Droga na Woodstock :) Jesteśmy na miejscu - tajemniczy kuglarz i szaman Karol xD
Woodstock – ODJAZD!
Po każdym większym imprezowaniu ze szwagrem i siostrą zbieram się do kupy przez kolejne dwa dni – takie wesołe towarzystwo, tyle pozytywnej energii. Ja osobiście uważam, że gdy jestem w Starogardzie, to prześladuje mnie jakaś klątwa. Nieszczęścia. Nieszczęścia i dziwne wydarzenia. No nic. Zdecydowanie bezpieczniej jest jak w tym mieście nie wynurzam się z mieszkania. Mniejsza o to. Wyjechałyśmy…
Ze sporym spóźnieniem, bo ciężko było nam z Nusią wstać z łóżka. Udało nam się zapakować – od cholery rzeczy wzięłyśmy. No i jazda do Gdańska – rozliczyć mojego Erasmusa. Dziesięć tysięcy razy sprawdzam, czy mam wszystkie wymagane papiery. Miałyśmy wyjechać o 9:00, udało nam się dojechać na 13:00. Nusia zbiera siły w McDonaldzie, a ja biegam po Neofilologii. Zabawne, że żeby wejść do gabinetu musisz zadzwonić i ktoś otwiera ci drzwi przez przyciśnięcie przycisku schowanego za szafą wewnątrz gabinetu. Ciekawe rozwiązanie – eliminuje to problem z nerwowymi interesantami, którzy ciągle wciskają głowę do pomieszczenia pytając: „czy już można?” Chociaż z drugiej strony, kiedy Pani zajmująca się erasmusowymi sprawami przerzuca papiery poszukując nieścisłości, ja otwieram drzwi przybyłym informując ich, że muszą jeszcze chwilę poczekać.
Nie wystarczą zresztą moje papiery, bo okazuje się, że jest specjalna komisja, która sprawdza, czy z dokumentami jest wszystko w porządku. Przyczepić się mają więc do faktu, że podpisałam Learning Agreement po koordynatorach, a nie przed nimi tak jak powinnam i że w jednej dacie 2015 rok przypomina 2016, w związku czym musiałam na miejscu nabazgrać wyjaśnienie do tych dwóch spraw. Potem musiałam tłumaczyć, że FD oznacza ocenę F (niezdany) poprawioną na D (nasza trójka) i że w Polsce przecież też generalnie zapisuje się np. 2/4 albo jedno na czerwono, drugie na czarno, żeby było wiadomo, że ocena była poprawiana. W końcu się udało.
Rano o ósmej robiłam też ankietę, którą dostałam z jednodniowym opóźnieniem. Gdy próbowaliśmy wyjechać z Kostrzyna, robiłam też test z angielskiego (niby moje zdolności się poprawiły, mimo że przez cały rok praktycznie nic nie robiłam z tym językiem. Przeczytałam może z dwie informatyczne książki). Obecnie mam już wszystko i w ciągu dwudziestu dni powinnam wreszcie otrzymać resztę dofinansowania w kwocie około 6,5 tysiąca złotych. Wyrówna mi się wszystko to co wydałam na głupoty i będę mogła głęboko odetchnąć z ulgą.
W końcu wyjeżdżamy z Gdańska i zaczyna padać. Zaczynamy od podrasowania autka – nowe wycieraczki i tankujemy pod korek. Jakoś nie możemy wyjechać we właściwą drogę. Leje jak z cebra, jest ciemno jak pod wieczór, a jest dopiero około piętnastej. Nie kupiłyśmy jeszcze jedzenia, ani właściwie w ogóle nic…
Najpierw do Biedronki. Wydaję tam z dwa razy więcej niż Nusia – kocyki, kremiki, wędzony łosoś. Generalnie mam lekką rękę do wydawania pieniędzy. Wchodzimy jeszcze do sklepów z gatunku budowniczych w poszukiwaniu folii na namioty. W końcu udaje nam się dojechać. Pora w trasę. Jak zwykle podróż trwa całą wieczność. Nic dziwnego, bo pada okrutnie, a do Kostrzyna kawał drogi.
