej uczęszczanych. Polecam takie rozwiązanie, także z tego względu, że zwykła komunikacja miejska nie istnieje na Islandii, a odległości od jednego miasta czy atrakcji są znaczne — kilkadziesiąt czy nawet kilkaset kilometrów.
Nie jestem fanką fantasy i filmowych adaptacji takich jak Gra o Tron, Władcy Pierścieni, Interstellar czy Star Wars ale oglądając islandzkie krajobrazy, czułam się jak na innej planecie i nie dziwię, się, że ta przestrzeń została wykorzystana jako wyjątkowy element scenografii.
Islandczycy są przemiłymi ludźmi, czasami nieco skrytymi, ale pomocnymi i co najważniesze lubiącymi opowiadać historię o elfach, trolach, gnomach i innych stworach zamieszkujących Islandię.
To, co najbardziej mi przeszkadzało i co z drugiej strony można potraktować za absurdalny zarzut, to jednak duża liczba turystów, wszystkie znane miejsca były oblegane, samochodami, autokarami, bardzo trudno czasami było poczuć klimat miejsca, gdy co chwilę trzeba było ustępować miejsca, bo ktoś chciał zrobić sobie zdjęcie. Z drugiej strony turystyką Islandia stoi, a i ja będąc tam, byłam przecież turystą, Islandia to nie Bhutan, gdzie jest ograniczona liczba turystów rocznie... ale jednak odczuwaliśmy pewien dyskomfort.
A teraz z pewną nostalgią, patrze na puste już opakowania po czekoladzie prosto z Islandii i znów mi się marzy, żeby tam zawitać ponownie, tym razem może na dłużej.
Ach prawie bym zapomniała, ciekawostka na Islandii z racji warunków atmosferycznych nie uświadczymy robaków, pająków itp. Niestety na Islandii nie ma też zbyt wielu wysokich drzew.
Galeria zdjęć
Podziel się swoim Erasmusowym doświadczeniem w Reykjavík!
Jeżeli znasz Reykjavík, z perspektywy mieszkańca, podróżnika lub studenta z wymiany, podziel się swoją opinią o Reykjavík! Oceń różne aspekty tego miejsca i podziel się swoim doświadczeniem.
Dodaj doświadczenie →
Komentarze (0 komentarzy)