Gandawa. Podwójny obraz średniowiecznego miasta.

Opublikowane przez flag-pl Julia Nowakowska — 4 lat temu

Blog: Barbarzyńcy w ogrodzie
Oznaczenia: Ogólnie

Gandawa. Podwójny obraz średniowiecznego miasta.

 

Gandawa. Podwójny obraz średniowiecznego miasta.

Zniewalająca ilość barw odbijająca się w przejrzystej szarości wody. Słońce przenikające przez mroźne jasne listopadowe powietrze. Dużo małomiejskiego szumu, niespiesznych rozmów zagubionych turystów, zachęcających pokrzykiwań lokalnych sprzedawców. Słodki zapach smażonych gofrów, gęstej, płynnej gorącej czekolady, rozmrożonych truskawek, próbujących zachować resztki świeżości i śnieżnobiałej bitej śmietany. Gotycka wielkość powoli zapadających w zapomnienie średniowiecznych kościołów. Duszność wieczornych barów wypełnionych delikatnym brzmieniem gitary, rytmicznym pulsem kontrabasu i wariacją klarnetu. Kontrast beginażowych elewacji, łączących pordzewiałą czerwień cegły z bielą detali. Gorzko-czekoladowy aromat piwa, słoność sycących belgijskich frytek. Uprzejmość mieszkańców. Barokowe piękno ołtarzy mijanych z obojętnością.

Taka jest Gandawa. Piękna urokiem średniowiecznego miasta. Lekko nosząca bagaż doświadczeń, pogodnie radosna teraźniejszością. Adaptująca historię do swoich XXI-wiecznych potrzeb. Otwarta na obcych, tygiel wielu kultur i języków. Jasna i gwarna w dzień, spokojna w nocy. Pełna kanałów, nadających jej niepowtarzalny klimat miejsca łączącego jedno miasto z drugim – jego lustrzanym, pofalowanym odbiciem. Wyjątkowa. I zaskakująco przyziemna w swojej pragmatycznej codzienności.

 

Gandawa. Podwójny obraz średniowiecznego miasta.

Dzień pierwszy – piątek

Pierwsze spojrzenie

Do Gandawy przyjechałyśmy w piątek po południu. Było słonecznie i mroźno. Wysiadłyśmy na podmiejskim przystanku, zmęczone, ale jednocześnie ciekawe i pełne ospałego zapału. Tradycyjnie – bez mapy. Uliczki były wąskie i puste, czasami tylko pospiesznie mijały nas szczelnie opatulone, zziębnięte twarze. Mijane kamieniczki zachowały swój dawny ceglano-kamienny urok. Podstępna intuicja kierowała nasze niespieszne kroki w dobrą stronę.

Po niespełna półgodzinnym powolnym marszu znalazłyśmy się na głównym rynku Gandawy, tak zupełnie innym niż te, które dotychczas widziałyśmy. Właściwy rynek jest mały, zamyka go budynek dawnej poczty z jednej i kościół św. Mikołaja z drugiej strony. Za kościołem rozciąga się szeroka przestrzeń zabudowana nowoczesną halą, do której nasz stosunek, mimo jej niewątpliwych praktycznych cennych zalet, pozostał mocno sceptyczny. Tę przestrzeń z kolei zamykają sukiennice, za którymi znów rozpościera się plac – zwieńczony katedrą św. Bawona. Rynek jest częścią tego ciągnącego się wzdłuż miasta podłużnego placu, podzielonego trzema wieżami: kościoła św. Mikołaja, sukiennic oraz ratusza, tworzącymi jego charakterystyczny pocztówkowy krajobraz.

Gandawa. Podwójny obraz średniowiecznego miasta.

