Lech, Czech i Rus – czyli 3-dniowy melanż!
Słowiańskie legendy
Każdy z nas zna legendę o pogodny, płowowłosy Lechu, bystry i ruchliwy Czechu oraz milczący Rusie. Ile razy omawialiśmy to na zajęciach z historii, czy polskiego? Wiele. Ja opowiem Wam coś lepszego, ale najpierw chcę zwrócić uwagę na to, że ten pogodny Lech (Polak) jakoś mi tu nie pasuje. Ej no, słuchajcie Polacy! My nie jesteśmy pogodni, nigdy nie byliśmy i nie będziemy. Napiszę kiedyś o tym osobną notkę... Rosjanie nigdy nie byli milczący, a Czesi? Tu jakoś też mi nic nie pasuję... No cóż, legendy mają to do siebie, że więcej w nich mistyfikacji, niż prawdy.
Nie imprezuję w Brnie
Ile razy byłam na imprezie w Brnie? Mogę zliczyć na palcach – 4 (chyba). Dwa razy w Perpetuum (Rooseveltova 584/9). Dobra, ale najpierw, co to jest za klub. Słuchajcie, u nas chodzi się do Sfina ( Aleja Franciszka Mamuszki 1, Sopot), Buffetu (Doki 1/145B, Gdańsk,), czy B90 (ul.Doki 1, Gdańsk). U nich (tutaj, w Czechach), jeśli chcesz posłuchać techno, czy drumów idziesz do Faval (Křížkovského 416/22, Pisárky), Perpetuum i zapewne do jeszcze jakichś klubów, których nie znam.
(Zdjęcie pochodzi ze strony Faval na Facebooku)
Perpetuum było moją pierwszą imprezą w Brnie, skusiło mnie techno, wpisane w informacjach o imprezie. Poszłam, znalazłam to, czego zawsze szukam. Ba, samo mnie to znalazło. Tańczyła, a raczej tuptałam i podszedł do mnie pewien Czech. Zagadał, odpowiedziałam, że nie mówię po czesku, a on co? Stwierdził, że to nieważne, bo mówi po angielsku i jakoś damy radę... tak potoczyła się impreza, że wróciłam do akademika ok. 11 rano. O ile towarzystwo czeskie jest naprawdę dobre, ludzie są mili i starają się rozumieć polskie bełkotanie, tak muzyka, hymmm... W Brnie nie grają, jak u nas. Nie mają takich dejotów ani klubów. Klimat, rozumiecie? Klimat w Sfinie, czy b90, to coś, czego Czesi mogą nam pozazdrościć. Tutaj gra się mdłą muzykę, a ludzie tuptają słabiej. Ej, Polacy, jestem z Was dumna (z siebie również), jesteśmy godnymi tuptaczami.
Już kiedyś pisałam, że bardzo często chodzę sama na imprezy, tak też było z Faval. Party (tak, w Czecha chodzi się na party, nie imprezę – jak dziwnie to brzmi, co?) miało być grube, jakaś tematyczna impreza – hard techno. Nie słucham takiego rodzaju muzyki, ale, że nie było nic innego, zbliżonego do mojego gustu muzycznego, to poszłam. Przed wyjściem wypiłam butelkę wina, wstawiłam się ostro, za ostro. Droga była dłuaaaa, a na miejsce przybyłam spragniona, więc w ciągu jakiś trzydziestu minut wypiłam dwa piwa. Dobiłam się. W łazience poznałam kilka Czeszek i tak sobie imprezowałyśmy... Grubo, za grubo.
Trzeci impreza? Nie wiem, nie mogę przypomnieć sobie nazwy klubu, ale? Było nudno, najgorszej, a muzyka nadawała się do... aż nie wiem, do czego. Czeski znajomy, choć sympatyczny nie potrafił polepszyć mi humoru.
