Mój Erasmus - długa droga.

Opublikowane przez flag-pl Ola Noga — 9 lat temu

Blog: 46 państw Europy przed 30-stką.
Oznaczenia: Ogólnie

Tysiąc i jedna rzecz przed wyjazdem.

Ludzie różnie myślą o Erasmusie i różnie z tym projektem jest. W każdym kraju, mieście wygląda to inaczej, jednak bez wątpienia, ten wyjazd jest nauką samodzielności. Cały proces przed wyjazdem jest żmudny i wymagający cierpliwości. Opowiem Wam, jak było u mnie. Zaczynając od wyboru, a kończąc na dniu dzisiejszym, momencie, kiedy zaczynam przygotowywać się do sesji (wcześnie, nie?).

Jak to się stało?

Większość moich podróży, krótkich wyjazdów jest spontaniczna, o ile można uważać za spontaniczne coś, co jest „planowane” kilka dni wcześniej. No, ale tak wycieczki są raczej nagłe, wpada pomysł, kupuję bilet, sprawdzam Tripa i jadę za kilka dni.

Z Erasmusem było jeszcze lepiej. Nie zastanawiałam się nigdy nad takim wyjazdem, myślałam, że zagranicę mogę jechać wyłącznie studenci z bardzo dobrą średnią, moja była po prostu dobra, tak sobie średnia średnia, jednak ten, kto nie próbuje jest głupcem.

Szłam sobie z Mo (jeszcze jej nie poznaliście, kiedyś Wam przedstawię) wspaniałym ugieowskim korytarzem, zatrzymałam się przy ogłoszeniach, żeby sprawdzić, czy może nie odwołali zajęć. Nie, zajęć nie odwołali (smutek był ogromny), ale zobaczyłam kartkę z ogłoszeniem – Erasmus 2015/16. Wypisane było kilka miejsc i warunki wyjazdu (znajomość np. francuskiego, jeśli chcemy jechać do Francji, w większości jednak panował język angielski). Szybkie spojrzenie na M, i co? Jedziemy! Był ostatni dzień składania dokumentów, a może przedostatni. Skoczyłyśmy po zestaw papierów do biblioteki, skserowałyśmy i wypełniłyśmy tabelki.

Wybór

Wiele osób pyta się mnie dlaczego wybrałam Czechy, jeśli mogłam jechać do Niemiec, Francji, Węgier i nie pamiętam, co tam jeszcze było. Moja decyzja była podejmowana pochopnie, ale nie do końca, wymyśliłam strategię, żeby się dostać na bank. Pomyślałam, że będzie wiele chętnych, więc na samym początku odrzuciłam miasta, gdzie jest tylko jedno miejsce, później, żeby zwiedzać więcej rozdzieliłyśmy się z Mo, ona do innego państwa, ja do innego. W odróżnieniu ode mnie wiedziała od początku, gdzie chce mieszkać. Spojrzałam na mapę. Miałyśmy mieszkać w innych krajach, ale niezbyt dalekich, żeby razem móc podróżować. Padło na Brno. Odpaliłam Wikipedię, poczytałam o uczelni i mieście, obejrzałam zdjęcia. Tak, chciałam tam jechać, wiedziałam, że to będzie dobre miejsce na odpoczynek, nadrobienie książkowych zaległości, ale też skakanie po różnych częściach Europy. Lokalizacja Brna jest idealna. Blisko do Polski, Słowacji, Austrii, Niemiec, Węgier…

Trzeba było wybrać semestr, letni, czy zimowy, a może dwa. Nie chciałam spędzać całego roku - w odróżnieniu od Mo - w innym państwie. Padło na letni, bo co robić w zimę? Zwiedzanie wtedy nie ma sensu. Nie pomyślałam, że mogłabym jeździć na nartach, snowboardzie po słowackich, czy czeskich górach. Właśnie, muszę wpisać na listę celów góry w tę zimę. Obowiązkowo.

Pierwsze kroki

Kiedy składałyśmy dokumenty? Nie wiem, może to był styczeń, może luty. W każdym razie spraw wygląda tak, że już rok wcześniej (w przypadku wyjazdu na drugi semestr) zajmujemy się sprawą papierkową. Składamy dokumenty i na jakiś czas mamy spokój. Później jest rozmowa kwalifikacyjna. Z tego, co słyszałam, to na większości uczelni wygląda tak, jak na Uniwersytecie Gdańskim.