W labiryncie

Byłyśmy poinformowane. Informacja turystyczna miała mieścić się w sukiennicach. A w informacji turystycznej miały mieścić się mapy. Nie wiedziałyśmy jeszcze, że nasze źródła były mocno nieaktualne, a kolejka w której się dumnie ustawiłyśmy prowadzi jedynie na szczyt wieży. Dopiero tuż przed wejściem, widząc złowrogie bramki, żądające łapczywie 2 euro za wejście, stwierdziłyśmy, nie bez zawodu, że nie otrzymamy tu mapy. Zostały one przeniesione wraz z całym biurem informacji turystycznej w nowe miejsce. Dostałyśmy jego adres, co tylko podkreśliło złowrogą absurdalność sytuacji. W labiryncie gandawskich uliczek i w przypływie stanowczej desperacji weszłyśmy do biura  orientacji na rynku pracy. Pani była na tyle uprzejma wobec naszej XXI-wiecznej tragedii, że bez oporów i z miłym uśmiechem wydrukowała nam pożądane mapy. Były mocno orientacyjne – mimo wątpliwej jakości stanowiły jednak zawsze jakiś postęp. Absolutna bezinteresowność owej pani, związana być może z krótką rozrywką, pozostawiła w nas ogromne uznanie wobec uprzejmości mieszkańców Gandawy.

Gandawa. Podwójny obraz średniowiecznego miasta.

Zdobywamy pokłady dobrobytu

Znużone względnie owocnymi poszukiwaniami postanowiłyśmy zakosztować gandawskich przysmaków. Mageleinstraat to jedna z tych uliczek, których przejście, mimo pozornej skromnej długości, zajmuje nieproporcjonalnie dużo czasu. Jest wypełniona małymi sklepikami, pełnymi tak pysznie prezentującymi się smakołykami, że nie sposób minąć je obojętnie. Naszą uwagę zwróciły szczególnie ciasteczka w kształcie stożka, mokken, w różnych wariantach. Wszystkie mają za podstawę bezę, różnią się jednak nadzieniem i posypką. Są więc takie wypełnione czekoladowym musem i obtoczone czekoladowymi płatkami – to te tradycyjne. Są też pełne pasty z belgijskich ciasteczek Speculaas, posypane kawałkami ciasteczek, a także z musem kawowym i kakao na wierzchu…

Skuszone, usiadłyśmy w małej zatłoczonej kawiarence „Aux Merveilleux de Fred”. Za 1 euro i 95 centów dostałyśmy malutkie stożki, które skrupulatnie podzieliłyśmy na pół. Jeden czekoladowy i drugi speculaasowy. Oba obłędne, starczyły zaledwie na pobudzenie apetytu. Nie jestem nawet pewna czy tak skromna ilość była w stanie zwiększyć nasze pokłady dobrobytu.

Gandawa. Podwójny obraz średniowiecznego miasta.

Zwieńczeniem tego pierwszego, pobieżnego, a jednak zacieśniającego więzy z miastem, dnia było godzinne błądzenie gandawskimi uliczkami. Miałyśmy dotrzeć do domu przyjaciół naszej przyjaciółki, którzy zgodzili się przenocować biedne i zupełnie im obce studentki, co tylko jeszcze bardziej podkreśla ogromną otwartość i uprzejmość mieszkańców Gandawy. Niech o naszym geniuszu poświadczy fakt stania bezradnie pod naszym docelowym domem, nie wiedząc zupełnie gdzie ów dom się znajduje. Dopiero pewien miły przechodzień, zaoferowany naszym smutkiem pomógł nam znaleźć adres. Adres miejsca, w którym stałyśmy…

 

Gandawa. Podwójny obraz średniowiecznego miasta.


Dzień drugi – sobota

Żółcie i lew

Po porannym orzeźwiającym szybkim marszu na drugą stronę miasta, dotarłyśmy do Muzeum Sztuk Pięknych. Położone jest zaraz na przeciwko Muzeum Sztuki Współczesnej, na które jednak nie starczyło nam już zapału.

Kolekcję otwierają obrazy Gaspara de Crayera, którego dzieła zdobią niemal wszystkie gandawskie kościoły. Lokalna duma. A jednak my sceptycznie kręciłyśmy nosem. Jego wielkie obrazy pozbawione są Rubensowej dynamiki, wyrazistego koloru i dbałości o szczegół. Chyba najładniejszy był ten zatytułowany „Several Saints Venerating the Virgin and Child”. Wielki, namalowany dla gandawskiego beginaża, jest przytłumiony żółtymi kolorami, nadającymi scenie dużo ciepła i intymnego uroku. Jest mało wyrazisty i dynamiczny, za to posiada przepięknie przemyślaną zamkniętą kompozycję.

