"Ciao! Andiamo!" - zupełnie włoska historia
Ostatnia niedziela była po prostu fantastyczna. Po części rodzinna, trochę kulturalna i w pełni imprezowa! A wszystko to za sprawą dwóch, wspaniałych Włoszek - Caroliny i Sofii.
* Na zdjęciu: Carolina i Sofia na Arenie Młodych w Lublinie :)
Główne uroczystości Światowych Dni Młodzieży odbywają się w Krakowie, ale wielkie świętowanie zaczęło się już tydzień wcześniej. Mieliśmy to szczęście, że nasza parafia "dostała" grupę pielgrzymów, którym przez tydzień należało udzielić dachu nad głową i zaprezentować typową, polską gościnność. Krótka chwila naradzania się i zaraz rodzina Królów wpisała się na listę chętnych do zostania gospodarzami.
"Nasza" grupa miała składać się z około 30 pielgrzymów, którzy według wymogów mieli być kwaterowani w parach. Potrzebnych więc było około 15 domów i 15 rodzin. Chętnych było trochę więcej, ale dostaliśmy tylu pielgrzymów, ilu dostaliśmy, a koniec końców i tak każdy chętny miał swój wkład w dostarczeniu naszym gościom jak najlepszych wspomnień.
Bardzo szybko dowiedzieliśmy się, że naszymi gośćmi będą Włosi. Włosi! Czekała nas dawka czystej, śródziemnomorskiej radości, ekspresji i spontaniczności! <3 W ciągu ostatnich kilku miesięcy na plebani odbywały się cykliczne spotkania, podczas których wszystkie rodziny spotykały się i debatowały jak najlepiej przyjąć pielgrzymów, co trzeba przygotować i czym się zająć.
Każdy miał swoje przypisane zadanie. Dzięki temu Ci, dla których zabrakło Włochów, mogli się wykazać przygotowując grilla, organizując wejściówki do muezów i opiekując się grupą podczas zwiedzania.
Ostatni weekend przed ich przyjazdem był niezwykle pracowity. Kończenie porządków i początek gotowania.
Z polecenia księdza Włochom należało podawać tradycyjne, polskie dania: schabowe, rosół, bigos, flaki, gołąbki, no i oczywiście... pierogi!
We wtorek podopinaliśmy ostatnie guziki i oczekiwaliśmy na SMSa od księdza, który miał napisać, jak tylko pielgrzymi zajadą pod kościół. Zamiast tego dostaliśmy wiadomość o 2-godzinnym opóźnieniu. Dodatkowy czas wykorzystaliśmy na sprawdzenie wszystkiego jeszcze raz i chwilę odpoczynku :)
Mój pokój miał służyć za pokój gościnny. Łóżka były pościelone, ręczniki ułożone, wszystko sprzątnięte. Ja natenczas przeniosłam się do pokoju siostry. Schodząc na dół obejrzałam się za siebie.
*Na zdjęciu:Spotkanie formacyjne u Sióstr Dominikanek.
Zielony pokój, różowa pościel w kwiaty i nowe, białe, puszyste kapcie. Widząc to wszystko zadałam sobie pytanie: "A co jak będziemy gościć chłopaków??"
Zaśmiałam się serdecznie i pomyślałam, że byłby to jeden z najcenniejszych widoków w całym moim życiu :D Ledwo rodzice wrócili z pracy, dostaliśmy oczekiwaną wiadomość. Szybko założyłam buty i wskoczyłam do samochodu. Nikt z nas nie mówi po włosku, a rodzicie nie bardzo mówią po angielsku, więc ktoś musiał pojechać, żeby tłumaczyć.
Pod kościołem spodziewałam się tłumu ludzi i samochodów, ale zobaczyłam tylko grupę ponad 30 osób i raptem kilka aut. Pielgrzymi zostawili swoje bagaże na zewnątrz i wszyscy weszliśmy do kościoła, by ich oficjalnie przywitać.
Wspólnie odmówiliśmy modlitwę dziękczynną, za szczęśliwą podróż, ksiądz proboszcz wygłosił krótką mowę powitalną. Następnie każdemu pielgrzymowi wręczono pakiet powitlany, w skład którego wchodziły między innymi identyfikatory, który na czas ŚDM służą im jako dowody osobiste.
W tym samym czasie ksiądz odczytywał z listy nazwisko rodziny, u której miał gościć dany pielgrzym. Czytał i czytał, wydawało się, że każdy już został przydzielony, oprócz naszej rodziny! Już zaczęliśmy się martwić, że nastąpiła jakaś pomyłka, źle policzono pielgrzymów i rodziny i dla nas już nikt nie został...
