Tak błękitne niebo i tak niebieska woda, że jedno zdaje się przechodzić w drugie. Fale rozbijające się o klify i góry sięgające chmur. Oto widok z jakim mogłabym się co dzień budzić.
Nerja to niewielka miejscowość położona 60 kilometrów na wschód od Malagi. Leży na granicy Morza Śródziemnego i Parku Naturalnego Sierras de Tejeda, Almijara y Alhama.
Można tu z łatwością dojechać samochodem, ale i dla tych, którzy nie mają swoich środków transportu to żaden problem. Z Malagi cyklicznie kursują tam autobusy, które odjeżdżają spod dworca głównego lub przystanku przy porcie, na ulicy Paseo de los Curas.
Nerja jest znana nielicznym osobom spoza tamtego regionu, a jednocześnie jest słynna na cały świat, dzięki najdłuższemu na świecie stalagnatowi. Wapienna kolumna ma 32 metry wysokości i znajduje się w tamtejszej jaskini Nerja (http://www.cuevadenerja.es/).
Co jeszcze... Ach tak! Znajduje się tutaj przepiękny Akwedukt Orła (Acueducto del Águila). Wygląda na zabytek pamiętający czasy starożytnego Rzymu, jednak tak naprawdę powstał dopiero w XIX wieku, na potrzeby pobliskiej fabryki cukru.
Czy coś mi umknęło? No tak, jasne, przecież jeszcze jeden symbol Nerjy, uwieczniony na co drugiej widokówce.
Balcón de Europa - balkon Europy dosłownie wcinający się w Morze Śródziemne.
Ponoć kiedyś był tutaj fort, który miał odstraszać wszelkich piratów. Obecnie jest to wysadzany palmami plac, z okrągłym cyplem na końcu, z jednym z najpiękniejszych widoków na Morze Śródziemne w całej Andaluzji.
Skąd wzięła się nazwa? Powszechna legenda nieco mija się z tym, co zostało zapisane w historycznych księgach, jednak przyjęła się wśród mieszkańców regionu: w XIX wieku król Alfons XII, który odwiedził tę miejscowość, tak zachwycił się tym widokiem, że wykrzyknął "Prawdziwy balkon Europy!". Nazwa, jak widać, się przyjęła, a posąg króla po dziś dzień stoi na tarasie i opiera się o barierkę :)
Taka prawda, widok z tego miejsca jest niesamowity! Chociaż widok to druga rzecz, na którą zwróciłam uwagę wchodząc na ten taras widokowy. Pierwszą był niesamowicie silny wiatr.
Nie musiałam za bardzo się starać, żeby podejść na sam koniec - gdyby nie barierka wiatr porwałby mnie i nad morze.
Jak doświadczyłam już silnych wiatrów halnych w Tatrach czy na zboczach Sierra Nevada, tak ten był dla mnie zupełną nowością. Pewnie akurat trafiłyśmy na taką pogodę, bo nie sądzę, żeby zawsze tak wiało.
Kiedy już złapałam i mocno zawiązałam chustkę, a potem odgarnęłam włosy z twarzy, mogłam spojrzeć. I zobaczyć.
Po prawej stronie białe hotele i restauracji stojące na krawędzi klifów. Schody prowadzące na sam dół, do wody i wielkie głazy leżące niedbale w wodzie, jakby dopiero co ktoś je tam rzucił.
Po lewej dzikie plaże, jedna, niewielka chatka z drewna, przycumowane łódki w kolorowe pasy, zielone pasmo roślin i pasmo szarych, gołych gór na horyzoncie.
Na wprost jedynie bezkresne wody morza...
Jak widać na zdjęciu powyżej, od tarasu prowadzi w dół kilka schodów, aż do samej wody, jednak wszystkie przejścia są zagrodzone. Szkoda, chciałam zejść na sam brzeg i usiąść na jednym z tych ogromnych kamieni albo chociaż musnąć ręką fale.
Zawsze jednak można kombinować dostać się na plażę. Same ich nie odkryłyśmy, ale na pewno muszą się tam znajdować jakieś przejścia, nie tylko te prywatne od restauracji i hoteli.
Zdecydowanie warto wybrać się w to miejsce, chociaż na kilka godzin, i przespacerować się na ten taras. Widoki rewelacyjne, naprawdę godne królów ;)
200 lat temu powiedział tak król Alfons, a dzisiaj potwierdzam to ja - Król Agnieszka :D
Stałam tak na końcu cypla, przez dłuższą chwilę. Za sobą słyszałam ulicznego grajka i szum palm, które tak bardzo opierały się wiatrowi i nie chciały się złamać. Na horyzoncie słońce zaczynało już zachodzić. Niebo robiło się coraz bardziej różowawe...