Jesteś w błędzie - Brno i brak hipokrytów religijnych.

Opublikowane przez flag-pl Ola Noga — 9 lat temu

Blog: 46 państw Europy przed 30-stką.
Oznaczenia: Erasmusowe aktualności

Wszystko, tylko nie Brno

Pisałam już o wielu miastach, ale ciągle pomijałam Brno. Czemu? Trochę to śmieszne, bo chociaż mija czwarty miesiąc, odkąd tu zamieszkałam, nie byłam jeszcze na żadnym porządnym zwiedzaniu. Ostatnio jednak jakoś częściej wychodzę i w końcu mogę napisać coś na ten temat. Na temat miasta ogólnie, nie tylko klubów, chociaż o klubach znowu będzie.

Żałuję, Boże

Jak widzicie wyżej, dziś w Boga wierzę i go szanuję (wielka litera). Ten stan zapewne nie będzie trwał wiecznie. Jestem przeziębiona, gile mi lecą z nosa, gardło boli, a przejście pięciu metrów męczy, jak bieg sprintem przez dziesięć, a nawet, żeby dodać dramatyzmu sytuacji dwadzieścia minut. Choroba wywołuje u mnie chęć zabijania małych dzieci krzyczących za oknem, ale, co najważniejsze również pobożność (tą fałszywą oczywiście). Boga wzywam, do Boga się modlę. Niech zdejmie ze mnie ten ciężar, niech przekaże wirusa komuś, kto jest gorszym chrześcijaninem. Widzicie, w czasie choroby jestem prawdziwą polską katoliczką.

Win w swoim życiu zapewne mam wiele. Taakkk, grzechów jeszcze więcej, ale nie żałuję niczego. Gdyby nie to, co robiłam, gdyby nie to, co inni robili mi, nie byłabym teraz takim człowiekiem, jakim jestem. A czuję się osobą dobrą. Zdziwko? Na pewno. Dobra, ale ja o czymś innym miałam pisać. Chodzi o to, że żałuję kilku rzeczy, których w Brnie nie zrobiłam. Pierwszą jest to, że nie kupiłam miesięcznego na czerwiec. Wydaję miliony na bilety jednorazowe, oczywiście, mogłabym teraz jeszcze zakupić bilecik, ale czy jest sens, jeśli ten tydzień spędzę w łóżku, następny w Gracji, a później już praktycznie koniec Erasmusa. No, też mi się wydaje, że nie warto. Drugą i ogólnie tą właściwą rzeczą, o której chciałam pisać to kurs języka czeskiego.

Wiecie, jak działa program Erasmus? Już kiedyś to tłumaczyłam, jednak krótko przypomnę. Będąc na erasmusie, niekoniecznie musimy uczęszczać na takie same przedmiotu, jakie odbywają się w naszym kraju. Czyli np. jeśli w Polszy miałam stylistykę, tutaj na nią chodzić nie muszę. Warunkiem zaliczenia wyjazdu jest uzyskanie trzydziestu punktów ECTS, czyli możemy wybierać sobie kursy, jakie tylko chcemy. Jednak łatwiej i wygodniej jest wybierać takie zajęcia, jaki mamy w Polsce, bo wtedy one zaliczają nam rok i po przyjeździe nic nie musimy odrabiać. A więc... za mój lektorat z języka angielskiego wybrałam sobie nauczanie języka czeskiego dla obcokrajowców. Kurs co prawda był płatny, ale nie były to miliony. Dodatkowo zajęcia odbywały się tylko dwa razy w tygodniu i łącznie dawały aż osiem punktów ECTS. Ogólnie niebo. Niestety, zajęcia odbywały się w poniedziałki i czwartki. Jadąc na Erasmusa z góry założyłam, że będę dużo zwiedzać, a więc potrzebuję wolnych piątków i poniedziałków. I tu właśnie narodził się problem. Mogłam przenieść się do gruby wtorkowej, ale uczyłabym się z ludźmi z krajów takich jak: Hiszpania, Portugalia itd. W grupie poniedziałkowej znajdowały się ludzie z krajów słowiańskich, czyli proces wpajania wiedzy zdecydowanie by się różnił od zajęć wtorkowych dla osób, które żyją w krajach posługujących się językami romańskimi – Słowianom łatwiej jest się uczyć czeskiego, logiczne.

