Amerykańska wyspa, o której wiedzą tylko nieliczni
Rozdział 3
I tak oto po tej długiej podróży dotarłam na wyspę Put-in-Bay. Prawie wszyscy moi znajomi i przyjaciele pytali i pytają mnie: ‘ale Wiktoria, gdzie to w ogóle jest?’. Jeżeli mam być szczera to na początku ja też tego nie wiedziałam. Ba! Ja nawet nie wiedziałam, że takie miejsce istnieje. Ale przejdźmy w końcu do rzeczy. Put-in-Bay – wyspa położona w stanie Ohio, na jeziorze Erie. Wyspę zamieszkuje tylko około 200 osób, jednak miejsce tętni życiem od maja do padziernika. To miejscowość turystyczna, w której znajdują się bary, hotele z basenami i restauracje. W zimie natomiast wszystko jest zamknięte, a jakby tego było mało, po zamarznięciu jeziora mieszkańcy, aby dostać się na ląd używają helikoptera. Miejsce to jest więc dosownie odcięte od świata. Ktoś powie ‘ale czad, mogą sobie latać kiedy chcą’. No właśnie niezupełnie. Helikopter jest bardzo drogi. Z tego powodu mieszkańcy zakupy na zimę robią w lecie i na wiosnę w okolicznych miastach. Dlaczego nie na wyspie? Po pierwsze dlatego, że mamy tutaj tylko jeden sklep. Po drugie dlatego, że jest on mały, przez co wybór produktów jest niewielki. A po trzecie (i to jest chyba najważniejsze, jest on bardzo drogi.) Przykładowo: czekolada na wyspie kosztuje 3$, a na lądzie kupimy ją już za 1$. Albo to, co mnie najbardziej rozbawiło, ale i zszokowało: jedno jabłko kosztuje w sklepie na wyspie 1$ (tak jedno jabłko, nie kilogram jabek). No to ju chyba wiadomo dlaczego lepiej robić zakupy na lądzie.
Najbardziej znane miejsce na wyspie
Dużą zaletą wyspy jest to, że jest tutaj bardzo spokojnie i można wracać o 4 nad ranem samemu do domu, a i tak nic się nikomu nie stanie. Rano są tutaj przepiękne wschody słońca, dosłownie cuda natury! Będzie to więc raj na Ziemi dla porannych biegaczy. Ponadto można tu biegać nad brzegiem jeziora, co czyni jogging jeszcze bardziej atrakcyjnym. Sami Amerykanie mówią, że Put-in-Bay to „nie jest prawdziwa America.”
Jeden ze wschodów słońca o godzinie 5 rano na Put-in-Bay :) Cud natury!
Po tym krótkim wprowadzeniu, możemy przejść dalej. Po moim przyjeździe na wyspę w głowie kłębiła mi się tylko jedna myśl: nareszcie można będzie odpocząć. Przez odpoczynek mam na myśli sen, ale to chyba oczywiste. Po przyjeździe czekała mnie jednak niespodzianka: trzeba było załatwić wszystkie formalności związane z przyjazdem i pracą. Tak więc sen musiał poczekać do popołudnia. Mimo wszystko cieszyły mnie dwie rzeczy już od pierwszego dnia: mili ludzie oraz moje miejsce pracy. Przydzielono mi rolę hostessy w irlandzkim barze „Hooligans Irish Pub, Put-in-Bay” Kiedy pierwszy raz weszłam do środka, od razu dobrze się tam poczułam. Mówią, że pierwsze wrażenie jest najważniejsze i tak było w moim przypadku również. Kiedy przyjechałam na wyspę pod koniec maja, sezon wakacyjny dopiero się zaczynał. Przyjeżdali pierwsi turyści, zjeżdżali się też pracownicy. Do pracy na wyspie w większości przyjedżają osoby, które pracowały już kilka sezonów z rzędu. Z tego powodu każdy zna tutaj każdego, tworzą się grupki przyjaciół i każdy wie wszystko co się tutaj dzieje. Pracują tu w większości Amerykanie, ale jest też dużo obcokrajowców. Na przykład w restauracji „The Boardwalk” pracuje około 200 osób, z czego 60% stanowi tzw. international staff. Przyjeżdża bardzo dużo ludzi z Bułgarii, Montenegro, Rosji, Ukrainy oraz Czech. Z Polski w tym roku łącznie ze mną przyjechao 5 osób. Dzięki temu, że niemal przez cały czas trzeba używać języka angielskiego, można go bardzo szybko podszkolić.
Jeden z basenów jakie mielimy do dyspozycji - żyć nie umierać
Kiedy przyjechałam na wyspę i zobaczyłam miejsce, które stało się moim domem na kolejne miesiące, byłam bardzo zadowolona i zdziwiona. Domek był rewelacyjny! Mieszkałyśmy w 6, każdy mia swój pokój, do dyspozycji miałyśmy te dwie łazienki, kuchnię oraz salon. Warunki były więc rewelacyjne. Ponadto domek posiadał również taras, na którym można było rankiem przed pracą wypić kawę w towarzystwie śpiewajcych ptaków. Jeżeli jeszcze kiedyś uda mi się tam wrócić to będę mieszkać tylko i wyłącznie w tym domku, moim domku.
Podsumowując, mój pierwszy dzień na wyspie wyglądał tak: Przyjazd, szybkie wypakowanie, poznanie współlokatorów i załatwienie formalności związanych z pracą. Gdy nadeszła godzina trzecia po południu, położyłam się do łóżka i przespałam około 16 godzin. Następnego dnia, byłam gotowa podbijać Amerykę! :)
Zdjęcie zrobione podczas porannego biegania
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)