Niedziela, 6 lipca.
Niedziela, 6 lipca
Santa Maria del Giudice – Marina de Vecciano – Lukka
Widok na Toskanię z murów Lukki.
Pobudka o 9.00 rano. Ale tylko teoretyczna – ta praktyczna pół godziny później. Upał niemiłosierny, niebo jasne i błękitne. Zamieszkaliśmy w przyjemnym trzypiętrowym malutkim domku w Santa Maria del Giudice, połączonym z posiadłością gospodarzy, pełniącym na co dzień zaszczytną funkcję graciarni. Stał na uboczu, prowadziła do niego długa, kręta, piaszczysta droga, na której raz zdarzyło nam się spotkać z czarnym (i podobno niegroźnym…) wężem, o złowieszczej nazwie, którą moja pamięć błyskawicznie odrzuciła. Przyjechaliśmy do Włoch na nieco ponad dwa tygodnie. Pierwszy tydzień mieliśmy spędzić nieopodal Lukki, kolejnych parę dni w rejonie Sieny, następnie zwiedzić Rzym i zrobić szaleńczy wypad do Neapolu, a dokładniej – Pompei.
Pokonawszy 1200 kilometrów wysłużonym samochodem z Warszawy, postanowiliśmy spędzić pierwszy włoski dzień na błogim lenistwie. Cel pierwszy – morze! Marina de Vecciano, z pewnością urocza miejscowość, nie było jednak nam dane jej poznać. Jedyne trwałe wspomnienie z Mariny to złowroga tabliczka oznajmiająca koszt parkingu – 4,50 euro za godzinę… oraz dojście na plażę. Nic by się raczej nie stało, gdyby było o połowę krótsze. Najpierw długa droga nad zatoką, wijąca się następnie wśród bambusów czy innego zielska. Szalenie to przyjemne. Byliśmy już na skaju rozpaczy, gdy w końcu usłyszeliśmy delikatny szum morza. Jednak sama plaża… Nie żeby pisać o wielkim rozczarowaniu, ale wybuchu radości to nie było. Morze Liguryjskie przywitało nas daleką od czystości i wąską plażą. Tony papierków, niedopalonych papierosów, wiekowe resztki łódek, motorówek, żaglówek, a wśród tego malowniczego zbioru odpadków, koce z czerwono-brązowo-święcącymi tłuściutkimi ciałami wiecznie jedzących turystów. Jednym słowem: tłok. Totalny. Znalezienie zdatnego kawałka piasku troszkę nam zajęło. Kąpiel za to bardzo przyjemna. Fale tak na pół metra.
Po powrocie do domu i przekąszeniu przywiezionego z Polski mięsa z porządnymi ziemniakami, wyruszyliśmy o 17.00 do Lukki. Przechodząc przez bramę św. Piotra znaleźliśmy się na przepięknej uliczce. Po obu stronach kamienne włoskie kamieniczki z niebieskimi okiennicami, mnóstwo zieleni i kwiatowych girland. Ideał popsuły nieco rzędy samochodów, szczelnie wypełniające obie strony ulicy.
Brama św. Piotra.
Jedna z kamieniczek.
Piazzo di Martino z surową, ale bynajmniej nie skromną romańską katedrą San Martino z przepięknymi arkadami z XIII wieku był ładny, choć nieco asymetryczny. Warto zwrócić uwagę na różnice w kolumnach fasady katedry. Według lokalnej legendy władze miejskie ogłosiły konkurs na najlepszą kolumnę, która (powielona) miała ową fasadę przyozdobić. Zainteresowanie konkursem przerosło jednak oczekiwania. Kolumn było tak wiele, a każda z nich równie piękna, dlatego zdecydowano się na swoisty eklektyzm, włączając wszystkie kolumny do katedralnego frontu.
Katedra San Martino.
Lukka – to przepiękne średniowieczne miasteczko, którego historia sięga jeszcze starożytności, wybudowane jako rzymska kolonia. To tu Juliusz Cezar, Marek Krassus i Gnejusz Pompejusz ogłosili swój pierwszy triumwirat. Od XI wieku, miasto cieszyło się wolnością jako republika, wtedy też powstała większość, zachowanych do dziś zabytków, wśród nich słynne renesansowe mury. Niesamowite jest to połączenie historii z nowoczesnością, w postaci milionów natrętnych turystów i mieszkańców, próbujących na tychże turystach zarobić. Lukka nasączona jest atmosferą włoskiej żywiołowej melancholii i przejaskrawionej tradycji. Wąskie uliczki. Zagubione balkoniki z nieziemską ilością roślin, wijących się we wszystkie możliwe strony, niebieskość okien i kwiaty, kwiaty, wszędzie kwiaty, które potrafią nadać uroku nawet najbardziej szarej budowli! Morze kawiarni, wypełnione morzem ludzi, wypełnionymi morzem potraw. Gwar rozmów.
Kościół San Michele in Foro, o którym pierwsze wzmianki pochodzą już z VII wieku, został przebudowany w XI wieku. Nazwa pochodzi od rzymskiego form, na miejscu którego powstał. Jest przepiękny, niczym utkany z arkadek.
Kościół San Michele in Foro.
Basilica San Frediano na Piazza San Frediano w klasycznym romańskim wydaniu z monumentalną mozaiką, błyszczącą złotem na fasadzie. Ciekawa. Inna.
Basilica San Frediano
Uliczki, labirynt uliczek. Niewzruszony kot leniwie leżący na rozgrzanych kamieniach, niezwracający najmniejszej uwagi na moje usilne prośby umieszczenia go na zdjęciach. Pies szczekający na przepięknie ukwieconym balkonie. Brama do ogrodu botanicznego, obrośnięta tajemniczym bluszczem. Pani czerpiąca wodę z fontanny do butelek, z przeznaczeniem ugaszenia owym płynem pragnienia. Drzewo pełne jaskółek i ich ogłuszających pisków. I jeszcze tylko wejście na mury, ich obowiązkowa sesja, pomnik Wiktora Emanuela II i ogromny tulipanowiec. Taka była Lukka, próbująca znaleźć nową tożsamość w starych, kruszących się murach. Spokojna i żywa. Pełna delikatnych kontrastów.
Powrót do domu i spać!
Pomnik Wiktora Emanauela II.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)