Wszyscy wchodzą do sali, „komisja” tłumaczy zasady, trochę straszy, a trochę zachęca. Ogólnie siedzicie i się nudzicie. Później oznajmiają Wam, że może być problem z miejscami i nie wszyscy pojadą. Zaczynacie się martwić. Jedna z Pań mówi Wam, że pierwszeństwo wyjazdu mają studenci, którzy już byli na Erasmusie. I tu pytanie, jak to? Wydaje się to mocno niesprawiedliwe, czemu oni mają nam zabierać miejsca, jeśli już byli. Tak, to jest niesprawiedliwe. W regulaminie programu Erasmus nie ma zapisu o żadnym takim pierwszeństwie. Uczelnia po prostu woli puszczać uczniów, którzy już byli, bo ma mniej pracy. Nie muszą odpowiadać na pytania, maile i pomagać w doborze przedmiotów (i tak nie pomagają). Tak więc szykujcie się na głupie zagrania ze strony leniwych ludzi.

Było nas chyba 11 osób, jedna laska chwaliła się jakimś dyplomem –  nie wiem – ukończenia kursu angielskiego, czy coś, koleś gadał, że może będzie miał warunek i pytał, czy może jechać. Może, jeśli przed wyjazdem upora się z poprawą. Moi Drodzy, już wiemy, że nawet gdyby się nie uporał też mógłby jechać. Skąd wiemy? O tym później.

Wymyślili sobie, że należy stworzyć jakiś ranking, policzyli nam średnie z wybranych przedmiotów, nam oznacza osobą, które jeszcze nie były na Erasmusie, tamci drudzy od razu byli na szczycie. O ile dobrze pamiętam wybrali fonetykę, staropola i poetykę. Byłam gdzieś na końcu listy, chociaż nie jestem najgorszą studentką.

Lista sobie wisiała i nic więcej. Mieliśmy jakieś spotkanie informacyjne, na które nie warto iść, pamiętajcie, nie idźcie tam, nie opłaca się, wszystkie te informacje można znaleźć na stronie uczelni, albo później ktoś Wam powie. Po tym spotkaniu zaczęło się czekanie na maila, który informował, że zostaliście przyjęcia na uczelnie partnerską.

Wszyscy dostawali maile i się cieszyli, ja nie. Nic nie dostawałam i zaczęłam się niepokoić. Moja koordynatorka dodatkowo powiedziała, że wyjazdy na semestr letni się nie odbędą, że będę musiał jechać na zimowy. Całkowicie już byłam spięta. Liczyłam się z tym, że mogę mieć poprawkę z niektórych przedmiotów, a jak wiecie rok akademicki nie zawsze zaczyna się w październiku. W Budapeszcie np. zajęcia są już od września. Kampania wrześniowa mogłaby lekko kolidować z wyjazdem.

Po miesiącach niepokoju napisałam maile w sprawie mojego przyjęcia lub nieprzyjęcia. Dostałam się, poczta po prostu czasami płata figle. Potwierdzenie było równoznaczne z tym, że wyjazd na semestr letni jednak będzie. Teraz problem leżał tylko w tym, ile pieniędzy zostanie przyznanych na nasz wydział i czy wszyscy chętni wyjadą. Jakoś w czerwcu otworzyłam Interię (tak, mam pocztę na Interii, planuję to zmienić już od kilku lat), weszłam w pocztę i było. Hajs się zgadza, jedziemy wszyscy!

Drugie kroki

Wzięłam się za wypełnianie Learning Agreement. A, zapomniałam napisać, że wcześniej musiałam wypełnić aplikację przez internet, jakieś podstawowe informacje, rodzaj studiów, adres zamieszkanie itp.

moj-erasmus-dluga-droga-5097652cfb38397b

Z LA zawsze jest problem i powie Wam to każdy. Najpierw ludzie nie wiedzą jak wypełniać dokument, następnie nie mogą znaleźć substytutów za polskie przedmioty. Nikt nic nie tłumaczy, dostajecie papier, adres www i szukacie sami. Moja uczelnia, ta czeska, akurat jest o tyle dobrze zorganizowana, że łatwo znaleźć kursy, ale nie oznacza to, że jest kolorowo.

