Sobota, 19 lipca.

Opublikowane przez flag-pl Julia Nowakowska — 4 lat temu

Blog: Włochy. Podróż wśród barw.
Oznaczenia: Ogólnie

Sobota, 19 lipca

Rzym (dzień pierwszy, mocno wstępny i zapoznawczy)

Sobota, 19 lipca.

Widok na bazylikę św. Piotra.

Jedziemy do Rzymu! Pożegnanie z gospodarzami, ostatnia szybka morska kąpiel i popędziliśmy do Rzymu. Przywitał nas ogromnym słońcem, tłumem hałaśliwych samochodów i dwugodzinnym czekaniem na właściciela nowego lokum. Okazało się, że znajdowało się ono w podziemiach i było czymś w rodzaju piwnicy, dość nieudolnie przerobionej na pokój z kuchnią, względnie możliwy do zamieszkania. Względnie, bo nasze mało wymagające oczekiwania zaakceptowałyby bez większych oporów małe okratowane okienka z widokiem na buty przechodniów. Bliskość Watykanu zdecydowanie rekompensowała tę mało istotną niedogodność. Gorzej jednak, że nie byliśmy jedynymi mieszkańcami owych podziemi – nasi współlokatorzy, karaluchy, nie należeli do wymarzonych towarzyszy rzymskich nocy. Ale co poradzić. Nie uciekliśmy ze wstrętem i nie poprosiliśmy właściciela o dezynfekcję. Zachowaliśmy pozorny spokój, mając cichą nadzieję, że nie zostaniemy w nocy schrupani ze smakiem przez owe wdzięczne kreatury.

Po szybkim obiedzie ruszyliśmy na porządne przywitanie z miastem.

Pierwsze spojrzenie na w stronę bazyliki św. Piotra z perspektywy via della Conciliazione – Drogi Pojednania. Bazylika wydawała się odległa, a jednocześnie tak bardzo bliska, oddalona zaledwie o kilkaset metrów. To centrum chrześcijańskiego świata, miejsce-symbol, było skąpane w fioletowo-żółtych barwach zachodzącego słońca. Długie cienie załamywały się na architektonicznych detalach, podkreślając kunszt wykonania. Stałam porządne dziesięć minut, nie mogąc oderwać od bazyliki oczu. Wiedziałam, że będziemy w tym miejscu jeszcze nie raz i przyjdzie jeszcze czas na dokładne zwiedzanie. Ale to pierwsze spojrzenie miało w sobie jakąś niepowtarzalną magię spotkania czegoś nigdy niewidzianego, a tak bardzo znajomego. Spotkania tyle lat wyczekanego, a które nie rozczarowało, mimo ogromu nabudowanych oczekiwań. Bazylika św. Piotra, wieńcząca majestatycznie Drogę Pojednania, była tego wieczoru najpiękniejszym rzymskim przywitaniem i spełnieniem moich małych egzaltowanych wyobrażeń.

Sobota, 19 lipca.

Zamek Św. Anioła - Mauzoleum Hadriana.

W końcu, oderwana od mojego nowego zachwytu, dołączyłam niechętnie do dalszej wycieczki. I chociaż byłam pewna, że dziś nic nie będzie w stanie dorównać tej pierwszej fascynacji, postanowiłam dać szansę Rzymowi i otworzyć się na jego pozostałe piękno. Droga zaprowadziła nas nieopodal Zamku św. Anioła – Mauzoleum Hadriana. Jego budowa sięga II wieku i panowania cesarza Hadriana właśnie, który został tu pochowany razem z rodziną. Nazwę „Zamek Anioła” nadał w VI wieku papież Grzegorz I Wielki, jako upamiętnienie anioła, mającego ukazać się nad ówczesnym mauzoleum podczas zarazy i chowającego miecz na znak jej końca. Bardzo długo mieściły się tu więzienia, stąd może i pomysł na wystawę broni średniowiecznej, którą obecnie można w zamkowych murach podziwiać. Architektonicznie zamek przypadł nam do gustu mocno średnio, w rudo-brązowych barwach i cieniach wieczoru prezentował się mrocznie, a wieńcząca go figura Świętego Anioła dość złowrogo. Jedynie fakt, że do dziś istnieje XIII-wieczny korytarz łączący Watykan z Zamkiem nadał budowli nieco średniowiecznego tajemniczego uroku. Mimo więc braku estetycznych zachwytów, pewnej niesamowitości zdecydowanie dawnemu mauzoleum nie można odmówić.