I tak się stało, że zrezygnowałam z czeskiego. Wtedy jednak jeszcze jakoś tego nie przyżywałam, jednak z czasem zaczęłam się denerwować. Najpierw wspaniali organizatorzy kursu nie zwrócili mi całości wpłaconych przez mnie pieniędzy (jeśli kiedyś ktoś z was będzie wyjeżdża do Brna na studia, to moja rada – sprawdzajcie dokładnie warunki zwrotu pieniędzy za kursy), dodatkowo doszły opłaty bankowe. Pieniądze pieniędzmi. Straciłam? Trudno. Teraz, gdy kalendarz wskazuje szósty miesiąc, trochę jestem na siebie zła. Zrezygnowałam z kursu jedynie przez to, że dni mi nie odpowiadały, ehh.

Nie wiem, jak dokładnie wygląda gramatyka czeska, ale wydaje mi się, że podobieństwo do polskiej jest ogromne. Pisownia i wymowa również nie należą do najtrudniejszych. Może przez te kilka miesięcy opanowałabym język w stopniu dobrym, mogłabym rozmawiać z Czechami, których tu poznałam bez ciągłego wstawiania angielskich słówek, czy próśb o powtarzanie. Byłoby łatwiej i zdecydowanie przyjemniej. W Brnie poznałam praktycznie samo czeskie towarzystwo, teraz żałuję bardzo, że zrezygnowałam. Widzę, jak łatwo wchodzą mi głowy czeskie słówka. Przez ostatni tydzień nauczyłam się więcej czeskich wyrazów niż angielskich od początku roku. No nic, głupia byłam i teraz tracę. Pocieszam się tym, że nie muszę siedzieć i kuć do egzaminów, które podobno są dość trudne.

Podsumowując, jak to z tym czeskim jest. Większość Polaków twierdzi, że język Czechów jest tak podobny do naszego, że bez problemu można się porozumieć. No nie, niestety, aż tak łatwo nie jest. Po pierwsze Czesi mówią bardzo szybko, co strasznie utrudnia rozumienie, po drugie istnieje wiele słów pułapek np. wyraz „szukać”. Uwaga, jeśli będziecie kiedyś u naszych sąsiadów, nie używajcie tego słowa. Co ono oznacza? Hymm, no muszę użyć brzydkiego polskiego określenia, „szukać” to „ruchać”. Coś więcej? Zwrot „kochat se" nie oznacza naszego polskiego kochać się, a rozkoszować, lubić coś robić. Mamy jeszcze ruhadlo, czyli pług, cudnego chłopca, czyli chłopca bardzo cnotliwego. Czerstwe to u nich świeże, a chytry to mądry. Pisownia tych wyrazów wygląda inaczej, niestety nie ma na klawiaturze czeskich znaczków, więc piszę tak, jak się czyta. Widzicie, różnice są znaczne. Za nic nie domyślicie się znaczenia niektórych czeskich czasowników. Problem z komunikacją może więc być spory, jednak wydaje mi się, żeby nauczyć się czeskiego nie potrzeba zbyt wiele czasu. Liczebniki i zwroty powitalne, pożegnalne są bardzo podobne do polskich, w sklepie bez problemu można się porozumieć, jednak na głębokie dyskusje filozoficzne raczej nie mamy co liczyć. I widzicie, sama nie wiem, jak to podsumować. Rozmawiam ostatnio dość często z Czechami. Mam wrażenie, że oni rozumieją nas bardziej, niż mi ich, albo po prostu są zbyt leniwi, żeby prosić o ponowne wytłumaczenie. Jedziesz do Czech? Sprawdź najpierw na necie słowa pułapki, a dopiero później nawiązuj dialogi – taka moja rada.

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

Polski zwierzyniec, a czeski zwierzyniec

Korzystają z ładnej pogody kilka dni temu wybrałyśmy się z Lurą do ogrodu zoologicznego. Lubię patrzeć na małpki, kotki i wszystkie inne zwierzątka. No cóż, trudno, że są pozamykane w klatkach. Nic z tym nie zrobię, zoo były, są i będą, więc czemu mamz tego nie korzystać, nie?