Mój pierwszy LA był wypełniony dobrze, tak stwierdziła osoba pilnująca tych spraw. Jak wiecie, musimy uzyskać w semestrze 30 punktów ECTS, żeby zaliczyć rok. Różnice pomiędzy polskimi, a czeskimi przedmiotami były kolosalne (jeśli już się znalazło jakiś substytut). Zajęcia punktowane w Polszy na 3 punkty, w Brnie miały np. 10, a więc na moim pierwszy dokumencie zgrozy pojawiło się ok. 50 punktów. Powiedziano mi, że tak może być, ale nikt nie wytumaczył tego, o czym dowiedziałam się kilka tygodniu przed wyjazdem.

Co rozumiem pod słowem substytut? Tak, wiem, ze wiecie, co to jest substytut. Zajmę się jednak tłumaczeniem, jak wybierałam przedmioty. Koordynatorzy mówią, ze przedmiot ma być w miarę podobny po względem nauczanej treści, coś tam się musi wiązać, nazwa podobna itp. Tak też szukałam. Za wiedzę o komunikacji wybrałam sobie wiedzę o komunikacji językowej w języku polski. Głupota, jak nic. Okazało się, że ich wiedza, to praktyczne zajęcia. Uczą się naszych zwrotów, tych które używamy na co dzień, a nie są one zrozumiałe w czeskim np. jakieś przysłowia, utarte powiedzonka itp. Za literaturę powszechną (2 ECTS) wzięłam literaturę światową (10 ECTS), czy coś w tym stylu. Znalazłam też oczywiście identyczne przedmioty, jak np. stylistyka, pozytywizm. Ucieszona byłam, że tak bardzo łatwo mi to poszło. Niepotrzebnie się radowałam, niepotrzebnie…

Przyszedł czerwiec, coś, co studenci lubią najbardziej. Sesja. Przeszłam najgorsze – egzamin z literatury staropolskiej. Niestety, na studiach filologicznych bywa tak, że jeden przedmiot poświęca się dla drugiego. Nie podeszłam do egzaminu z filozofii, zostawiłam go na wrzesień. Pół wakacji stresowałam się tym, że jeśli nie zdam to nici z wyjazdu. Zdałam, przecież nie mogłabym marnować pieniędzy na przejście warunkowe, uczelnia na mnie nie zarobi, nie!

moj-erasmus-dluga-droga-ccba7bd10f205e48

Drugi rok, inny rok

Znajomi wyjeżdżali już we wrześniu, nikt chyba nie jechał na semestr letni. Zostałam na uczelni bez najbliższej mi osoby. Kit z uczelnią, zostałam sama w Gdańsku. Wiadomo, znajomych jest sporo, ale tych najbliższych osób nie można zastąpić pierwszą lepszą koleżanką, czy kolegą.

Trójmiasto mnie pochłonęło. Zaczęłam dość hucznie rok akademicki. Chyba przez to, że byłam sama w Gdańsku, poznałam mnóstwo nowych ludzi. Pojedynczo wychodziłam na imprezy, a one kończyły się afterami w nowym towarzystwie trwającymi do południa dnia następnego.

moj-erasmus-dluga-droga-a9efa604c535048c

moj-erasmus-dluga-droga-8c26b7f69d0f5c50

Plan zajęć był gorszy niż na pierwszym roku, cały tydzień chodzenia na uczelnie, żadnego dnia wolnego. Alko czwartki już nie istniały. Czwartki stały się dniem angielskiego. Zajęcia do 18? Nie ma czegoś gorszego. Nie czytałam tak dużo jak wcześniej, nie trenowałam tyle godzin, co na pierwszym roku. O diecie nawet nie myślała, pole dance całkowicie odstawiłam, a siłownia była już tylko trzy razy w tygodniu. Zrobiłam się leniwa, weekendy mnie wykańczały. Po niedzieli mówiłam sobie, że jak dobrze… jak dobrze, że weekend się skończył. Nie męczyły mnie dni nauki, wolne dawało wycisk. W klubach bywałam co najmniej dwa razy w tygodniu. Zaczęłam się plątać. Plątać we własnym życiu. Potrzebowałam pieniędzy, więcej dni w tygodniu i kogoś bliskiego obok. Nie było niczego z tych rzeczy. Wiadomo, pojawiały się jakieś osoby, ale znikały… okazywały się nieszczere. Produkcja problemów, tak, problemy się dwoiły, troiły z dnia na dzień, a ja nie robiłam z tym nic, ba, wikłałam się w następne.