Wtedy jednak ksiądz sprawdził listę jeszcze raz i powiedział "Rodzina Królów... Carolina i Sofia".
Z tłumu opalonych makaroniarzy wyłoniły się dwie długowłose dziewczyny, średniego wzrostu. Z szerokim uśmiechem podeszły i przywitaliśmy się, a ja - przyznaję - odetchnęłam z ulgą, bo nie wiem, o czym miałabym rozmawiać z chłopakami i to jeszcze młodszymi :D
Usiedliśmy jeszcze na chwilę w ławkach. Ksiądz podał kilka informacji organizacyjnych, a siostra zakonna powtórzyła to wszystko po włosku. Tak było podczas całego pobytu naszych Włochów i dobrze, że siostra znała włoski, bo oni nie znali aż tak dobrze angielskiego.
* Na zdjęciu: Niedzielny obiad na tarasie, w międzynarodowym towarzystwie :)
Po wszystkim Carolina i Sofia pożegnały się z grupą, a my wzięliśmy ich bagaże i poprowadziliśmy do samochodu. Po drodze podpytałam trochę kim są, skąd pochodzą i powiedziałam im trochę o naszej rodzince.
Obie uczą się w liceum plastycznym i mieszkają w Prato, miejscowości położonej 25 km na północny-zachód od Florencji.
W domu zapoznały się z rodzeństwem i Kondziem, chłopakiem siostry. Oprowadziłyśmy je po pokojach, dałyśmy im czas na rozpakowanie, a następnie poczęstowałyśmy ich pomidorówką i kotletami mielonymi z mizerią i ziemniaczkami :3 Zjadły wszyściusieńko, co jest chyba najlepszym dowodem, jak bardzo im smakowało :)
Tego dnia mogłam się tylko domyślać, jak bardzo dziewczyny były zmęczone, w kańcu przez 26 godzin były w podróży i to jeszcze autokarem! Od razu po obiedzie pozwoliliśmy im się wykąpać i iść spać.
W ciągu kolejnych dni widzieliśmy się w sumie rano, około 8:00, na wspólnym śniadaniu, kiedy mogłyśmy porozmawiać na różnych szalonych rzeczach i lepiej się poznać, i wieczorem, zazwyczaj już po 22:00, kiedy pytałyśmy je o wrażenia minionego dnia.
Włosi chcieli zobaczyć jak największy kawałek Lublina i my chcieliśmy im jak najwięcej pokazać. Ich program zwiedzania przedstawiał się następująco:
-
Środa - spotkanie formacyjne, msza święta, zwiedzanie Kozłówki, obiad w Dąbrówce, ognisko i zabawy integracyjne
-
Czwartek - msza święta, zwiedzanie muzeum Wsi Lubelskiej, obiad, zwiedzanie Starego Miasta i KULu, kolacja, spotkanie u sióstr Dominikanek, spacer nad Zalewem Zemborzyckim
-
Piątek - msza święta, zwiedzanie muzeum misyjnego u Ojców Białych, obiad, zwiedzanie Majdanka, malowanie przedszkolnego placu (Czyn Miłosierdzia), kolacja, koncert zespołu Mazowsze na Placu Zamkowym
-
Sobota - Arena Młodych w Lublinie
Niedziela była dniem spędzonym z rodziną. Zjedliśmy wspólne śniadanie i na 11:00 wyszykowaliśmy się do kościoła. Msza była niezwykle uroczysta, po części w języku włoskim.
* Na zdjęciu: Dziewczyny próbują kazimierskich lodów.
Po powrocie do domu szybko wynieśliśmy stół na taras i postawiliśmy zastawę. Zanim jeszcze ugotowały się ziemniaki, wręczyłyśmy naszym dziewczynom pamiątkowe prezenty. Każda z nich dostała:
- torbę z napisem "Polska"
- album pamiątkowy z Lublina i okolic
- krówki lubelskie
- bransoletkę z napisem "Polska"
Jako zupę podałyśmy oczywiście rosół, a na drugie: kotlety z piersi kurczaka, z ziemniakami, fasolką szparagową i gotowaną marchewką <3 Na deser: szarlotka i sernik z brzoskwiniami - specjalność mojej mamy. Wszystko było przepyszne, ale porcje były naprawdę porządne i nikt nie mógł się potem ruszyć.