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

Jako, że Brno ciągle wydaje mi się miastem małym (ok. 380 000 mieszkańców, 230,20 km²) w porównaniu do Gdańska (ok. 463 000 mieszkańców, 261,96 km²), to zakładałam, że ogród będzie czymś w stylu wystawki kilku lam i wielbłądów (tak, wiem, że różnica nie jest wielka, ale na Gdańsk patrzę przez pryzmat całego Trójmiasta).

Do zoo wybrałyśmy się tramwajem. Wsiadłyśmy na Výstaviště - hlavní vstup, a wysiąść miałyśmy na przystanku Zoologická zahrada. Nie wiem, jak to się stało, ale zastavkę (słówko, którego nauczyłam się jako pierwszego po czesku – ciągle jest powtarzane w komunikacji miejskiej) przegapiłyśmy i nasza wycieczka wydłużyła się o następne czterdzieści minut. Jesteśmy bardzo mądre, bo zamiast cofnąć się kilkanaście metrów, to nie, wsiadłyśmy w autobus, który jechał naokoło.

Ogród znajdziecie pod adresem Zoologické zahrady 46. Ceny biletów przez cały rok są takie same, w odróżnieniu od zoo w Gdańsku. Spójrzcie, jak to wygląda:

  • Gdańsk: bilet normalny 15-25 zł, ulgowy 10-15
  • Brno: normalny – 100 kc, czyli jakieś 18 zł, ulgowy – 70 kc, niecałe 13 zł

Dobra, i tak sobie myślałam, że to zoo w Brnie będzie smutne, szare i w ogólne całkiem beznadziejne, ale nie, zostałam mile zaskoczona. Klatki dla zwierząt są o wiele ładniejsze, niż te w naszym gdańskim zoo. Tygrysy mają dostęp do trawy, drzew, strumieni i innych dodatków. Zwiedzający zdecydowanie na tym cierpią, bo zwierzęta nie są tak odsłonięte, jak u nas. No cóż, trudno, dla zwierzaków lepiej. Będąc na terenie ogrodu można kupić piwo, coś zjeść, czy przejechać się kolejką, czyli ogólnie to, co w każdym zoo. Jednak bary i sklepiki nie są poustawiane co dwadzieścia metrów, wpływa to jakoś dodatnio na wygląd miejsca.

Często odwiedzam ogrodu zoologiczne, nigdy jednak jeszcze nie udało mi się zobaczyć wilka. A teraz patrzcie, pach:

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

Udało mi się, ba, widziałam nawet dwa białe potwory. Frajda straszna, cieszyłam się, jak dziecko, aleee... teraz tak sobie myślę, że może to nie był wilk, co? Spójrzcie na zdjęcie, czy to coś nie wygląda jak pies? Widzicie, skąd zwykły człowiek ma wiedzieć, czy nie jest oszukiwany przez właściciela zoo...

Na wejściu dostałyśmy od miłej pani plan rozmieszczenia zwierząt. Nie lubię chodzić z mapkami, więc zbytnio na nią nie zerkałyśmy. Jestem pewna, ze pominęłyśmy kilka miejsc, a i tak zoo wydawało się ogromne. Spójrzcie, co tam można zobaczyć:

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

Spacerują po uliczkach można spotkać luźno puszczone pawie, które, jak widać na niżej załączonym zdjęciu, zbytnio ludzi się nie boją. Ogólnie sporo zwierząt daje się dotykać, a na płotach nie ma wywieszek o zakazie głaskania. Dobra, starczy.

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

Najpierw Jezus w sercu moim – poszłam do kościoła

Nie wiem, czy pamiętacie, ale kiedyś pisałam o religii Czechów, a raczej o jej braku. Tak, sześćdziesiąt pięć procent mieszkańców Czecholandii deklaruję ateizm. Kiedyś rozmawiając w barze z kolegą, dowiedziałam się, jak Czesi postrzegają Polaków. Jak? Polacy to zagorzali, nietolerancyjni, ciągle siedzący w kościele katolicy. Hymm, niestety, ale musiałam się z nim zgodzić. Jesteśmy zacofani, naszym państwem rządzi kościół, a brak tolerancji to ogromny problem Polszy.

