Wtorek, 8 lipca.
Wtorek, 8 lipca
Florencja (podejście pierwsze)
Słynna katedra Santa Maria del Fiore.
Pobudka o 8.20 w strugach deszczu. Pogoda zupełnie nie włoska. Nie tylko deszcz, ale i mgła i wiatr. Z trudem wyszliśmy, w końcu 1200 kilometrów zobowiązuje. Decyzja zapadła – jedziemy do Florencji! To była dobra decyzja, ale długa droga. Półtorej godziny na włoskich drogach to średni pomysł. Kierowcy wypadający z rozwianym włosem zza zakrętów. Oczywiście na czerwonym świetle, dlaczego by nie! Na szczęście cel dodawał nam otuchy i przyjemnie ogrzewał serduszka. Dojechaliśmy szczęśliwie i w całości. Ale to nie był koniec naszych drogowych przygód. Nie zobaczyliśmy bowiem obiecanej w przewodniku „górującej nad miastem kopuły katedry Santa Maria del Fiore”, ale za to przez pierwszą godzinę mieliśmy okazję poznać florencki kodeks drogowy. Kierowca posiadający w miarę rozsądne zasady moralne musi z nim mieć niewątpliwie niemały problem. Każdy zakaz wjazdu, bezwstydnie ignorowany przez rzesze Florentczyków, był przez nas potulnie respektowany. Wedle nakazów, zakazów i wszelkich tym podobnych ograniczeń krążyliśmy wokół miasta godzinę. Parking znaleźliśmy we florenckich podziemiach, zmęczeni i dobrze poirytowani.
Piazza San Lorenzo z kaplicą Medyceuszy i bazyliką San Lorenzo.
We Florencji wciąż padało. Opatuliliśmy się szczelnie w płaszcze i ruszyliśmy na podbój dawnej, XIX-wiecznej stolicy Włoch. To już trzecie miasto na naszej drodze założone przez Etrusków, a drugie, w którym swoje piętno odcisnął Juliusz Cezar – założył tu obóz wojskowy o wdzięcznej nazwie Florentia. W XV wieku Florencja, pod rządami Medyceuszy (warto pamiętać wdzięczne imię Wawrzyńca Wspaniałego!), stała się ośrodkiem kultury i sztuki. Tu tworzyli chociażby Michał Anioł czy Leonardo da Vinci. Ich cienie można wciąż wyczuć, przechadzając się wąskimi uliczkami, którymi kiedyś chodzili ci wielcy mistrzowie.
Pierwsza na trasie – Piazza San Lorenzo z kaplicą Medyceuszy i bazyliką San Lorenzo. Bazylika została zaprojektowana przez Filippo Brunelleschiego, tego samego, który jest autorem słynnej kopuły katedry Santa Maria del Fiore. Bazylika miała zostać przebudowana przez Michała Anioła, ale w wyniku marmurowych komplikacji, projekt nie został zrealizowany. Do bazyliki przylega ośmioboczna kaplica Medyceuszy, z przepięknym zdobieniem wewnątrz, tzw. pietra dura – mozaiką florencką. Ładne, monumentalnie surowe.
Korzystając z przychylniejszej pogody i w nieco lepszych nastrojach poszliśmy dalej. Powoli, zza kolorowych kamieniczek, krzykliwych sprzedawców i zagubionych turystów zaczęła wyłaniać się ta jedna jedyna. Najpierw nieśmiało, tylko fasada, ale już z całym swoim ogromem i przepychem. Różowo-biało-zielona, cała z marmuru. A potem… długo wyczekiwana, absolutnie oszałamiająca – kopuła! Przepiękna i ogromna, której wzniesienie uważane jest niekiedy za tak doniosłe, że wyznacza nową epokę w sztuce – renesans. Brunelleschi musiał być ze swojego dzieła bardzo dumny.
Za to bazylika w środku – surowość nad surowościami. Oprócz kopuły, która od wewnętrznej strony wywołuje znów bezsprzecznie pełen zachwyt. Ile kolorów, postaci, wydarzeń… Mistrz Brunelleschi chciał, aby kopuła pozostała wewnątrz surowa. Nikt go jednak nie posłuchał. Freski powstały w XVI wieku. Piękne. Kropka.
Freski na kopule.
Po oszołomieniu bazyliką skierowaliśmy się w stronę Palazzo Vecchio, mieszczącego się na Piazza della Signoria. Ach, te uliczki, oglądające historię przez tyle wieków! Ciasne przejścia i zaułki. I tony turystów. Palazzo Vecchio, romański i taki troszkę niezgrabny, dawna siedziba władz miejskich i były ratusz. Namalowanie fresków w głównej sali zostało niegdyś zlecone Michałowi Aniołowi i Leonardowi da Vinci. Mieli namalować swoje dzieła po przeciwległych stronach; miały zazdrośnie spoglądać na wybitność drugiego. Projekt nie doszedł jednak do skutku. Z ogromną szkodą dla potomnych.
Przed wejściem – Dawid Michała Anioła (a dokładnie jego kopia, oryginał można znaleźć w Gallerii dell’Accademia, oczywiście we Florencji). Ja rozumiem, że detal rzeźbiarski jest niesamowity, a wychodzące żyłki to po prostu mistrzostwo i że to jedna z najważniejszych renesansowych rzeźb. Ale fanką to to ja nie jestem. Ogromna dłoń psuje mi idealność kompozycji. Ale może się niesłusznie czepiam.
Oryginał. Dawid Michała Anioła.
Na Piazza della Signoria znajduje się też sympatyczne, XIV-wieczne „muzeum w plenerze” – Loggia della Signoria z pięknymi rzeźbami, oryginałami! Mój ulubiony Giambologni i jego absolutnie zachwycające „Porwanie Sabinek” w spiralnym uchwycie (figura serpentinata) i „Herkules i Centaur”. Uwielbiam.
Mistrzowski Giambologni.
Po przedpołudniowym zwiedzaniu jedzenie wersja dla bogatych, ergo: tania restauracja. Pizza boska.
Galerię Uffizi zostawiliśmy sobie na kolejny dzień. Teraz – ponte Vecchio (po polsku: stary most; rzeczywiście najstarszy we Florencji). Most-uliczka, zabudowany malutkimi kamieniczkami w rudo-brązowych barwach. Zachwycający!
Ponte Vecchio.
I ostatni punkt – kościół Santa Croce przy Piazza di Santa Croce, który okazał się zamknięty. Neogotycka fasada z daleka odbijała na marmurowym kamieniu gorące, włoskie słońce. Postanowiliśmy tu jeszcze wrócić. Przed kościołem: Dante Alighieri.
Kościół Santa Croce.
Dante Alighieri.
Tabliczka na kamieniczce Dantego.
Wracając do samochodu natknęliśmy się, czy to przypadkiem, czy też sam Dante nas poprowadził, do jego dawnego domu. Całkiem przyzwoita kamieniczka. Obok kościół, będący świadkiem jego twórczości, skrywający groby jego kobiet-inspiracji.
Powrót w deszczu, zajadając melony i brzoskwinie.
Katedra w nocy.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)