Jak zwykle notka się usunęła…
…Oj jak się zezłoszczę… Miałam długi, długi artykuł. I dupa… Ale przecież… ale dupa… Widzicie, nawet w pisząc w Wordzie, możecie stracić notkę. Wystarczy się zarąbać w akcji. Wiecie, że piszę do was z mojej super, nowej maszyny? Tak jest. Zdenerwowałam się i kupiłam sobie nowy komputer. Kosztowało mnie to 3700 zł, ale w końcu mam dzieciaka, na którym mogę grać i pisać, i w zasadzie robić wszystko. Loki będzie niepocieszony, gdy jego uzależniona od gierek Pani będzie spędzać w pudle jeszcze więcej czasu. A propos moja mama oszalała i robi mi dziesięć tysięcy fotek, przy każdej czynności, nawet najbardziej oczywistej. Dziwię się, że nie poleciała za mną z aparatem do kibla… To wszystko na bloga… No cóż, muszę więc odwdzięczyć się, pisząc wreszcie notkę. Tłumaczę jej, że naprawdę nikogo nie interesuje fakt, że popijam sobie piwko, naparzając w Wiedźmina, ale wiecie jakie są mamy… Robią fotki dalej… Dobrze jest mieć mamę, która cię wspiera. Kochajcie swoje mamy, bo one was kochają najbardziej na świecie…, chyba, że bardziej kochają wasze młodsze rodzeństwo… xD Taki żart… i tak wiem, że mama kocha mnie najbardziej, prawda…mamo?
A rozpaczam, bo w poście, który się usunął, był cały plan tego postu xD. Podtytuły, jedna strona więcej – ostra jak brzytwa – napisana wczoraj. Teraz będę improwizować, bo nie chce mi się od nowa planować, a czasu mam niewiele, bo na wieczór jestem umówiona na oglądanie mieszkanek. Niestety tylko dwóch, bo mało jest sensownych ogłoszeń, z których można by było wybierać. Jak powtarzam wszystkim, gdyby ktoś znał kogoś, kto wynajmuje tanio kawalerkę lub miał pokój dla mnie i dla psiura w dobrej lokalizacji, gdzieś w okolicy UG, to chętnie biorę xD.
Zapie***lili nam autostopowicza!
Im bliżej Kostrzyna, tym bardziej w Nusi płoną typowe Woodstockowe hasła „peace, love, music”. W tym miejscu była długa zachęta dla PISowców, fanatyków, prawicowców i innych świrów (których niemało w dzisiejszych czasach), żeby zamiast wymyślać sobie, że Woodstock to Sodoma, Gomora i apokalipsa, przyłączyli się do nas, bo jest to festiwal pięknych ludzi o pięknych poglądach. Oglądałam kilka reportaży, – w tym za namową Diany reportaż telewizji TRWAM – czytałam niepochlebne artykuły na stronie czasopism w tym na fronda.pl. Fanatycy czepiają się wszystkiego orientacji homoseksualnych, młodzieży o poglądach liberalnych, nauk na ASP promujących bezpieczny seks, gadek traktujących o tolerancji i dosłownie wszystkiego. Dlaczego dla odmiany nie mogą przyswoić sobie faktu, że mamy wiele wspólnego, tak… ta lesbijska o tam może też nienawidzić terrorystów i chcieć się pozbyć uchodźców. Będąc jednak słabym gospodarczo i podzielonym, rozbitym krajem powinniśmy trzymać się razem, a nie wyżynać jeden drugiego. Prawda, dzieli nas sporo, ale jeżeli w innych krajach mogą żyć ludzie o różnych przekonaniach i koegzystować w pokoju, to czemu my nie możemy?