Czesi nie wierzą, ale kościołów mają masę. W moim mieście dosłownie, co kilka metrów stoi jakiś dom boży. Kilka dni temu w Brnie odbyła się Noc Kościołów, czyli darmowe zwiedzanie wszystkich świątyni. Biegałyśmy z Laurą po mieście i wchodziłyśmy do ciekawszych miejsc, na wieżyczki itd. I chciałabym wam coś bardzo pokazać, ale niestety nie mogę znaleźć zdjęcia, więc posłuchajcie, a raczej poczytajcie. Wyobrażacie sobie, żeby w Polsce pod kościołem stała scena, a na scenie ludzie grali muzykę? Nie? Ja też sobie tego nie wyobrażam. Przecież kościół to miejsce święte, jakżeby tam można było puszczać huczną i radosną pieśń (w wyobraźni widzę miny starszych pań). W Brnie przy kościołach stoją sceny, ludzie częstują winem i piją browary – za to kocham Czechy. Rozumiecie? Ten kraj jest ponad Polską, oni już dawno wyszli z ciemnoty, przeskoczyli nas pod tym względem o co najmniej dwadzieścia pięter.

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

Głupotą ludzką jest posiadanie ładnych rzeczy, miejsc, a nie udostępnianie ich innym ludzkim oczom. Tak było w jednym odwiedzonym przez nas kościele. Piękne balkony, drugie piętro kościoła zamknięte dla zwiedzających. Czemu? Bo jesteśmy debilami. Mamy coś ślicznego, ale nie damy tego dotknąć innej osoby, żeby nam nie poniszczyłam. Ktoś kupuje sobie nowego ajfona, ale nie ściąga z niego naklejki ochronnej. Boże, głupszych ludzi nie znam. To tylko rzecz, prędzej czy później i tak się zniszczy. Po to jest, żeby kiedyś się skończyła, rozpadła. To nie mózg, to nie serce, kupisz sobie nowy telefon, czy samochód. A widzicie... Jaka głupota, co? O serce tak nie dbacie, jak o swój nowy laptop, czy zegarek. Spójrzcie na zdjęcia, w którymś z kościołów w końcu udało nam się wejść na balkon:

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

Jak już od dawna wiecie, a przynajmniej powinniście wiedzieć, jeśli czytacie bloga, nie chodzę do kościołów się modlić, dla mnie to tylko atrakcje turystyczne. Nie mogłabym przebywać w miejscu, w którym człowiek ubrany w drogie szaty, otoczony zbytkiem gada o swojej dobroci, o powołaniu, miłości do bliźniego i niesieniu mu pomocy. Ej koleś, pieniądze, za które kupiłeś samochód i te szmaty, co masz na sobie mogłyby uratować życie setek ludzi. Jeśli jesteś dobry albo przynajmniej chcesz taki być, oddaj ten samochód i wyjedź do Afryki, daj dzieciom miłość, opiekę i żywność. Widzicie, wy tam chodzicie, bo jesteście hipokrytami, co mówią swoim dzieciom, że na religię chodzić trzeba, a gdy dzieci pytają dlaczego, to wy odpowiadacie, bo wszyscy chodzą. Chodzicie tam, bo wasze mózgi są nieużywane, małe, jak orzeszki. Boicie się odrzucenia przez społeczeństwo, nie wynosicie z biblii nic... Jesteście marnymi kukiełkami. A teraz, gdy już nawyzywałam większość społeczeństwa polskiego (do czeskiego tych słów nie mogłabym przecież skierować – oni debilami już nie są), to wklejam wam tutaj zdjęcia pięknych kosztowności.

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

Malowidła na suficie zachwycają, co? Weźcie się zastanówcie, jak trudno jest coś takiego namalować. Pomijając już to, że trzeba mieć talent i wyobraźnie, pomyślcie o całym procesie powstawania fresku. Przecież to jest na suficie, tak wysoko...

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

Tu, jak widzicie mamy przepych nad przepychami. Zastanawiam się właśnie, czy ta cała wiara nie byłby mocniejsza, prawdziwsza, gdyby ludzie przychodzili do biednych kościołów, albo w ogólnie nie przychodzili, a spotykaliby się na łonie natury. Tak, to byłoby o wiele lepsze rozwiązanie.

