Czas wolny na koloniach

Opublikowane przez flag-pl Ola Noga — 8 lat temu

Blog: 46 państw Europy przed 30-stką.
Oznaczenia: Ogólnie

Czas wolny na koloniach

Dziwnie brzmi ten tytuł. Przecież dzieciaki są na wakacjach, ciągle mają czas wolny. Ale dobra, tak się mówi. Chodzi o chwile, gdy nigdzie nie jeździmy. Ich w sumie jest najwięcej (mamy tylko kilka wycieczek przez dwa tygodnie, w tym większość pieszych). Wychowawcy zobowiązani są zapewnić podopiecznym rozrywki. Niektórzy robią to dobrze, inni gorzej.

Wybory Miss i Mistera

Każdy wie, o co chodzi. Nasi nauczyciele w podstawówkach, czy gimnazjach często organizowali takie „zawody”. Niektórzy puszczali kilka osób w szkołę z urnami. Uczniowie wypisali na kartkach nazwiska swoich kandydatów i  oczekiwali wyników. Inni, robili przedstawienia na apelach, czy sami wybierali najpiękniejszych i najmądrzejszych. Każdy dzieciak zapewne kiedyś chciał zostać takim missem. A może i nie, nie wiem. Nieważne. Widzicie sens w takim czymś? Ja nie. Najczęściej po prostu wygrywają osoby lubiane. Wcale nie muszą posiadać wysokiego IQ, pięknej twarzy i wysportowanej sylwetki. Aleeee dobra, przecież to ma być tylko zabawa.

Czas wolny na koloniach

Na każdej kolonii organizujemy wybory missów (mam nadzieję, że przywykliście już do takiego słownictwa). Na początku nikt nie chce w tym brać udziału, ale, jak już zdecyduje się jedna osoba, to reszta nabiera pewności siebie i też chcą startować. I się zaczyna. Laski przychodzą pożyczać kosmetyki, proszą o rady przy wyborze strojów itp. Panowie zbytnio chyba się nie stresują – idą na żywioł.

Coś to marnie na tej kolonii wyszło. Niby bachory się bawiły, niby odpowiadali na pytania, kręcili tyłkami przechadzając się po „czerwonym dywanie”, ale to nie to, co być powinno. Dzieci w tych czasach (a może zawsze tak było, nie wiem) są jakieś mało oryginalne. Wiecie, ja im zadaję pytanie, co by odpowiedziały złotej rybce, a one wszystkie, że chciałabym, aby dzieci z domu dziecka miały rodziców. Na co wydałabym milion złotych? Na domy dziecka. Co zmieniłby w kraju, gdyby siedzieliby na szczycie władzy państwowej? Domy dziecka by zmienili (dawaliby więcej siana), zamknęli szkoły lub skrócili rok szkolny. Bezsens i nuda, nie?

Czas wolny na koloniach

A wy, zastanawialiście się? Nooo, na co wydałabyś milion? Jak brzmiałabym twoje jedyne życzenie? Ja wiele razy o tym myślałam, każdego dnia zmieniam zdanie. Teraz, chciałabym być tak potężnym człowiekiem, jak Władimir Putin. Egoistyczne? Oczywiście. Milion? Wiadomo, sypnęłabym trochę rodzinie (niewiele, milion to grosze). Kupiła małe mieszkanko, samochód, tony substancji zakazanych i wyruszyła gdzieś na wyspy kanaryjskie, nurkować całymi dniami. Wiem, nie starczyłoby mi kasy.