moj-erasmus-dluga-droga-27559aa030d6cb80

moj-erasmus-dluga-droga-a6873593b5ba4e50

Sylwester miał być dniem pozostawienia wszystkiego, miałam się pożegnać i odciąć. Ile można lecieć w dół, co? Kilka miesięcy na pewno. Tak jak postanowiła, tak też zrobiłam. Nie sama, ktoś, kogo teraz już nie ma, jakoś mnie tam wspierał.

moj-erasmus-dluga-droga-96c5c6dcfce140a0

Jeszcze chwilę po sylwestrze wpakował się następną niepotrzebną sprawę. Dodatkowo przyszedł stres związany z sesją (przypominam, że nie uczyłam się zbytnio w tym roku) i stres przedwyjazdowy. Wyprowadziłam się z Gdańska i wróciłam na miesiąc do rodziców. Otworzyłam książki i postanowiłam, że wszystko zaliczę.

Nauka, stres

Dwa tygodnie siedziałam w książkach, nie wychodziłam, pożerałam kilogramy słodyczy i czytałam, czytałam… notowałam, marnowałam kartkę po kartce (po sesji wyrzuciłam cały duży zeszyt A4). Zdałam prawie wszystko w pierwszych terminach – nie wiem jakim cudem. Została gramatyka historyczna języka polskiego, jeden z najbardziej lubianych przedmiotów na drugim roku wśród studentów filologii polskiej (ironia, jakby ktoś nie zaczaił), ale o tym zaraz…

Co mnie najbardziej stresowało? Do sesji nie czułam, że zaraz mam wyjechać na pół roku i żyć w innym państwie. Egzaminy jednak przyciągnęły za sobą obawy. Po pierwsze, miałam studiować w języku angielski, czeskim i polskim. Angielski mam na poziomie B1, czeski na zerowym. Nie zdążyłam zapisać się na żaden sensowny kurs angielskiego ani czeskiego, modliłam się więc o własną kreatywność i rozum. Drugi problem to dojazd do Czech. Lubię jeździć samochodem, sporo jeżdżę, ale sama nigdy jednorazowo nie pokonałam 1000 km. Obawy budziło też nowe miejsce zamieszkania. Właśnie, może trochę o tych wyborach…

Dlaczego zdecydowałam się jechać własnym samochodem? Proste, bo jest najwygodniej, ale to nie był jedyny powód. Chciałam po drodze zwiedzić kilka polski miast, zatrzymać się Krakowie, w którym jeszcze nigdy nie byłam. Dlaczego wybrałam akademik? Nigdy w życiu nie mieszkałam w internacie, czy czymś podobnym, chciałam spróbować. Dodatkowo nie musiałam martwić się o wysoką kaucję, złą lokalizację, pościel itp. Wybrałam najprostszą drogę – nie żałuję.

Plany, to tylko plany.

Wyjechać ponad tydzień przed rozpoczęciem semestru letniego – taki był plan. Oczywiście, że się nie udało. Po pierwsze poprawka mi popsuła cały rozkład życia, a po drugie, zmiany terminów poprawki. Wkurzałam się. UG zaczęło robić problemy. Dobra organizacja na tej uczelni nie istnieje. Pisałam setki maili, płakałam, gdy dowiadywałam się o zmianach terminów z dnia na dzień, ale to nic… najgorsze dopiero nadchodziło.