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

Piękny witraż, kiedyś sobie coś podobnego wstawię w jednym z okien na chacie. Oczywiście motywy nie będą związane z religią.

Zrobiłyśmy sobie z Laurą chwilę przerwy od zwiedzania, kolejka do najlepszego kościoła była długa. Stwierdziłyśmy, że czas na piwo.

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

Dlaczego myślisz, że Brno jest brzydkie?

Zauważyłam, że większość moich znajomych myśli, że mi się w Brnie nie podoba. Faktycznie, może nie jest to Nowy Jork, ani nawet Warszawa, ale nigdy nie powiedziałam, czy napisałam, że Brno jest brzydkie i nie chcę tu być. Nie! Bardzo potrzebowałam takiego miejsca i pobyt uważam za mega udany. Odpoczęłam od tego, co mnie męczyło, od pośpiechu, fałszu. Siedziałam na ławce w parku i miałam czas na nic, rozumiecie? Brno dało mi odetchnąć, nie musiałam ciągle się czymś martwić. Leżałam nad jeziorem i gapiłam się niebo (jakie to romantyczneee, eh), relaksowałam ciało i umysł. Zmieniłam miejsce zamieszkania, a czułam się, jak w domu. Rozumiecie? Tutaj jest taki swojski klimat. Ludzie się nie martwią, nie śpieszą, nie biegną. Brno to inny świat dla mnie. Nie postrzegam go jako miasta, tak jak Gdańsk, czy Kraków. To punkt, w którym musiałam się znaleźć, żeby sobie poradzić z tym, co miałam w głowie. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale drodzy znajomi, błędnie zakładacie, że nie polubiłam tego miejsca.

Po starym mieście najwięcej chodziła jeszcze w zimne dni i chyba przez to jakoś się nie zachwycałam otoczeniem. Teraz, gdy spacerowałam z Laurą, czy ze znajomymi po imprezie, moje postrzeganie całkowicie się zmieniło. Brno to miasto fontann, serio, gdzie nie pójdziesz tam woda leci. I to nie takie sikawki, jak u nas w Polsce, a ciekawsze, ładniejsze. Spójrzcie:

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

Na pierwszym zdjęciu widzicie fontannę ze zwierzątkami, w sumie nic szałowego. W odległości kilku metrów od siebie „wklejone” w ziemie są chyba cztery takie zabaweczki. Zdjęcie numer dwa? Panowie sobie stoją w centrum miasta i popijają browarki – to takie czeskie. Zaraz przy tej fontannie jest bar, który nazywa się Výčep Na Stojáka, czyli knajpa na stojaka. Wewnątrz nie znajdziecie ani jednego krzesła, ludzie na stojąco piją piwo. Niby głupie, a jednak bar jest strasznie oblegany. W budynku tłok, przed również (tutaj już niektórzy sobie siedli na krawężniku). Nie piłam tam piwa, ale zapewne wrócę za kilka dni. Interesuje mnie to, czy cena piwa jest niższa, jeśli nie ma możliwości siedzenia. Dobra i teraz trzecia, ta niewyraźna fotka. Zakochałam się w tej fontannie. Pierwszy raz w życiu coś takiego widziałam, ale dobra, od początku. Całe to miejsce jest bardzo klimatyczne. Plac przy teatrze, gdzie wystawione są ławeczki itp., a ludzie się zbierają i zasiadają do picia, czy palenia trawy (w Czechach ludzie na legalu palą, co chwilę czuć specyficzny zapach, ale nie, marihuana nie jest legalna). Idąc do kluby z Laurą na chwilę zatrzymałyśmy się w tym miejscu, żeby dokończyć piwo. No i się podjarałam. Przez całe swoje życie nie widziałam fontanny, która pokazuje godzinę, zabytki miasta, czy kotwicę. Jak pokazuje? No nie wiem, te podświetlone krople wody są jakby wyrzeźbione – wspaniałe, serio! Żałuję, że nie mam żadnego sensownego zdjęcia.