Chrzest kolonijny

Miałam kiedyś takie szczęście, że przez dwa lata jeździłam na obozy harcerskie. Pamiętam, jak którejś nocy druhowie zrobili mi i koleżance pobudkę około trzeciej. Kazali wyjść z namiotu i iść w las. No cóż, poszłyśmy. Było ciemno, szłyśmy na oślep. Czasami, na którymś z zakrętów stała świeczka lub znicz. Domyśliłam się, że jeśli przejdę ten las, to w końcu będę składać przysięgę harcerską i dadzą mi krzyż. Wiecie, każdy bachor marzy o takim wyróżnieniu. Byłam przestraszona strasznie, ojjjj, pamiętam to doskonale. Wyobraźcie sobie dziecko jedenasto, dwunastoletnie samo w nocy w lesie. Już wtedy wychodziłam z założenia, że wszystko można przejść, że nie ma rzeczy niemożliwych. Pocieszałam się myślą, że nikt nie ryzykowałby mojego zdrowia i życia – przecież ktoś na bank stoi w krzakach i pilnuje, czy nie wyskoczy na mnie dzik lub jakieś inne stworzonko leśne. Przeszłam ten las, dostałam krzyż. Teraz wiem, że w krzakach nikt nie stał i nie dbał o moje zdrowie, czy tam życie. Bezmózgowcy byli naszymi opiekunami. Nie wzięli pod uwagę tego, że coś nas może zaatakować w tej ciemności. Wątpię, że nawet gdybym krzyczała, ktoś zdążyłby do mnie dobiec w takim czasie, aby udzielić pomocy.

Opiekowali się nami kretyni (dziś tak sądzę, wtedy byłam zadowolona), mieliśmy tragiczne warunki (namioty polowe, jedna łazienka na ponad sto osób, ha! To nawet łazienką nie można było nazwa, zwykła duża miska, wiadra z wodą i cztery ogromne płachty służące za ściany całej mizernej konstrukcji). Telefony komórkowe, laptopy i inne sprzęty elektroniczne przez dwa tygodnie całkowicie nie istniały. Jedliśmy z menaszek, sami często przygotowywaliśmy jedzenie, sikaliśmy do toi toi, najbliższy sklep był grubo ponad pięć kilometrów. O szóstej wstawaliśmy na poranne ćwiczenia w lesie, później uczestniczyliśmy w zajęciach (nie takich, jak dziś, nie! Wtedy całymi godzinami przesiadywało się podczas deszczu w lesie, czy nad wodą), w nocy pełniliśmy warty. Czasami spaliśmy tylko kilka godzin. I co? Nikt nie płakał, nie skarżył się rodzicom. Każdy chciał być najwytrwalszy, najodważniejszy. Nie sądziłam, że kiedyś to powiem/napiszę, aleeee… wtedy było inaczej.

Dziś sama jestem opiekunem, z roku na rok wydaje mi się, że dzieci są słabsze, bardziej marudne i po prostu nudne, nieciekawe, niekreatywne itd. Zamiast bawić się z rówieśnikami, to siedzą z komórkami w ręku i piszą do „prawdziwych” przyjaciół na fejsie. Płaczą do słuchawki rodzicom, że pani, czy pan kazali zrobić dwadzieścia przysiadów albo stać „na krzesełko” przez minutę pod ścianą. A co rodzice? Chwileczkę. Pisałam wam już kiedyś o tym, jak mi się żyło w szkołach poniżej technikum. Było ciężko, bo charakter trudny. Dostawałam opieprz od nauczycieli, nieswoich rodziców i większości opiekunów praktycznie codziennie. Nigdy się nie skarżyłam. Donosicielstwo, żalenie i płakanie komuś w rękaw było i jest dla mnie czymś najkomiczniejszym na świecie. Rozumiecie? Tylko życiowi nieudacznicy, słabe postacie się skarżą. Gdybym poszła na skargę do własnych rodziców, to mama, czy tata by mnie jeszcze ochrzanili. Ktoś cię biję? Dajesz się? Pani nauczycielka kłamie?! Moi rodzice byli mądrzy. Wiedzieli, że nie można stawać tylko po jednej stronie. Jeśli dzieci się biją lub wyzywają, to dwie strony muszą być winne. Jeśli nauczycielka wzywa do szkoły, to dziecko musiał zrobić chociaż troszkę czegoś złego. Tak, są nauczyciele, którzy potrafią się na kogoś uwziąć, ale przecież bez żadnego powodu nie będą wydzwaniać po rodzicach. Coś tam zawsze musi być grane…