Miałam podpisać umowę z Biurem Studentów. Tam okazało się, że mój LA jest zły. Nikt mi wcześniej nie powiedział, że mając 50 punktów ECTS, kopię sobie grób. Nikt z koordynatorów, dopiero pomocne kobiety w biurze (dziękuję im najmocniej). Zmieniłam szybko LA, ale kursy na necie też się pozmieniały. Walczyłam z tymi papierami całą noc. W końcu stanęło na tym, że miałam 34 punkty. O co chodziło? Czemu kopałam sobie grób? Gdybym nie zdała jakiegoś przedmiotu, nie byłoby tak, że on po prostu sobie przepada, miałabym dług punktowy, jakoś to wiąże się z pieniędzmi i innymi niemiłymi sprawami. Nie wytłumaczę, sama do końca nie zrozumiałam. Podpisałam umowę, teraz mogłam już tylko martwić się o wyjazd, tak mi się zdawało.

Zapisałam się przez portal internetowy IS na zajęcia. Na mojej uczelni w Brnie wszystko robi się przez IS, dosłownie wszystko. Zapisujesz na zajęcia, ustalasz plan, piszesz maile, wybierasz terminy egzaminów, płacisz za niektóre rzeczy (tu raczej SUPO, ale to się wiąże), dowiadujesz o odwołanych zajęciach itp. Wspaniała sprawa. No, na zajęcia się zapisałam, ale jak widzicie niżej (miało być zdjęcie, ale nie ma) prawie na żadne się nie dostałam. Znowu wysyłałam setki maili. Poprzyjmowali mnie, ale… Jedna kobieta mając okazję wyżaliła mi się na całą uczelnię, „nawrzeszczała”, że zapisuję się po terminie, a uwaga, tego dnia, gdy się zapisywałam dopiero co otworzył mi się system… Do dziś na zajęciach mam z nią problem.

Osoby zajmujące się Erasmusem na wydziale filologicznym powiedziały mi, że jeśli nie zdam poprawki, nie wyjadę. Jak to? Umowa podpisana, pieniądze mają zaraz wpłynąć na konto, akademik opłacony, a ja mam nie jechać? Uwaga! Nawet jeśli macie warunek, możecie jechać na Erasmusa. Musicie tylko dogadać się z prowadzącymi w sprawie terminów zaliczenia zaległości. Nie ma żadnego zapisu w regulaminie Erasmusa, że student z poprawką nie może jechać. Czysta złośliwość polskich prowadzących może tylko do tego doprowadzić. Widzicie, stresowałam się poprawą i sprawami papierkowymi.

Meritum

Nadszedł dzień poprawy. Weszłam na salę i pisałam, pisałam… 3 strony, 3 strony definicji i rekonstrukcji. Poprosiłam egzaminującą o sprawdzenie na miejscu tłumacząc, że za dwie godziny mam wyjeżdżać na Erasmusa. Sprawdziła, i co? Zdałam, nie wiedziałam na jaką ocenę dokładnie, ale zdałam. Połowa stresu opadła. Wsiadłam do samochodu i łamiąc wszelki przepisu ruchu drogowego pognałam do Malborka. Po co tam? Jak to? Musiałam zrobić paznokcie, nie pojechałabym przecież w świat z brzydkimi dłońmi.

W Malborku czas się dłużył, kosmetyczka piłowała, malował dłużej niż zwykle, a mi czas uciekał. Miałam się jeszcze spakować (pakowanie w dzień wyjazdu – nie polecam). Skończyła. Ja do domu, pakowanie, ogarnianie, łzy w oczach Mamy, gdy dziecko wyjeżdża i milion upomnień Taty, że mam jechać normalnie, powoli i bezpiecznie. Nie ma sprawy, będzie powoli. Ruszyłam.

Godzina była późna, jakoś po 16. Planowałam najpierw zatrzymać się w Krakowie na jedną noc, pozwiedzać i jechać do Czech, ale wiadomo, plany są tylko planami. Skoczyłam szybko po mojego pasażera i postanowiliśmy jechać najpierw do Łodzi, tam się przekimać, popatrzeć na miasto i jechać dalej.

W drodze szukaliśmy hotelu, ale nie tylko. W Łodzi grają dobre techno, wiecie? Nie mogliśmy, nie zahaczyć o jakiś klubik. Kilka wiadomości i było wiadomo, gdzie skończymy, w Williamsburgu na Piotrowskiej 6. Akurat otwarcie klubu, wstęp taniutki, a grał Łukasz Napora. Nic lepszego chyba nie mogło nas spotkać.