Łączyłam się jednak w między-epokowym bólu z kardynałem-infantem Ferdynandem, na którego przyjazd do Gandawy de Crayer namalował „Charles V Conquest Africa”. Biedny Ferdynand musiał pewnie, nie uchybiając protokołowi uprzejmości, zachwycać się ogromnym płótnem. Mimo że prezentuje przecież pełną chwały scenę, jest tak niezwykle statyczny – nawet odblask zbroi nie ma blasku, a lew wydaje się niczym wyjęty z XX-wiecznych kreskówek. Ale może to tylko mój krytyczny humor dnia pozbawił mnie możliwości pełnego docenienia kunsztu tego, żyjącego na przełomie XVI i XVII wieku, artysty.

Gandawa. Podwójny obraz średniowiecznego miasta.

Od średniowiecza po współczesność

Kolekcja sztuki średniowiecznej była niezwykle skromna. Jak zwykle w formie Roger van der Wayden. Za to zdeformowane, przerażające twarze obrazów Hieronima Boscha były tyle niesamowite co odstraszające. Zachwycające akcenty barkowe – skąpany w brązach św. Franciszek otrzymujący stygmaty pędzla Rubensa, prześliczny baranek na obrazie Fransa Woutersa „The Offering of the Infant Christ” czy dokładnie dopracowana kompozycja u Theodoora Romboutsa – to warto zobaczyć. Niesamowite mięśnie w przedstawieniu Sądu Ostatecznego Raphaela Coxie – to jeden z jaśniejszych akcentów sztuki renesansowej.

Spora jest kolekcja martwej natury. Kwiaty, powoli rozkładające się winogrona, porozrywany chleb i charakterystyczne szklane kielichy. Najładniejsze te w wykonaniu Petera Boela i Jana Fijta. 

Jest też ogromna sala pełna arrasów. Monumentalnych o antycznej tematyce. Prezentowane w przytłumionym świetle, schowane nieco w cieniu. Zdobią ściany z wyniosłą samotnością. Tuż za arrasami długa galeria wypełniona sztuką końca XIX wieku. To taka galeria w starym stylu. Ściany są szczelnie wypełnione obrazami. Istny horror vacui. Pastelowe kolory, dużo puentylizmu, krajobrazy, scenki rodzajowe. To zachwycające przeniesienie z dostojnej wielkości baroku w delikatną lekkość impresjonizmu. Najjaśniejszy punkt to duży obraz klasztoru św. Katarzyny autorstwa Adolfa von Meckela. Skąpany w gorącym świetle południowego słońca, niemal promieniujący blaskiem. Jasny, radosny, z nutką refleksji. Śliczny.

Gandawa. Podwójny obraz średniowiecznego miasta.

Najnowsze okazy sztuki prezentowane w muzeum można spokojnie pominąć milczeniem. Wielkie dziwności. Dużo niepokoju, czarno-białej abstrakcji i zupełnego niezrozumienia z naszej strony. Może nie dojrzałyśmy jeszcze do nowoczesności, zatrzymując się w dziełach przeszłości. Mogłyśmy do nich jeszcze na chwilę powrócić, zmywając subtelny niesmak, jaki pozostał po błyskawicznym spojrzeniu na współczesność. Ostatnia, czasowa wystawa, prezentowana w wąskim półkolistym korytarzu, „Kobiety Baroku”, podbiła nasze niewieście serca. Sofonisba Anguissola, Lavinia Fontana, Fede Galizia – to tylko niektóre nazwiska wybitnych barokowych malarek. Zapomnianych, kryjących się w cieniu sławy Rubensa czy Caravaggia, a bynajmniej nie ustępujących im w malarskim kunszcie. Był jeden obraz, szczególny w swoim przekazie – „Judith Slaying Holofernes”, obraz Artemisii Gentileschi, przerażający wyraz kobiecej zemsty. Doszukiwać się w nim można traumatycznych przeżyć samej Gentileschi, zgwałconej przez współpracowników-malarzy, z którymi pracowała w warsztacie swojego ojca. Jest mroczny. Główne postaci, pełne emocji, oświetlone są punktowym światłem. Piękne i straszne jednocześnie. A na pewno warte zobaczenia – obraz znajduje się na co dzień w Gallerii degli Uffizi we Florencji.