Wracając do spraw Woodstockowych – zawsze na drogach jest mnóstwo autostopowiczów. Kilka lat temu podwoziliśmy ludzi z Kaszub w stronę Starogardu Gdańskiego już na tydzień wcześniej! Tym razem na ulicach jest zdecydowanie mniej ludzi… Kilka jest możliwości: ludzie obrazili się na zmianę daty, czy normalnie w świecie nie mogli wtedy przyjechać, focha strzelili ludzie, którzy nie mogli wjechać na Wood’a autem ( ale powiedzmy sobie szczerze, co z nich w takim razie za Woodstockowicze?), albo przestraszyli się dodatkowej ochrony, bramek, terrorystów. Opcje są różne.
Nusia wyśniła sobie, że chce mieć swojego autostopowicza, którego uratuje podwożąc na Woodstock. Zachciało jej się ludzi poznawać, pomagać i wspólnie Woodstockiem się radować. Gdy więc mijamy jednego szczęśliwca, pyta mnie, czy go bierzemy? Ja – „a co, ja mam wiedzieć?”. Więc odjeżdżamy aż za wiochę, gdy w końcu udaje nam się podjąć jakąś decyzję. Zawracamy po naszego pierwszego autostopowicza – rozdawać radość i miłość.
-Ty, gdzie on stał?
-Cholera, nie ma go?
-Ktoś nam zwinął naszego autostopowicza!
-O nie! Autostopowiczu, gdzie jesteś? – Dobra, jakby to powiedziała moja mama „bez przesadyzmu”. Ale fakt faktem, że Woodstockowicz tak sobie przycupnął, że minęła chwilka, zanim odszukałyśmy go wzrokiem.
-Czołem, na Woodstock?
Wsiadamy. Jedziemy. Ogólna radość. Ziomek też z Gdańska jedzie. Też na UG studiuje. Patrzcie, jak na swoich się trafia. Chwilę dalej kolega prosi nas o zatrzymanie się, bo właśnie przed nami rosną w miarę pokonywanych metrów postacie chłopaka i dziewczyny – współpodróżników owego kolegi. Zawijamy całą resztę i jazda na Woodstock.
Mamy swoich pierwszych w życiu autostopowiczów woodstockowych. Misja wykonana – w tym roku zrobiło się jedną rzecz, której jeszcze się w życiu nie robiło, no i dobry uczynek spełniony.
Panie nawigatorze, a jak jechaliście to widzieliście te wiatraki?
Ktoś coś rzuca, żeby nie jechać przez Kostrzyn, bo objazdy, bo rozkopane, bo korki, a poza tym musimy przyjechać nie jak co roku od strony dużej sceny, ale od Malinowskiego i małego gastro. W związku z czym jedziemy przez jakiś objazd. Okazuje się, że od objazdu jest jeszcze jeden objazd, bo trwają roboty drogowe. I co? I lądujemy w jakiejś wsi… jak to się nazywało? „Cmentarne?”. Droga śmierci, las, las, las… cmentarz…las… i pola. Pola i wiatraki. Dostaję polecenie kontaktować się z znajomymi, którzy są na miejscu. Dzwonię do Ficka, którego nawet nie znam i zadaję mu pytanie, którędy jechali i czy widzieli o takie-takie pola, lasy, cmentarze, wiatraki i czy generalnie droga była do dupy. Nie wiem nawet, czemu ja przeprowadzam tą rozmowę, bo przecież wskazówki na temat drogi są dla mnie tak mało zrozumiałe jak wykłady z fizyki kwantowej – te chyba byłyby oczywistsze. Kończy się tym, że dojeżdżamy na Woodstock. Zatrzymujemy się kilka razy, pytamy ludzi, zawracamy i jeszcze się okręcamy, aż w końcu zaczynamy jechać wzdłuż torów, które wyglądają jak właśnie ten wjazd, którym wjeżdżałam ten jeden, czy dwa razy w życiu. Pokazuje się znajomy parking, ale wiadomo, że jeszcze spokojnie musimy się przecisnąć przez tłum.