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

Akurat, jak szukałyśmy miejsca, w którym można zjeść i coś wypić przechodziła mini parada przez centrum, spójrzcie:

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

Przed wyjazdem na erasmusa przeglądałam niektóre blogi o Czechach, jakaś dziewczyna zachwycała się miejscem, gdzie piwo przyjeżdża do klienta w ciuchci. Laura, jako bardziej doświadczona mieszkanka Brna pokazał mi to miejsce. Vytopna– tak nazywa się ta knajpa – nie zachwyciła mnie jakoś szczególnie, ale potwierdziła, to o czym już wspominałam – swojskość. Do baru (nie wiem, czy to odpowiednie określenie) podeszłyśmy od złej strony, nie przeszkadzało to kelnerce, wpuściła nas do wewnątrz przez kuchnie. Wyobrażacie sobie coś takiego w Polsce? Ja nie bardzo. Samo to wejście dało duży plus w ogólnej ocenie miejsca. Pracownicy nie wstydzili się, nie mieli nic do ukrycia przed klientem, co może świadczyć tylko o tym, że w kuchni nie dzieją się żadne złe rzeczy. Kelnerka bardzo szybko nas obsłużyła, równie prędko podjechało piwo w jednym z wagoników mini pociągu.

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

Znowu cieszyłam się, jak dziecko. Niby takie nic, a jednak super sprawa. Jedzenie? Nie wiem, zamówiłam stripsy, one chyba zawsze są dobre. Laura jadła zupę, która wyglądała apatycznie i podejrzewam, że taka też była. Później, a może wcześniej udałyśmy się do miejsca, w którym już kiedyś byłam. Jeśli poznacie jakiegoś Czecha i umówicie się z nim na coś w stylu randki, zapewne was tam zabierze. No cóż, może wychodzi na to, że Czesi nie się oryginalni, może, jednak nie mam im tego za złe, warto odwiedzić to miejsce. Niestety, nie pamiętam nazwy. Spójrzcie na zdjęcie, może kiedyś będziecie mieć przyjemność wypić piwo, w którymś z lokali w tym miejscu.

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

Na piątym piętrze piłam piwo jeszcze w zimę, teraz jednak wybrałyśmy się z Laurą na dach i żadnego piwka, jak na bogaczki przystało (ironia) zamówiłyśmy kolorowe drineczki. Widok na panoramę miasta jest piękny, a ceny wcale nie najwyższe, powiedziałabym nawet, że jest taniej niż w większości „super” barów w Sopocie.

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

Widzicie to Brno? Jak mogło wam przyjść na myśl, że mi się tutaj nie podoba.

Na sama koniec zostawiłyśmy Ateny i Petrov. Jaki kraj, takie Ateny (piękne tworzę powiedzonka). W to miejsce:

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

również zabierze was jakiś Czech na randkę/spotkanie. Ja tam poszłam z Mo w pierwszych dniach mojego erasmusa. Miejsce zdecydowanie zachwyca nocą, w dzień chociaż ładne, nie wywołuje aż takich emocji. Czemu Ateny? Przez moje skojarzenie, zobaczcie na zdjęcie. Kolumny, jak w Gracji (a Grecja już za 6 dni).

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

Po Atenach przyszedł czas na Petrov, jeden z najpiękniejszych kościołów w Brnie. Ustawiłyśmy się w kolejce i wytrwale czekałyśmy na wejście. Wrzucam zdjęcia, niestety nie zachwycają jakością – rozwalił mi się aparat.

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

Jakiś czas temu byłam w Pradze, strasznie zachwycałam się czeskimi rzeźbami. Tutaj w Brnie również można znaleźć coś ciekawego. I wiecie co, nie wiem, jak oni to robią, ale potrafią robić. W Polsce nie znalazłam jeszcze ani jednego ładnego pomnika, czy czegoś w tym stylu, a tu patrzcie:

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

Dobra, ta jest straszna, brzydszego typa nigdy nie widziałam.

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

Ale ta druga jest ciekawa, co? Czesi znowu grają światłem, tak samo, jak przy praskim Pomniku Ofiar Komunizmu.

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

No cóż... Zegar dildo może nie jest zbyt ładny, ale na pewno interesujący (jak to działa?). Lepszy czarny penis, niż nudne tablice z napisami w Gdańsku.