Gandawa. Podwójny obraz średniowiecznego miasta.

Chińskie przysmaki i kościelne zachwyty

Nakarmione sztuką postanowiłyśmy zjeść coś bardziej sycącego dla naszych żołądków. Akurat dołączyli do nas nasi bardziej zorientowani w restauracyjnym świecie znajomi, którzy zaprowadzili nas na potężne chińskie dania. Ja poddałam się po połowie, mimo niewątpliwych smakowych zalet.

Pierwsza na trasie zwiedzania – katedra św. Bawona. Co ciekawe najstarszy kościół parafialny Gandawy początkowo miał za swojego patrona św. Jana. Pierwsza kaplica powstała w 942 r. W XIV wieku nastąpiła monumentalna przebudowa w stylu gotyku skaldyjskiego,  z kolei w XVI wieku rozpoczęto budowę nawy głównej i kaplic bocznych w stylu gotyku brabanckiego. Do dzisiaj jest widoczna różnica w stylach, niebieski granit z Tournai został użyty do budowy prezbiterium a biały piaskowiec do nawy głównej. Kiedy w wyniku buntu przeciwko cesarzowi Karolowi V w 1540, opactwo św. Bawona w Gandawie zostało rozwiązane mnisi wraz z opatem, przenieśli się do kościoła św. Jana. Od tamtej pory nosi on nowe wezwanie – św. Bawona.

Gandawa. Podwójny obraz średniowiecznego miasta.

Katedry nie ominęła rebelia ikonoklastów. Została odbudowana dzięki staraniom biskupa Gandawy, Antoona Triesta, który sprowadził do miasta dzieła najwybitniejszych ówczesnych artystów, takich jak Peter Paul Rubens czy Antoon van Dyck, które możemy dziś podziwiać w katedrze.

Bez wątpienia największym artystycznym skarbem gandawskiej katedry, dla którego przybywają tu rzesze turystów, jest ołtarz braci Huberta i Jana van Eyck „Adoracja Baranka Mistycznego”. To arcydzieło wczesnego renesansu flamandzkiego powstało w 1432 na zamówienie radnego miasta Gandawy Judocusa Vijdt. Nastawa ołtarzowa składa się z 12 tablic, na których łącznie jest 250 postaci. Nie da się oddać opisem ich wspaniałości. Z ciekawostek – śpiewające anioły zostały namalowane z taką dokładnością, że muzykolodzy i historycy sztuki są w stanie określić jaką nutę śpiewa każdy z aniołów. To trzeba zobaczyć!

Gandawa. Podwójny obraz średniowiecznego miasta.

Przed kościołem św. Mikołaja zrobiłam dla naszej małej wycieczki względnie możliwy do strawienia referacik. Że kościół pochodzi z XII wieku i zastąpił stojący tu niegdyś romański kościół, że został wybudowany w stylu gotyku skaldyjskiego (charakterystyczny niebiesko-szary kamień, koniecznie z Tournai, wysoka wieża nad przecięciem transeptu z nawą główną, wieżyczki na rogach fasady), że był na tyle popularny wśród członków gildii, ze względu na bliskość placu handlowego, że w XIV i XV wieku po bokach katedry wybudowali oni swoje kapliczki, że w XVIII wieku wokół kościoła dobudowano sklepy, zburzone w toku restauracji, że patronem jest św. Mikołaj, ponieważ jest on opiekunem m.in. kupców właśnie… O wnętrzu, zniszczonym przez szalejący w Niderlandach ikonoklazm, miałam opowiedzieć w środku. I kiedy dumnie, pewna tego, co zobaczę, przekroczyłam drzwi kościoła, moja pewność siebie osiągnęła dno, stoczyła się w niezmierzone otchłanie. Wnętrze kościoła było pozbawione wystroju i surowe, a jednak było niezwykle gwarno. Zamarłam w niemym szoku, błędnie szukając barokowych ołtarzy i znanych XIX-wiecznych organów, wykonanych przez Aristide Cavaille-Cole’a, który w swoim osiemdziesięcioośmioletnim życiu wybudował ich niemal 700. We wnętrzu przepięknego gotyckiego kościoła św. Mikołaja, którego wieża jest jednym z symboli miasta, mieści się obecnie… pchli targ. Moją niemą rozpacz złagodził nieco fakt, że prezbiterium jest od targu oddzielone grubą ścianą i zachowało swój barokowy wystrój. Tam też zostały przeniesione organy. A jednak szok pozostał. Nie jedyny związany z kościołami, jak się miało jeszcze później okazać.