Sobota, 19 lipca.

Jedna z rzeźb na moście św. Anioła.


Mostem św. Anioła postanowiliśmy przejść dalej, w stronę rzymskiego historycznego centrum. Jego budowa również została zapoczątkowana przez cesarza Hadriana, który bardzo praktycznie wyczuł potrzebę połączenia swojego przyszłego miejsca spoczynku z resztą miasta. Anielskie rzeźby Berniniego i jego uczniów – przepiękne. Sprawna ręka wielkiego mistrza mocno widoczna w lekko przymrużonych oczach i lekko powiewających szatach. Rzeźby zostały dodane przez papieża Klemensa IX. Hadrian nie mógł wymarzyć sobie lepszych detali, ozdabiających jego most.

Z mostu rozciągał się przepiękny widok na skąpaną w granatowo-różowym mroku bazylikę św. Piotra. Warto przystanąć i zwrócić się w jej stronę. Kolejne dziesięć minut zachwytów gwarantowane.

Małą, wąską i ciemną uliczką przeszliśmy dalej. Była rozświetlona jedynie świecami ustawionymi gęsto na restauracyjnych stolikach. Było dużo gwaru i śmiechu. A to wszystko przy akompaniamencie cichych skrzypiec i melancholijnej gitary dwóch starszych panów-muzyków. To była baśniowa muzyka, która wraz z urokiem uliczki stworzyła przez jedną ulotną chwilę niepowtarzany moment pełen czystego piękna, należący niekoniecznie do rzeczywistego świata.

Sobota, 19 lipca.

Detal fontanny Czterech Rzek.

Szybkie spojrzenie na piazza Navona i fontannę Czterech Rzek. Mimo późnej pory plac wrzał od tłumów turystów, a na sesję ze słynną fontanną Berniniego trzeba było czekać w kolejce wielce słusznych rozmiarów. Cztery wielkie rzeźby gigantów, symbolizujących kolejno Nil, Dunaj, Rio de la Plata oraz Ganges oplatają wysoki obelisk. Błękitny szum wody niknął w pośpiechu robiących miliony zdjęć turystów. Dla mnie najciekawszą pozostała historia rywalizacji pomiędzy dwoma wielkimi mistrzami XVII-wiecznego Rzymu Berninim i Borominim łącząca się z fontanną. Otóż jedna z rzek zakrywa sobie szczelnie oczy, aby nie patrzeć na kościół św. Agnieszki (swoją drogą wcale nie brzydki, stojący przy piazza Navona), druga natomiast trzyma ręce w rozpaczliwym geście, próbującym powstrzymać nieszczęsny kościół przed upadkiem (który jak dotąd wciąż stoi, a rzeka cierpliwie wciąż czeka). Kościół jest autorstwa Borominiego, fontanna zaś Berniniego…

Fontanna di Trevi, ku naszej przeraźliwej rozpaczy, okazała się być szczelnie osłonięta i poddana gruntownej renowacji. Zamierzaliśmy do niej jeszcze mimo wszystko wrócić z nadzieją, że remont zostanie w przeciągu dwóch dni ukończony. Z minami więc dalekimi od szczęśliwych zarządziliśmy odwrót. Ze zmęczenia nawet licząca dziewiętnaście stuleci kolumna Marka Aureliusza nie zrobiła na nas wrażenia. No chyba, że po prostu nie jesteśmy podatni na starożytne piękno (jak się miało później okazać przy Koloseum i Forum Romanum – jesteśmy!!!). Mostem Umberto przeszliśmy na naszą stronę miasta.

Do domu i spać, z nadzieją, że nic nas w nocy nie zje.


Galeria zdjęć


Komentarze (0 komentarzy)


Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?

Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!

Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!