A trzeba nam było jechać. Dokąd?
Do Kazimierza!
Było nas 8 osób. Siostra z chłopakiem i bratem jechali jednym samochodem, ja z Włoszkami i rodzicami drugim. Z Lublina jedzie się tam niecałą godzinę, ale z dziewczynami podróż minęła błyskawicznie :)
Gadałyśmy o wszystkim i o niczym: o psach, ulubionych kolorach, zawodach rodziców, polskich i włoskich słówkach, samochodach i wielu, wielu innych.
Gdy urywał się temat, w radiu zaczynała grać jakaś znana piosenka i wszystkie, bez mrugnięcia okiem, zaczynałyśmy śpiewać.
W Kazimierz mieliśmy do dyspozycji zaledwie 2 godziny, bo o 19:00 w ogrodach proboszcza zaczynał się międzynarodowy grill. Przespacerowaliśmy się na rynek główny, weszliśmy na zamek i basztę, spróbowaliśmy tutejszych lodów i przeszliśmy bulwar nad Wisłą. Po drodze Carolina kupiła bransoletkę ze swoim polskim imieniem :3 Sofia kupiła swoją już w Lublinie.
Kazimierz, mimo że niewielki, ma swój niepodważalny urok. Dziewczynom bardzo się spodobał - dla nich to zawsze jakaś odmiana.
Nasz wyjazd trwał zaledwie kilka godzin, ale w tym czasie tak bardzo się zintegrowałyśmy! Żałuję, że nie było tak już pierwszego dnia.
* Na zdjęciu: Ustawiamy się, żeby zatańczyć belgijkę :)
Trochę się spóźniliśmy na grilla, ale nie byliśmy jedynymi. Każda rodzina chciała pokazać Włochom jeszcze kawałek naszej pięknej Lubelszczyzny. W Kazimierzu co chwila spotykaliśmy inne rodziny i ich pielgrzymów, nawet z naszej parafii!
Gdy przyszliśmy, przyjęcie trwało już w najlepsze. Zajadano kiełabski, sałatki i ciasta. Wszędzie byli ludzie - tutaj starsi siedzą z pełnymi talerzykami, tam ksiądz zabawia swoich gości, jeszcze dalej grupka Włochów i Polaków siedzi w okręgu i jeszcze bardziej się integruje.
Kiedy większość już pojadła, rozpoczęły się tańce!
Młodzież ustawiła się parami i wspólnie odtańczyliśmy najpierw belgijkę, a potem jeszcze zuzannę. Bylo dużo plątania i śmiechu :D Jedni odliczali kroki po polsku, drudzy po włosku, jeszcze inni po angielsku. Powstał z tego całkiem niezły miszmasz, którego nie dało się opanować.
Mieliśmy jeszcze nauczyć naszym Włochów poloneza, ale albo ksiądz zapomniał albo stwierdził, że nie ma na to odpowiednich warunków, bo zaprosił nas potem na koncert ukraińskiego zespołu Oriana. Grali cudownie, wszyscy byli zachwyceni i wprawieni w jeszcze lepszy nastrój.
Po koncercie nastąpiła bardziej oficjalna część. Księża dziękowali rodzinom przyjmującym i wszystkim, którzy przyczynili się do ugoszczenia naszych gości, wręczając im pamiątkowe medale.
Ostatnim punktem programu była paella przyrządzona specjalnie przez jednego z księży. Część ludzi nie zdążyła nawet jeszcze zjeść, gdy Włosi odpalili przez głośniki muzykę z telefonu i zaczęły się tańce! <3
Tegoroczne hity i nieznane dla nas włoskie piosenki - wszyscy skakali, śpiewali i bawili się w najlepsze :) Piosenka jeszcze się nie skończyła, gdy Włosi włączali następną. Wszystkie skoczne i żywiołowe, oprócz "Faded", która okazał się być ostatnim utworem.
Była już 22:30, gdy ksiądz proboszcz wyłączył muzykę, jeszcze raz nam podziękował i udzielił wszystkim błogosławieństwa. Następnego dnia, zarówno Włosi jak i grupa Polaków z naszej parafii, musieli wcześnie wstać i jechać do Krakowa.
Ten dzień był fantastyczny, spędzony wśród rodziny i nowych przyjaciół. Przypomniałam sobie, jak łatwo nawiązuje się nowe znajomości. Naładowałam się też tak bardzo pozytywną energią... Już niedługo zamierzać ją wykorzystać ;)
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)