Gandawa. Podwójny obraz średniowiecznego miasta.

Korenmarkt, rynek mieszczący się w historycznym centrum Gandawy, łączy dwie najruchliwsze uliczki sklepowe, pełne czekoladowo-gofrowych witryn, belgijskich frytek (nie wolno tu zamawiać „French fries”! Frytki w Belgii są belgijskie!) i potężnie drogich płaszczy, sukienek i butów. Dawny budynek poczty, naprzeciwko kościoła św. Mikołaja, obecnie będący siedzibą centrum handlowego, został wybudowany tu w miejscu dawnego więzienia, które okazało się jednak nie na tyle reprezentacyjne, by ostać się w centrum miasta – zostało zburzone w 1716 roku. My poszliśmy w stronę Gandawskiego zamku Gravensteen. Pierwsze umocnienia powstały z inicjatywy hrabiego Flandrii, Arnulfa I w X wieku. Do budowy kamiennego zamku obronnego posłużył wapień z Tournai. Został on jednak niemal całkowicie strawiony przez pożar w 1176 roku; nową świetność nadał budowli cztery lata później Filip Alzacki. W XIV wieku zamek był siedzibą rady Flandrii i Sądu Najwyższego, sądzono tam najcięższe przestępstwa, stąd dzisiaj możemy w zamkowych murach oglądać wystawę narzędzi tortur. Pod koniec XIX wieku podupadły zamek został odbudowany z inicjatywy mieszkańców, jako symbol niezależności i wielkości miasta. Nie zwiedziliśmy go w środku. 7 euro za podziwianie narzędzi tortur wydało nam się lekką przesadą. Przy okazji jednak znaleźliśmy biuro informacji turystycznej – mieści się w zaułku na przeciwko zamku.

Gandawa. Podwójny obraz średniowiecznego miasta.

Szara aura nie sprzyjała efektywnemu zwiedzaniu. Zasiedliśmy więc wszyscy na pożegnalnej gorącej czekoladzie w uroczym barze naprzeciwko eklektycznego ratusza. Mimo moich usilnych próśb zamiast gęstej gorącej czekolady otrzymałam kakao, którego moja trauma z dzieciństwa nie pozwala mi do dziś zupełnie przełknąć. Dzięki poświęceniu jednego ze znajomych, mogłam cieszyć się jego kawą, podczas gdy on z trudem przełykał mleczne kakao. Stąd przestroga – Cecemel w Belgii to kakao. Nie czekolada. Rozstaliśmy się około 22.00. Nasi znajomi pognali czym prędzej na ostatni pociąg do Leuven, podczas gdy my powoli skierowałyśmy swoje kroki to naszych gandawskich apartamentów.

 

Gandawa. Podwójny obraz średniowiecznego miasta.


Dzień trzeci – niedziela     

                                                                                                                                        Zmiana planów i potęga wyobraźni

Plan był prosty. Pójść na godzinę 11.00 do katedry św. Bawona na Mszę Świętą, zwiedziwszy wcześniej jeden z beginaży, tzw. mały. Beginaż zwiedziłyśmy. Powstał on w latach 30-tych XIII wieku. Skąpany w porannym słońcu wyglądał przepięknie. W Gandawie beginaże są trzy, nie ma już w nich jednak niestety beginek. Pozostała za to unikatowa architektura i wyjątkowy, kontemplacyjny klimat. Beginaże to jedne z najbardziej charakterystycznych punktów flamandzkich miast. To zespoły domów, w których mieszkały beginki – kobiety, które zobowiązywały się do życia i pracy we wspólnocie, nie składając przy tym klasycznych ślubów zakonnych. Na terenie beginaży mieścił się też kościół lub kaplica, a  czasem również i szpital.

Gandawa. Podwójny obraz średniowiecznego miasta.