Na całe szczęście poniedziałki nie są aż tak hardcorowe, w związku z czym bez problemu dojeżdżamy do bramek przy małym gastro, które normalnie pojawiają się dopiero we wtorek. Rząd aut stoi. O co chodzi? Jednak nie można wjechać? Stresik, stresik… A może kogoś trzepią? W końcu chodziły słuchy o wyrywkowym trzepaniu ludzi. Ale żeby tak na wejściu? No i po co blokować całą kolumnę? Podczas gdy my snujemy różne domysły, auta wokół nas zawracają, a odziane w niebieskie koszulki patrole chodzą pasażem, Nusia wychodzi z samochodu i bierze sprawę w swoje ręce.
-I co? Co się dzieje?- Wypytujemy, gdy wraca po niecałych dwóch minutach.
-Nie wiem czemu oni zawracają, ale my możemy przejechać.
Przy bramce Nusia jeszcze raz zaznacza, że to my, od niej, która była się pytać przed chwilą i jedziemy na Malinowskiego, zupełnie tak, jakby pokojowy patrol miał nam się uwiesić na aucie, aby nas powstrzymać, jeżeli zrobimy coś nie tak, ale Pan tylko śmieje się z naszej nerwowości i podjeżdżamy do Kriszny.
Jednocześnie widzę Emi i naszego nawigatora Ficka. Nasi autostopowicze zwijają się i lecą na poszukiwanie własnej przygody, a my zabieramy naszych i ruszamy na ich miejscówkę, zostawić auto.
Jesteśmy na Woodstocku! Stawiamy namioty
Na początku plan był taki, że ogarnę, czy na naszym starym miejscu jest wolne, autko zostawimy przy znajomych i śmigniemy się rozbić czym prędzej, bo o 22:00 robiło się już bardzo szarawo. Zanim w ogóle dotarłam na drugą stronę pola, zadzwoniłam do Nusi, żeby brała rzeczy, namioty i zasuwała w stronę ASP do pójdziemy się rozbić. Nusia wsiąkła. Usiadła z ludźmi, chwilę porozmawiała i stwierdziła na to, że ona się dzisiaj nigdzie nie rusza. Co więcej, stwierdziła także, że nie rozbija namiotu i gdy ja dzielnie się rozstawiałam, ona doszła do wniosku, że jak będzie trzeba to będzie spała w aucie xD Dzielna kobieta na Woodstocku. Rada – nie rada dotarłam z powrotem na Malinowskiego, który już skracam na „Maliniaka” i zasiadłam na tronie (materiałowe krzesełko turystyczne) z TESCO zakupione przez Nusię na moje potrzeby.
W ramach poznawania tych, których jeszcze nie znam odkorkowuję swojego Tuzemaka (nie ma to jak czeskie „rumy”) i puszczam w obieg z colą. Maleństwo smakuje… migdałami? Takie bardzo przyjemne w sumie. Kilka razy wędruje w kółko, ale już wtedy powstaje przesławny „najebaniaczek” obnoszony niczym totem obozu po całym Woodstocku i równie zazdrośnie strzeżony. Tak, takie ambitne wynalazki powstają na Woodstocku – Najebaniak… Ludzie robią wioskę Narni (wstawiając zamiast bramy szafę w ogrodzenie), budują całe fortyfikacje z bali, nawet Sokół Millenium w tym roku przybywa na Woodstock.