Techno wszędzie, zwiedzanie wszędzie

Klub nie należy do największych, ale ma swój klimat. Chyba od razu zaczęłam tuptać. Tańczyłam, piłam piwko za piwkiem, robiłam się pijana i coraz mniej martwiąca o to, że jutro prowadzę. Ba, odrzuciłam nawet powrót tramwajem, czy autobusem. Alkohol zrobił swoje i jak zawsze, gdy jestem pijana, zamówiłam taksę (Kasiu, wtedy życie było piękne… Na koncie siedziało kilka tysi, ale nie oznaczało to, że mogłaś je roztrwaniać, wiesz? Teraz już wiem).

Wstałam w południe z bólem głowy i wielkim kacem, wiadomo, że nie mogłam prowadzić. Całe szczęście nie byłam sama, ktoś mógł mnie wyręczyć. Pożegnałam Łódź, w której jeździ się po torach tak, jak w Brnie, w której jest pełno wolnej przestrzeni, a kamienice są wysokie.

Kraków drugim przystankiem był (piękne zdanie). W drodze szukałam następnego hotelu, ugadałam się z babeczką, że jak będę blisko, mam dać znać. Znać nie dałam i staliśmy pół godziny czekając na kobietę, która dam nam klucze. Hotel okazał się lepszy niż wcześniejszy. Weszłam i padłam na łóżko. Plany drugiej imprezy przepadły, ba, nawet nie wyszliśmy wieczorem pochodzić.

Ranek był lepszy niż ten dzień wcześniej, chociaż mała kołdra, to nie jest to, co pozwala mi się wyspać. Pogoda za oknem? Okropna, zimno i mokro, ale zwiedzić trzeba, jak już się jest.

Na pierwszy ogień poszło Muzeum Sztuki Współczesnej na  ul. Lipowej 4. Bilety taniutkie (8zł na wszystkie wystawy), muzeum duże i przyjazne turystom. Nie mam zbyt wiele zdjęć, ale wstawiam jedno z pokoju Między. Kiedyś sobie coś takiego zrobię u siebie w mieszkaniu, może w sypialni. Słowo między zastąpię jakimś przekleństwem, żeby lepiej się wstawało. Jak widzicie na zdjęciu, wyraz nie jest ułożony tak, jak być powinien, ale człowiek automatycznie go wyłapuje. Wiele widzieliśmy już takich prac, nie?

moj-erasmus-dluga-droga-9b1a921ffe76666e

Po MOCAKu przyszedł czas na Rynek Główny i stare miasto oraz Smoka Wawelskiego. Nie będę opisywać, niewiele pamiętam. Chodziliśmy, gapiliśmy się i tyle.

Pożegnanie z Polską

On – mój pasażer – w swoją stronę, ja w swoją. I tu PACH, znowu stres. Droga z Krakowa do Brna jest prosta, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam. Google Maps miały mi się wyłączyć przy wjeździe do Czech, a ja miałam zacząć jechać „na znakach”. Trzymałam kierownicę prosto, skręcałam, zwiększałam głośność muzyki i ściszałam, czekałam na moment, gdy zobaczę znak Czech Republic.

Znak się pojawił, nawigacja dalej działała (trasa się załadowała), ale z przezorności zatrzymałam się na stacji i kupiłam kartę. Pani o dziwo ucieszyła się, że mówię po polsku, chociaż sama potrafiła powiedzieć tylko do widzenia w tym języku. Nie wiem, może ulżyło jej, że nie gadam po angielsku, bo nie zna podstaw anglickiego. Sprzedała mi kartę, nie wytłumaczyła, jak mam wykupić neta i z uśmiechem mnie pożegnała. Mili ci Czesi, nie?

Karta do niczego mi się nie przydała, zapomniałam, ze iPad ma wejście na te mini karty i jechałam modląc się, żeby Googl się nie wyłączył. Podołał, a ja trafiłam na miejsce…

Dobra, miałam skończyć na dniu dzisiejszym, ale to już piąta strona notki, innym razem dokończę. Pewnie i tak większość odpadła po pierwszej stronie.


Galeria zdjęć


Komentarze (0 komentarzy)


Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?

Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!

Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!