Byłyśmy jeszcze z 15 minut szybkiego marszu od katedry, kiedy rozległy się dzwony oznajmiające godzinę jedenastą. Nasz plan właśnie musiał ulec poważnym zmianom. Naszym oczom ukazał się schowany, skromny gotycki kościół św. Antoniego, do którego pospiesznie wchodziło parę spóźnionych wiernych. Postanowiłyśmy pójść za ich przykładem. To co zobaczyłyśmy po wejściu znów potężnie nas zaskoczyło. Do tego stopnia, że musiałyśmy kilka razy się spytać, czy aby na pewno jest to msza rzymsko-katolicka. Zespół muzyczny, w iście afrykańskim stylu, potężnie żywy, śpiewający w afrykańskim dialekcie, do tego dużo tańca i śmiechu. Doświadczenie ciekawe, duchowość zupełnie nie nasza, ale mimo inności, na pewno warta docenienia. Po mszy – śniadanie w bocznej nawie kościoła. Dziwnie było jeść, mając przed sobą dobrodusznie spoglądające oblicze św. Antoniego. Najadłyśmy się potężnie i poznałyśmy wiele ciekawych osób. Panią z Wenezueli, mówiącą o zbawiennym systemie socjalnym Belgii i trudnej wenezuelskiej sytuacji politycznej, a także księdza z Nigerii. Powiedział, że nie może opuścić Belgii, bo przyjechał tu na misje. Tak jak kiedyś Europa nawracała Arykę, tak teraz Afryka nawraca Europę. Znak współczesności i wielki paradoks czasów.

Gandawa. Podwójny obraz średniowiecznego miasta.

Po mszy i niecodziennym śniadaniu wyruszyłyśmy na poszukiwania opactwa św. Bawona, założonego w 630 roku przez św. Amanda z Maastricht. Zniszczone w IX wieku przez Normanów, zostało odbudowane przez mnichów dopiero po 50 latach. Do dziś zachował się XII-wieczny refektarz z freskami, a także pierwotne galeria krużganków oraz ośmiokątne lawatorium – wspólna mnisza łaźnia. To w tym opactwie urodził się syn Edwarda III, Jan z Gandawy. W 1540 roku Karol V rozkazał zniszczyć opactwo i zastąpić je cytadelą. Jego plan nie został wykonany dokładnie, dlatego do dziś można podziwiać średniowieczne pozostałości. Niestety mogłyśmy tylko zajrzeć do środka przez wąskie okienko – aby zachować dawny klimat i nie narażać na kolejne zniszczenia, opactwo jest w listopadzie zamykane dla zwiedzających. Ale nawet przez okienko widać jego wyjątkowy klimat, niczym z tajemniczego ogrodu. Bujna zieloność roślinności przeplatana z szarością średniowiecznego kamienia. Romańskie łuki, świadczące o dawnej wspaniałości. Niewiele. Ale wystarczy dla stworzenia obrazu milczących mnichów niespiesznie przemierzających kamienne patio opactwa.

Po drugiej stronie rzeki Leie kolejny beginaż – tzw. Wielki Beginaż św. Elżbiety, wybudowany z inicjatywy księcia Arenberga w 1874 roku.

Gandawa. Podwójny obraz średniowiecznego miasta.

Magia opactw i kościołów

Św. Armand założył w Gandawie dwa opactwa. To już wspomniane, św. Bawona i drugie – św. Piotra, również zburzone w X wieku przez Normanów. Szybko jednak odbudowało swoją świetność dzięki nadaniom księcia Arnulfa I i wielkiego króla anglosaskiej Anglii – Edgara Spokojnego. W drugiej połowie X wieku opactwo było najbogatszym w całej Flandrii, z działającą opacką szkołą. W XV wieku powstały tu skryptorium i biblioteka. Całość została zniszczona potężnie w czasach ikonoklazmu w latach 60. XVI wieku – cegły posłużyły do budowy murów miasta. W 1584 roku opactwo powróciło w ręce Kościoła i zostało odbudowane. Nowy kościół powstał w XVII wieku w stylu barokowym; w stylu barokowym odbudowano też pozostałe budynki. Rozkwit nastąpił ponownie w wieku XVIII, biblioteka osiągnęła wtedy pokaźną jak na tamte czasy ilość tysiąca ksiąg. Księgozbiór ten jest obecnie częścią biblioteki Uniwersytetu Gandawskiego. Opactwo ucierpiało bardzo mocno w czasie Wielkiej Rewolucji Francuskiej, renowacja nastąpiła dopiero w latach 50. XX ubiegłego wieku. Kościół jest przepiękny. Czysty barok. Z obrazami de Crayera. Spędziłyśmy w nim godzinę. Milcząco podziwiając.