Ale wracając do najebaniaka – jest to coś takiego jak kociołek Panoramiksa – nie wiecie co to? Musicie zacząć jeździć na Woodstocki xD. Punczury chodzą ze swoimi blaszanymi kubeczkami i proszą o dolewkę każdego trunku alkoholowego i nie tylko. Także kociołek Panoramiksa jest mieszanką wieloalkoholową. Najebaniaczek ma do siebie to, że jest dosłownie w baniaku. Urocze dwa (jeden czarny , drugi czerwony) baniaki krążyły nie tylko po obozie, ale i zwiedzały cały Woodstock wraz z nauczycielami.
Pierwszy raz w tym roku ruszamy na Woodstock!
Mieszkając na Malinowskim można mieć lekkie poczucie, że na Woodstocku się nie jest, bo na Woodstock trzeba dojść. Nie jest daleko – zwłaszcza z naszej lokalizacji. Zresztą jak już masz swój, przygotowany obóz – nierzadko ogrodzony, starannie rozplanowany, wykopane leżaki, okopane namioty w razie deszczu – to czujesz się jak w domu. Na pasaż, liczne wioski (Play, Kriszna, Lubelskie, Wioska Jezus, której w tym roku niestety nie było) idziesz się bawić, a potem wracasz do „domu”, do swoich znajomych, którzy na ten czas stają się twoją rodziną, odpocząć.
to na wtorkowego kaca
Po zapoznaniu się z tegoroczną ekipą dochodzimy do wniosku z Nusią, że pora się przejść na Woodstock. Nic nie jest jeszcze otwarte poza Lidlem, w którym nie ma fajek i alkoholu, ale są cudowne bułeczki czosnkowe. Ale i tak od cholery ludzi biega już we wszystkie strony poszukując… No właśnie, czego? Sama nie wiem, ale jest taka jakaś energia, która każe ci iść między ten tłum, a nawet powoduje, że rozmawiasz z ludźmi o wszystkim. Normalnie przecież, gdy masz nie zatrzymujesz ludzi, którzy wydają ci się ok na ulicy, pytając ich czy sądzą, że ledowe poiki są lepsze od kewlaru, itd.
Czemu o poikach? Bo spotkałyśmy kolegę Kubę, który takie cuda z poikami wyczyniał, że aż trudno się nie zatrzymać. Przy czym jego sprzęt o kształcie dildo był dla mnie stanowczo za lekki. Nie mówię, że to bardzo przeszkadza…, ale każdy lubi mieć komfort, jak ma kręcić porządnie. Chłonęłyśmy przez chwilę pokaz bez słowa, potem ja sobie pokręciłam, Nusia mi uciekła, a ja przemierzałam dalej Woodstockowe zagajniki w towarzystwie tajemniczego kuglarza i wesołego Karola, który został jakimś naszym obozowym szamanem, bo pojawiał się tam u nas co chwila i dosłownie porywał tłum, powiedziałabym. W środę poprowadził ekspedycję złożoną z jakichś 15 różnych ludzi przez Woodstock, przez jednych znajomych, drugich i aż na ASP, gdzie doszło do zbiorowej histerii, ale o tym już później.
W tym roku
Woodstock dzieje się szybciej
Gastro jest już otwarte i jem najgorszy żurek na świecie…, dobra – jadłam gorsze, ale na przykład żurek mojego taty z paczki na Wielkanoc smakował o niebo lepiej niż te wypociny z pierwszego gastro od strony Malinowskiego. „Żurek” ten kosztował 9 zł i smakował jak grochówka. Z nowych rzeczy, po tej stronie otworzyło się mnóstwo małych przyczep mniejszych firm. Można było (na obu stanowiskach gastronomicznych) dostał gotowaną kolbę kukurydzy. Na „małym gastro” wybór słaby, ale pośród debiutantów była zarąbista frytkarnia, gdzie za niska cenę można było dostał sporą porcję belgijek z dowolnym sosem (wielka różnorodność sosów). Pojawiła się też burgerownia – serwowali bardzo dobre hamburgery, jednak bez frytek, no i za dwadzieścia złotych od sztuki. Smaczne, ale dosyć hipsterskie, zważywszy na to, że po drugiej stronie Woodstocku można dostać olbrzymią bułę wypełnioną po brzegi zarówno surówkami, jak i sosami i mięchem – nie jest to może z najwyższej półki wołowina, ale uwierzcie mi, najecie się do syta.