Czas wolny na koloniach

Rozpisałam się lekko nie na temat. Wracając do obozów harcerskich… Pamiętam swój chrzest. Trasa miała coś około kilometra. Wypuszczali nas w las samych (co kilka minut leciał następny bachor). Było kilka stacji, nie pamiętam jednak dokładnie wszystkiego. Musieliśmy rozwiązywać zagadki, śpiewać, czołgać się, wejść do jakiejś dziwnej zagrody, w której stali starsi harcerze i rzucali w nas jakimś jedzeniem (jajka, pomidory, stare owoce?). Lali nas pokrzywami, kijkami, zmuszali do zjedzenia obrzydliwej papki (zrzygałam się), a na końcu był wielki kanał (czy ktoś to wykopał, czy może to był rów – nie wiem). W tym głębokim czymś leżały liście, szyszki i wszystko, co można znaleźć w lesie, czy na plaży. Cuchnęło. Nie chciałam tam wchodzić i chyba nawet nie powinnam była. Przez cały ten syf, jaki panował na obozie na twarzy wyskoczyło mi cos dziwnego, jakaś bakteria, nie wiem, nie znam się na tym. Chodziłam przez prawie dwa tygodnie z fioletowym pigmentem na strupach, które strasznie obrzydliwie się goiły. Tak, zdecydowanie nie powinnam była tam wskakiwać. Podejrzewam, że to bagno pomogło tylko w późniejszym rozwoju bakterii. Nieważne. Kazali mi wejść, popychali, krzyczeli. Wskoczyłam. Czułam, jak wrzynają mi się w stopy szyszki, kamyki, patyki i wszystko, co tam leżało. Koszmar się skończył. Po wyjściu z rowu znalazłam się na plaży, a tam już tylko trzeba było całować Neptuna i wskoczyć do zimnego morze.

Czas wolny na koloniach

Wydaje się wam zapewne, że niemile to wspominam, co? Przecież opisałam to tak dramatycznie… Nie, ten chrzest zapamiętam do końca życia, bo był po prostu gruby. Nikt się z nami nie cackał. Nie pytał, czy chcemy, czy damy rade itp. Idziesz i tyle, lamusie! I szliśmy, a później z dumą opowiadaliśmy o tym rodzicom.

Czas wolny na koloniach

Teraz też chodzę na chrzty, ba, sama je czasami organizuję. I szczerze? Mam ochotę płakać. Sprawa zawsze wygląda identycznie. Najpierw wszystkie dzieci drą paszcze, że już mieli chrzest, że go się robi tylko raz. Że oni nie chcą, są chorzy, zmęczeni, że mama się nie zgadza itd. No i cóż… Czasy się zmieniły. Przecież teraz nie można zmuszać do niczego bachorów. No ej, przecież zjedzenie pomieszanego keczupu z musztardą i cytryna może zabić. Pokrzywy? Boże, to już całkowicie jest przekleństwo – tak bardzo parzą, że chodzić później nie można. Ironizuję strasznie, wiem. Po etapie marudzenia przychodzi czas na zmierzenie się z wrogiem – w sensie chrztem. Idą z nami na plażę i widzą, co będą zmuszeni zrobić. I jaki to obraz? Żałosny i przykry (przynajmniej dla mnie). Dlaczego? Bo my, osoby organizujące jesteśmy ograniczone przez komórki dzieciaków, rodziców i zasady bezpieczeństwa. Nie możemy ustawić diabłów z kijkami w rękach, bo później jakaś Zuzia, czy Gosia zadzwoni do taty i powie, że wielką krzywdę ktoś jej zrobił. Nie możemy również kazać biegać w „bagnie”, przecież tyle tam bakterii. Ogólnie to nic nam nie wolno zrobić tym dzieciom, a raczej dla tych dzieci. I tak robimy z roku na rok coraz słabsze chrzty, żeby tylko później nie musieć się tłumaczyć wzburzonej matce Marysi i Stasia. Dzieciaki biegną przez cały nasz tor przeszkód. Większości zabawa zaczyna się podobać, proszę o możliwość powtórzenia. Nie zapominajmy o mniejszości, który ledwo uchodzi z życiem, bo lekkim dotknięciu nogi pokrzywą. Aaaaa, jeszcze są taki przypadki, że bachor bawi się wspaniale na tym całym chrzcie, następnie udaje się do ośrodka, wstukuje numer mamy i zaczyna się skarżyć, jakie to było „straszne debilstwo” (cytuję dziewczynę z ostatniego turnusu). 