Gandawa. Podwójny obraz średniowiecznego miasta.

Kościół św. Jakuba przywitał nas głucho zamkniętymi drzwiami. Wielokrotnie przebudowywany jest obecnie gotycki z romańskimi elementami. Podobno w czasie słynnego gandawskiego festiwalu służy za bar, a w jego wnętrzach można napić się napojów bynajmniej nie pozbawionych procentów o wdzięcznych nazwach „Holy Mary” czy „St. John”… I pomyśleć, że dzień wcześniej zszokował nas zaledwie pchli targ.

Słynnym mostem św. Michała, z którego rozciąga się niemal pocztówkowy widok na trójwieżową panoramę Gandawy przeszłyśmy pod kościół św. Michała. Okazało się jednak, że i on jest zamknięty. Większość gandawskich kościołów jest w okresie zimowym zamknięta, względnie otwiera się w niedziele. Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałyśmy. Nie zobaczyłyśmy więc kopii Madonny Michała Anioła, której oryginał znajduje się w Brugii, ani obrazu męki Chrystusa Anthony’ego van Dycka ani relikwii korony cierniowej i krzyża. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że jeśli jeszcze kiedyś odwiedzimy Gandawę, kościół św. Michała nadal będzie kościołem, a nie barem, pchlim targiem czy restauracją.

Gandawa. Podwójny obraz średniowiecznego miasta.

Wieczorny rajd

Było już ciemno, kiedy, zawiedzione niedostępnością kościołów, skusiłyśmy się na gofry z bitą śmietaną i czekoladową polewą. W kawiarniach można je dostojnie zjeść za 10 euro. My wpałaszowałyśmy takie ze skromnej budki za cenę trzech euro. Były cieplutkie, pachnące i pyszne. Idealne.

Gandawa. Podwójny obraz średniowiecznego miasta.

Nie wiedziałyśmy, że niewinny wypad na gandawskie piwo z naszymi gospodarzami zakończy się jedną z najmagiczniejszych nocy, jaką dotychczas spędziłyśmy w Belgii. W małym barze, do którego prowadzi wąziutki zaułek było duszno, tłoczno i gorąco. Czterech muzyków stworzyło niepowtarzalny jazzowy klimat wypełniony gitarami, klarnetem i kontrabasem. Było prześlicznie i wyjątkowo, szaro od papierosianego dymu, delikatnie sentymentalnie. Pięknie. W domu byliśmy o 3.00.

 

Gandawa. Podwójny obraz średniowiecznego miasta.


Dzień czwarty – poniedziałek

Zwiedzanie Gandawy postanowiłyśmy zakończyć mocnym akcentem – rejsem łódką. W pełnym słońcu mogłyśmy podziwiać miasto z zupełnie innej perspektywy. Graslei i Korenlei, nadbrzeża rzeki Leie, mieniły się wszystkimi kolorami, zamek, malowniczo otulony wodą, dumnie  piętrzył się nad miastem. Miałyśmy też wątpliwą przyjemność poznać, wedle słów naszego przewodnika, „najbrzydszy budynek Gandawy”, przez który miasta wciąż nie ma na światowej liście dziedzictwa UNESCO.

Gandawa. Podwójny obraz średniowiecznego miasta.

Zaszłyśmy też słynną uliczką pełną grafitti do ratusza, który skrywać miał jeden z obrazów de Grayera. Jednak pan w recepcji był tym faktem wielce zdziwiony. Musiałyśmy wiec obejść się smakiem, podziwiając jedynie dziwacznie różnorodną renesansowo-gotycką fasadę.

Gandawa. Podwójny obraz średniowiecznego miasta.

Wracając, spóźniłyśmy się swoim zwyczajem na autobus. Pociąg do Leuven jechał dwa razy dłużej…

Gandawa. Podwójny obraz średniowiecznego miasta.




Galeria zdjęć


Komentarze (0 komentarzy)


Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?

Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!

Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!