Czwarta impreza, czyli Polka, Ukrainka, Rusek, Słowak i Czesi
I tu powinnam rozwinąć się na co najmniej cztery strony, ale z pewnych względów ocenzuruję wszystko i skrócę.
Siedziałam przed kompem, a w głowie krążyła mi tylko jedna myśl – chcę tuptać! No nic, włączam fejsa i piszę do Laury (druga Polka z UG, obecnie studiująca na UM). No, i co? Idziemy. Spotkałyśmy się u mnie. Wino, boże, jakie pyszne wino ona nam (mi i Ewuni) przywiozła. Zapewne nie wiecie, ale Brno leży na Morawach, a na Morawach robi się wino. Obecnie mamy jakiś festiwal wineczka w mieście. Hym, i tu zauważyć można logikę czeską (rozpiszę się o tym w innej notce) – w dzień wszystko gra, a w nocy, gdy zbiera się najwięcej ludzi, pach, zamykają.
Ale dobra, wino wypiłyśmy, autobus znalazłyśmy i wylądowałyśmy w Perpetuum. Miały być drumy. Dobra, na świecie mamy dramy i dramy (spolszczam). Dramy dobre i dramy słabe, te w Perp były słabe, nie ma co się oszukiwać. Zjechałam już sporo imprez, mam porównanie i z wielkim żalem stwierdzam, że jeden z niewielu klubów w Brnie grających muzykę, która powinna mi pasować, nie serwuje uczty, a usypia.
Nie załamałam się. Jeśli muzyka jest słaba zrób coś, żeby zaczęła ci się podobać. A wiecie kiedy człowiekowi wszystko się podoba? Nie? Zapraszam na melanż ze mną, wszystko dokładnie wytłumaczę. Jak zaplanowałam, tak się stało. Po trzydziestu minutach nawet kibel mi się podobał, ba, nawet brzydcy ludzie stali się ładni – czary.
Ej Ty, co latasz najszybciej po klubie!
Biegał taki sobie po Perpetuum, w jedną stronę, w drugą stronę. Oczy, jak pięciozłotówki, wzrok rozbiegany No cóż, mój klimat – tak sobie pomyślałam. Rozmowa jakoś się zaczęła, głupoty gadał, więc odeszłam i zatopiłam się w muzyce. Laura mi odpadła, odprowadziłam ją do samochodu, pojechała, a ja zostałam. I nie wiem, siedziałam chwilę na kafelkach w łazience (boże, te chłodne kafelki to najlepsze, co może człowieka spotkać w gorącym klubie), a później wyszliśmy. My? No tak, ten, co najszybciej latał po kubie i ja. Zmieniliśmy lokal.
Vibe (Starobrněnská 690/20), nie wiem, gdzie dokładnie się znajduje i ile kosztuje wstęp. Podjechaliśmy taksą. Ktoś za mnie zapłacił, a ja nawet się nie zorientowałam. Impreza mała, ale klimatyczna i w końcu dobra muzyka. Tuptaliśmy, byłam w raju. Rozumiecie? W swoim klimacie, mogłam się odprężyć i odpłynąć.
Więcej nas, więcej nas do pieczenia chleba – a raczej do grubego melanżu
Z dwójki zrobiła się trójka, a może i czwórka. I znowu zmiana klubu (trochę skracam tę wersję, działo się więcej, ale nie wszyscy chcą o tym czytać – tu wstawiłabym emotkę diabła).
W Trójmieście nie mamy klubu, który jest czynny do dwunastej w południe, oni mają Zazdroszczę najbardziej, wy pewnie też. Wiecie, jak to jest gdy o piątej, czy szóstej kończy się impreza w Sfinie, nie? Jeśli jest after, to gdzieś idziemy i siedzimy na chacie u tej wspaniałej osoby do południa, albo nocy, a jeśli nie ma, to płaczemy i wracamy do domów.