Czas wolny na koloniach

Czasy się zmieniają, każde pokolenia tak mówi. Zapewne tak jest, przecież wszyscy to widzimy. Martwię się o nas, o nasz gatunek. Spójrzcie tylko na siebie, na mnie, na rodzeństwo. Jesteśmy coraz słabsi, głupsi… Czy może nie?

Śluby kolonijne

Zastanawiam się, komu większą frajdę sprawiają te zajęcia – mi, czy dzieciakom. Zawsze, gdy jest opcja organizowania ślubów, chętnie się zgłaszam. Sama nie wiem czemu. Sporo czasu potrzeba, żeby wszystko ogarnąć (czyli nici ze spania podczas ciszy poobiedniej), dużo trzeba się nawkurzać, bo materiałów brakuje, a ile się trzeba nagadać, natłumaczyć bachorom… No cóż, lubię nieprawdziwe śluby i chyba można to zauważyć. Efekty końcowe najczęściej zachwycają – serio, nie przechwalam się. Z gówna razem z dzieciakami tworzymy fajne rzeczy. Trochę balonów, bibuły, brystolu i taśmy. 0! tyle wystarczy by przemienić obskurną salę gimnastyczną w kolorowe i cieplutkie miejsce. 

Czas wolny na koloniach

Wiadomo, że nikt nie zabiera ze sobą na kolonię starej sukni ślubnej mamy. Dziewczyny tworzą z firan, bibuły i innych białych materiałów swoje suknie ślubne. Zbierają liście i formują bukiety, które później rzucają w stado dziewczynek zgromadzonych za swoimi plecami. Księdza najczęściej przebiera wychowawca. Przez wszystkie swoje turnusy brałam od sprzątaczek największe worki na śmieci, robiłam w nich dziury na ręce i głowę, a następnie pokazywałam zaszokowanemu przyszłemu świętemu jego nową szatę. Żeby nie było tak całkiem śmieciowo, to na szyję przyklejałam/zawieszałam czarno-biały kołnierz (nie wiem, jak to się nazywa), a talię przeplatała sznurkiem lub bibułą. W tym roku coś zmieniłam, ale nie z własnej woli. Sprzątaczką skończyły się wielkie worki, musiałam ruszyć główką. Śluby to ważna rzecz – wiadomo – ale trochę śmiechu nie zaszkodzi, co? Mój ksiądz Olaf wdział na siebie czarne leginsy pożyczone od koleżanki, moją koszulkę Pozdro techno, a na szyi miał to, co jego poprzednicy. Zgromadzeni na ślubie ludzie śmiali się głośno. Przebrania, ozdobiona sala to nie wszystko. Przecież ksiądz musi coś mówić, a nowożeńcy przysięgnąć. Teksty przysięg najczęściej biorę z neta, zmieniam czasami słowa, żeby lepiej to wszystko brzmiało. Oczywiście nie korzystamy z oryginalnych, poważnych przysięg. Ma być śmiesznie i nie za długo. Panie często zmuszone są powtarzać, że będą tolerować zdrady mężów, chrapanie i piwny brzuszek. Panowie obiecują zacząć oglądać telenowele, masować stopy, czy udawać, że nie widzą kilku kilogramów więcej na pupie żony. Po przysiędze przychodzi czas na przytulanie lub pocałunki. Tutaj możemy zaobserwować wspaniałą beztroskę młodszych od nas ludzi. O czym mówię? Nie wiem, jak wy, ale ja od jakiegoś czasu krępuję całować się na ulicach, czy ogólnie przy większej ilości osób. Młodzież (ej, ja już nie należę do tej grupy, dziwne to trochę K ) nic sobie z tego nie robi. Całują się gdzie chcą i ile chcą, trochę im tego zazdroszczę, ale spokojnie… za kilka lat i oni będą się krępować i uważać to za lekko niestosowne (starość nie radość, młodość nie wieczność :P). Śluby się kończą po przytulaniu, pierwszym tańcu i zaczynamy weselę. Najpierw słychać, jak stado bachorów przebija wszystkie wywieszone balony, a następnie dopiero śpiewanie i kroki na parkiecie. No cóż…

Czas wolny na koloniach

Ps. Wybaczcie za błędy ortograficzne, interpunkcyjne i powtórzenia. Nie mam czasy na edytowanie. 


Galeria zdjęć


Komentarze (0 komentarzy)


Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?

Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!

Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!