Byłam w kościele i idę do diabła

Może ci wszyscy rodzice, nauczyciel w szkole podstawowej i gimnazjum mieli rację, może serio miałam zły wpływ na swoje koleżanki. Nie wiem, ale zdecydowanie do złego namówiłam Laurę po zwiedzaniu.

jestes-bledzie-brno-brak-hipokryto-relig

Jako, że naoglądałam się wielu figurek jezusowych, aniołków itp., to mój wewnętrzny diabeł zażądał sprawiedliwości, czyli co? Czas na zło, czas na melanż. W sumie to długo nie musiałam prosić, Laura dość szybko się zgodziła. Pojechałyśmy do niej do domu, wyszłyśmy z psem, jak na dobre dusze przystało, a następnie...

Fleda – znowu wróciłam w południe

Sprawdziłyśmy, co grają w klubach. Padło na Fledę (ul. Štefánikova 2), bo grali dramy. Pierwszy raz byłam w tym klubie (zapewne nie ostatni). Droga od akademika była dość długa, ale w niczym nam to nie przeszkadzało. Piwo w ręku, rozmowy i czas zleciał.

Pierwsze wrażenie? Klub pod względem wystroju bardzo mocno w moim klimacie, dałbym piąteczkę bez zastanawiania. Żadna francja elegancja. Luźny styl. W jednym miejscu skóry, w drugim zwykłe krzesła, a w trzecim jeszcze coś innego. Takie trochę podziemie w hangarze (mistrzowskie określenie). Obsługa za barem miła i przystojna (bardzo ważna kwestia), łazienki dość czyste (zauważcie, że w prawie każdym klubie, który opisują są schludne kible, nie to, co u nas w Polszy). Dobra, ale tyle w kwestii chwalenia. Czas na minusy. Po pierwsze brak klimatyzacji, po drugie muzyka. Znowu muszę ponarzekać. Chociaż bawiłam się dość dobrze, to nie było to, czego oczekiwałam. Już pisałam o didżejach w Brnie. Są po prostu słabi, jakby kilka lat za polskimi graczami. No trudno...

Ostatnio zauważyłam, że zawsze jak wychodzę na imprezę, to wracam w południe, albo kilka dni później. Wiem, że nie potrafię bawić się tak, jak kiedyś. Dla mnie party (w Czechach używa się tego słowa zamiast impreza) jest dobre tylko wtedy, gdy dzieje się dużo, grubo i długo. Nie potrafię zakończyć melanżu, gdy leci muzyka, ba, nie potrafię go nawet zakończyć, gdy muzyka już nie leci. After musi być.

I tak, do połowy imprezy trwałam w zadowoleniu, że tym razem uda mi się wrócić o normalnej porze do domu, że ogólnie jestem w bardzo trzeźwym stanie itd. Do połowy, bo później coś się zmieniło. Od dłuższego czasu gapił się na mnie typek za sceny, kiwał zdrówko itp. Zaczęliśmy gadać przy barze, jak się okazało, angielski był mu obcy. No nic, trudno. Gadu, gadu, on gdzieś idzie, wraca, a już uśmiechnięta i wiem, że szybko nie wrócę do domu (jestem ciekawa, co te wasze głupiutkie główki sobie tam wyobrażają, bo na pewno nie to, co się działo). I tak, jak trzeźwa byłam przez jakiś czas, ten później wszystko odpłynęło razem z tym kolesiem.

Usiadłam na kanapie (chyba) z Laurą, ludzie podeszli, gadaliśmy i wyłoniła się propozycja afteru. No ja nie pójdę?

Chata była na końcu świata, jechaliśmy sobie autobusem bez biletu roześmiani i zadowoleni z życia. Tyle pamiętam, i oni też tyle pamiętają. Piękna sprawa, jak wszyscy w tym samym czasie mają mały zanik pamięci.

Spokojny after, tak bym to nazwała. Becherovka, jakaś wódeczka, plejka i rozmowy do południa, do późnego popołudnia, a później co? Później ja z twarzą trupa w tramwaju, w autobusie... Powroty, czemu wy jesteście takie wstrętne?!


Galeria zdjęć


Komentarze (0 komentarzy)


Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?

Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!

Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!