Tabarin (Divadelní 3), tak nazywa się ten długo otwarty klub. Muzyka jest tragiczna, coś w stylu łup łup łup – techno dla lasek w białych kozaczkach i typków z grubą warstwą żelu na włosach. No, ale nic, gdy wszystko inne jest już zamknięte, to nawet taka mordownia cieszy.
Zaczęłam poznawać ludzi. Tu ktoś, tam ktoś. Ekipa zaczęła się powiększać, a my dostaliśmy zaproszenie na after. Z klubu wyszliśmy chyba ok. dziewiątej rano. Następną stacją był bar. Siedziałam, popijałam piwko i obserwowałam. Słuchajcie, lubię Czechy, nie jakoś bardzo, ale cieszy mnie pobyt tutaj. Nie mogę jedna czegoś przeboleć.
Kobiety w Czechach
Pisałam już kiedyś, że Czeszki się od nas różnią. Teraz o tym, co mnie smuci najbardziej w ich zachowaniu najbardziej. W naszych barach bardzo rzadko spotkacie starsze kobiety (młodsze w sumie też) w takim stanie nietrzeźwości, jak tutaj. Widziałam to i było mi starsznie smutno. Sama lubię grubo imprezować, doprowadzać się do ciężkich stanów, ale zawsze mam jakąś kontrolę. Nie wybaczyłabym sobie, gdybym wyglądała tak, jak one. Kobieta po trzydziestce, zataczająca się, ale dalej pijąca. No sory, jakiś szacunek do siebie trzeba mieć. Mamy dziewiątą rano, a ty kobieto (pewnie czyjaś matko) siedzisz w barze z petem w ręku i piwem obok, w stanie takiego upojenia alkoholowego, że szkoda gadać. Nie! Ten widok nie był dla mnie, chociaż wiele w życiu widziałam. Nie mogę generalizować, bo wiem, że przecież nie każda Czeszka taka jest, ale tutaj spotkacie zdecydowanie więcej menelic, niż w Polsce. I boli mnie to, bo nieważne skąd my, kobiety pochodzimy, z jakiego kraju, miast, czy wsi, zawsze powinnyśmy zachować choć trochę swojej kobiecości, delikatności i rozumu (tak, piszę to ja, ta, co kocha melanż bardziej niż samą siebie).
Na wiochę!
Z baru wyszliśmy późno, nie wiem, o której dokładnie, ale podejrzewam, że coś około dwunastej. Plan był taki: jedziemy do domku letniskowego na wieś – tak przynajmniej zrozumiałam (otaczali mnie ludzie mówiący po rosyjsku, czesku, słowacku, angielsku i ukraińsku). Najpierw posiedzieliśmy jeszcze w jakiejś chacie, chłopacy ogarnęli samochody i pojechaliśmy.
I teraz coś o towarzystwie. Słuchajcie, jeśli kiedyś wpadniecie w słowiańskie towarzystwo, szykujcie się na bardzo gruby melanż. Prawie nikt z nas wcześniej się nie znał, jakoś w klubach się spiknęliśmy. Polka, Ukrainka, Słowak, Rusek i Czesi, nie mogło chyba być gorzej. Sami wiecie z czego słyną nasze narody.
Czułam się troszkę skrępowana, chociaż każdy był dla mnie miły. Niestety, jako jedyna nie mówiłam po czesku. Chociaż wiele rozumiałam, nie mogłam w pełni korzystać z języka. Słowacki był mi najbliższy, przez chwilę nawet myślałam, że jeden z chłopaków mówi po polsku (takie wielkie podobieństwo), później był ukraiński, a następnie cała reszta. Czasami miałam wrażenie, że ktoś mnie obgaduje, albo się z czegoś naśmiewa. Tak, niezbyt fajne uczucie, ale pomyślcie, gdybyście byli w towarzystwei osób, które mówią po polsku, a jedna osoba mówiłaby po hiszpańsku (przykładowo), czy czasami nie wykorzystywalibyście tego? Mi i Monice bardzo często zdarza się naśmiewać z ludzi, gdy oni nic nie rozumieją. Nawet wtedy, gdy ich lubię. No cóż, jestem z Polski, zawsze będę lekko wredna. Dobra, dojechaliśmy, rozłożyliśmy się nad basenem, kontynuowaliśmy melanż, i tu urwę...