Na śniadanie dostałam nawet kalmary za dziewięć złotych, smażone na głębokim tłuszczu w cieście z super sosikiem. No i były świetne pierogi. Osiem takich grillowanych pierogów dostaniecie za dwanaście złotych ( z kapustą i grzybami i z mięsem) i są naprawdę wyborne. Lepsze nawet chyba od tych na dużym gastro, które jednak są lekko rozmiękłe i chociaż są podane z cebulką, to ta cebulka jakaś taka też klapnięta ( tam dają ruskie – troszkę zapychające, zwłaszcza, że wszystko tam miękkie). Dla mięsożerców jest dużo schaboszczaka, kotleta takiego, jinakiego, a także tłuściutkiego szaszłyka. Moim ulubieńcem jest co prawda mega hot-dog. Polecam dla koleżanek, jakby go przeciąć na połowę to każdy i tak będzie napchany. Trzeba naprawdę dużo cierpliwości, żeby wciąć całego, gdy się jest dziewczyną.
W tym roku na Woodstocku dawali nawet lody włoskie! Na ASP stała kawiarnia, a na dużym gastro chyba śmietankowe. Na ASP są też duże stanowiska Coli, a w dodatkowe przekąski, napoje i lody można się wyposażyć w Lidlu i Kostrzynie (chociaż do tego generalnie się nie chce chodzi). W Lidlu znajdziecie zresztą wszystko co do przeżycia jest potrzebne (poza fajkami i piwem xD), są namioty, śpiwory, ubrania, buty, kosmetyki, maszynki do golenia, plastry.
W Lidlu zawsze można dostać sporo rzeczy, ale myślę, że w tym roku było to uzasadnione, gdyż zapowiadana była wielka ulewa. Dziwiliśmy się nawet, że we wtorek było dosyć słonecznie i w ogóle przyjemnie. Jednak przy powodzi, która nastąpiła później dobrze, że wszelkie stragany były dobrze zaopatrzone.
Prawie wszystko poza Kriszną ruszyło już we wtorek, już tego dnia kupiłam sobie Woodstockową koszulkę. Z Karolem siedzieliśmy w niekończącej się kolejce w namiocie WOŚP. Dosłownie, usiedliśmy sobie wewnątrz super dusznego namiotu pod nogami ludzi i przesuwaliśmy się po milimetrach w stronę lady.
Koszulka zdobyta, możemy wracać… już jutro otwierają Krisznę
Rodzinne wypadki
Młodego wysłali na obóz harcerski, to lecimy po małego Psy, my, torby, dzieci wszystko. Objeździliśmy całą ekipą jeziorka i przydrożne bary, ale szczerze mówiąc Skórcz mimo swojego statusu miasta jakoś nie zdał mi się super gościny. Knajp jest mało, mama znała z dwie, no i w tej nieszczęsnej, w której się zatrzymałyśmy serwowali kebaba z mięsem z kurczaka… Dobra, napisali o tym w karcie…, ale cóż to ma być za kebab z kurą?
Generalnie jednak chyba jedzonko nie było złe, Dianka dostała uroczą sałatkę (psy przynajmniej dostały tego kurczaka). Panie pracujące w restauracji nawet nie podają jedzenia do stołu, a jak ktoś siedzi w ogródku, to wołają przez zamknięte drzwi jak w barze mlecznym xD. No i ten teges – nad jezioro i do domu. Starczy tej rodzinnej atmosfery. Wracam rozwalać w Wiedźmina.
Jutro dalszy ciąg Woodstockowego odkrywania..., albo odkrywania Woodstocku..
.
Przepraszam za tak długą przerwę.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)