Wyszłam w piątek, wróciłam w niedzielę
Tak, pierwszy dzień imprezy to piątek, ostatni? Niedziela. Prawie trzy dni poza domem. Dziękowałam za możliwość przebrania się w męskie ciuchy (bojówki za duże co najmniej cztery rozmiary) na wsi, za prysznic, bo gdyby nie to, byłobym niczym zombie. W sumie i tak byłam, jak trup, gdy weszłam do akademika i usiadłam przy biurku. Ale wiecie co? Brakowało mi tego. Tęskniłam za imprezami w tym stylu, w bardzo polskim stylu. Ktoś nawet mi zadał pytanie, czy tacy ludzie są też w Polszy. Ha, śmiałam się głośno. Przecież my, wszyscy Słowianie jesteśmy ulepieni z tej samej gliny. I chociaż nie jest tak, jak mówi legenda, że Polak pogodny, Czech bystry, a Rus cichy, to coś w tej opowiastce jest – możemy czuć się, jak bracia, chociaż nigdy nie byliśmy i raczej nie będziemy zgodni.
Albo to załatwisz po męsku, albo ja po polsku
Tytuł akapitu nie ma nic wspólnego z tym, co będę teraz pisać, ale te piękne słowa mojej współlokatorki musiałam gdzieś uwiecznić. No przeczytajcie jeszcze raz, czy to nie jest piękne?
Wiadomo, po trzydniowym melanżu poniedziałki przeważnie nie są najlepsze. No cóż, ten możemy uznać za inny.
Chciałam iść do ZOO, ale skończyło się na jeziorku, i uwaga, tu moje wielkie zadziwienie, jezioro bez plaży? Tak, w Brnie nie ma piachu, na którym sobie usiądziecie. Po prostu wchodzi się do wody po kafelkach (ble, obślizgłe od glonów) i tyle. Z kąpania nici, ale klimacik, towarzystwo, jak najbardziej na tak. O więcej takich dni proszę.
Zaraz wyjeżdżam
Zawsze jest tak, że gdy masz już wyjeżdżać, to zaczyna robić się mega dobrze. Tak było w Polsce i tak dzieję się teraz tutaj. W Trójmieście życie zaczęło być jakieś szybsze, ciekawsze w ostatnio semestrze. Nie chciałam jechać na Erasmusa, ale się zebrałam i wyjechałam (bardzo dobrze zrobiłam). A teraz w Brnie? Pogoda jest świetna, zachciało mi się nawet wychodzić w weekendy, poznałam ludzi, a za lekko ponad trzy tygodnie mam wyjeżdżać i chociaż wiem, że większość tych znajomości to tylko chwilowe towarzystwo, zaczynam myśleć, że będzie mi ciężko pożegnać tę wiochę.
Ktoś mi tu tak fajnie rozkazuje („Jesteś moja? No mów, że jesteś”), że nie wiem, jak wrócę do ludzi, którzy są tak odmienni, którzy czekają na to, aż ja wyrażę swoje zdanie, a oni będą mogli się zgodzić. Nie rozumiecie? Ehh, chodzi o to, że cieszę się, jeśli mężczyzna decyduj o mnie. Teraz rozumiecie? Żadnych miękkich kluch (boże, znowu to wieśniackie powiedzonko), żadnych! Mam trzy tygodnie i sześć dni, żeby nacieszyć się czymś, czego mi brakowało. Ej, widzieliście teledysk do defto? Piosenki Jamala? Tak się czułam w ten weekend i podejrzewam, że będę się czuć do końca czerwca…
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)